30-12-2007
Święta minęły spokojnie i dość wypoczynkowo, ale ostra jazda zaczęła się tuż po nich. Wigilię miałem z Renatą, Michałem i Marylką - mamą Renaty. Prezenty fajne, niekiedy zabawne, niekiedy praktyczne. Posiedzieliśmy gdzieś do północy, odpowiadając na mnóstwo życzeń telefonicznych i smsowych. TUTAJ kilka zdjęć. Pierwszego dnia świąt przy pięknej, choć dość mroźnej pogodzie pojechaliśmy na spacer do Szczyrbskiego Jeziora (zdjęcia TUTAJ), drugiego - najpierw byliśmy na małej wycieczce wokół Podhala, potem przeważnie w domu. Udało mi się przeczytać całego nowego Krajewskiego (Dżuma w Breslau), świetnie napisane, choć mroczne i za dużo makabry, przez co okrutny kryminał przeistacza się niekiedy w sposób niezamierzony w groteskę. Teraz czytam nową książkę Pawła Huelle o niezwykle adekwatnym tytule Opowiadania na czas przeprowadzki (dziękuję Marioli!).
No a po świętach znowu robota. Najgorzej było w piątek, 28 grudnia, kiedy już sam dojazd do Zakopanego był dość trudny, w korkach zwłaszcza przed skrzyżowaniem w Poroninie, no i tuż przed Zakopanem. Ale jak się miało okazać - to był mały pikuś w porównaniu z popołudniem. Telewizja potem podała, że tego dnia przyjechało do Zakopanego około sto tysięcy osób (ciekawe, jak to policzyli!), ale wciąż dojeżdżają nowi miłośnicy Sylwestra na Krupówkach. Musiałem po 16-tej być w galerii miejskiej, gdzie o 17-tej zaczynał się koncert "W świątecznym nastroju", który prowadziłem. Oczywiście, nie było gdzie zaparkować, w końcu postawiłem lancię na podwórku Szkoły i pomknąłem do Galerii przez Równię Krupową. Koncert, zorganizowany przez Mirkę i Staszka Lubowiczów, na który występowały ich wspaniałe dzieciaki - Kuba, Dawid i Nika, wraz zespołem instrumentalnym, 40-osobowym chórem, i małą grupą wokalną - zgromadził ogromny tłum ludzi i był znakomity artystycznie. Jak oni to robią, żeby tak zmobilizować ludzi, w tym własne dzieciaki? TUTAJ kilka uwag wściekle zobiektywizowanych, bo pisałem dla prasy, a przecież sam byłem w to zaangażowany, bo i prowadziłem koncert, i nerwowo czekałem na kolejne wykonanie dwóch moich kolęd. Kołysankę Marii cudownie śpiewała Nika i powiem że niemal byłem wzruszony. Obserwuję rozwój artystyczny tej dziewczyny od malutkiego dziecka i z podziwem patrzę jak zmienia się w świetnego muzyka. Nie tylko chodzi o to, że ma kapitalny głos i doskonale umie nim operować (Kolęda Dzisiaj w Betlejem w opracowaniu Kuby Lubowicza była wykonana bez słów, w technice śpiewania scattowego, majstersztyk!), ale także o to, jak wspaniale potrafiła kierować - nie chcę powiedzieć: dyrygować - zespołem "Chorus", mając niesłychaną charyzmę - a przecież tylko co skończyła studia... Dokładniej - jedne studia, bo kontynuuje naukę na wydziale jazzu w Katowickiej Akademii. TUTAJ zdjęcia Pawła Murzyna. TUTAJ recenzja Ewy Czerwieniec w sylwestrowym "Dzienniku Polskim".
Przyjemność słuchania koncertu odbierał mi uciekający czas, bo o 19-tej zaczynał się w Atmie koncert Piotra Anderszewskiego, a ja musiałem pójść do szkoły po samochód, przebić się przez zakorkowane miasto, znaleźć miejsce do parkowania koło Atmy, przebrać się i prowadzić ten koncert, miło uśmiechając się do kamer francuskich filmowców, którzy to wszystko rejestrowali.... Wszystko się jakoś udało, wszedłem do Atmy 3 minuty przed czasem, no i jakoś poszło. Powiem szczerze, że występ sławnego medialnego gwiazdora muzyki ani nie rzucił mnie na kolana swoją nadzwyczajną jakością, ani nie zszokował jakimiś szaleństwami: był dobry, ale na tle innych tegorocznych wykonań dość przeciętny, na co może wpłynęło z jednej strony z obecności kamery, świateł i niewygody, związanej z filmowaniem - z drugiej nonszalancji artysty, który wyglądał jak zaniedbany, nieogolony kloszard, przy wykonywaniu muzyki syczał i podśpiewywał, jakby było to ćwiczenie w domowym zaciszu a nie koncert w domu Szymanowskiego. No ale na pewno jest to moje subiektywne odczucie, odczucie kustosza Atmy, dla którego zawsze największą gwiazdą w tamtym domu jest jednak Karol Szymanowski. TUTAJ recenzja, TUTAJ same zdjęcia Renaty.
A tuż przed Sylwestrem ścisnął mróz i dziś rano za oknem miałem minus 18 stopni...
Dopisane w Sylwestra: Ukazał się Przewodnik po Pęksowym Brzyzku, ósma książka, w której w tym roku był mój tekst, a w ogóle w całym dorobku trzydziesta ósma, zliczając zaś wszystkie wydania i tłumaczenia - sześćdziesiąta pierwsza - i pewno jedna z ostatnich. Nie liczę oczywiście folderów, informatorów i rozmaitych antologii. Wyżej szczegółowsza informacja o ostatnim przewodniku,