Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

3 kwietnia 2014

...i swój język mają (tylko)...

 

"Gazeta Krakowska" przepytała podhalańskich kandydatów do Parlamentu Europejskiego o ich umiejętności językowe. Przeczytałem z zainteresowaniem. Oto obecna posłanka PiS, Anna Paluch, geodetka po AGH i pianistka oraz chórmistrz po szkole muzycznej, angielski zna w stopniu raczkującym. Za to, jak powiada, zna biegle francuski, w mowie i w piśmie. Dodaje odkrywczo, że to ważne, by w PE znać języki, bo przecież tam wiele spraw załatwia się w kuluarach, bez udziału tłumaczy. Przeczytałem dokładnie życiorys pani poseł, zamieszczony na jej stronie internetowej, szukając informacji o tym, gdzież to i w jakich okolicznościach posiadła ona tę znajomość francuskiego i znalazłem tylko jeden trop: oto pani Anna Paluch w czasie studiów pracowała w Duszpasterstwie Akademickim "Na Miasteczku" przy parafii NMP z Lourdes. Lourdes, niewątpliwie, jest we Francji, choć "Miasteczko" zdaje się w Krakowie. Jednakowoż wydaje mi się, że prowadzenie kuluarowych dyskusji przez panią poseł po francusku może nie przynieść oczekiwanych rezultatów, nawet jeśli kuluary będą w Strasburgu, n'est-ce-pas? Raczkowanie w angielskim nie jest może najlepszą rekomendacją dla osoby, która ma stanowić europejskie prawo...

Kolejnym eurokandydatem jest dotychczasowy poseł PO Andrzej Gut-Mostowy, który rozbawił mnie szalenie, bowiem na pytanie o znajomość angielskiego odpowiedział nie wprost: Zdawałem z tego języka egzaminy na studiach doktoranckich. Jestem więc na poziomie zaawansowanym. Trochę pamiętam też język rosyjski, którego uczyłem się w szkole. Rozśmieszyło mnie to więc: jeśli zdanie egzaminu (egzaminów?) z języka na doktoranckich studiach ekonomicznych gwarantuje zaawansowany poziom znajomości angielskiego - to sporo się zmieniło na korzyść w polskim systemie akademickim. Great! Ponadto na stronie internetowej pana posła czytam, że ukończył studia doktoranckie w 2003 r. i już dwa lata później otworzył przewód doktorski z tematem rozprawy „Determinanty Rozwoju Turystyki w Powiecie Tatrzańskim”. Ani na stronie osobistej, ani w życiorysie na stronie sejmowej nie znalazłem informacji o obronie pracy, ani o jej publikacji: na pewno jest ciekawa, zwłaszcza jej angielskie summary oraz rosyjskie sadierżanije.

Edward Siarka, dotychczasowy poseł "Solidarnej Polski" (przedtem PiS) wybiera się do być członkiem najwyższej europejskiej władzy bez znajomości języków obcych, skromnie przyznając dziennikarzom "Krakowskiej", że rozumie tylko podstawy niemieckiego i angielskiego. Donnerwetter, przecież pan poseł ukończył nie tylko sławne liceum w Jabłonce, ale także Uniwersytet Jagielloński zdobywając w 1988 r. tytuł magistra historii, a potem studia podyplomowe na Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatianium", w zakresie, uwaga: Doradztwa Europejskiego. Chciałbym się spytać pani minister od szkolnictwa wyższego - jakim prawem dyplom doradcy europejskiego nadaje uczelnia, która nie potrafi wymóc od podyplomanta znajomości języka angielskiego w stopniu wyższym niż rozumienie podstaw? Nie mówię już o tym, że ukończenie UJ także powinno skutkować przynajmniej średnią znajomością angielskiego: przecież w indeksie pana posła na pewno znajdziemy stopień z egzaminu z tego przedmiotu, i musi to być stopień pozytywny... A może pan poseł jest po prostu bardzo skromny i nie chce się przyznać, że przynajmniej dwoma językami włada biegle? I nie są to język polski i gwara orawska? Bo na koniec rozmowy z "Krakowską" podaje, że uważa się za specjalistę od Unii Europejskiej i w Sejmie zasiada w komisji do spraw Unii. Nie bujam, potwierdza to strona sejmowa pana Siarki...

Kandydaci podhalańscy to doświadczeni politycy, parlamentarzyści wielu kadencji. Zapewniają, że idą do Brukseli nie po to, żeby zafundować sobie polityczną emeryturę w kwocie z grubsza ok. 50 tys. zł miesięcznie plus bonusy, tylko po to, by zrobić wiele dla Polski i Podhala. Już to sobie wyobrażam. Jeśli inni polscy reprezentanci mają podobne kwalifikacje, to nie trzeba Janusza Korwina-Mikke, żeby Unię ośmieszyć. Inna rzecz, że raczej ośmieszamy w ten sposób Polskę w Unii. Nie można by wprowadzić po prostu obligatoryjnego egzaminu z angielskiego przed kandydowaniem? Aha, prawda: wszyscy ci państwo egzaminy językowe zdawali na studiach, które kończyli. No to klops.

 

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej