Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 27)

 

Majewski pokręcił głową.

- To nie przez was. Szłem za nim od Fabisiakowego pola. Z daleka, to mnie nie widział. Zaszedł najpierw na pana podwórko, poniuchał, ale widać wyczuł, że nikogo nie ma, to poszedł do sołtysa, sołtys był u ciebie, zatrzymał się przy kościele, no i tutaj, zaczaił się chyba, gapił się zza rogu, jak jeździliście po placu, a potem, kiedyście..., no, tego, odpoczywali, to wylazł. Ja za nim, bom sobie pomyślał, że się na was rzuci, jak będziecie tacy zajęci. Już go miałem na muszce, kiedy mnie usłyszał, czy poczuł. Spojrzał na mnie tylko, on musi mieć jakiś laser czy co, w każdym razie mnie wyłączył, przypominały mi się wszystkie zwierzęta, com do nich strzelał i tak mi się zrobiło przykro, tak przykro, pewnikiem mi coś zatruł w mózgu, no bo przecie jak to, żeby leśniczy myślistwem wzgardził. No a potem to pan wyszedł z auta, to i pana usłyszał. I zaczarował. Ale i mnie nie popuścił. Zacząłem go widzieć, ale byłem jak z kamienia, sparaliżowało mnie. Dopiero kiedy ona go zaatakowała, to się przestraszył, najwyraźniej nie zna samochodów. Ale on wróci.

Agnieszka spojrzała na niego przestraszona.

- Wróci? Uciekajmy, boję się.

Uruchomiłem samochód, zaprosiłem gestem Majewskiego. Pokręcił głową.

- Ja sobie tu jeszcze pochodzę. Już mnie nie zaskoczy. Zresztą mam służbę.

Nie byłem ciekaw rezultatów polowania. Podjechaliśmy pod dom Agnieszki. Goście, choć przedtem nie zauważyli nieobecności jubilatki, to teraz usłyszeli silnik samochodu. Wyjrzał sołtys, policjant, sąsiad z lewej. Dziewczyna popędziła do domu i zamknęła drzwi. Minąłem ich wszystkich bez słowa. Poszedłem wolno do swojego domu, sądząc, że już na urodzinach nie będę potrzebny i w ogóle już mam wolny wieczór i dosyć wrażeń. Myliłem się.

Otworzyłem drzwi z klucza. Światło paliło się w pokoju z kominkiem i komputerem - nie pamiętałem, czy je gasiłem wychodząc. Ale z całą pewnością nie zostawiłem w domu nikogo, kto by mógł mnie serdecznie przywitać:

- Tak długo czekałam, nareszcie jesteś!

Alicji nie widziałem już chyba dziesięć lat. Niewiele się zmieniła - rude włosy nieco ściemniały, zamiast zielonej, krótkiej spódniczki, w jakiej ją zapamiętałem, miała brązową długą, ale nerwowa, blada i trochę piegowata twarz i duże zielone oczy pozostały takie same. Nie powinienem się bać dziewczyny, która była ze mną przez ponad rok, ale trochę się nogi pode mną ugięły. Usiadłem, postawiła przede mną kubek z gorącą herbatą i powiedziała:

- Nie powinieneś był chodzić na te urodziny. Przegapiłeś to, jak się tu znalazłam. Jak byś tu był, to byś mi mógł powiedzieć, bo ja sama nie wiem. Jakoś tak byłam tu i przedtem, wszystko kojarzę, jakby mi się to śniło, no i chyba skądś przyszłam, może byłam zamyślona...

Coś musiałem koniecznie powiedzieć, ale żywcem nie wiedziałem co... Wszystko co mi się cisnęło na usta to pytanie, którego nie miałem do kogo skierować - I co teraz będzie?

- Nieważne skąd, ważne, że przyszłaś – jak zawsze, starałem się wykazać grzecznością - Opowiadaj, gdzie byłaś przedtem!

Zaczęła mówić - o dwóch nieudanych małżeństwach, wyjazdach zagranicznych, opublikowanych książkach i artykułach. Ostatnie daty, jakie sobie przypominała, były mniej więcej sprzed pół roku - była wtedy na bliskim wschodzie, gdzie jej mąż pracował jako tłumacz w dużym przedsiębiorstwie budowlanym. Ona, arabistka, pomagała mu w pracy, zresztą nieformalnie, bo tam nie przepadali za pracującymi kobietami. Syria, Irak, Libia, Emiraty... Któregoś dnia dostała list od przyjaciółki z uniwersytetu, która potrzebowała lektora z praktyczną znajomością arabskiego, spakowała się i zostawiając pożegnalną kartkę na stole - wróciła do kraju. Pamięta jeszcze ostrą jazdę taksówkę z Okęcia do śródmieścia, ale spotkania na uniwersytecie - już nie.

Wstałem, żeby dorzucić do ognia - w kominku napaliła, ale tliło się ledwo, dorzuciłem trochę papieru i dwa polana. Kątem oka rzuciłem na stolik koło komputera - klatka była otwarta, na podłodze walało się trochę trocin. Wypadałoby posprzątać, ale to może później - pomyślałem. Zresztą – dlaczego ja miałem sprzątać, przecież nie ja nabałaganiłem...

- I nie mam żadnych rzeczy. Ja to po prostu myślę, że ta taksówka miała wypadek, straciłam pamięć i mnie okradli. Ale pamiętam, miałam w portfelu twoje zdjęcie sprzed lat i wizytówkę. Więc może ktoś mnie tutaj przywiózł?

Nie wdawałem się w dyskusje na temat tego, że zdjęcie było sprzed trzydziestu lat, wizytówka sprzed dziesięciu, kiedy o domku na wsi nawet nie marzyłem, a wszystkie te akcesoria i tak nie mogłyby pomóc sforsować drzwi zamkniętych na porządną zasuwę i dwie kłódki. Przemogłem się i wziąłem ją za rękę.

- Tak się cieszę - skłamałem. Co za dużo, to niezdrowo - myślałem o tobie tak mocno...

Miała długie, trochę wilgotne palce, paznokcie delikatnie pociągnięte czerwonym lakierem, wypielęgnowane dłonie osoby, która nigdy nie pracowała fizycznie. Wysmukła szyja, długie, ciemnorude włosy, delikatny meszek na karku... Wzdrygnęła się.

- Pozwól, proszę, niech się z tobą z powrotem oswoję...

Przypomniałem sobie, jak pierwszego dnia mnie ugryzła w palec i pomyślałem, że jeśli oswajać się będzie musiała od początku, no to muszę bardzo uważać. Wydawało mi się jednak, że to ja będę musiał się najpierw oswoić.

- Nie jesteś głodny? Kolację może zrobię!

- Dobrze - skinąłem głową, zastanawiając się, co też mi moja nowa towarzyszka zaserwuje. Musli? ziarnka słonecznika? Kukurydzianą kolbę na miodzie?

- A nie powiedziałeś mi jeszcze, jak twoim zdaniem się tu dostałam. I skąd ta amnezja? Miałam wypadek?

Chciała podejść do mnie, ale potknęła się o plastikową kulę, porzuconą koło stołu i byłaby miała znowu wypadek, gdybym jej nie podtrzymał. Była szczupła, niemal koścista, wyglądała na wychudzoną.

- Nie lubię tego! - z odrazą spojrzała na zabawkę - Miałam takie coś w Syrii.

- Ty? - zdziwiłem się.

- Taki był przezroczysty balon w naszym domu, mąż mnie tam zamykał bez ubrania i musiałam tak biegać po pokoju, a on cię cieszył, niekiedy nawet znajomych sprowadzał. Zboczony sadysta. To jak, wyjaśnisz mi to wszystko? Zawsze umiałeś wszystko wyjaśniać...

Za oknem zobaczyłem światło latarki. Ktoś zaglądał do okna.

- Chyba mamy teraz co innego do wyjaśnienia. Mamy gości.

Wyciągnęli nas oboje bez ceregieli na dwór. Zauważyłem, że mężczyźni bali się dotykać Alicji, ale kobiety z przyjemnością szarpały ją za włosy, przytrzymywały za ręce, wiązały nogi. Mnie dość brutalnie wykręcili ręce i postawili plecami do dziewczyny. Brama na nasze podwórko była otwarta i usłyszałem najpierw, a potem zobaczyłem wjeżdżający traktor, pełen chrustu i grubszych gałęzi.

Za traktorem, przed bramą czekało, praworządnie migając kierunkowskazem, niebieskie uno. Traktor z materiałem łatwopalnym zaparkował pod stodołą, uno wjechało przed dom. Ludzie się rozstąpili, Ania wysiadła i w kilka sekund była już związana przy nas. I wtedy się uspokoiłem. Zrozumiałem, że albo zwariowałem, albo jestem pod wpływem narkotyku i mam przywidzenia, albo to tylko koszmarny sen. Uśmiechnąłem się promiennie do Ani i powiedziałem:

- Fajno, że przyjechałaś, akurat w tym momencie. Poznajcie się, to jest Alicja. Jeszcze przed obiadem była chomikiem, a teraz, popatrz – jaka super dziewczyna.

Ania odruchowo rzuciła na Alicję okiem, uśmiechnęła się i nerwowo zapytała:

- Słuchaj, czy możesz mi wyjaśnić, co tu się dzieje? Film kręcą, czy co?

Ale w tym samym momencie odezwała się Alicja:

- Co ty gadasz? Jakim chomikiem? To pseudo jakieś? Nie było mnie w Polsce dziesięć lat, nie znam nowych dowcipów...

Uśmiechnąłem się promiennie do obu:

- Zwykłym chomikiem. Syryjskim. A ten film to takie luźne sceny z “Czarownic z Salem”. Jesteście bohaterkami mojego obłędu, nie przejmujcie się, to jeszcze nie koniec.

Wyglądało jednak, że koniec nie jest odległy. Zaczęli układać stos koło stodoły i w tym momencie na podwórko wbiegła z rozwianym włosem Ada, matka Agnieszki. Miała ładne włosy, drugi raz dopiero widziałem ją bez chustki, ale za pierwszym nie zwróciłem uwagi. Zaczęła się przepychać przez tłum, krzycząc:

- Puśćcie ich! Puśćcie! To diabły wszystkiemu winne! Diabły! Agnieszka widziała! Chodźcie do kościoła! Niech proboszcz coś zrobi!

Z gromady wystąpił proboszcz.

- Nie martw się, córko! Na pewno zrobię co trzeba. Wyspowiadam ich przed śmiercią, albowiem wielkie są ich winy. I potem wszystko opiszę do “Wyborczej”, ale krótko, bo dają mi tylko stroniczkę. I musimy się spieszyć, o dziesiątej zamykają numer.

Ada podbiegła do mnie i zaczęła mnie rozwiązywać:

- Uciekaj!

Za nią znalazła się Agnieszka i we dwie krzyczały:

- Uciekajcie, uciekajcie wszyscy, oni zaraz tu będą!

- Spokojnie – powiedziałem – nie przejmujcie się. Jak mnie wyleczą, to wszystko się ułoży. To tylko kwestia czasu. Czas wszystko wyleczy.

Sołtys spojrzał na dyrektora szkoły, który popchnął do przodu nauczyciela od wuefu. Razem z moim sąsiadem z prawej związali równo Agnieszkę z matką i ustawili koło nas. Grupka się powiększała i bałem się, że niedługo nolens volens stanę na czele trupy aktorów ze spalonego teatru. Tak, spalony teatr wydawał się bardzo na miejscu, zwrot trupy aktorów też spodobał mi się bardzo. Powiedziałem to nawet do Agnieszki.

- Jesteśmy trupą aktorów...

- Będziemy. Trupami aktorów - poprawiła, bo miała zdawać maturę i poprawność językowa bardzo jej leżała na sercu.

- Masz komórkę? – spytała Ania szeptem.

- Mam – odpowiedziałem głośno. Szeptanie wobec wrzeszczącego tłumu było, moim zdaniem, zbyteczne. - Ale zostawiłem w domu. Nie przewidywałem już nigdzie wychodzić.

- Cholera! Ja tu nie mam zasięgu, a nie związali mi lewej ręki, więc mogłabym...

Wydawało mi się bez sensu, żeby gdziekolwiek dzwoniła, co najwyżej do psychiatryka, ale czy czyjeś majaki mogą używać telefonów komórkowych? Ale w końcu jeśli chce...

- Masz alarmowe... Wstukaj 112 i z głowy, połączą cię z policją.

- Agnieszko, odwróć ich uwagę, wrzeszcz – szepnęła jeszcze raz. Agnieszka zaczęła śpiewać najnowszy przebój Lenny Kravitza, ksiądz zasłonił się krucyfiksem, starsze kobiety starały się ją zagłuszyć litanią, mężczyźni popluwali w dłonie, a leśniczy Majewski podniósł strzelbę.

W tym momencie na podwórko wjechała czarna limuzyna ze znakami wojskowymi. Kierowca nie zgasił silnika, wysiadła Aneta i pułkownik UOP-u. Anetę szybko przyłączono, solidnym sznurkiem, do naszej grupy, która powoli zaczynała stanowić dość istotną część zgromadzenia. Pułkownik podszedł do mnie i, nie witając się, zapytał:

- Co słychać? Ma pan jeszcze te listy terrorystów, przekopiowane na swój komputer? Można sobie wydrukować?

- Tak, bardzo proszę. Papier do drukarki jest pod biurkiem, a listy zapisałem w folderze “Moje dokumenty”. Skrót na pulpicie.

- Dziękuję bardzo, sporo pan nam pomógł, będziemy o tym pamiętać – powiedział i wszedł do domu. Ludzie z klasą nie zapominają o uprzejmości w żadnej sytuacji. Zapaliło się światło w pokoju z komputerem.

- Palimy! – rzucił sołtys. Kilka osób wyciągnęło do niego paczki papierosów. Władza miała we wsi właściwie ugruntowaną pozycję. Myślenie o wznieceniu buntu w tej sytuacji było nie na miejscu. Jakakolwiek myśl o wzniecaniu budziła we mnie odrazę. Od lat nie paliłem.

- Stos palimy! – sprecyzował - Niedługo nie starczy gałęzi, tłok się robi.

Stanowczo, choć łagodnie zaczęli popychać nas w stronę ułożonych patyków. Przywitałem się z Anetą, całując ją w policzek. Wydawało mi się, że w tych okolicznościach nie mogłem sobie pozwolić na więcej. Uśmiechnęła się, jak zwykle pięknie, ale teraz jakby nieco zdawkowo. Postanowiłem ją przy okazji zapytać, jak tak w głębi duszy planuje ułożenie się naszych stosunków w przyszłości.

- Protestuję! – krzyknął ktoś z tłumu – nie możemy tak. Nie wolno nam!

Spojrzałem, wyczuwając dobrą nowinę i korzystny zwrot w akcji. Na filmach zawsze przed zapaleniem stosu wydarza się coś, w efekcie czego stos nie płonie, królowa przysyła posłańca z uniewinnieniem czy przyjeżdżają na rączych rumakach kumple i szeryf z Nottingham może sobie co najwyżej usmażyć kiełbaski. Niezła podobno jest też karkóweczka z grila. Zrobiłem się głodny.

- Alicjo – spytałem – czy z tą kolacją to było na poważnie? Starczy nam karmy na tyle osób?

Popatrzyła na mnie z troską.

- O czym ty mówisz?

Mówił nauczyciel historii, o którym wiedziałem, że był przewodniczącym komisji ochrony zabytków PTTK. Kiedyś nawet byłem gościem na zebraniu komisji i wygłaszałem odczyt o walorach historycznych okolicznych miejscowości. Czułem w nim sojusznika.

- Panowie! - rzekł, całkowicie lekceważąc obecne na podwórku kobiety. - Tak nie możemy. Popatrzcie, tu wokół są same zabytkowe stare stodoły. Jeden niekorzystny podmuch wiatru i cała wieś spłonie. A przynajmniej jej zabytki. Miejcie Boga w sercu, nie niszczcie naszej tradycji, naszej sztuki budowlanej, sławiącej imię naszych dzielnych przodków ze średniowiecza!

Poza szkołą, pracował w biurze poselskim Partii Prawdziwej Prawicy i sporo się nauczył od naszego posła. Ale z tym średniowieczem przesadził. Moim zdaniem, stodoły były z XIX wieku. Jako historyk wiedział o tym na pewno. Z tym, że pewno uznał, że powoływanie się na średniowiecze w obliczu przygotowywanego stosu, z pewnością będzie bardziej skuteczne. Spojrzałem na niego z uznaniem. Jako historyk sztuki podzielałem jego poglądy całkowicie. Jako ewentualna karkówka z grila byłem jak najbardziej za odłożeniem działań pirotechnicznych na później. Możliwie na jak najpóźniej.

- Przenieśmy się gdzie indziej. Nie mówiąc już o tym, że tam pracuje pan pułkownik, nie powinniśmy mu przeszkadzać - wskazał na okna mojego pokoju. Pułkownik nadal drukował listy Organizacji.

Sołtys z właściwym lokalnej władzy poczuciem więzi z substancją narodową skinął głową.

- Jasne. Dobra. Dziękuję panu profesorowi. Zabieramy ich na pole Fabisiaka. Tam się to wszystko zaczęło, to i tam niech się skończy.

Chrust i gałęzie, które już były zwalone na ziemię, rozdzielili między siebie, a nas załadowali na charrette zaprzężoną w traktor. Kiedy we Francji wieźli śmiertelną karetą skazanych na gilotynę, to nie było tak dobrze - lud ciągnął sam. Teraz lud wydelegował mojego sąsiada z lewej, który usiadł za kierownicą i pojechaliśmy. Dość to było kawałek, ale mnie się wydawało okropnie blisko. Staliśmy na przyczepie, ja i tych pięć kobiet i nie rozmawialiśmy. Czułem podświadomie, że nie był to dobry moment na ogólne wyjaśnianie sobie wzajemnych zależności między mną a każdą z nich. Ania wolną ręką obejmowała Agnieszkę - najmłodsza z nas czuła się zdecydowanie najsłabiej - widać brała to wszystko na serio. Ja czułem koło siebie ciepło Anety i Alicji, mama Agnieszki z niepokojem patrzyła przed siebie. Jakoś tak cicho się zrobiło i nikt nic nie mówił. Zresztą na przyczepie trzęsło i hałas był okropny. Jak na życie towarzyskie warunki były mało komfortowe.

Następny odcinek