Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

5 czerwca 2013

Czas truskawek

 

Starsza pani w warzywniaku, kupująca przede mną truskawki, wyraziła obawę, czy aby te truskawki nie pochodzą z Unii Europejskiej. Ależ skąd - zaprzeczyła młoda sprzedawczyni - z jakiej Unii! To są nasze, polskie truskawki... Życie nauczyło mnie nie wcinania się między wódkę i zakąskę, więc nie demonstrowałem swego oburzenia, powstrzymałem w sobie belferski odruch i nie pouczałem obu pań, że od 1 maja 2004 roku Polska jest członkiem Unii i od tamtej pory każda polska truskawka jest zarazem truskawką europejską. Zresztą, na pierwszy rzut oka widać było, że truskawki są polskie: były dojrzałe częściowo, a więc biało-czerwone, większość zaś pokryta była cienką warstwą błota, co pokazywało na ich bliskie przywiązanie do ziemi ojczystej. Ale były dość słodkie, dość smaczne i dość tanie. No i nie pochodziły z Hiszpanii, Włoch, czy Grecji.

Od dziecka uwielbiam truskawki, pewno dlatego, że urodziłem się i wychowałem w Milanówku i objadałem się nimi w czasach, kiedy kupowało się je w oazie kapitalizmu, jakim był milanowski targ, pełen żywych kurczaków, świeżo zrywanych z drzew papierówek, z wiadrami malin z własnych ogrodów, z końską jatką i koszami pełnymi czarnych, wąsatych raków. Było to w czasach, kiedy Europa kojarzyła się co najwyżej z lekcjami geografii, albo - w innej wersji - z mitologiczną zoofilią. Swoją drogą, zawsze mnie wtedy ciekawiło, dlaczego fenicka księżniczka, w której zakochał się bykowaty Zeus miała na imię Europa, podczas gdy Fenicja leżała w Azji. Inna rzecz, że spełnienie tej miłości nastąpiło na jak najbardziej europejskiej wyspie Krecie. Potem przestało mnie to dziwić, w końcu to tylko mit, i dziś tylko czasem wraca do mnie echo tych zadziwień, gdy słyszę, że izraelskie drużyny grają w ligach europejskich, a powstałe nad azjatyckim Morzem Martwym chrześcijaństwo jest rzekomo fundamentem europejskiej kultury.

Ale daleko odeszliśmy od polskich, czy też europejskich truskawek. Sławę, którą dziś niesie tylko celebra, przyniosła tym owocom pewna piosenka, związana z Milanówkiem. Zaraz... napisałem: owocom? Czy aby z punktu widzenia Unii Europejskiej truskawka nie jest warzywem? Jest w końcu rośliną zielną... Jak się okazuje - nie jest warzywem. Ale nie jest też owocem. Jest... kwiatem, a dokładniej - zmutowanym dnem kwiatowym... Ale w sumie co to nas obchodzi? Dopóki jacyś szaleńcy nie zaczną protestować przeciwko jedzeniu truskawek, jako genetycznych modyfikacji dwóch odmian amerykańskiej poziomki, cieszmy się jej smakiem, nie zastanawiając się czym jest bardziej. Arbuzy i dynie też jadamy nie kłopocząc się tym, że z punktu widzenia przyrodniczego są to jagody... Kiedy Wojciech Młynarski wielbił w piosence Truskawki w Milanówku, traktował je jako symbol finezji, dobrego smaku, tych inteligenckich niuansików, które kazały się dystansować od knajackiej rzeczywistości poprzez celebrowanie wykwintnych podwieczorków na okrytych winoroślem milanowskich werandach, gdzie na porcelanie Rosenthala jadano truskawki z cukrem i śmietaną. Była to jakby demonstracja nie aprobowania prostactwa komuny, symbolizowanej przez kalarepę z Wołomina... Mój Boże, panie Wojtku! Komuny już nie ma, a najbardziej antykomunistyczne środowiska wpychają nam całe hektary kalarepy...

*

Wczoraj, 4 czerwca 2013, pojechaliśmy z Renatką i Michałem do Katowic, gdzie Wydawnictwo "Wagant" wspólnie z Biblioteką Śląską zorganizowało moje spotkanie autorskie, poświęcone Witkacemu i publikacji "Chrzciny Witkacego". W sali "Benedyktynka" było kilkadziesiąt osób, przeważnie całkiem dorosłych, gadałem godzinę na tle prezentacji pt. Wariat z Krupówek (książka w przygotowaniu), potem prawie drugie tyle odpowiadałem na pytania. Drugi raz tam byłem i znów mnie urzekł rewelacyjny profesjonalizm ludzi, pracujących w tej bibliotece i organizujących takie spotkania. Nie dość na tym, że ludzie i sprzęty pojawiały się we właściwym czasie w odpowiednim miejscu, to jeszcze do mojej dyspozycji była doskonała technika (i do pomocy pan, który pomagał ją obsłużyć), woda mineralna, kawa i herbata, uprzejme i kompetentne osoby z promocji...

A dyskusja tym ciekawsza, że nieopodal Biblioteki jest cmentarz, na którym pochowana jest Eugenia Wyszomirska-Kuźnicka, słynna "Asymetryczna Dama", której przeszło 20 portretów autorstwa Witkacego stało się podstawą Witkacowskiej kolekcji, prezentowanej w Muzeum Historii Katowic, u wejścia do którego znajduje się jedyny w Polsce (a chyba też na świecie) pomnik Stanisława Ignacego. Poniżej kilka zdjęć, z archiwum Biblioteki i Muzeum.

 

Renata otwiera spotkanie

Fot. Archiwum Biblioteki Śląskiej - Adam Grycner
MP w Katowicach

Fot. Archiwum Biblioteki Śląskiej - Adam Grycner
Podczas wykładu

Fot. Archiwum Biblioteki Śląskiej - Adam Grycner
Podpisuję książkę państwu Ninie i Karolowi Bulom

Fot. Archiwum Biblioteki Śląskiej - Adam Grycner
Portret Asymetrycznej Damy

Z książki "Symetryczna dama", wyd. Muzeum Historii Katowic
Pomnik Witkacego w Katowicach
Fot. z zasobów Wikipedii

 

*

Zbulwersowała mnie ostatnio informacja, opublikowana podobno na blogu posła PiS Marcina Mastalerka, który ujawnił, że prezydent Bronisław Komorowski powiedział ostatnio w wywiadzie dla „Wyborczej”, że w 1989 r. poszedł na wybory i głosował, choć z ciężkim sercem, bo wolałby nie paktować z komuną, a dwa lata temu zarówno on, jak i jego żona w wywiadach („Viva”, Wydawnictwo „Rytm”) twierdzili, że w ogóle nie brali udziału w tamtych wyborach z 4 czerwca 1989 (choć teraz tego żałują) – to sorry, ale u mnie wzrastają szanse innych kandydatów w przyszłych wyborach. Bo nie jest błędem popełnić błąd, ale błędem jest uważać, że inni tego nie zauważą i nie wyciągną przeciwko tobie. Tak się nie robi, panie prezydencie. A może myli się Mastalerek? No, ale gazety mają swoje archiwa…

Wczoraj, 4 czerwca w Warszawie, prezydent Komorowski odniósł się poniekąd do powyższego, mówiąc że - cytuję za "Wyborczą" - on sam był wówczas człowiekiem na tyle radykalnych poglądów, że okrągły stół nie obchodził go specjalnie, a wybory 4 czerwca też mu "nie pasowały". Spieraliśmy się z żoną jeszcze dosłownie dwa dni temu, czy myśmy wtedy poszli na wybory, czy nie - i oczywiście żona ma rację - nie poszliśmy. Koniec cytatu. Wychodzi z tego, że pan prezydent nie kłamał w złej wierze, tylko w dobrej - po prostu nie pamiętał, czy poszedł wtedy do wyborów czy nie. Widać była to dla niego tak mało istotna sprawa, że nie odnotował jej w swojej głowie. No to ja serdecznie przepraszam: dla mnie tamte wybory, poprzedzająca je kampania, sam dzień wyborów (byłem mężem zaufania Solidarności) i fantastyczna noc, spędzona w sztabie wyborczym w obecnym hotelu "Kasprowy Wierch" i ten ranek, kiedy szliśmy pijani radością przez Krupówki, dopisując na naszych plakatach ze słowem "Zwyciężymy" słowo "Zwyciężyliśmy!" - są jednym z najtrwalszych i najważniejszych wspomnień mojego życia. A pan prezydent tego faktu po prostu "nie pamięta"... Są, kurde, jakieś granice obłudy, a przynajmniej powinny być!

*

I jeszcze a propos prezydenta, który dziś u mnie jest jeleniem na polowaniu. Podobno posłowie PiS i jacyś księża grożą mu ekskomuniką, bo na uroczystościach religijnych w Lednicy w toczonej teraz wojnie między prawem tzw. naturalnym, czyli niby boskim a Konstytucją opowiedział się po stronie Konstytucji (której jest urzędowym strażnikiem), a ponadto za to, że w innej uroczystości ostrożnie poparł in vitro. Nie mam nic do sprawy ekskomuniki, bo to nie moje zabawki, ale uważam, że krytykując prezydenta, że demonstracyjnie obnosząc się ze swoją religijnością powiedział to co powiedział, tam gdzie powiedział - jego oponenci mają rację. Jednak moja negatywna opinia pochodzi z diametralnie przeciwnej strony. W moim odczuciu prezydentowi nie wolno jest manifestować swoich poglądów religijnych publicznie i pojawiać się, a zwłaszcza organizować uroczystości religijnych przynajmniej póki jeszcze nie jesteśmy oficjalnie państwem wyznaniowym. Prezydent ma reprezentować naród i państwo. Naród jest multireligijny i wieloideologiczny, a państwo powinno być areligijne i aideologiczne. Demokracja rządzących to nie jest matematyczna suma poglądów, tylko poszanowanie dla wszystkich działań, których nie zabrania prawo. Słusznie ktoś ostatnio powiedział: nie jesteśmy Iranem Chomeiniego. No, nie jesteśmy. Ta konstatacja powinna obowiązywać i Millera, i Dziwisza, i Komorowskiego. Dopóki ktoś zgodnie z prawem nie zmieni Konstytucji prezydent - musi stać na jej straży i to po całości, proszę pana - a nie po uważaniu.

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej