Maciej Pinkwart

Anderszewski w Atmie!

 

TUTAJ fotografie Renaty Piżanowskiej

TUTAJ recenzja w "Dzienniku Polskim"

 

„Wieczór w Atmie” w dniu 28 grudnia 2007 miał być wielką tajemnicą, a liczba publiczności, jaką mogliśmy zaprosić, miała być ograniczona do 10 osób. W efekcie było ich ze trzy razy tyle. Piotr Anderszewski jest wielką gwiazdą medialną i zapewne jego występ w „Atmie” zapewne nigdy nie doszedłby do skutku, z powodu braku czasu ze strony artysty i braku odpowiednich pieniędzy z naszej strony, gdyby nie to, że Zakopane zostało włączone do trasy koncertowej Anderszewskiego na potrzeby filmu, który o polskim pianiście mieszkającym w Paryżu realizował znany francuski reżyser, Bruno Monsaingeon, niejako specjalizujący się w filmach o muzykach, szczególnie pianistach – np. o Światosławie Richterze i Glenie Gouldzie. O Anderszewskim nakręcił już przed kilku laty świetnie recenzowane, ale dość nudne DVD, na którym prezentował jak artysta przygotowuje i gra „Wariacje na temat walca Diabellego” Beethovena. Teraz Monsaingeon realizuje film o tournée pianisty po jego dawnym kraju rodzinnym. Dawnym – bowiem choć on sam urodził się w 1969 r. w Warszawie, to jego przodkowie wywodzą się z Węgier, a od wielu lat mieszka na stałe za granicą, głównie w Paryżu. W 1987 r. ukończył warszawskie Liceum Muzyczne im. Szymanowskiego w klasie fortepianu prof. Teresy Rosłoń-Esztényi. Studiował w Lyonie, Strasburgu, Los Angeles i w warszawskiej Akademii Muzycznej. Tu trafił do Reginy Smendzianki, ale charakter profesorki, w połączeniu z mocno już wtedy zaznaczającą się indywidualnością Anderszewskiego, zaowocował konfliktem, w wyniku którego pianista odszedł z uczelni bez dyplomu. To pewno nieważne, ale w żadnej swojej biografii nie wspomina o swoich profesorach, być może nikomu niczego nie zawdzięcza i do swej wielkiej popularności na zachodzie – rozpoczętej znakomicie przyjętym debiutem w Wigmore Hall w Londynie w 1991 r. – doszedł całkowicie sam. Zresztą w jednym z wywiadów Anderszewski cytuje znane powiedzenie (które niesłusznie przypisuje Szymanowskiemu), że muzyków dzieli się na samouków i nieuków i mówi dalej: Człowiek naprawdę uczy się na własnych błędach… Pracowałem w warszawskiej Akademii im. Fryderyka Chopina z Reginą Smendzianką, potem trochę w Ameryce z Johnem Perrym, potem sam... To uczenie się na własnych błędach skutkuje m.in. tym, że pianista na swoich recitalach często na bis gra to, co w wykonaniu tylko co zakończonego koncertu mu się nie podobało. Chwalebne, ale moim zdaniem uczyć się jednak powinno w zaciszu pracowni, nie przy publiczności...

Występ Anderszewskiego w „Atmie” – pierwszy w długoletniej karierze artysty, który w 2000 roku otrzymał Nagrodę im. Szymanowskiego, a w 2005 roku nagrał świetnie przyjętą płytę z utworami tego kompozytora – był więc wielkim wydarzeniem. Niestety, tylko w życiu „Atmy”, bo nie wydawało się, żeby on sam zbytnio się tym przejął. Wszystko podporządkowane było potrzebom filmu, do którego zdjęcia realizowała polska firma „Ozumi Film” i zapewne to zdominowało atmosferę koncertu, w którym Szymanowski był tylko dodatkiem do Anderszewskiego i reżysera Brunona Monsaingeona.

Niemniej jednak nawet w tej atmosferze – zwłaszcza jak się siedziało w drugim pokoju i nie patrzyło na robiącego ekspresyjne miny Anderszewskiego i nie wsłuchiwało się w jego mruczenie i podśpiewywanie melodii – wielka muzyka zabrzmiała interesująco. Najpierw pianista wspólnie ze swoją siostrą, skrzypaczką Dorotą Anderszewską (Liceum Szymanowskiego w Warszawie, studia m.in. w nowojorskiej Juilliard School of Music, potem koncertmistrzyni orkiestry symfonicznej w Bordeaux) zagrał Kołysankę La berceuse d'Aïtacho Enia op. 52 z 1925 r., potem – już solo – słynne i często wykonywane Maski. Trzy utwory na fortepian: Szecherezada, Błazen Tantris, Serenada Don Juana op. 34, skomponowane w latach 1915-1916. Po przerwie, przeznaczonej na przestawienie kamery zabrzmiała II partita Jana Sebastiana Bacha.

Kołysanka przeszła właściwie bez echa. Może to skutek faktu, że pianista całkowicie zdominował skrzypaczkę, której gra była dość powierzchowna, co mogło wynikać z faktu, że Dorota Anderszewska spieszyła się na pociąg do Budapesztu... Maski podobały mi się: nie było to może najlepsze z wykonań, które w mijającym Roku Szymanowskiego zabrzmiały w „Atmie”, ale miało ciekawy koloryt, bardzo wyrazistą dynamikę i niezwykłą precyzję wykonania. Anderszewski jest jednym z niewielu pianistów, umiejącym pięknie grać cicho – co w takim wnętrzu jak Atma, gdzie drewniane ściany wzmacniają akustykę, a publiczność siedzi tuż obok wykonawcy, ma szczególne znaczenie. Bach to ulubiony kompozytor Anderszewskiego, gra go często i wywołuje kontrowersje. Dla mnie Partita c-moll (BWV 826) brzmiała wspaniale, technicznie doskonale, a dźwiękowo chyba przybliżała nas do czasów, gdy fortepian grał głównie forte i nazywano go hammerklavier. Niemniej potwierdziła ona znaną tezę, że interpretacje Anderszewskiego to manifestacja jego wielkiej i specyficznej indywidualności.

Niekiedy mówi się, że od Bacha wszystko się zaczyna; jednak spotkanie z Piotrem Anderszewskim w „Atmie” na Bachu się zakończyło. Oklaskiwano artystę gorąco, choć nie owacyjnie, bisów nie było, ekipa „Ozumi Films” zwinęła kable i pogasiła reflektory, a my czekamy teraz do lutego, kiedy to „Wieczory w Atmie” powrócą, na początek z okazji 99 rocznicy śmierci Mieczysława Karłowicza.