Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 32)

 

Pani notariusz uśmiechnęła się miło i powiedziała do mojej córki:

- Jeśli pani się spieszy i musi już wyjść, to proszę jeszcze dokonać opłacenia podatku i taksy notarialnej. Można w moim sekretariacie. To pozwoli umowie się uprawomocnić.

- Opłaty? - córka zatrzymała się w progu. - To ja mam płacić? A ile?

Pani notariusz odwróciła się do biurka i pochyliła się nad papierami. Krawat interesująco chybotał się nad dokumentami, a garsonka leżała doskonale i była w najlepszym gatunku. Zresztą, jak widziałem, jakość opakowania była stosowna do zawartości.

- To wynosi dwa procent podatku i pół procent opłaty notarialnej od kwoty transakcji. Plus VAT, tutaj jest stosowana stawka 7 procent.

Córka przysłała mi dwa dni temu SMS-a, że dostała z matematyki plus dopuszczający. Ale to była trygonometria. Procenty od procentów dodane do procentów od sumy transakcji zapewne były dopiero w następnym semestrze, bo trochę się zawahała i nieśmiało obróciła się do mnie:

- Tato, możesz mi pożyczyć parę złotych?

Pani notariusz z wdziękiem się uśmiechnęła.

- Obawiam się, proszę pani, że to jednak będzie trochę więcej niż parę złotych.

Córka usiadła z powrotem na fotelu i wyjęła umowę z torebki.

- To jak ja mogę tę firmę podarować tacie, jeśli umowa się jeszcze nie uprawomocniła?

Pomyślałem sobie, że wysoko zajdzie, bo uważnie słucha. Ale pani notariusz była dobrze przygotowana do swojego zawodu i za darmo nie brała tych swoich pół procent. Plus siedem procent VAT.

- Mamy tutaj taką klauzulę, stosowaną przy transakcjach w toku - obdarowywany bierze na siebie pokrycie wszystkich opłat.

Zostałem właścicielem firmy i zaprosiłem wszystkich na obiad. Po deserze córka ucałowała mnie w policzek. Wiedziałem o co chodzi i dałem jej 50 złotych - na fryzjera plus VAT. Zostaliśmy z żoną sami.

Wyciągnęła z torebki zapisaną kartkę papieru.

- Możesz to podpisać?

Był to wniosek do sądu, wycofujący pozew rozwodowy. Miałem na to wyrazić zgodę. Sięgnąłem po długopis. Zastanawiałem się, czy powinienem tak zrobić. Drugi raz taka okazja się nie trafi. Z drugiej strony jednak ostatnie wypadki wykazały, że nieco spokoju bardzo by mi się przydało. Sprawa firmy wykazała, że jesteśmy sobie potrzebni i jak przychodzi co do czego, to możemy liczyć tylko na siebie nawzajem. No i na córkę. Pomyślałem sobie, że jak się nie ma rozwodu, to nie trzeba płacić alimentów. Nie wiedziałem, czy od alimentów też liczą VAT, i czy jak za usługi, czy jak za rolnictwo. I jak to będzie w Unii Europejskiej, gdzie w końcu procent rozwodów jest znacznie wyższy. Musiałem się zastanowić co mi się opłaca. Byłem teraz właścicielem firmy i musiałem myśleć nowocześnie, czyli jak podły XIX-wieczny kapitalista.

A jak w takiej, nowej od pół roku sytuacji, ułożą się nasze, z przeproszeniem, stosunki? Czy będę umiał mieszkać z kimś i golić się codziennie, nie wspominając już o zamykaniu za sobą drzwi do łazienki? No i jak będzie z tą tak zwaną wolnością, której dobre i złe strony poznałem w ostatnim czasie w praktyce? Cóż... Jak dotąd, nie ma ustawowego obowiązku mieszkania, jedzenia i rozmawiania ze współmałżonkiem. Obowiązkowe są tylko obowiązki małżeńskie. W tej jednak sprawie zawsze mógłbym się powołać na alibi, jakie stwarzał mój wiek. Od 30 roku życia pamiętałem orzeczenie Sądu najwyższego, który stwierdził kiedyś, że mężczyzna po 50-ce z obowiązków tych nie musi się już wywiązywać.

No, chyba że chce.

Spojrzałem na żonę. Wiedziała, jak wyglądać, żebym chciał. Niestety, wiedziała też jak sprawić, żebym nie chciał.

- Jak nie chcesz, to nie, bez łaski.

- Jak bez łaski, to bez laski...

Ten głupi dowcip zmusił ją do uśmiechu. Podpisałem. Musiałem się spieszyć, bo jako właściciel firmy miałem teraz sporo spraw do załatwienia.

*

Późnym popołudniem jechaliśmy razem na wieś po moje rzeczy. Ustaliłem, że część sprzętu, książki, wyposażenie kuchni, które dokupiłem - pozostanie. Miałem tam mieć pracownię projektową do budowania stron WWW, stację łączności z Internetem i siedzibę firmy graficznej, która będzie formalnie partnerem naszego przedsiębiorstwa. W tej sprawie miałem kilka interesujących pomysłów kadrowych. Ustaliłem, że przynajmniej raz na dwa tygodnie będę tam spędzał kilka dni, żeby w spokoju odpocząć od spraw służbowych i domowych. Poza tym miałem w szkole na naszej wsi prowadzić kawiarenkę internetową w ramach zajęć pozalekcyjnych, co mi zaproponował dyrektor jeszcze zanim zaczął układać dla mnie stos. Ustaliłem, że oboje z żoną nieco się usamodzielniliśmy i uniezależniliśmy od siebie i trzeba to w pewnej mierze zatrzymać i wykorzystać, żeby nam było lepiej. Ustalałem szybko, bo wiedziałem, że druga taka okazja może się nie trafić.

Przy polu Fabisiaka zwolniłem. Wiązki chrustu leżały tak, jak je porzucili moi sąsiedzi, na poboczu leżały trzy pochodnie, używane w okresie zimy przy kuligach, zostały w magazynach GS-u, pamiętam, że żona magazyniera wrzeszczała najgłośniej, widać chciała, żeby się upłynnił niechodliwy latem towar. Poza tym było miło, cicho i spokojnie. Na polach było zielono, drzewa miały świeże liście, na niebie płynęły podświetlone zachodzącym słońcem chmury. Zatrzymaliśmy się przed domem, żona zajrzała na podwórko i powiedziała:

- Okropnie tu zapuszczone. Trzeba się będzie za to zabrać. Widać, że samotny chłop nie potrafi prowadzić domu. Wstąpię do sąsiadów, może trochę się tym zajmą. Ada ma taką dobrą kobiecą rękę. I dawno nie widziałam jej dzieciaków. Tymczasem się pakuj.

Otworzyłem dwie kłódki i patentowy zamek w drzwiach. Wszedłem do kuchni. Paliło się pod piecem, w pokoju grało radio, a Alicja siedziała przed lustrem i suszyła włosy moją suszarką, którą kupiła kiedyś Agata.

- Wróciłaś? - spytałem bez sensu. Widziałem, że wróciła, ale nie wypadało mi pytać, jak, ani kiedy sobie pójdzie. Zresztą chciałem żeby została, ale chciałem też, żeby ten fakt nie miał wpływu na moje życie. Chciałem też jak najszybciej przejrzeć to, co zanotowała kamera, skierowana na mój pokój i klatkę z chomikiem. Klatka była otwarta i pusta. I niech mi tu pułkownik nie opowiada o zwyczajności tego akurat wydarzenia!

- Tylko na chwilę! - uśmiechnęła się Alicja - myślę, że musisz się trochę ze mną oswoić, przyzwyczaić, w końcu - nie było mnie tak długo. Mirek - to ten brat mojego męża, pamiętasz? - pomógł mi znaleźć mieszkanie w mieście. A w liceum mam uczyć na pół etatu i nadgodziny. Angielski znam bardzo dobrze, w końcu w Libii nie próbowałam nawet mówić po arabsku, mąż mi zabronił, podobno tam kobieta europejska mówiąca po arabsku to sprawa podejrzana. Tak więc wpadłam tylko podziękować i pożegnać się, a że ciebie nie było, więc umyłam włosy...

- A jak weszłaś? - chciałem, żeby sama to powiedziała, jak to się u niej dzieje. Nie mogła przecież niczego nie pamiętać!

Odłożyła szczotkę do włosów, wstała i pocałowała mnie w policzek. Pachniała szamponem. Rumiankowym. W opakowaniu rodzinnym, 2 litry, taniej wychodzi, dla mnie samego mogło starczył na dwa lata.

- Musisz więcej jeść fosforu, żeby ćwiczyć pamięć.

Sięgnęła do torebki, wyciągnęła z niej srebrny klucz i pokazała mi.

- Dałeś mi klucz, zapomniałeś? Przyjechałam mikrobusem, otworzyłam kłódki, otworzyłam zasuwę, a potem zamknęłam, żeby mi nikt nie wlazł. Mam ci go oddać?

Westchnąłem. To wszystko było takie skomplikowane!

- Nie, skąd! Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera! Zatrzymaj sobie. Tylko zawsze zanim przyjdziesz, to zadzwoń, nie wiem, czy moja żona byłaby z twojej obecności zadowolona. Ja tak!

- Żona wróciła, prawda... - powiedziała trochę wbrew faktom. - To może ci oddam klucz?

Pokręciłem głową i wsadziłem klucz z powrotem do jej torebki. Po co mi miała oddawać klucz do mojego mieszkania w Warszawie, który dałem jej dwadzieścia lat temu? Żadną miarą nie mogła nim otworzyć zapadkowej zasuwy i dwóch różnych kłódek w kracie...

Spojrzała na zegarek.

- Lecę! Za pięć minut umówiłam się przed sklepem Tereski. Znajomi odwiozą mnie do miasta. Tu jest mój nowy telefon - pokazała palcem na komputer - wpisałam ci do bazy danych. Dobrze się znam na komputerach, nieraz tak się czuję, jakbym większość swego życia spędziła przy monitorze.

Odsunąłem klatkę od monitora, potem postawiłem pod stołem. Chomik wylazł spod fotela i sam wmaszerował przez otwarte drzwiczki. Pokręcił się w karuzeli, napił się wody i poszedł do domku.

- Napiję się tylko i idę do domku.

Wypłukała szklankę po soku, wytarła do sucha i odstawiła do kredensu. Podstawowe zasady konspiracji miała opanowane, co rokowało dobrze na przyszłość. Wyglądało jednak na to, że zajął się nią pułkownik ABW, co nie wróżyło dobrze dla naszego ewentualnego romansu. Zawsze jednak mogliśmy się zacząć przyjaźnić. Pocałowała mnie w policzek i pobiegła.

Plik szpiegujący skopiowałem na dyskietkę i postanowiłem przejrzeć w spokoju obrazek po obrazu już w domu. Liczyłem, że spokój przywiozę ze sobą. Tak jak dyskietkę.

Żona przyszła w towarzystwie Ady i Agnieszki. Nie wiedziałem na ile wprowadziły ją w sytuację ze szczegółami, a byłem ciekaw czy od wczoraj wydarzyły się jakieś nowe sensacje.

- Co w naszych kręgach?

Ania spojrzała na córkę. Agnieszka spojrzała na mamę. Żona spojrzała na mnie.

- Zbierają na proces. Listonosz to zaczął. To się nazywa proces beatyfikacyjny. Wszyscy daliśmy pieniądze. Najwięcej to żona sołtysa. Bo oni mają właśnie córkę Beatę.

Mało znałem się na żywotach świętych, ale pomyślałem, że na pewno już jest jakaś święta Beata, zresztą Beata z natury rzeczy i z samego imienia jest święta. Agnieszka machnęła ręką.

- E, niczego nie rozumiecie!

Niby obejmowała tym “wy” mnie i żonę, ale odniosłem wrażenie, że trudno jej było wrócić z powrotem do mówienia do mnie “pan”.

- Chodzi o siostrę Beatę, Beatę Lubicz, co w Afryce u trędowatych była. Z “Klanu”, co w telewizji pokazują... I teraz mają ją świętą zrobić. Ludzie to już patrzyli, gdzie by wybudować jej kapliczkę. Taka jest dobra... I tyle dla ludzi zrobiła...

Tłumaczenie różnicy między fikcją z rzeczywistością w tych okolicznościach nie miało sensu. Bardziej zastanowiło mnie to, co Agnieszka z sobą zrobiła, że nagle z rozsądnej i nowoczesnej dziewczyny zrobiła się jakby nieudolną, wsiową kopią siebie samej.

Kopią...

- Jedziemy! - powiedziałem do żony. - W zasadzie tylko kilka rzeczy biorę. I tak będę tu w weekend.

Agnieszka lekko pochyliła głowę i spojrzała na mnie spod oka. Uśmiechnęła się. Byliśmy umówieni. Z drugiej strony, nie wiedziałem, czy na pewno przyjadę. No bo sytuacja zasadniczo się zmieniała, z chwili na chwilę. Ada umawiała się z żoną w sprawie mycia okien w ramach przedświątecznych porządków.

Klatkę z chomikiem umieściłem na tylnim siedzeniu, bo bałem się ją zamykać w bagażniku - w razie czego, Alicja po prostu usiądzie obok klatki. Komputera nie brałem, bo w domu był jakiś prowizoryczny sprzęt, a żona miała obiecany laptop. Z Unii Europejskiej. Swoje klucze żona dała Agnieszce.

- Posprzątam tu i przypilnuję. I już cukierków nie będę wyjadać, obiecuję!

- Bo już nie ma, co? Dobra, pilnuj!

Zamknęliśmy letni domek na cztery spusty. Po spędzeniu tu zimy, u progu lata, wydawał mi się bardziej zdecydowanie bardziej przytulny niż pół roku temu. Może dlatego, że nie musiałem w nim już mieszkać. Więzienie Alcatraz, odkąd stało się obiektem turystycznym, przyciąga znacznie więcej osób niż kiedyś. Tylko pobyt jest krótszy...

Przy furtce stał leśniczy Majewski.

- Już państwo jedzie? - zapytał - To dobrze. Ja na wszystko będę miał oko. Ja tu często przychodzę, pan wie.

Wiedziałem. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem w głąb mojego podwórka. Spojrzałem. Za płotem, w krzakach koło rzeki, poruszało się coś dużego. Wziąłem żonę za rękę.

- Musimy już jechać. Podrzucić gdzieś pana, panie Szymonie?

Pokręcił głową.

- Dziękuję. Ja tu mam rower.

Koło pola Fabisiaka silnik się wyłączył. Zatrzymałem na poboczu i popatrzyłem na żonę.

- Zatankowałaś?

- Znowu masz mnie za idiotkę! Popatrz, wczoraj nalewałyśmy - pokazała na wskaźnik. Bak był prawie pełny. Przekręciłem starter. Nic. Wyglądało, jakby się akumulator rozładował, ale wszystkie przyrządy pokazywały pełną sprawność samochodu.

 

Następny odcinek