Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

10 października 2013

Charakter i zagrywka pokerowa

 

Obrazek z JabłonkiW ostatnim "Tygodniku Podhalańskim" ukazały się dwa sążniste i oburzone w tonie listy władz gminy Jabłonki i zależnych od nich nauczycieli, odpowiadające na artykuły Beaty Zalot w sprawie nowo powołanej tamże publicznej szkoły muzycznej (mimo istnienia od wielu lat szkoły muzycznej prywatnej) oraz na list Rady Rodziców zakopiańskiej POSA w sprawie p.o. dyrektora tej nowej placówki, który poprzednio był przez dwa lata dyrektorem w Zakopanem, zanim go nie odwołano. Sprawa mnie w zasadzie średnio interesuje, ale znam i Beatę, i obie strony orawskiego sporu. A sprawa z oburzającej, dzięki wypowiedzi oburzonych urzędników zrobiła się śmieszna. Zwłaszcza ubawił mnie jeden fragment: oto przewodniczący Rady Gminy Jabłonka pisze: Rada Gminy nie życzy sobie, aby mieszkańcy Zakopanego oceniali działania samorządu Gminy Jabłonka na łamach jakiegokolwiek pisma. Bardzo wesołe! Ale każdemu wolno mieć własny koncert życzeń, tylko nie ma na szczęście  możliwości zakazu oceniania kogokolwiek przez kogokolwiek na łamach prasy... Ja osobiście uważam, że Rada Rodziców POSA i nauczyciele zakopiańskiej szkoły, ciężko doświadczonej przez dwuletnią współpracę z obecnym p.o. dyrektorem z Jabłonki, ostrzegłszy Orawiaków przed możliwymi skutkami ich działania powinni teraz siedzieć cicho i obserwować z radością i dalszą karierę pana, który za wszelką cenę chce być dyrektorem, obojętnie gdzie - i to, jak uda mu się rozwinąć tę placówkę, a skutki tych działań powiedzą same za siebie. Mam nadzieję, że dyrektor po przejściach zakopiańskich - na Orawie rozwinie skrzydła, co byłoby świetne ze względu na najważniejsze w tym wszystkim dobro dzieci, a obie placówki - prywatna i publiczną podejmą współpracę. Ale ton obu zamieszczonych w "Tygodniku" listów z Orawy przypomniał mi powiedzonko, które wymyśliła kiedyś moja przyjaciółka Krystyna w czasach, gdyśmy ostro grywali w pokera: Oho! grubo idzie - cienko ma...

 

*

 

Redaktorka jednego z tzw. tygodników opinii poprosiła mnie o wypowiedź na temat górali. Mimo moich wykrętów, że niewiele wiem o góralach, nalegała, więc poprosiłem o przysłanie pytań mailem, bo ostatnio inny z tygodników rozmawiał ze mną na taki sam temat i z półgodzinnej gadki ukazało się w druku jedno przypisane mi zdanie, kompletnie wyrwane z kontekstu, za to wpisane w wypowiedzi, zupełnie odmienne od mojego poglądu. Podejrzewam, że i tu będzie podobnie, więc oto ta korespondencja:

Pisze pani redaktor:

Szanowny Panie,

piszę artykuł, który będzie próbą zrozumienia siły góralskich rodów, ich symboli, także we współczesnym świecie, współczesnego wyobrażenia o góralach, o skazach na ich wizerunku itd. Chciałabym skontaktować się z Panem i zadać kilka pytań.

(...)

Głównie chodzi mi o to, aby napisał Pan jak postrzegane są na Podhalu rody Bachledów i Karpieli? Pytam się dokładnie o nich, ponieważ istnieją w świadomości całego społeczeństwa, pojawiają się w mediach. Czy traktowani są jak celebryci?

 

Na co ja:

 

Powiem Pani zupełnie szczerze, jakie była moja pierwsza reakcja na Pani pytanie - tylko proszę brać poprawkę na to, że może nie jestem typowym Podhalaninem, bo po pierwsze urodziłem się 65 lat temu i to w Milanówku pod Warszawą, a po drugie - mało oglądam telewizji, więc pojęcie „celebryta” ma dla mnie raczej dość rozmyty desygnat.

Najpierw więc pomyślałem o ABC, czyli dawnym burmistrzu Zakopanego, Adamie Bachledzie-Curusiu, a potem o Andrzeju Bachledzie-Curusiu - śpiewaku, na koniec o Klimku Bachledzie - przewodniku tatrzańskim i ratowniku, tym, co to „poświęcił się i zginął”. W odniesieniu do Karpieli - najpierw - nie wiedzieć czemu - skojarzył mi się biznesmen Andrzej Karpiel, deweloper i założyciel Tatrzańskiej Izby Gospodarczej, a potem pani Zofia Karpiel - przemiła i wszechobecna kulturalnie gaździna ze "Skorusy" pod Lipkami i jej mąż - Bolesław Karpiel.

A wtedy uświadomiłem się, że Pani oczekuje czegoś, a właściwie kogoś zupełnie innego - „po linii” Zofii i Bolesława Karpielów skojarzył mi się oczywiście ich syn Jan Karpiel-Bułecka, wspaniały muzyk, folklorysta, aktor i założyciel kapeli „Zakopiany” - jednej z pierwszych grających wspólną muzykę z jazzmanami. No i tą drogą doszedłem do tego, o którego Pani zapewne pyta - Sebastiana Karpiela-Bułecki. I pewno nie będę tu nietypowym mieszkańcem Podhala, jeśli powiem, że jest mi on znany tylko dlatego - że jest znany. Czy nie taka jest wszak definicja „celebryty”? Ja oczywiście wiem o zespole „Zakopower”, nawet na pewno słyszałem jego piosenki, był taki okres w mediach, że strach było włączyć nawet odkurzacz, bo i stamtąd mógł się wydobyć głos SK-B. Ale na mój dusiu - to nie on decyduje o uznaniu i szacunku dla rodu Karpielów. Owszem, doceniam to co robi - zwłaszcza podobał mi się w dwóch reklamach. Jedna na jakimś dachu, a druga w górach. Nie mam pojęcia co reklamował - w drugim przypadku zapamiętałem świetny plecak jaki nosił i skojarzyłem sobie, że na następny sezon muszę odesłać na emeryturę mojego 15-letniego „Deutera”...

No i oczywiście idąc tą ścieżką, domyśliłem się, że w tym drugim przypadku chodzi Pani o Alicję Bachledę-Curuś, aktorkę, która chyba została celebrytką nie z powodu roli w jakimkolwiek filmie (widziałem tylko „Pana Tadeusza”, ale Zosia wydawała mi się tam jedną z najgorzej zagranych postaci), tylko ze związku z dość przechodzonym aktorem amerykańskim Colinem Farrellem, którego w ogóle z żadnym filmem z pamięci nie kojarzę. Alicję jednak ekranowo zapamiętałem, bo bardzo pięknie reklamowała włosy. Znów nie wiem, czy chodziło o szampon, czy o farbę, ale włosy były ładne. Jestem też pewien, że jeśli - docierające i do mnie - plotki o obecnym związku Alicji i Sebastiana są prawdziwe - reklama z ich udziałem będzie miała ogromną oglądalność, z tym że nie wiem, czy będzie skuteczna, bo „celebryci” występując w reklamach tak naprawdę reklamują głównie swoją „celebryckość” i zachęcają do kupowania ich, a nie mydła, szamponu czy napoju.

Podsumowując: oba wymienione przez Panią rody góralskie są na Podhalu znane, cenione, a ich członkowie to często ważne osoby dla historii regionu. Zapewne nie mniejsze znaczenie ma inny najstarszy ród zakopiański - Gąsienicowie, ale o ile wiem, nikt z nich jeszcze nie wiązał się z żadną piosenkarką czy aktorem, a jedyny skandal, w jaki byli i są zamieszani dotyczy trasy narciarskiej na Gubałówce. Chociaż... jedna z przedstawicielek tego rodu - Barbara Gąsienica-Giewont, którą kiedyś uczyłem Wiedzy o Regionie i Literatury w Zakopiańskiej Szkole Artystycznej podobno występuje w jakim show-turnieju w Telewizji, a więc ma zadatki na celebrytkę - czego jej zdecydowanie nie życzę.

Kłaniam się Pani.

 

Pani jednak nie była usatysfakcjonowana i „dopytywała” dalej:

 

No ale tu nie ma nic o swarach, animozjach, o charakterze góralskim, o naszym postrzeganiu górali jako lud o nadzwyczajnych walorach, etosie, a jednocześnie krewkich, czasem zapatrzonych w siebie i w dutki. Jacy są górale? Czy rzeczywiście - jak twierdzą góralki z którymi rozmawialiśmy - najlepszy mąż dla góralki to góral i odwrotnie, z innym się nie dogada. Jak postrzegane są odstępstwa od normy, np. nieślubne dziecko

Po czym chyba się zreflektowała i poprawiła ten tekst – w tym samym mailu, nie usuwając powyższego…

A czy mógłby mi Pan napisać jeszcze kilka słów na temat samych górali? Jaki jest ich charakter i jak postrzegają ich inni ludzie? Czy cały czas postrzegamy górali jako ludzi o nadzwyczajnych walorach, etosie, a jednocześnie krewkich, zapatrzonych w siebie?

Czy rzeczywiście- jak twierdzą niektóre góralki- najlepszy mąż dla góralki to góral i odwrotnie?

Jak postrzegane są wszelkie odstępstwa od normy, np. nieślubne dzieci?

 

Na to odpisałem tak (pomijając dyskretnie to, że pisze się "dudki", a nie "dutki"):

 

Dobry wieczór! Czy się mylę sądząc, że jest Pani trochę rozczarowana moimi odpowiedziami? Że nie napisałem o swarach i animozjach i charakterze górali? Co do mnie, nie znam czegoś takiego jak charakter górali, bo nie do końca jestem świadom kogo Pani ma na myśli mówiąc o góralach. Kto jest góralem, a kto nim nie jest? Czy wystarczy mieszkać w górach? A jaką wysokość mają mieć te góry? I jak długo - ile pokoleń - trzeba mieszkać w tych górach, żeby być góralem? Nie jestem pewien, czy istnieje jakiś odrębny gatunek społeczny: góral. Ja naturalnie znam wiele osób, uważających się za górali, którzy przez wiele pokoleń mieszkają pod Tatrami, wszyscy ci Gąsienicowie, Bachledowie, Karpielowie, Krzeptowscy, Trebunie i tak dalej. I są wśród nich dobrzy i źli, mądrzy i głupi, dowcipni i kompletnie pozbawieni poczucia humoru, altruiści i pazerne ćwoki. Blondyni i bruneci, przystojni i pasztety... Są nawet wierzący i niewierzący, muzykalni i niemuzykalni... Są w PiSie, Platformie, nawet w Ruchu Palikota i w Kongresie Nowej Prawicy u Korwina-Mikke. Dokładnie tak samo jak wśród Kaszubów, Ślązaków czy mieszkańców Mazowsza. Symbolem tego są dla mnie dwa nazwiska z tej samej rodziny - Józef Krzeptowski i Wacław Krzeptowski...

Być może dałoby się statystycznie ustalić, że wśród górali jest większy niż - na przykład - wśród poznaniaków procent herosów, wydrwigroszy, egocentryków i dobrych kochanków. Być może - ja takich badań nie znam. A to, że ukształtowała się o nich taka opinia, wobec której chce Pani żebym się wypowiedział - to prawda. Tylko że zawsze więcej mówi się o przykładach ekstremalnych niż zachowaniach typowych, ale zwyczajnych. Te są nieciekawe. Tak samo - jak Pani na pewno ze swej praktyki wie (ja w każdym razie wiem, bo z prasą jestem związany już od przeszło 40 lat) - że do redakcji częściej i to wielokrotnie częściej piszą ludzie nie zgadzający się z jakimś artykułem niż ci, co podzielają stanowisko autora. Tak samo częściej ludzie w komentarzach krytykują jakieś zjawiska społeczne, niż je chwalą. Gdyby sądzić po listach do redakcji - wszyscy dziennikarze są w błędzie, a wokół wszystko jest tragiczne. Ba, jest nawet taka partia, która z tego zjawiska socjologicznego zbudowała swój program...

Przykro mi, że Panią zawiodłem, ale po prostu mam w zwyczaju prezentować własny pogląd, a nie potakiwać rozmówcy. I dlatego poprosiłem o rozmowę na piśmie - bowiem zdarzało mi się często, że z mojego telefonicznego komentarza wyjmowano jedno zdanie albo kilka słów, które „pasowały” do redakcyjnej tezy, choć zupełnie nie pasowały do tego, co ja uważam i co powiedziałem.

PS. Pyta Pani:

Jak postrzegane są wszelkie odstępstwa od normy, np. nieślubne dzieci?

Jakoś nie wydaje mi się, żeby w dzisiejszych czasach „nieślubne dzieci” były odstępstwem od normy...

A ponieważ potem pani już nie odezwała się ani słowem (w tym: słowem "dziękuję") - więc rozumiem, że ją zawiodłem i moja opinia nie będzie wykorzystana. Cóż - nie będzie to pierwsza osoba, rozczarowana moimi opiniami...

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej