Maciej Pinkwart

Florentynka, odc. 4

 

Ø Odc. 1

Ø Odc. 2

Ø Odc. 3

Ewa położyła mu rękę na ramieniu, ale tym razem nie ze strachu.

- Widziałeś? Tu jest przeciąg. Gdzieś musi być otwór.

Zapalił ledwo świecącą latarkę. Miał w plecaku zapasowe baterie, ale przewidywał, że światło najbardziej przyda się w sali historycznej wschodniej baszty, kiedy trzeba będzie przeszukać całe duże pomieszczenie. Więc kierując się bardziej instynktem i wyczuwalnym na policzkach powiewem wiatru położył się na podłodze i tuż przy ścianie odkrył skierowany w głąb wąski tunel. Na jego końcu delikatnie mżyła szara poświata.

- Tędy. Ty przejdziesz na pewno, ja będę cię ubezpieczał, potem trochę powiększę otwór.

Obwiązał ją w pasie i pozwolił, by ostrożnie ześlizgnęła się w głąb tunelu. Po chwili usłyszał jej głos.

- Jestem na tarasie. Przejdziesz na pewno, tylko na początku będzie ciasno, potem jest to ten sam szeroki korytarz, zamurowany na górze. Schudnij po prostu.

Włożył do plecaka latarkę i ostrożnie spuścił go w dół. Usłyszał, że wypadł na zewnątrz, a Ewa potwierdziła dotarcie przesyłki. Obwiązał się drugim końcem sznura, wpuścił nogi do tunelu i utknął na wysokości ramion. Wydawało mu się, że słyszy czyjeś szuranie w głębi korytarza, prowadzącego od celi Janosika. Przypomniał sobie makabryczne znalezisko i zaczął napierać barkami na wystające z muru cegły. W tym samym momencie Ewa mocno pociągnęła za linę. Blokujący go kawałek muru oderwał się i z hurgotem poleciał w dół. Dziewczyna stłumiła okrzyk bólu, a on stracił równowagę i jak worek ziemniaków upadł na ziemię koło niej.

- W porządku? – spytali równocześnie.

Nie było w porządku. Z trudem stanął na nogi i wydało mu się, że ma skręconą kostkę. Ewa masowała uderzone ramię.

- Pięć minut przerwy, dobrze?

Taras był obszerny, osłonięty od wiatru i przytulny, mimo chłodu: po klaustrofobicznych przeżyciach sprzed kilku minut czuł się jak na urlopie: nikt go nie gonił, nie musiał się przeciskać przez kamienne zaciski i nie potykał się o żadnych nieboszczyków. Obejrzał spuchniętą nogę – bolało tylko trochę, ale nie wiedział, jak przekuśtyka kilkanaście metrów niezabezpieczonej galeryjki.

Podeszli do balustrady. Kawiarnia „Turbinka” jeszcze była oświetlona. W wilgotnym powietrzu nocy dźwięki niosły się daleko i wyraźnie było słychać mocny rytm perkusji. W oknach migotały światła.

- Dyskoteka? – spytał.

Ewa pokręciła głową.

- Facet w barze ma hopla na punkcie MTV, bezustannie puszcza to na cały regulator. Zwłaszcza jak nie ma klientów. Pan Tadzio zrobił mu kiedyś awanturę, że psuje cały nastrój – mimo, że tu prowadził restaurację, z przyjaciółką umawiał się w „Turbince”. Obiad jedli w Niedzicy, kawkę na tamie.

- No to teraz ma z głowy…

- Raczej na głowie…

Od krawędzi tarasu do okna było nie więcej niż dziesięć metrów. Galeryjka, która opasywała całą basztę, miała jednak niespełna pół metra szerokości i w świetle reflektora, umieszczonego na wieży, widać było wyraźnie, że jest pokryta gruzem. Można byłoby zrobić poręczówkę, miał kilka szpilek i haków, ale obawiał się hałasu. Mimo pracy elektrowni było dość cicho i każdy większy stuk pewno słyszalny by był z daleka. Poza tym ubezpieczenie, jakie mogła mu zapewnić drobniutka Ewa, wydawało się dość iluzoryczne. Od wsi doleciał dźwięk dzwonu.

- Za dwadzieścia dziesiąta, tak? – spytał.

- Późno. Trzeba iść, jeśli mamy to zrobić. A pewno nie mamy wyjścia, jeśli mamy wrócić jakoś normalnie.

No, właśnie, o powrocie nie pomyślał. To znaczy, nie myślał teraz, kiedy okazało się, że korytarz z sali tortur jest niemal zawalony. Dało się ześlizgnąć się nim w dół, ale o podejściu przez zacisk, w środku nocy, nie było mowy.

- Jak normalnie?

- Drzwi wewnętrzne zamykane są na zasuwy. Od środka odemkniemy i już. A jutro będę udawała, że otwieram.

Dzwony nad Niedzicą ucichły i tylko wiatr wygrywał swoją sonatę gdzieś po drugiej stronie wschodniej baszty. W mżącym od zapory świetle wymienił baterie w latarce i schował ją starannie do plecaka. Zdjął kurtkę i poczuł chłód jesiennej nocy. Wyobraził sobie, jak w podobnej baszcie Leonardo, trzymając stygnącą ręką dłoń Melziego wpatrywał się w drwiący – jak mu się teraz wydawało – uśmiech Florentynki. A może już wtedy mu się znudziła, może miał jej dość po tylu latach wspólnego życia, podróży przez świat i przygód w różnych miejscach, z różnymi ludźmi? Może patrzył na ścianę, nie na nią tylko przez nią, przez ścianę, przez Amboise, przez całe doczesne życie, widząc już tę swoją nieśmiertelność, o której był przekonany już w młodości.

- Jak noga? – zapytała, podchodząc bliżej.

W tym samym momencie on zapytał:

- Jak ręka?

Roześmieli się oboje i jakoś lżej im się zrobiło na duszy. Pogłaskał ją po włosach. Potrząsnęła głową, jakby chcąc zrzucić z siebie tę pieszczotę.

- Pójdę pierwsza. Umocujemy linę tutaj do balustrady, ja się nią obwiążę i może jakoś dojdę, w razie czego daleko nie polecę. Tam przywiążę ją w środku do takiej ciężkiej ławy co stoi pod oknem i będziesz miał poręczówkę.

Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni i nałożyła skórzane rękawiczki.

- Ale… - usiłował protestować, jednak jej już nie było.

W środku galeryjki poślizgnęła się na osypanym gruzowisku, ale przywarła jak kot do ściany i odzyskała równowagę. Niemal podbiegła do okna, uchyliła je, zaskrzypiało, zsunęła się do środka, słychać było jak coś tam przesuwa, lina się napięła,  Ewa wysunęła głowę na zewnątrz i skinęła na niego ręką.

Odwiązał linę od poręczy. Nie mogli zostawić śladów. Wspiął się do galeryjki po kilku wystających kamieniach muru i kilku lukach, jakie zrobiła erozja. Udawał, że jest łatwo, że lina rzeczywiście jest poręczówką, a nie iluzją ubezpieczenia. Ewa obserwowała go uważnie i ostrożnie skracała linkę, starając się by cały czas była lekko napięta. Ściana trochę go odpychała i przeszkadzał plecak, ale nie mógł go zostawić. Szedł może dwukrotnie dłużej od niej, wreszcie wsunął się do środka. Chwilę oddychał ciężko, wreszcie sięgnął do plecaka po latarkę.

Promień wydobył z ciemności bladą twarz Ewy, starającej się trzymać słabego światła, padającego z uchylonego okna. Uśmiechnęła się z trudem – widać było, że parują z niej resztki adrenaliny, dzięki której niemal przebiegła po kamiennym gzymsie, teraz zaś emocje powoli cichną, a ich miejsce zajmuje zmęczenie. On, przeciwnie, nabierał szwungu – za chwilę miało się okazać, czy jego kalkulacje były słuszne i czy cała ta ryzykowna eskapada miała sens. Przesunął latarkę tak, by nie świecić jej w oczy. Na ścianie pojawiła się twarz kobiety w ciemnym stroju, spoglądającej surowo w stronę intruzów. Głowę i ramiona przykrywała jej mantylka z czarnej koronki, splecione na podołku ręce pokryte były wątrobianymi plamami, a pomarszczona twarz o bladej karnacji mówiła wiele o latach trudów jakie znosiła w swym długim życiu.

- Wygląda jak Lisa na starość – mruknął, rozglądając się dalej po pomieszczeniu.

Uśmiechnęła się.

- Żebyś wiedział. My tu ją nazywamy „Ciotka Brunhilda”, ale tak naprawdę to jest Anna, żona Andrzeja Horvatha, który porzucił dla niej, jak była piękna i młoda, stan kapłański, do którego go przeznaczono, a potem – podobno za pokutę – musiał z nią być aż do śmierci… Jest jego podpis i data, umieszczone z tyłu obrazu, na desce.

Rozejrzał się powoli po sali. Pewno tutaj były te pomieszczenia gościnne, których Horvath użyczył kuzynowi. Dzisiaj była to najważniejsza i najbardziej nudna część muzeum, ukazująca historię Spisza, i na tym tle dzieje zamku. Podszedł do gabloty, w której eksponowano Akt Zastawu Spisza, podpisany przez Władysława Jagiełłę i Zygmunta Luksemburczyka w 1412 roku.

- Myślę, że to będzie tutaj. Rozmiar się zgadza mniej więcej, a dokument jest tylko o sto lat wcześniejszy od Lizy. I był tak cenny, że Emeryk wiedział, że będzie przechowywany bardzo starannie i nikt go nie będzie ruszał bez potrzeby…

Ewa wzięła od niego latarkę, poświeciła w kierunku gabloty, wydobywając z mroku rząd czerwonych i żółtych pieczęci, przymocowanych do pergaminu. Podeszła do ozdobnej ławy, stojącej obok gabloty i ciężko usiadła. Pokręciła głową.

- Nie, mój drogi. Lisa była malowana na desce, topolowej zresztą.

- No właśnie. Zobacz, dokument Jagiełły jest rozpięty na desce.

- Aha. Sama go tu przymocowałam…

Usiadł koło niej, zmęczony i śpiący, jakby w tym momencie uszło z niego powietrze.

- No sorry, że to ja ci mówię. Parę lat temu, jak tu przyszłam zaraz po studiach, zauważyliśmy, że pergamin się marszczy i coraz trudniej go odczytywać. Pewno to na skutek wilgoci, która przecież bardzo wzrosła po utworzeniu jeziora. No więc z dyrektorem postanowiliśmy przykleić go równiutko do deski, wykonanej dokładnie na wymiar. Deska jest lipowa i trzyma się nieźle.

- Dokument Jagiełły z XV wieku przykleiłaś do współczesnej deski?

Postukała się w głowę.

- Jaki dokument Jagiełły, zwariowałeś? Akt Spiski jest na Wawelu w archiwum, to jest kopia sprzed zaledwie ćwierć wieku…

Milczał. Całą jego koncepcję w jednej chwili zniszczyła ta dziewczyna, dzięki której tu trafił i teraz ma wyjść z pustymi rękami. Nagle poczuł się okropnie stary i zmęczony. Popatrzył na zegarek. Minęła jedenasta. Jakoś tak pomyślał, że nie chce tu siedzieć dłużej, że marzy mu się gorąca kąpiel, łóżko i sen bez snów. Wtedy przypomniała mu się Sala Tortur i z miejsca odeszła mu ochota do spania.

- To co, zwijamy się?

- Spokojnie, jeszcze chwilę. Jeżeli ci Włosi tego nie wywieźli, to powinno jednak być tutaj. Daj mi tę latarkę na chwilę.

Patrzył, jak chodzi po sali, uważnie oglądając wszystkie malowidła – przed którymi przecież od paru lat wędrowała kilka razy dziennie i o których wiedziała wszystko, co tylko można wiedzieć. Wąski promień wydobywał z mroku sprzęty, portrety, szable i kolorowe kobierce. Ewa zatrzymała się przed „Ciotką Brunhildą”.

- Możesz mi pomóc?

Oddała mu latarkę, przysunęła zabytkowy zydel i opierając się na jego ramieniu weszła na siedzisko. Zdjęła rękawiczki, odsupłała nylonową żyłkę łączącą obraz z hakiem i gestem pokazała, by pomógł jej zdjąć portret.

- Rękawiczki!

Sięgnął do plecaka i nałożył. Chwycił obraz od spodu i ledwo dał rady go utrzymać i bezpiecznie postawić pod ścianą.

Cdn.