Maciej Pinkwart
Florentynka
Ewa położyła mu rękę na
ramieniu, ale tym razem nie ze strachu.
- Widziałeś? Tu jest przeciąg.
Gdzieś musi być otwór.
Zapalił ledwo świecącą latarkę. Miał w
plecaku zapasowe baterie, ale przewidywał, że światło najbardziej przyda się w
sali historycznej wschodniej baszty, kiedy trzeba będzie przeszukać całe duże
pomieszczenie. Więc kierując się bardziej instynktem i wyczuwalnym na policzkach
powiewem wiatru położył się na podłodze i tuż przy ścianie odkrył skierowany w
głąb wąski tunel. Na jego końcu delikatnie mżyła szara poświata.
- Tędy. Ty przejdziesz na
pewno, ja będę cię ubezpieczał, potem trochę powiększę otwór.
Obwiązał ją w pasie i pozwolił,
by ostrożnie ześlizgnęła się w głąb tunelu. Po chwili usłyszał jej głos.
- Jestem na tarasie.
Przejdziesz na pewno, tylko na początku będzie ciasno, potem jest to ten sam
szeroki korytarz, zamurowany na górze. Schudnij po prostu.
Włożył do plecaka latarkę i
ostrożnie spuścił go w dół. Usłyszał, że wypadł na zewnątrz, a Ewa potwierdziła
dotarcie przesyłki. Obwiązał się drugim końcem sznura, wpuścił nogi do tunelu i
utknął na wysokości ramion. Wydawało mu się, że słyszy czyjeś szuranie w głębi
korytarza, prowadzącego od celi Janosika. Przypomniał sobie makabryczne
znalezisko i zaczął napierać barkami na wystające z muru cegły. W tym samym
momencie Ewa mocno pociągnęła za linę. Blokujący go kawałek muru oderwał się i z
hurgotem poleciał w dół. Dziewczyna stłumiła okrzyk bólu, a on stracił równowagę
i jak worek ziemniaków upadł na ziemię koło niej.
- W porządku? – spytali
równocześnie.
Nie było w porządku. Z trudem
stanął na nogi i wydało mu się, że ma skręconą kostkę. Ewa masowała uderzone
ramię.
- Pięć minut przerwy, dobrze?
Taras był obszerny, osłonięty
od wiatru i przytulny, mimo chłodu: po klaustrofobicznych przeżyciach sprzed
kilku minut czuł się jak na urlopie: nikt go nie gonił, nie musiał się
przeciskać przez kamienne zaciski i nie potykał się o żadnych nieboszczyków.
Obejrzał spuchniętą nogę – bolało tylko trochę, ale nie wiedział, jak
przekuśtyka kilkanaście metrów niezabezpieczonej galeryjki.
Podeszli do balustrady.
Kawiarnia „Turbinka” jeszcze była oświetlona. W wilgotnym powietrzu nocy dźwięki
niosły się daleko i wyraźnie było słychać mocny rytm perkusji. W oknach migotały
światła.
- Dyskoteka? – spytał.
Ewa pokręciła głową.
- Facet w barze ma hopla na
punkcie MTV, bezustannie puszcza to na cały regulator. Zwłaszcza jak nie ma
klientów. Pan Tadzio zrobił mu kiedyś awanturę, że psuje cały nastrój – mimo, że
tu prowadził restaurację, z przyjaciółką umawiał się w „Turbince”. Obiad jedli w
Niedzicy, kawkę na tamie.
- No to teraz ma z głowy…
- Raczej na głowie…
Od krawędzi tarasu do okna było
nie więcej niż dziesięć metrów. Galeryjka, która opasywała całą basztę, miała
jednak niespełna pół metra szerokości i w świetle reflektora, umieszczonego na
wieży, widać było wyraźnie, że jest pokryta gruzem. Można byłoby zrobić
poręczówkę, miał kilka szpilek i haków, ale obawiał się hałasu. Mimo pracy
elektrowni było dość cicho i każdy większy stuk pewno słyszalny by był z daleka.
Poza tym ubezpieczenie, jakie mogła mu zapewnić drobniutka Ewa, wydawało się
dość iluzoryczne. Od wsi doleciał dźwięk dzwonu.
- Za dwadzieścia dziesiąta,
tak? – spytał.
- Późno. Trzeba iść, jeśli mamy
to zrobić. A pewno nie mamy wyjścia, jeśli mamy wrócić jakoś normalnie.
No, właśnie, o powrocie nie
pomyślał. To znaczy, nie myślał teraz, kiedy okazało się, że korytarz z sali
tortur jest niemal zawalony. Dało się ześlizgnąć się nim w dół, ale o podejściu
przez zacisk, w środku nocy, nie było mowy.
- Jak normalnie?
- Drzwi wewnętrzne zamykane są
na zasuwy. Od środka odemkniemy i już. A jutro będę udawała, że otwieram.
Dzwony nad Niedzicą ucichły i
tylko wiatr wygrywał swoją sonatę gdzieś po drugiej stronie wschodniej baszty. W
mżącym od zapory świetle wymienił baterie w latarce i schował ją
starannie do plecaka. Zdjął kurtkę i poczuł chłód jesiennej nocy. Wyobraził
sobie, jak w podobnej baszcie Leonardo, trzymając stygnącą ręką dłoń Melziego
wpatrywał się w drwiący – jak mu się teraz wydawało – uśmiech Florentynki. A
może już wtedy mu się znudziła, może miał jej dość po tylu latach wspólnego życia,
podróży przez świat i przygód w różnych miejscach, z różnymi ludźmi? Może
patrzył na ścianę, nie na nią tylko przez nią, przez ścianę, przez Amboise,
przez całe doczesne życie, widząc już tę swoją nieśmiertelność, o której był
przekonany już w młodości.
- Jak noga? – zapytała,
podchodząc bliżej.
W tym samym momencie on
zapytał:
- Jak ręka?
Roześmieli się oboje i jakoś
lżej im się zrobiło na duszy. Pogłaskał ją po włosach. Potrząsnęła głową, jakby
chcąc zrzucić z siebie tę pieszczotę.
- Pójdę pierwsza. Umocujemy
linę tutaj do balustrady, ja się nią obwiążę i może jakoś dojdę, w razie czego
daleko nie polecę. Tam przywiążę ją w środku do takiej ciężkiej ławy co stoi pod
oknem i będziesz miał poręczówkę.
Sięgnęła do tylnej kieszeni
spodni i nałożyła skórzane rękawiczki.
- Ale… - usiłował protestować, jednak jej już nie było.
W środku
galeryjki poślizgnęła się na osypanym gruzowisku, ale przywarła jak kot do
ściany i odzyskała równowagę. Niemal podbiegła do okna, uchyliła je,
zaskrzypiało, zsunęła się do środka, słychać było jak coś tam przesuwa, lina się
napięła,
Ewa wysunęła głowę na zewnątrz i skinęła na niego ręką.
Odwiązał linę od poręczy. Nie
mogli zostawić śladów. Wspiął się do galeryjki po kilku wystających kamieniach
muru i kilku lukach, jakie zrobiła erozja. Udawał, że jest łatwo, że lina
rzeczywiście jest poręczówką, a nie iluzją ubezpieczenia. Ewa obserwowała go
uważnie i ostrożnie skracała linkę, starając się by cały czas była lekko
napięta. Ściana trochę go odpychała i przeszkadzał plecak, ale nie mógł go
zostawić. Szedł może dwukrotnie dłużej od niej, wreszcie wsunął się do środka.
Chwilę oddychał ciężko, wreszcie sięgnął do plecaka po latarkę.
Promień wydobył z ciemności
bladą twarz Ewy, starającej się trzymać słabego światła, padającego z
uchylonego okna. Uśmiechnęła się z trudem – widać było, że parują z niej resztki
adrenaliny, dzięki której niemal przebiegła po kamiennym gzymsie, teraz zaś
emocje powoli cichną, a ich miejsce zajmuje zmęczenie. On, przeciwnie, nabierał
szwungu – za chwilę miało się okazać, czy jego kalkulacje były słuszne i czy
cała ta ryzykowna eskapada miała sens. Przesunął latarkę tak, by nie świecić jej
w oczy. Na ścianie pojawiła się twarz kobiety w ciemnym stroju, spoglądającej
surowo w stronę intruzów. Głowę i ramiona przykrywała jej mantylka z czarnej
koronki, splecione na podołku ręce pokryte były wątrobianymi plamami, a
pomarszczona twarz o bladej karnacji mówiła wiele o latach trudów jakie znosiła
w swym długim życiu.
- Wygląda jak Lisa na starość –
mruknął, rozglądając się dalej po pomieszczeniu.
Uśmiechnęła się.
- Żebyś wiedział. My tu ją
nazywamy „Ciotka Brunhilda”, ale tak naprawdę to jest Anna, żona Andrzeja
Horvatha, który porzucił dla niej, jak była piękna i młoda, stan kapłański, do
którego go przeznaczono, a potem – podobno za pokutę – musiał z nią być aż do
śmierci… Jest jego podpis i data, umieszczone z tyłu obrazu, na desce.
Rozejrzał się powoli po sali.
Pewno tutaj były te pomieszczenia gościnne, których Horvath użyczył kuzynowi.
Dzisiaj była to najważniejsza i najbardziej nudna część muzeum, ukazująca
historię Spisza, i na tym tle dzieje zamku. Podszedł do gabloty, w której
eksponowano Akt Zastawu Spisza, podpisany przez Władysława Jagiełłę i Zygmunta
Luksemburczyka w 1412 roku.
- Myślę, że to będzie tutaj.
Rozmiar się zgadza mniej więcej, a dokument jest tylko o sto lat wcześniejszy od
Lizy. I był tak cenny, że Emeryk wiedział, że będzie przechowywany bardzo
starannie i nikt go nie będzie ruszał bez potrzeby…
Ewa wzięła od niego latarkę,
poświeciła w kierunku gabloty, wydobywając z mroku rząd czerwonych i żółtych
pieczęci, przymocowanych do pergaminu. Podeszła do ozdobnej ławy, stojącej obok
gabloty i ciężko usiadła. Pokręciła głową.
- Nie, mój drogi. Lisa była
malowana na desce, topolowej zresztą.
- No właśnie. Zobacz, dokument
Jagiełły jest rozpięty na desce.
- Aha. Sama go tu
przymocowałam…
Usiadł koło niej, zmęczony i
śpiący, jakby w tym momencie uszło z niego powietrze.
- No sorry, że to ja ci mówię.
Parę lat temu, jak tu przyszłam zaraz po studiach, zauważyliśmy, że pergamin się
marszczy i coraz trudniej go odczytywać. Pewno to na skutek wilgoci, która przecież
bardzo wzrosła po utworzeniu jeziora. No więc z dyrektorem postanowiliśmy
przykleić go równiutko do deski, wykonanej dokładnie na wymiar. Deska jest
lipowa i trzyma się nieźle.
- Dokument Jagiełły z XV wieku
przykleiłaś do współczesnej deski?
Postukała się w głowę.
- Jaki dokument Jagiełły,
zwariowałeś? Akt Spiski jest na Wawelu w archiwum, to jest kopia sprzed zaledwie
ćwierć wieku…
Milczał. Całą jego koncepcję w
jednej chwili zniszczyła ta dziewczyna, dzięki której tu trafił i teraz ma wyjść
z pustymi rękami. Nagle poczuł się okropnie stary i zmęczony. Popatrzył na
zegarek. Minęła jedenasta. Jakoś tak pomyślał, że nie chce tu siedzieć dłużej,
że marzy mu się gorąca kąpiel, łóżko i sen bez snów. Wtedy przypomniała mu się
Sala Tortur i z miejsca odeszła mu ochota do spania.
- To co, zwijamy się?
- Spokojnie, jeszcze chwilę.
Jeżeli ci Włosi tego nie wywieźli, to powinno jednak być tutaj. Daj mi tę
latarkę na chwilę.
Patrzył, jak chodzi po sali,
uważnie oglądając wszystkie malowidła – przed którymi przecież od paru lat
wędrowała kilka razy dziennie i o których wiedziała wszystko, co tylko można
wiedzieć. Wąski promień wydobywał z mroku sprzęty, portrety, szable i kolorowe
kobierce. Ewa zatrzymała się przed „Ciotką Brunhildą”.
- Możesz mi pomóc?
Oddała mu latarkę, przysunęła
zabytkowy zydel i opierając się na jego ramieniu weszła na siedzisko. Zdjęła
rękawiczki, odsupłała nylonową żyłkę łączącą obraz z hakiem i gestem pokazała,
by pomógł jej zdjąć portret.
- Rękawiczki!
Sięgnął do plecaka i nałożył. Chwycił obraz od spodu i ledwo dał rady go utrzymać i bezpiecznie postawić pod ścianą.
Cdn.