Maciej Pinkwart

Kalendarz adwentowy, odc. 6

 

Ø Odc. 1

Ø Odc. 2

Ø Odc. 3

Ø Odc. 4

Ø Odc. 5

 

 

Krystyna była obsesyjnie porządna. Potrafiła od rana biegać ze ścierką i szczotką po całym domu i oczywiście najbardziej narzekała na bałagan w jego pokoju. Dwa razy dziennie włączała odkurzacz, o który ciągle się potykał. Trochę spokoju zrobiło się wtedy, kiedy poszła do pracy. Nie musiała tego robić, bo zarobki męża aż nadto wystarczały na utrzymanie rodziny, ale chciała mieć swoje pieniądze i nie tłumaczyć się na co je wydaje. Była świetną księgową, wzięła pół etatu w Urzędzie Miejskim i przynajmniej przedpołudniami był spokój. To było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy miał pierwszy zawał i potem musiał się oszczędzać. Przeszedł na emeryturę, na uczelni miał jeszcze dwa razy w tygodniu nieabsorbujące wykłady, ale jednak wymagał opieki. I wtedy Marek zatrudnił Elżbietę.

Była koleżanką jego asystentki stomatologicznej, pracowała dotąd w przychodni na Długiej i poza niewykorzystywanymi dotąd specjalnie umiejętnościami pielęgniarskimi miała kilka cech, które Henryk doceniał. Figura, sympatyczny głos, cierpliwość, wiedza. Przychodziła najpierw co drugi dzień, potem codziennie, aż wreszcie zamieszkała z nimi na stałe i była traktowana jak członek rodziny. Marek trochę się krzywił, że obcy człowiek pęta mu się po domu, ale w sumie musiał to zaakceptować, bo Elżbieta w znacznym stopniu włączyła się do spraw porządkowych, prowadziła mu drugą, domową kartotekę pacjentów i nauczyła wszystkich obsługi komputerów. W dodatku – na co Henryk zwrócił uwagę zaraz pierwszego dnia – była uderzająco podobna do jego nieżyjącej już wiele lat żony, która zmarła błyskawicznie na sepsę wkrótce po urodzeniu drugiego syna. Też miała na imię Elżbieta.

Pielęgniarka dwa razy do roku miała urlop i jechała wtedy zimą na narty, a latem najpierw na konie, a potem, kiedy wszyscy zaczęli jeździć za granicę – i ona wyprawiała się do modnych kurortów. Ale po dwóch latach jako-takiego spokoju okazało się, że Elżbieta jest w ciąży i postanowiła odejść. Po naradzie rodzinnej zatrzymali ją i jej dziecko. Wojtka. Nikt nigdy nie pytał, kto jest ojcem. A ona nie mówiła.

- Te adresy, co ci dałem, pasowały? Ktoś się odezwał? Bo tak naprawdę, to o dark necie dowiedziałem się dopiero ostatnio, no i z niej nie korzystałem, bo po co. No i kosztuje to wielkie pieniądze.

- Tak, dziękuję, sprawdziłem, działa. Ciekawostka. Ale też nie korzystałem, bo po co. I za co. Ale wiem, że jakby co, to jest. Jakbym chciał dać zlecenie na siostrę przełożoną, to znaczy na dyrektorkę, to już wiem jak.

Roześmiali się obaj, ale tylko Wojtek szczerze. Henryk sprawdził to dokładnie i miał po co. Przez ciemną, niewykrywalną dla zwykłych operacji policyjnych stronę Internetu mógł nie tylko zlecić zabójstwo czy pobicie, ale kradzież, porwanie czy zakup narkotyków. Naturalnie, nie chciał kupować narkotyków – nienawidził jakiegokolwiek uzależnienie od czegokolwiek.

- Słuchaj… - Wojtek najwyraźniej miał z nim coś do załatwienia – tak sobie myślę… A nie mógłbyś po prostu wrócić do nas? Znaczy, do swoich dzieci? Przecież nie miałbyś gorszej opieki niż tutaj. I cała ta konspiracja nie byłaby potrzebna…

No, gorszej opieki by nie miał, niż tutaj. Ale – choć tu było jak w więzieniu o średnio ostrym rygorze – w ośrodku czuł się paradoksalnie bardziej niezależny niż w domu. Tu płacił i wymagał, nawet mógł sobie teatralnie pohisteryzować. To znaczy, płacił zasadniczo Staszek. Wymagał niewiele, właściwie wymógł już wszystko, czego chciał. Była tylko jedna sprawa, której był świadom, i którą chciał zrealizować poza domem: galopująca demencja i własna śmierć. Ale w sumie śmierć nie musi nastąpić w wyniku demencji, zaskakując wszystkich, a najbardziej już nie zdającego sobie z niczego sprawy delikwenta. W sumie…

Stanęli przy alejce po drugiej stronie klombu. Widział swoją opiekunkę za szybą. Z marsową miną spoglądała na zegarek. Popatrzył na Wojtka.

- To twoja propozycja, czy jesteś emisariuszem rodziny?

- Moja. Bo pewno mnie najbardziej zależy, tam nie ma z kim pogadać, bo nikt nie ma czasu, a jeśli nawet, to obchodzą ich tylko własne tematy, które znów mnie nie obchodzą. A ty zawsze umiesz posłuchać. Ale o twoim powrocie z mamą rozmawiałem, i z ciocią Krysią, więc możesz to traktować jak propozycję rodzinną.

Elżbieta nie była u niego ani razu w Ośrodku. Widywali się tylko dwa razy do roku, kiedy go zabierano na Wigilię i wielkanocne śniadanie. Była dla niego kimś najbliższym i jedynym po śmierci żony i kilku nieudanych romansach na uczelni. Była. A Krystyna… Perfekcyjna pani domu. Teraz już z powrotem w domu na pełnym etacie, bo w urzędzie nastąpiła dobra zmiana i wszystkich z poprzedniej ekipy „zrekonstruowano”. Poświęca pewno teraz cały czas na sprzątanie każdego włosa z dywanu, na porządki bez końca. Pamiętał doskonale, jak się to wszystko rozleciało.

Poza Elżbietą i jej dzieckiem, jedyną radością jego życia był wtedy kundelek Komo, co miało być skrótem od imienia Kormoran, jakie nadali mu poprzedni właściciele, zanim wyrzucili go z samochodu z kartką na szyi: Nazywa się Kormoran, nie ma już domu. Był uroczy, kochany i mądry. I któregoś dnia zniknął. Henryk rozpytywał wszystkich sąsiadów, aż ktoś mu powiedział, że widział jak Krystyna wychodzi z nim na smyczy, a wraca sama.

- Tak, oddałam. Znalazłam jego włos w kawie przy śniadaniu. Tak nie może być. Pies musi być porządny. Kawę wylałam. Psa oddałam do schroniska.

Zachował spokój, licząc w duchu po francusku od trzydziestu w dół, po czym zapytał:

- A jakby to był mój włos, to mnie byś oddała do schroniska?

Roześmiała się.

- No, pewno że tak. Na szczęście dla ciebie, jesteś łysy.

Tego samego dnia zaczął się pakować i przeglądać oferty. Dom opieki znalazł niedaleko, na peryferiach Szczytna. Po tygodniu już tu mieszkał.

- A Komo? Też mógłby wrócić?

Wojtek milczał. Henryk pokiwał głową.

- Sprawdzałaś?

- Tak. Zdechł tydzień po tym, jak go tam przywiozła. Sorry.

Zatrąbił klakson. Przed bramą zatrzymał się samochód, wysiadł Marek. Pomachał im ręką.

- Będę leciał – Wojtek siadł na rower.

- Nadal go nie lubisz?

Wojtek pokręcił głową.

- Dlaczego mam go lubić czy nie lubić? Nie znam go.

- Jak w szkole?

- Ferie.

Minęli się koło klombu, nie patrząc się na siebie. Henryk poprosił, żeby syn wwiózł go do budynku – zrobiło się naprawdę chłodno. Siostra opiekunka uśmiechnęła się szeroko, dyskretnie siadła trochę dalej i wróciła do odmawiania różańca.

- Tato, a może chcesz, żeby cię zabrać dzisiaj? Ja nie bardzo mogę, bo zaraz mam gabinet, ale mógłbym zadzwonić do Krysi, czy Elżbiety… W sumie, twój pokój jest już gotowy i…

- Pewno pięknie wysprzątany? Nie, dzięki, jak najmniej kłopotów i bałaganu. Jutro będzie w sam raz, i to wtedy, kiedy będzie wam najwygodniej. Wszyscy przyjadą, którzy mieli przyjechać?

- Tak, nawet Natalia przyjedzie. Z tym swoim Murzynem.

- Ma kogoś nowego? Bo ojciec jej dzieci był Pakistańczykiem, jak pamiętam…

- Co to za różnica…

Popłynęła opowieść o wyrwanych zębach, dekoltach asystentki, karpiach i tłoku na mieście. Przymknął oczy.

*

 

Cdn.