Kolędy i jazz Lubowiczów

TUTAJ zdjęcia Pawła Murzyna, dziękuję za udostępnienie!

TUTAJ recenzja Ewy Czerwieniec w sylwestrowym "Dzienniku Polskim"

 

To prawie nieprawdopodobne, żeby jest taka rodzina, w której wszyscy są wybitnymi muzykami, na poziomie całkowicie profesjonalnym. To prawie niemożliwe, żeby taką rodzinę zebrać na jednym, wspólnym koncercie i żeby stało się to w Zakopanem. No, ale jak wiadomo, „prawie robi wielką różnicę”. Bo Lubowiczom, Zakopanemu i nam to wszystko się udało.

 

Od paru lat to już tradycja, że w okresie świąteczno-noworocznym Mirosława i Stanisław Lubowiczowie, na co dzień nauczyciele zakopiańskiego Zespołu Państwowych Szkół Artystycznych urządzają koncert, na którym występują kierowane przez nich formacje muzyczne, oraz ich niezwykle utalentowane dzieci: najstarszy Jakub, pianista i „klawiszowiec”, próbujący swych sił także w aranżacji, średni Dawid, skrzypek i najmłodsza Weronika, śpiewaczka, pianistka i flecistka. Wszyscy troje już po studiach muzycznych, wszyscy uprawiają tak muzykę klasyczną, jak i jazz, wszyscy mieszkają poza domem: chłopcy w Warszawie (w różnych miejscach), Nika na Śląsku. I wszyscy na święta zjeżdżają do domu. Jak to śpiewał Bruce Springsteen? Coming home for Christmas...

Właśnie kolędy, pastorałki i utwory gospel były treścią koncertu, który odbył się 28 grudnia 2007 w sali Galerii Miejskiej i zgromadził wielki tłum ludzi, w którym znaleźli się także przedstawiciele władz miasta, z burmistrzem Januszem Majchrem i wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej Jackiem Raźnym, były kierowniczki Wydziału Kultury – poprzednia, Maria Matejowa i obecna, Joanna Staszel, no i Zofia Karpiel-Bułecka. A gdzie jest słynna pani Bułeckula, tam jest całe ważne Zakopane.

Najpierw wystąpił założony przez Mirosławę Lubowicz w 2005 r. Tatrzański Chór „Szumny”, liczący przeszło czterdzieści osób i mający już za sobą niemałe sukcesy, także w dziedzinie muzyki oratoryjnej. Pięć kolęd i pastorałek (część w opracowaniu zasiadającego przy syntezatorze Andrzeja Guziaka) zostało przyjętych przez publiczność sympatycznie, ale atmosfera się wyraźnie rozgrzała przy tradycyjnych kolędach, zagranych w jazzowych aranżacjach Kuby Lubowicza przez zespół, w którym on sam grał na klawiszach, Dawid Lubowicz na elektrycznych (niebieskich!) skrzypcach, Robert Rasz na perkusji i Łukasz Borowiecki na gitarze basowej. Śpiewała rewelacyjnie Nika Lubowicz, której scattowe wykonanie „Dzisiaj w Betlejem” – bez żadnych słów, jedynie z frazującymi sylabami był dla mnie odkryciem – przecież właśnie w kolędach słowa, które wszyscy znamy, odtwarzają się same w naszej podświadomości, na dźwięk granej czy nuconej melodii! Potem zespół Lubowiczów, wsparty grupą wokalną „Chorus” (założoną miesiąc temu przez Mirosławę Lubowicz i debiutującą właśnie na tym koncercie w składzie 8 głosów damskich i piękny baryton Wojciecha Sulka, którego solówki wzbudzały entuzjazm publiczności) wykonał kolędy do współczesnych tekstów Kazimierza Józefa Węgrzyna (Kolęda chleba) i Macieja Pinkwarta (Dziwny kraj i Kołysanka Marii). Zwłaszcza Kołysanka, niezwykle wyraziście zaśpiewana przez Nikę Lubowicz, była bardzo gorąco oklaskiwana, zwłaszcza, że na sali był zarówno kompozytor wszystkich tych trzech utworów – Stanisław Lubowicz, jak i autor słów Dziwnego kraju i Kołysanki – Maciej Pinkwart, który także prowadził koncert.

Potem rytmy amerykańskich piosenek świątecznych (m.in. Winter Wonderland i słynne White Christmas) przeplatały się z muzyką negro spirituals i pastorałkami w opracowaniu Andrzeja Guziaka. Nieco dysharmonicznie zabrzmiała w tym towarzystwie „Wiązanka góralska”, gdzie chór „Szumny” przedstawił opracowanie Guziaka znanych i popularnych śpiewek góralskich, które chór powinien sobie zostawić na eksport – śpiewane w Katowicach, Poznaniu czy Warszawie wywołałyby frenetyczne brawa, a tu zaś pasowały jak kożuch do kwiatka...

Jeszcze unosiły się w powietrzu kończącego koncert ostre dźwięki standardu Never alone, gdy opuszczając salę Galerii, myśleliśmy z żalem, że kolędy to taki towar sezonowy: w marketach towarzyszą nam od Mikołajek, w domu śpiewamy je tylko w Wigilię, w kościele i na koncertach do połowy lutego. A potem trzeba znów czekać na zapach choinki, żeby wszyscy Lubowiczowie zjechali do domu i znów dali się namówić na wspólny występ dla Zakopanego, w którym się wychowali i które im już tyle zawdzięcza.

 

(mp)