Maciej Pinkwart

Kalendarz adwentowy, odc. 2

 

Ø Odc. 1

 

 

Natalia nie chciała jechać. Tłumaczyła, że świąteczny ruch na lotniskach to przecież horror, że w Polsce jest środek zimy i droga z Gdańska do Szczytna będzie niebezpieczna, że jej rodzina jest bardzo tradycyjna, czyli bardzo katolicka, czyli bardzo nietolerancyjna, więc Sadiqowi będzie przykro, że po co się męczyć w święta, kiedy i tak trzeba zaraz po nich wrócić do pracy, a w ogóle to ciekawe, po co mieliby teraz nagle jechać, jeśli przez tyle lat starzy nie mieli ochoty na jakiekolwiek kontakty poza zdawkowymi mailami na imieniny i urodziny. Można by i teraz wysłać maila, a jeśli w ogóle jechać, to latem i to jak dostaną urlop. A poza tym jest za dużo do wyjaśniania za te pięć lat. Sadiq kręcił głową, swoim zwyczajem nie przerywał, ale nalegał.

Mieszkanie na przedmieściu oczywiście znalazł on. Jako taksówkarz z dziesięcioletnim stażem topografię Londynu miał w małym palcu, no i wiedział, czego ma szukać. Jak urodziła się druga córka, postanowili wynieść się z ciasnego pokoiku z aneksem kuchennym, w którym dotąd gnieździli się z Chandrą, a który miał tylko jedną zaletę: był prawie w samym centrum, Natalia miała parę kroków do pracy, duńska opiekunka mieszkała o jedną stację metra od nich, a Sadiq i tak wracał do domu dopiero późno wieczór, i to tylko wtedy, gdy to nie  on, tylko jego brat miał nockę na taksówce. Jeszcze gdy Maja była w brzuszku mamy trwały pertraktacje o nowe lokum. Teraz mieszkali w trzypokojowym domku koło stacji Kenton, Natalia miała prosty dojazd brązowym metrem do stacji Paddington, Sadiq, jeśli zmieniał brata gdzieś w locie albo koło jego mieszkania, musiał się raz przesiadać, ale dawało się wytrzymać. Tylko opiekunkę trzeba było znaleźć nową – teraz była to młoda dziewczyna z Kolumbii, słabo jeszcze mówiąca po angielsku, ale z dziewczynkami dogadywała się świetnie, przeważnie po hiszpańsku.

Natalii to bardzo odpowiadało: ona za nic w świecie nie chciała zamieszkać w dzielnicy, gdzie gnieździli się Polacy, on unikał Pakistańczyków, których samopoczucie i kompleksy wcale się nie poprawiły, kiedy jego imiennik został burmistrzem Londynu.

- Ale tak naprawdę, powiedz – nalegał – dlaczego nie chcesz jechać? Przecież musimy oswoić twoją rodzinę z tą sytuacją. Moja ciebie bardzo lubi. Mój brat chyba mi zazdrości.

Przerwał, popatrzył na nią uważnie.

- Chyba się mnie nie wstydzisz?

Pokręciła głową.

- Sadiq, pytasz mnie o to już sześć lat. Nic się nie zmieniło od tamtego dnia, kiedy wiozłeś mnie na Paddington.

Był deszcz, późna jesień, zimno i dość późno. Zasiedziała się u przyjaciół, a o piątej miała przejąć dyżur w sklepie, bo koleżanka z popołudniowej zmiany zadzwoniła, że musi jechać do chorego dziecka. Z trudem złapała taksówkę, poprosiła o pośpiech, kierowca uśmiechnął się, pokiwał głową i szybko włączył się do ruchu. I wtedy wjechało w nich czarne audi, zatańczyli na jezdni, rzuciło ją na boczne drzwi i poczuła ból w barku. Sadiq popatrzył na nią w lusterku, znów się uśmiechnął, pokiwała głową, że niby wszystko w porządku i pojechali dalej. Gdy wysiadała przy swoim sklepie i płaciła za kurs, zobaczyła, że z jego rozciętego czoła płynie krew, czego z powodu ciemnej skóry wcześniej nie zauważyła. Przyłożył do głowy białą jak śnieg chusteczkę, która od razu zmieniła kolor.

- Rozbiłeś głowę! Czemu nie stanąłeś? Nawet nie spisałeś numerów tamtego auta, jak załatwisz odszkodowanie? To była ich wina przecież…

- Spieszyłaś się. A poza tym to ty się uderzyłaś w rękę, więc trzeba będzie jechać do lekarza, tylko się zwolnij z pracy.

To okazało się całkiem niemożliwe. Koleżanki już nie było, klucze były pod wycieraczką, szef mógł przyjść po utarg lada moment.

- Sorry, muszę zostać. Nic mi nie jest, najwyżej będę miała siniaka, ale ty jedź do szpitala. Odwiozłabym cię, ale, wiesz…

- Wiem. Nie masz prawa jazdy. Zawsze możesz wezwać taksówkę.

Błysnął zębami, popatrzył na czerwoną od krwi chustkę, sięgnął drugą ręką do kieszeni i podał jej wizytówkę.

- Jakbyś się źle poczuła, zadzwoń. Podjadę albo ja, albo mój brat. Lepiej, żebym to był ja, bo on ma żonę.

Zadzwoniła dopiero po pracy. Nie odebrał. Oddzwonił rano, ze szpitala. Wypisali go w południe, na własną prośbę, przestrzegając żeby nie prowadził auta ze wstrząsem mózgu. Czekała na niego w holu, żeby go odwieźć, bo jednak miała prawo jazdy, tylko nie miała samochodu. Odwiozła go już do siebie. No i wtedy pierwszy raz spytał, czy się go nie wstydzi.

- Jakbyś nie był ranny, to byś dostał w łeb. A poza tym, chyba cię zdrowo ta taksówka rąbnęła, że tak mówisz. To naprawdę nie jest już epoka kolonialna, ty nie jesteś służącym, a ja białą sahib.

Teraz, kiedy słyszeli przez otwarte drzwi spokojną muzykę, usypiającą dziewczynki, temat wrócił w o wiele poważniejszej formie. Ale nie umiała mu wytłumaczyć tego, czego sama nie rozumiała – że w Polsce zegar historii się zepsuł i nagle cofnął się o kilkaset lat. Sama nie potrafiła też wytłumaczyć rodzinie spraw fundamentalnych – że człowiek jest człowiekiem, bez względu na to gdzie mieszka, jakim językiem mówi i jaki ma kolor skóry, w co wierzy i na jakim stanowisku pracuje. Problemem jest to, czy jesteśmy się w stanie dogadać, zrozumieć, tolerować, albo przynajmniej poznać jego kody kulturowe – nic więcej. A argument, że u nas w Szczytnie nigdy nie było żadnego czarnucha raczej nie da się ponadkulturowo przetłumaczyć na język urdu.

- Wciąż mnie pytają, kiedy ślub, dlaczego nie z Polakiem, no i kiedy wracam do kraju. Wracam, uważasz? Tłumaczę im, że mam rodzinę, na co oni znów – a kiedy ślub? I chrzciny? I kto to pozwolił, żeby dziecko się nazywało Chandra, że nie było takiej świętej…

Sadiq pomieszał herbatę. Chyba odruchowo, bo od miesiąca nie słodził, ale wciąż się krzywił, nieprzyzwyczajony do naturalnego smaku yerby.

- No to przecież z tym ślubem możemy załatwić, jak to w twoim kraju takie ważne?

- Ale ślub ma być u księdza! Katolicki. I tylko w Polsce, bo oni uważają, że poza Polską już nie ma żadnego kraju katolickiego, zwłaszcza jak nastał ten nowy papież, nie nasz. Przejdziesz na katolicyzm?

- Jak trzeba…

Zerwała się.

- Nawet o tym nie myśl. To bez sensu. Wtedy ja przejdę na islam. I co mi zrobisz? Widzę, że nie ma innej rady, tylko musimy pojechać. Musisz sam się przekonać, o co to chodzi, tylko żebyś nie żałował. To nie będzie przyjemne.

Dopił herbatę, spojrzał na zegarek. Od czasu, jak rok temu został szefem taksówkarskiej dyspozytorni, rzadko miał dyżury w samochodzie, a nocą prawie nigdy. Ale teraz przez kilka dni odrabiał nocki za brata, który w święta miał za niego urzędować na łączności.

- No cóż, znam taką część twojej rodziny, która naprawdę jest przyjemna, i to mi wystarczy.

Gdy wyszedł, otworzyła komputer i przeczytała kolejny raz list od matki. „Przyjedź koniecznie, dziadek chce się z tobą pożegnać. Jest z nim kiepsko i tylko na święta go weźmiemy z domu opieki. Lepiej przyjedź sama, bo widok twojego męża może mu zaszkodzić na serce. Ustawimy dla niego wolne nakrycie”.

Odpowiedź pisała już od trzech dni i ciągle kasowała maile. Już wiedziała, że to będzie ostatnia Wigilia. I nie ze względu na stan zdrowia dziadka. Bilety kupiła w internecie już na początku listopada. Dziewczynki zostawały w domu pod opieką Manueli. Będą miały katolicką Wigilię w rodzinie, gdzie biały jest tylko pies maltańczyk. Będą się uczyć kolęd po indiańsku. No i śpiewać po hiszpańsku Feliz Navidad, którego Kolumbijka nauczyła się z teledysku australijskiego boysbandu The Wiggles.

Szybko wstukała w komputer: „Kochana mamo, przyjeżdżamy we dwójkę z Sadiqiem w Wigilię rano i nie będziemy nocować. Nie szykujcie żadnych prezentów. Może coś przywieźć do kuchni na święta?”.

*

 

Cdn.