Maciej Pinkwart
Florentynka
Oparł obraz o stosik książek,
które przeglądał, czekając na Ewę. Ostatnie blaski gasnącego dnia, wpadające
przez okno od strony Wawelu oświetliły twarz kobiety, która pięćset lat temu
chciała się stać nieśmiertelną, a przez rozkapryszonego węgierskiego panka
poszła w zapomnienie.
- Popatrz! – powtórzył – To
jest Mona Lisa. Ładniejsza od tamtej z Luwru.
Wpatrywali się oboje w ciemny,
mocno zniszczony portret. Ewa potrząsnęła głową.
- Niesamowite… I to prawdziwe
dzieło Leonarda wisiało sobie przez pięć wieków na ścianie, ukryte pod tą
lafiryndą. Przez parę lat codziennie zatrzymywałam się pod nią i opowiadałam
dyrdymały o Horvathach i ich kobietach, gdy tymczasem to było o parę centymetrów
ode mnie…
Wziął do ręki postrzępiony na
brzegach wizerunek Anny Görgey – jak wyczytał z podpisu namalowanego starannie
na tylnej stronie, prawdopodobnie przez Melziego.
- Nie ma co jej lekceważyć.
Obraz jest tylko o ćwierć wieku młodszy od Lisy. A ona sama musiała być niemal
jej równolatką. Może nawet była trochę starsza? Ale w zasadzie dlaczego ukryli
Lisę w ten sposób? Kto mógłby ją zdekonspirować tu, na tej barbarzyńskiej
głuszy, na dalekich kresach Węgier?
Ewa sięgnęła po kieliszek z
winem.
- Zdrowie pięknych pań… To
akurat wiem. I ta dekonspiracja była nie tylko możliwa, ale wręcz pewna. Zamek
tylko co dostał się w ręce Hieronima Łaskiego, Polaka, dyplomaty, bywalca i
światowca, który akurat był na służbie węgierskiej. Rzadko tu bywał, ale akurat
wtedy musiał się zapowiedzieć.
- I co, Berzeviczy się bał, że go nowy właściciel wyeksmituje z zamku?
- Nie o
to poszło. Łaski wracał z misji do Francji, gdzie przez jakiś czas przebywał na
dworze Franciszka I. W
Fontainebleau mógł, a w zasadzie musiał widywać portret, który król kupił od
Leonarda. No i mógł się zacząć dopytywać, bo jednak podobieństwo jest znaczne. W
tej sytuacji akurat trafił się Melzi, który machnął portret Anny i ukrył Lisę
między dwoma obrazami. Podejrzewam zresztą, choć nie mam na to żadnych dowodów,
że chciał ją ukraść i wywieźć, ale ten obraz ma to do siebie, że nikt nie chce
się z nim na dłużej rozstawać.
- No właśnie – delikatnie
dotknął deski – To jest pewien problem.
- No, w ogóle to warto by to
jakoś schować, i to nie pod portretem Anny, bo on jest już za dobrze znany. A
policja będzie cię pewno chciała przesłuchać, w końcu mieszkałeś w Niedzicy w
czasie, gdy biedny Teddy wykopywał Uminę…
Ewa opowiedziała, że zgodnie z
jej planem wycieczka najpierw skutecznie zatarła wszystkie ślady ich pobytu,
oglądając w pierwszej kolejności wschodnią wieżę z dokumentem Jagiełły i
portretami Horvathów, potem wpadła w histerię w Sali Tortur, nieboszczyka odkrył
pewien emerytowany lekarz, przyjechało pogotowie, policja, prokurator i na końcu
dyrektor muzeum. Ewę wstępnie przesłuchano, ale że sprawiała wrażenie, iż zaraz
zemdleje – odprowadzono do pokoju i dano spokój. Słyszała, że portier
przysięgał, że cały czas spędzała z „narzeczonym”, a poza tym – chyba w ramach
rewanżu za te wczorajsze spacery w samym ręczniku i męskiej niezapiętej do końca
koszuli – opowiedział jej, że nieboszczyk rzeczywiście dokopał się srebrnej
trumny, której podobno obsesyjnie poszukiwał od lat. A jego śmierć była
naturalna – z niefachowo wykonanego wykopu po prostu obsunął się kamień i
rozwalił mu głowę. Z tym, że portier uważa, że była to zemsta inkaskich
kapłanów, którzy tak przemyślnie pochowali księżniczkę w miejscu, gdzie nikt by
jej nie szukał, bowiem jej bezpieczeństwa w tamtych czasach zawsze pilnowali
więźniowie, których tu właśnie torturowano lub morzono głodem. No i Tadeusz to
wyczaił. Ale pewno nie sam – dziewczęta z restauracji widywały go ostatnio z
kobietą z Zakopanego, która jakiś czas spędziła w Ameryce Południowej i
prowadziła sklep z towarami z Peru.
- I jeszcze organizowała
występy Indian na Krupówkach i w okolicy. Mogli wśród nich być potomkowie
kapłanów Tupaca Amaru. To oczywiście może być przypadek, ale może nie być. My,
oczywiście, jesteśmy poza podejrzeniem, ale pewno będą cię chcieli przesłuchać,
bo to trochę dziwne, że akurat jak to się stało, to musiałeś pilnie wyjechać.
Wrócisz, co?
Nalał wina, podniósł kieliszek.
- Dziś nie wrócimy, przecież
piliśmy. Jutro ty pojedziesz rano, a ja wrócę po południu. Muszę przecież ukryć te
obie panie, zanim się zastanowimy, co z tym fantem zrobić.
- W sumie oba kilkusetletnie
zabytki, możesz je z powrotem zestawić razem, ale ta Anna Horvathowa jest tak
samo trefna poza Niedzicą, może nawet bardziej. Jak ją ukryjesz?
Uśmiechnął się. To akurat miał
obmyślane pierwsze, jeszcze zanim w ogóle się zdecydował na poszukiwania w
Niedzicy. Sięgnął do czarnej teczki na szkice, którą zawsze zabierał ze sobą, gdy
wychodził malować, i wyjął z niej reprodukcję obrazu Leonarda. Po kilkunastu
minutach przekładaniec był gotowy – spód stanowiła Mona Lisa, środek – Anna Horvathowa, górę – sklepowa reprodukcja na kartonie z passe-partout. Rama
Melziego objęła wszystko bardzo mocno.
- Et voilà! – zdjął ze ściany
dużą fotografię północnej ściany Giewontu i powiesił w jej miejscu składany
portret trzech dam – i jak wygląda?
- No, jak reprodukcja obrazu
Leonarda da Vinci… Jakich tysiące wiszą na ścianach mieszkań snobów na całym
świecie.
- I tej wersji będziemy się
trzymać…
Księżyc wędrował powoli nad
Plantami, daleko szumiała Wisła, od czasu do czasu słuchać było silnik
przejeżdżającego samochodu. Przytuleni do siebie, starali się nie patrzeć na
ironiczny uśmiech Leonarda, przebranego za florentyńską mieszczkę.
- Chodźmy do łóżeczka, późno
już – przyciągnął Ewę do siebie.
Wywinęła się zręcznie.
- I co teraz? Przecież po
wczorajszej nocy już nic nie będzie tak jak dawniej. Stanęła na głowie cała
historia sztuki. Musimy to oddać, trzeba to zbadać, opisać… Ujawnić, że ta jest
prawdziwa, że taką namalował Leonardo…
Zastanowił się przez chwilę.
Nie wiedział, jak to jej powiedzieć.
- Widzisz, Ewo… To nie całkiem
tak. Dla wszystkich historyków sztuki i muzealników prawdziwa jest ta, która ma
certyfikat z Luwru. Którą kupił Franciszek, którą mieli królowie Francji i którą
Napoleon przekazał narodowi. Jak to sobie wyobrażasz? Pojadę z tym nabojem do
Paryża, stanę przed dyrektorem Luwru, rozpakuję i powiem: Monsieur, pan wywali
do magazynu ten kicz Melziego, co u pana wisi i po konserwacji pan powiesi
autentyczną Lisę Gherardini? Kto mi uwierzy? Kto powie światu, że był oszukiwany
przez pół tysiąclecia?
- To może niech Luwr ma swoją,
a Niedzica swoją?
Puścił jej ramię, wstał,
podszedł do okna i popatrzył na południe, myśląc o tym, że tam, daleko noc już
okryła góry, jezioro, tamę i zamek, w którym pojawiło się kiedyś kilku dziwnych
mężczyzn i pozostawiło kilka ciekawych kobiet. Mężczyźni odjechali i poumierali,
kobiety – choć nie żyły od dawna – panowały przez wieki nad zamkiem i jego
historią.
- Jak chcesz… Weźmiesz je sobie
i powiesisz gdzieś w kąciku. Może to kiedyś ujawnimy? W sumie, po co mi dwie
takie stare gropy? Muszę wracać na uczelnię…
- Ale może najpierw wróć tutaj,
co?
Siedziała na łóżku,
obejmując długie nogi rękami i patrzyła na niego badawczo.
- Ja jakoś się mieszczę w tych
twoich planach?
Roześmiał się.
- Tylko ty. Tak jak
powiedziałaś – po wczorajszej nocy nic już nie będzie takie, jak dawniej. Ale
czy ty tego chcesz?
Rozpięła mu górny guzik
koszuli.
- W sumie muszę to przemyśleć.
Tylko jeśli mam robić sobie jakieś plany związane z tobą, to powinnam jeszcze
jedno wiedzieć.
- No, pytaj?
- Jak ty masz na imię?
KONIEC