Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 14)

 

Alicja dostała plastikową kulę, w której mogła sobie biegać po podłodze, nie ryzykując zgniecenia, nie mogąc uciec, ale mając złudzenie wolności. Wpatrywałem się w tę alegorię życia człowieka i ciągle nie mogłem się zdecydować co robić dalej. Miałem, w zasadzie, trzy drogi do wyboru: klatka z ciasnym domkiem, karuzelą, słoiczkiem na karmę i toaletą, kulę ze złudzeniem swobody, bezpieczną ale ogłupiającą i ucieczkę na wolność, z ryzykiem ciężkiego buta, kota sąsiadów, ugrzęźnięcia w rurze od odkurzacza czy zwykłej śmierci z głodu. Wybór był oczywisty – kula.

Wiosna robiła się coraz większa i postanowiłem trochę posprzątać. Za trzy dni miałem zacząć zajęcia dla emerytów w Ośrodku Kultury, kilka dni później miało się rozstrzygnąć, co z organizacją kursów dla bezrobotnych, no i moja żona miała podjąć decyzję w sprawie rolników. Dzwoniłem do niej kilkakrotnie, raz nawet ze mną rozmawiała, dość sympatycznie, mówiąc mi, że pewno się zdecyduje na współpracę, bo nie ma większego wyboru. Kiedy jednak zacząłem ją namawiać na inne decyzje – powiedziała, że jest bardzo zmęczona.

Złapałem odkurzacz, sprawdziłem, czy nie ma w nim chomika i włączyłem do prądu. Huknęło, z kontaktu posypały się iskry i na całej ulicy zgasło światło. Słysząc oburzone głosy sąsiadów, zadzwoniłem do elektrowni i przyznałem się do spowodowania awarii. Powiedzieli, że to przypadkowy zbieg okoliczności, bo akurat prowadzili eksperyment związany ze wstąpieniem mojej wsi do Unii Europejskiej. Eksperyment się widać nie udał, bo moja wieś nie wytrzymała podwyższonego do 230 Volt napięcia. Nie najlepiej wróżyło to na przyszłość, jako że napięcie w całym kraju w przededniu zapowiedzianego referendum i tak bardzo rosło. Byłem co prawda pełen wątpliwości, czy to może jednak mój odkurzacz nie zademonstrował niechęci do Unii, ale nie podzieliłem się tą myślą z elektrownią. Obiecali przyjechać, wymienić bezpieczniki na słupie i więcej nie eksperymentować.

Zapaliłem świeczkę i w tym momencie poczułem, że w domu ktoś jest. Alicja siedziała w klatce i tylko słyszałem jak chrupie. Drzwi wejściowe naturalnie nie były zamknięte, więc wejść mógł każdy, ale kto by chciał? Pomyślałem, że to może żona chce mi zrobić niespodziankę i porozmawiać ze mną pojednawczo w przededniu rozprawy pojednawczej.

- Czy to ty, kochanie?

- Tak – odpowiedział ktoś szeptem, ale to nie był szept mojej żony. Zresztą, nie przypuszczałem, żeby w takiej sytuacji do mnie szeptała.

- Wejdź, Agatko – zaryzykowałem.

- M...m... – usłyszałem mruczane zaprzeczenie. Każda następna hipoteza pogrążała mnie w oczach, a w zasadzie w uszach tej osoby, kimkolwiek ona by była.

- Dobra, Aniu, nie ma światła, ale i tak wstawię na herbatę.

Spod drzwi rozległ się chichot. Podwójny. Śmiały się ze mnie dwie panienki. Podniosłem świecę.

- Mleko przyniosłyśmy – powiedziała córka sąsiada – Zuza jest ze mną, bo się bałam sama. Ciemno bardzo. Śmiesznie pan mówił. Chciałyśmy zobaczyć Internet.

- Bez prądu będzie ciężko. Ale wejdźcie, może włączą. Właśnie sprzątałem.

Nadmierna grzeczność z pewnością kiedyś mnie zgubi. Elektrownia przyjechała po przeszło godzinie i była to jedna z najdłuższych godzin w moim życiu. Próbowałem z nimi rozmawiać, ale słabo wychodzi dialog, jeśli jedna strona mówi, a druga stale chichocze, choć temat wcale nie jest dowcipny.

- Może się czegoś napijecie? kawy czy herbaty? Mogę ugotować na gazie...

- A wino pan ma? Wina byśmy się napiły, no nie, Zuza? I nie trzeba gotować...

Wino miałem, ale tego jeszcze by brakowało, żeby dwie licealistki wychodziły ode mnie pijane... Sąsiad wsypałby mi do mleka dwa razy więcej ixi niż do bańki dla Spółdzielni Mleczarskiej. Chomik wyszedł z domku i hałasował słoikiem. Potem wszedł do karuzeli i zaczął się kręcić.

- Wypij, będziesz łatwiejsza, no nie Zuza?

Zuza zdecydowanie tworzyła tylko tło na tej scenie, ograniczając się do wydawania piskliwego chichotu. Córka sąsiada zdecydowanie przejęła inicjatywę. Siadłem zrezygnowany w fotelu i postanowiłem poddać się biegowi wydarzeń. Ale wydarzenia stały w miejscu i zrobił się pat.

- Co pan nic nie mówi? Gorąco tu, no nie, Zuza?

Córka sąsiada zdjęła kurtkę. Zuza zdjęła sweter. Alicja została w futerku, ale kręciła się w swojej karuzeli coraz szybciej. Za oknem z piskiem zatrzymała się nyska. W świetle samochodowych reflektorów elektrycy wspięli się na słup. Przekleństwa słychać było w całej wsi – jak jest ciemno, to akustyka znacznie się poprawia. Zuza chichotała. Córka sąsiada dorzuciła polano do kominka i przykucnęła koło mojego fotela. Zrobiło się przytulniej. Ale zapaliło się światło. Odkurzacz warknął, chomik z łomotem schował się w domku. Zuza zachichotała, córka sąsiada wstała i odeszła na drugą stronę pokoju. Z odkurzacza posypały się iskry, światło zgasło w całej wsi. Elektrycy wymienili następny komplet bezpieczników. Ich przekleństwa pod adresem Unii Europejskiej wywołałyby entuzjazm w Partii Prawdziwej Prawicy. Na wszelki wypadek wyciągnąłem wtyczkę z prądu. Świeca migotała.

- Zimno się zrobiło, no nie, Zuza? – powiedziała córka sąsiada, wkładając kurtkę. Zuza poprawiła stanik i włożyła sweter. Alicja wyszła z klatki, w futerku, i poszła się kręcić. Światło zapaliło się ponownie, ale eurosceptyczny odkurzacz milczał, więc tym razem nie zgasło.

- To my już pójdziemy – powiedziała córka sąsiada. Przelałem mleko do garnka, umyłem borynkę i podałem jej.

- Może chcecie posurfować po Internecie? – powiedziałem z uprzejmości. Popatrzyły po sobie, Zuza zachichotała. Córka sąsiada spojrzała na mnie z politowaniem.

- Jeszcze musimy się uczyć, no nie, Zuza? A jak jest już światło, to idziemy do domu.

Zrobiło mi się smutno, znowu miałem zostać sam. Już mi się nie chciało sprzątać.

- Wpadniesz jutro? – zasugerowałem córce sąsiada ograniczenie liczby uczestników spotkania. Pokiwała głową.

- Przyniosę mleko.

Wyszły. Odetchnąłem z ulgą. Rola starego lowelasa trochę mnie męczyła. Niby wszystko działo się bez mojego udziału, ale przecież jakoś swoim usposobieniem, czy jakimiś głupimi wcześniejszymi uwagami musiałem ją ośmielić. Kominek przygasał więc sięgnąłem po następne polano. Wrzuciłem kilka i pochyliłem się, żeby podnieść kawałek kory, który odpadł z drewna. I tak już zostałam.

Ból w krzyżach był tak niesamowity, że nie zdołałem się odgiąć. Skurczony przewróciłem się na podłogę.

- Agnieszka! – zawołałem za córką sąsiada. Musiały odejść dość szybko, bo nie usłyszały. Leżałem przed kominkiem, mogłem ruszać rękami i nogami, mogłem mówić, a nawet krzyczeć, mogłem myśleć. Nie mogłem tylko wstać. Więc nie wstawałem.

Jak się nie ruszałem, to nawet mnie nie bardzo bolało. Ale długo bym tak przed tym kominkiem nie wytrzymał. W ostateczności, jutro wieczór Agnieszka przyniesie mleko i mi wtedy pomoże – był to, jakby nie patrzeć, kawał baby. Wizja lowelasa-paralityka, leżącego dobę w kałuży własnych ekskrementów zmobilizowała mnie jeśli nie do wysiłku fizycznego, to przynajmniej intelektualnego. Zacząłem myśleć. Pomyślałem sobie, że dobrze, że mam telefon przenośny. Pomyślałem sobie też, że kiepsko, że nie mam go w ręce. Widziałem go – leżał na fotelu dwa metry ode mnie.

W zasięgu ręki miałem pogrzebacz od kominka. Brakowało mi jeszcze pół metra. Pomyślałem, że gdybym zdołał przewrócić się na plecy, to mógłbym przyciągnąć fotel, a razem z nim telefon. Oparłem się na łokciu i spróbowałem. Kiedy już wróciła mi przytomność i ból trochę ustąpił - sięgnąłem i przyciągnąłem. Złapałem spadającą komórkę tuż nad ziemią. Znów zabolało.

Leżałem teraz na plecach w pozycji embrionalnej. Niby niemożliwe, a jednak – czego to człowiek nie robi, kiedy naprawdę musi... Miałem w ręku telefon – i nie miałem do kogo zadzwonić. Po kolei odrzuciłem pomysły zadzwonienia do moich bliskich, bo nagle od pewnego czasy wszyscy moi bliscy stali się moimi dalekimi. Do sąsiada mógłbym w zasadzie, ale pewno znów przyszłaby Agnieszka z koleżanką, a kolejnego chichotu Zuzy mogłem już nie przetrzymać. Dzwonić po pogotowie w zasadzie też mogłem, ale ciężko mi byłoby wytłumaczyć rodzaj dolegliwości – atak korzonków u samotnego, starszego pana? Ba, żeby tak! Ale nie byłem samotny – w świetle prawa miałem żonę, dwoje dzieci, no i kilkoro przyjaciół. Nie istniał status prawny osoby w trakcie rozwodu.

I wtedy przyszedł mi na myśl wymiar sprawiedliwości. Ania odebrała po dobrej chwili, nieco zadyszana.

- Zadzwoniłem nie w porę? Gdzie jesteś? Co robisz?

- Nie mogłam znaleźć telefonu. Jadę samochodem. Jestem na początku twojej wsi. Będę u ciebie za pięć minut. Jesteś w domu?

- Tak, bardzo – jęknąłem – drzwi są otwarte.

Nie pytała już więcej o nic. Za chwilę weszła, rzuciła płaszcz na ziemię i pochyliła się nade mną.

- Korzonki, co? Znam to... Mam sporą praktykę, nie bój się.

Powiedziała mi, że od korzonków tylko boli. I jak to mężczyzna, boję się tego bólu, a przecież tak naprawdę to mi się nic nie stało i nie stanie, jeśli pokonam ten ból i powlokę się do łóżka.

- Mój były mąż miał to od młodości. Więc można powiedzieć, że jestem przyzwyczajona.

Z niespodziewaną u tak drobnej istoty siłą pomogła mi się dźwignąć, zabolało okropnie, oparłem się o stół i przysiadłem na łóżku. Ania wygrzebała w torebce blaszkę pyralginy, wyjęła dwie tabletki, resztę zostawiła koło łóżka i poszła po wodę.

- I nie daj Boże leżeć. Dziś śpij na siedząco, ale przede wszystkim – ruszaj się. Jutro przywiozę witaminę B. Musisz wydobrzeć – za dwa tygodnie mamy rozprawę. Wczoraj kazałam wysłać zawiadomienie. Ponieważ oficjalnie nie wiem, że nie mieszkasz w domu, więc poszło na domowy adres. To zmusi twoją żonę do jakiegoś ruchu.

Pokręciłem głową. Zabolało.

- Nie zmusi. Za dwa dni zaczyna się kurs rolniczy, który jest u nas w pracy. Po prostu zostawi mi na biurku. A ja muszę się pozbierać, bo to jest kupa forsy, której potrzebuję na samochód.

Siadła obok mnie. Ciepło jej ciała, jak mi się wydawało, dobrze robiło mi na korzonki. Popatrzyła na mnie z bliska.

- Mam cię rozwieść czy nie?

- Nie wiem – zastanowiłem się – ciągle jeszcze nie umiem być sam.

- I nie powinieneś. Choćby z uwagi na kręgosłup. Na razie trzeba się zdecydować, czy chcesz być z tą kobietą, czy nie.

Chomik Alicja wylazła z domku, gdzie najwidoczniej przespała całą sprawę z korzonkami. Przysiadła w kącie klatki najbliżej Ani i zaczęła obgryzać pręty. Od czasu do czasu spoglądała z ukosa na nas, niewygodnie siedzących obok siebie na łóżku. Ból kręgosłupa nieco przycichł, spróbowałem się nawet trochę wyprostować. W kuchni zagwizdał czajnik – nie zauważyłem, kiedy Ania nastawiła na herbatę.

Usiadłem trochę wygodniej, przenosząc się na fotel. Opatuliła mnie poduszkami – ogólnie dało się wytrzymać.

- Nie jesteś głodny? Może zrobię ci coś na zapas? Ale, moim zdaniem, musisz próbować chodzić.

- Co byś mi doradziła? W sensie prawnym, oczywiście.

Odłożyła łyżeczkę i zapatrzyła się w kominek.

- W sensie prawnym nie wiem. Rozwód ułatwi ci pewne działania, odzyskasz albo prawo do mieszkania, albo do samochodu, długi zostaną podzielone, bez obaw będziesz mógł podejmować decyzje w swoich sprawach. Jako kobieta...

Odezwała się jej komórka. Wysłuchała kilku zdań i powiedziała:

- Niedaleko. Będę za dziesięć minut.

Obróciła się w moją stronę:

- Jako kobieta chciałabym, żebym wieczorem mogła komuś powiedzieć dobranoc. I żeby ktoś pomógł mi w trudnej sytuacji. I żeby było do kogo się przytulić. I żeby ktoś umiał zatamować krwotok. Moja młodsza córka skaleczyła się przy kolacji. Pewno nic poważnego, ale niania mdleje na widok krwi. A starsza córka nie umie znaleźć bandaża. Muszę jechać... Wytrzymasz do jutra? Wpadnę przed pracą.

Dałem jej zapasowy klucz, który zostawiła wyjeżdżając moja żona. Czułem się dużo lepiej. Nie byłem całkiem sam, choć moja sytuacja nadal była nie najweselsza. Wstałem i poszedłem do łazienki. Przeżyłem.

 

Następny odcinek