Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 18)

 

Jak tylko zapaliłem światło w kuchni, przyszła Agnieszka z mlekiem. Widać miała monopol na dostawy. Była odświętnie ubrana, w minispódniczkę i golf, odsłaniający pępek. Na dworze było minus dziesięć i od kilku godzin padał śnieg. W domu miałem plus dziesięć, ale śnieg nie padał. Postawiła mleko i wyciągnęła spod kurtki niewielkie zawiniątko.

- Ktoś pana przywiózł, prawda? Jakaś kobieta... Przyniosłam naszą świnkę morską. Może się pobawić z pana chomikiem? A ja tymczasem napalę...

- Wybierasz się gdzieś na imprezę? Taka elegancka jesteś...

- To pan nie wie? – popatrzyła na mnie ze zdziwieniem – dziś na dyskotece ma być w remizie telewizja. Jutro będą kręcić wywiady, a dziś chcą pokazać młodzież. Mówiła koleżanka, którą zaczepił taki jeden w mieście i mówił, że jest z telewizji, że może nawet przyjedzie Tomasz Kamel, pan zna, co nie?

Popatrzyłem na nią spod oka. Było na co, bo rozpalanie pod kuchnią jest czynnością, która ukazuje kobietę w krótkiej sukience w pełnej krasie. Niestety, nie miałem okularów. Poczuła widać mój wzrok, bo wyprostowała się i obciągnęła bluzkę. Pod blachą strzelały płonące kawałki drewna, zrobiło się cieplej. Agnieszka zaczerwieniła się.

- Bo ja to chciałam się pana zapytać... mama mi powiedziała, że... No, czy pan może chciałby... Bo ja tu tak przychodzę i może pan pomyśli... albo i ludzie, że ja pewno...

- A nie chcesz? – przerwałem jej. Czuła się widocznie niezręcznie i ja też miałem niepewną minę.

- Kiedy właśnie chcę. Tylko, żeby jakoś to tak wyszło. No bo pan jest sam i w ogóle...- znów się zaczerwieniła i odwróciła do pieca. Dorzuciła węgla. Wiaderko było już prawie puste i pomyślałem, że muszę ubrać jakąś kurtkę i pójść do komórki. Ale teraz zdecydowanie nie mogłem. Nie umiałem i nie chciałem być sam, coś się w tej sprawie zaczynało dziać, ale chyba nie chciałem wiązać się z córką sąsiadów. Z drugiej strony jednak...

- Czy ja mogłabym u pana brać korepetycje? – wydusiła wreszcie. Chyba musiałem zrobić głupią minę, bo pospieszyła z wyjaśnieniem.

- Bo mama powiedziała, że ja tu tak przychodzę i przychodzę, to co ludzie powiedzą, a może gdybym brała u pana korepetycje, maturę mam w tym roku, to bym każdemu mogła powiedzieć, że ja się uczę i niech się odczepią. Zgodzi się pan?

- A czego ja miałbym cię uczyć? – pomyślałem sobie, że pewno ja u niej mógłbym brać korepetycje.

- No, matematyki, myślałam... pan jest od komputerów i ...

Ja – matematyki! Pewnie, że były gorsze sposoby kompromitowania się mężczyzny w moim wieku przed maturzystką i wszystkie je znałem. Ale po co jeszcze i ten?

- Agnieszko, ja jestem historykiem sztuki, na matematyce się nie znam...

- To świetnie, wezmę historię sztuki jako dodatkowy na maturze, dziękuję panu!

Rzuciła mi się na szyję. Miała cyklamenową szminkę i węgiel na rękach. Wszystko to przeniosło się na mój biały sweter. Nie zwróciła na to uwagi. Przy piecu było już całkiem gorąco.

Usłyszałem hamujący pod domem samochód. Kuchnia jest u nas pierwszym pomieszczeniem za krótką sienią. Żona weszła tak szybko, że Agnieszka ledwo zdążyła odskoczyć. Potknęła się o kulę z chomikiem. Turlał ją pyszczkiem świniak morski. Wyglądało, że bardzo chciałby Alicję rozebrać z kulki. Agnieszka przysiadła na podłodze, podwijając pod siebie nogi. Żona przyjrzała się jej uważnie, po czym wyjęła serwetkę i usiłowała wytrzeć mi szminkę ze swetra. Plama zrobiła się większa.

- Pamiętaj, żeby nie prać tego ręcznie – zwróciła się, nie wiedzieć czemu, do Agnieszki. – Ciepło tu u was. Widzę, że sobie jakoś radzisz, tylko czemu przewracasz panienkę na podłogę? Musisz się oszczędzać, nie chcę zostać przedwcześnie wdową. Przywiozłam ci wezwanie na rozprawę, tak się do panienki spieszyłeś, że zapomniałeś.

Agnieszka otworzyła usta, potem zamknęła i znów otworzyła. Chomik nie turlał się już w kuli, czekając na dalszy rozwój wypadków. Świniak morski zalecał się do plastikowej namiastki wolności. Żona rozglądała się po mieszkaniu.

- Może herbaty się napijesz? Właśnie mieliśmy siadać do lekcji, Agnieszka bierze u mnie korepetycje przed maturą z historii sztuki.

- Korepetycje? Tak sobie teraz wymyśliłeś? No proszę, pan naukowiec... Bardzo mi się podoba. Nie, nie będę wam przeszkadzać. Chciałam co prawda porozmawiać, ale widać przyszłam nie w porę.

- Niech pani zostanie, ja już wychodzę. Tylko mleko przyniosłam. I świnkę morską – Agnieszka plątała się, zaczerwieniona, wstając z podłogi. Była naprawdę zgrabna, widziałem to nawet bez okularów. Żona też, zawsze miała świetny wzrok.

- Porozmawiamy jutro w pracy. A wziąłeś już wieczorną porcję lekarstw? Bo wiesz, dziecinko, on jest bardzo delikatny, trzeba o niego strasznie dbać. I żeby nie zażywał viagry razem z enarenalem, bo to może się dla niego źle skończyć, pamiętaj, dobrze?

- Dobrze, proszę pani. Zapamiętam. Ale viagra nie będzie potrzebna...

Wyszło złośliwie i klarownie, obie rzeczy nie były w modzie w moim byłym związku... Żona cisnęła papierek z sądu na stół i trzasnęła drzwiami. Alicja zaczęła z powrotem uciekać przed świniakiem morskim. Zachowywał się naprawdę po świńsku. Popatrzyliśmy na siebie z Agnieszką i roześmialiśmy się.

- Trzeba to uprać – powiedziała, wskazując na mój sweter.

Zacząłem go ściągać przez głowę. Może za gwałtownie wyprostowałem ręce, bo łupnęło mnie w krzyżu i tak już zostałem zamotany w tym swetrze jak grupa Laookona. Jęknąłem i Agnieszka podbiegła, pomagając mi ściągnąć wełniany kaftan bezpieczeństwa.

Usłyszałem hamujący pod domem samochód. Pomyślałem, że to żona czegoś zapomniała, ale już trzeba było dokończyć z tym swetrem. Wróciło mi czucie w rękach, ale Agnieszka ciągnęła w jedną stronę, ja w drugą i tak nas zastała Ania. Nic nie widziałem, ale poznałem ją po głosie.

- Gimnastykujesz się? A pani cię rehabilituje?

Podeszła bliżej i powiedziała z jadowitą słodyczą:

- Niech pani pozwoli, ja mam z nim większe doświadczenie. Rehabilitowałam go przed paroma dniami.

Agnieszka odskoczyła ode mnie, świniak podciął jej nogi i rymnęła z powrotem na ziemię, Alicja kwiknęła krótko, kula odskoczyła pod ścianę. Tkwiłem dalej w swetrze z rękami do góry, Ania jakoś nie kwapiła się mi pomóc. Nie miałem wyjścia, więc ściągnąłem go sam. Wysoki sąd klęczał obok Agnieszki i niepokoił się stanem zdrowia dziewczyny. Tworzyły razem ładny widok. Kilkanaście lat różnicy nie miało znaczenia. To, co było widać, było w pierwszorzędnym gatunku w obu wydaniach. Ania pomogła Agnieszce wstać, upewniła się, że jej się nic nie stało i odwróciła się do mnie.

- Może herbaty się napijesz? – zapytałem niepewnie. Chyba nie utrafiłem w jej gust, bo skrzywiła się jakoś niechętnie i pochyliła gwałtownie. Poszedłem za jej spojrzeniem. Świniak morski wczepiony w jej łydkę usiłował ją ugryźć. Na razie był zaczepiony pazurkami w rajstopy. Agnieszka przyklękła, złapała niesforne zwierzątko i owinęła w szmatkę. Ania bezradnie patrzyła na wyszarpaną dziurę.

- Psiakrew! Zawsze noszę zapasowe, a dziś jak na złość zapomniałam. Pewno nie masz czegoś takiego, co?

Raczej nie miałem. Agnieszka jednak była bardziej konstruktywna:

- Spojrzę do szuflady w toaletce, pamiętam, że pani tam trzymała.

Dała mi do potrzymania zawiniątko ze świnką morską. Ruszało się. Przestraszyłem się, ale w ostatniej chwili ścisnąłem mocniej. Ucichło. Pomyślałem, że zrobiłem jej krzywdę i ostrożnie odwinąłem. Świnka wysunęła pyszczek i usiłowała odgryźć mi palec. Pomyślałem sobie, że moja niechęć do opisywanego w literaturze ibero-amerykańskiej zjadania świnek morskich w restauracjach była nieuzasadniona. Agnieszka pogrzebała chwilę w szufladzie mojej żony i wróciła z rajstopami. Młodzież bywa niezwykle spostrzegawcza. Poszły obie do toalety.

Usłyszałem hamujący pod domem samochód. Zrezygnowany usiadłem na taborecie, starając się nie upuścić świnki morskiej. Ruszała się bardzo energicznie. Zadzwoniła moja komórka, po chwili ucichła. Spojrzałem na wyświetlacz – niewiele osób puszczało mi tak zwanego zajączka. Jedną z nich była moja córka, która w ten sposób oszczędzała – żeby nie powiększać swojego rachunku, dzwoniła tylko raz, tak, żeby na ekraniku wyświetlił się jej numer. I żebym ja potem do niej oddzwonił, obciążając moje konto. Było to o tyle bez sensu, że za oba rachunki i tak ja płaciłem. Drugą osobą, puszczającą mi zajączki była Agata, gdy nie była pewna, czy jestem w domu sam i czy mogę rozmawiać. Oddzwoniłem do Agaty, choć prawie nie mogłem uwierzyć, że to ona.

- Dzień dobry, możesz rozmawiać? – spytała.

- Tak, bardzo proszę. Cieszę się...

- Jestem pod twoim domem. Żony nie ma? Mogę wejść?

Po chwili ledwie usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Tylko jedna osoba wchodząc do wiejskiej chałupy pukała – Agata była uosobieniem grzeczności. Miała na sobie tak lubiany przeze mnie czarny, długi płaszcz, teraz szczelnie zapięty, ale wiedziałem, że przykrywa bardzo krótką, jasną spódnicę ze szkockiej kraty, tak zwaną kopertówkę, zapinaną na agrafkę. Na głowie miała kapelusz, spod którego opadał niesforny kosmyk włosów, przykrywający częściowo prawy policzek. Była piękna jak zawsze i tajemniczo uśmiechnięta. Pocałowała mnie w policzek. Wypuściłem świnkę. Zapiszczała i uciekła do pokoju. Alicja w kuli zaczęła uciekać. Patrzyłem na Agatę.

- Jak ci idzie? – spytała, rozglądając się po domu.

- Nareszcie przyjechałaś... Tak długo czekałem... Rozbierz się, zdejmij płaszcz, ciepło jest.

- Nie bardzo mogę, trochę się spieszę. Mąż czeka w samochodzie, jedziemy po towar tu w okolicy. Siedzi i pilnuje auta, bo mamy nowe. Wstąpiłam tylko, żeby spytać czy nie pamiętasz może hasła do mojej poczty elektronicznej? Mieliśmy awarię modemu i mąż musiał instalować na nowo. A ja zapomniałam, więc pomyślałem, że może ty wiesz...

W łazience Agnieszka i Ania musiały opowiadać sobie najnowsze dowcipy, bo ich śmiech dobiegał aż tutaj. Agata spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

- Mówiłeś, że żony nie ma?

- Nie, żony nie ma. Córka sąsiadki i znajoma zabawiają się w łazience. A ja się opiekuję zwierzątkami.

Świniak przytoczył do kuchni kulę z Alicją, wciąż usiłując się do niej zalecać. Agata upewniła się, że hasła nie pamiętam. Powiedziałem, że zadzwonię, jak sobie przypomnę. Delikatnie zamknęła drzwi. Wyjrzałem przez okno. Zielone seicento zmieniła na dostawczego mercedesa. Hurtownia musiała prosperować coraz lepiej. Ania i Agnieszka wyszły z łazienki.

- Pojadę już. Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozprawa jest za tydzień. Jak będziesz wolniejszy, to pogadamy o konkretach.

Usiłowałem powiedzieć, że jestem cały czas wolny, ale już mnie nie słuchała. Agnieszka poprosiła, czy Ania mogłaby ją odwieźć na dyskotekę do remizy. Złapała świnkę morską i powiedziała:

- To może ja jutro przyjdę na lekcję, dobrze?

- To ja też będę jutro – powiedziała Ania. - Będziesz w domu?

- Jakbym wychodził, to wam zostawię klucz pod słomianką – chciałem być złośliwy.

- Dobrze – ucieszyła się Agnieszka i wyszły.

Wyjąłem Alicję z kuli i wpuściłem ją do klatki. Nareszcie poczuła się bezpieczna. Nalałem jej mleka i poszedłem robić sobie kolację. W piecu gasło, więc zacząłem dokładać papier i drewno. Nalałem sobie herbaty. Usłyszałem hamujący pod domem samochód. Trzasnęła furtka i drzwi wejściowe. Nie otrzepując butów wpadła moja córka.

- Cześć, jak tam u ciebie? Musiałam wziąć dodatkowe jazdy, bo mam egzamin niedługo. Ale jaja, słuchaj!

Przysiadła na taborecie i złapała za mój kubek z herbatą.

- Bez alkoholu, mam nadzieję? Bo ja autem jestem...

- Syn mecenasa poczeka?

- To już nie aktualne, mówię ci, że są jaja, nie? Zamknęli tę szkołę jazdy i kurs kończę w innej. Mecenas splajtował, zamknęli mu wszystkie firmy, miał ich z dziesięć. Teraz podobno uciekł za granicę, żeby nie płacić długów.

- A mama? Jej też ponawalał?

- No, mówię ci! W waszej firmie komornik siedzi, ale mama mówi, że nie ma sprawy, nic się nie dzieje i trzeba myśleć pozytywnie. Możesz mi dać stówę, bo muszę zapłacić te jazdy? A przecież w tej sytuacji do mamy nie pójdę...

Dałem jej stówę, trzasnęła drzwiami. Ostrożnie się pochyliłem i zacząłem sprzątać śnieg, który naniosła.

Usłyszałem hamujący przed domem samochód. Otworzyłem szeroko drzwi - już i tak się wyziębiło, więc nie miałem co oszczędzać. Aneta była niesłychanie elegancka, chustkę na głowie miała zawiązaną fantazyjnie, jakoś tak po parysku, kurtkę miała narzuconą na jasną bluzkę i najwyraźniej wskoczyła do samochodu prosto od pracy, bo na obcisłych dżinsach widać było ślady farby. Podała mi dłoń w rękawiczce. Nie wiedziałem, czy ją ucałować w rękawiczkę, czy nieco wyżej, widząc moje wahanie rozwiązała ten dylemat całując mnie w policzek.

- Zostawił pan u mnie notes. I chciałam, żeby pan wiedział, że ja bardzo potrzebuję tego komputera. I pana pomocy. I koniecznie proszę znaleźć więcej czasu, dobrze?

Popatrzyłem na nią. Ogień w kuchni wygasł już prawie całkiem, chomik stukał w klatce, ale jakoś ją to nie interesowało. Patrzyła na mnie z takim jakimś napięciem, jakby od mojej odpowiedzi zależało wszystko w jej życiu. Poczułem się głupio i głupio też powiedziałem.

- Naturalnie, przecież od tego jestem. Jeśli pani chce, możemy zacząć już dziś...

Potrząsnęła głową najpierw, jakby się ocknęła, potem, żeby zaprzeczyć.

- Nie, dzięki, późno już... Tylko notes chciałam oddać, może być panu potrzebny...

Położyła notes na kuchennym stole i nie oglądając się na mnie wyszła. W powietrzu został zapach perfum, w lustrze widziałem swoją ogłupiałą twarz. Zabrałem się z powrotem do rozpalania pod kuchnią.

Usłyszałem hamujący pod domem samochód. Poczułem się trochę zmęczony i postanowiłem, że przy najbliższej okazji z pewnością pojadę na jakiś urlop.

- Pan pozwoli z nami – bez wstępów zaczął łysawy pułkownik z UOP-u.

Następny odcinek