Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
11 maja 2013
Sztukamięs
10
maja 2013, po ponad rocznej przerwie spowodowanej remontem,
otwarto "Atmę" dla publiczności. Szczegóły znam tylko z opowiadań kilku
obecnych osób, które - w przeciwieństwie do mnie - zaproszono na
uroczystość. W sumie - nie po to mnie zwalniano z pracy w momencie
rozpoczęcia remontu, żeby już po nim mnie zapraszać... Zaproszeń nie
otrzymali również pozostali pracownicy merytoryczni "Atmy", zwolnieni
już po zakończeniu remontu. W sumie, wszyscy troje już się naoglądaliśmy
i koncertów, i Dyrekcji Muzeum Narodowego w Krakowie, i samej "Atmy"
również. Koncert odbywał się tak, że solistki (Urszula Kryger, sopran, i
Mariola Cieniawa, fortepian) śpiewały w pustym środku muzeum, a
publiczność siedziała w ogródku "Atmy" i oglądała koncert na
telewizorach. Jest to doskonały pomysł na koncert, bo nie brudzą się
podłogi, poza tym można zmieścić dwa razy więcej publiczności niż we
wnętrzu muzeum - pod warunkiem, że ktoś na taki koncert przyjdzie. No i
że nie pada, i ogólnie jest lato. A wykonawca czuje się jak w studio
nagrań i nie stresuje go ani bliskość publiczności (bo ona jest w
ogródku i wita się z gąską), ani wizerunki Szymanowskiego w samej Atmie,
bo otaczają go puste ściany. Jest to doskonały sposób, sprawdzony w
Żelazowej Woli u Chopina i można tylko hucznymi oklaskami (burnoj
apłodismient prachadiaszczyj w awacju, wsie wstajut!) podziękować
Dyrekcji Muzeum Narodowego w Krakowie i wszystkim naukowym
konsultantkom, że w tak spektakularny sposób udało się wyrzucić do kosza
36-cioletnią tradycję "Atmy" i stworzyć dzieło nowe, o którym słowami
towarzysza Wiesława można powiedzieć: ni pies, ni wydra, coś na
kształt świdra. Powinienem kupić bukiet kwiatów i wręczyć go Zofii
Gołubiew, dyrektorce Muzeum Narodowego w Krakowie w podziękowaniu za to,
że wywaliła mnie z tej roboty, dzięki czemu nie muszę świecić oczyma za
to, co jej pracownicy zrobili z "Atmy". Po koncercie z telewizora główną
atrakcją był catering, potem do uszy sąsiadów dobiegało
chóralne śpiewanie Góralu, czy ci nie żal, oraz Hej, Sokoły,
co zapewne było biesiadnym sposobem rozumienia góralskich inspiracji w
twórczości oraz faktu, że kompozytor urodził się na Ukrainie. Tylko
szkoda Karola Szymanowskiego, który był pan z panów i jego duch z "Atmy"
poszedł się paść. No, nic. Kochał to pies. Zawsze się możemy pocieszać
tym, że sztuka tak czy inaczej przetrwa. Chyba, że sztukę pokona
sztukamięs.
TUTAJ więcej zdjęć, autorstwa Renaty Piżanowskiej.
*
7
maja 2013 w Rzeszowie obchodziliśmy 99-te urodziny dziadka
Renatki, Józefa Mazonia. Jubilat, pięknie i samodzielnie ogolony, w
sportowym blezerku, siedział przy stole i nie tylko przyjmował hołdy,
ale interesował się żywo zdrowiem i twórczością obecnych, dyskutował na
temat procesu, toczonego przez Renatę w sprawie bezprawnych publikacji
jej zdjęć, komentował bieżące wydarzenia polityczne, dyskutował z
Michałem na temat zalet nowego Michałowego samochodu, a hitem dnia było
solowe odśpiewanie "Sto lat" przez rozpoczynającego setkę pana - na
cześć jednej z wizytujących go osób, która miała imieniny... Po czym
częstował tortem z napisem 99 lat i wznosił toasty szampanem.
Oczywiście, doskonała forma starszego pana (ograniczana co prawda
niedoborami wzroku i słuchu, no i kwestiami ruchowymi) to pewno sprawa
dobrych genów, ale i wspaniałej opieki, jaką sprawuje nad nim jego córka
Marylka. Ale trzeba powiedzieć, że często to pokolenie wykazywało się
sprawnością i długowiecznością, mimo przeżycia dwóch wojen światowych,
kilku ustrojów i niedostatków materialnych. Pamiętam doskonałą formę
intelektualną państwa Paryskich, zachowywaną w podobnym wieku...
*
5
maja 2013 moja wnuczka Liwia w podwarszawskiej Zielonce poszła
do Pierwszej Komunii. Dziękuję za wiadomość i za zaproszenie. Pogoda
była chyba niezła, a sama uroczystość podniosła, jak wiem z relacji
telefonicznej, jaką mi Liwia złożyła. To zawsze wielkie wydarzenie w
życiu dzieciaka, bo jakby po raz pierwszy prezentuje się publicznie we
wspólnocie. Pamiętam nawet własną komunię, w Kościele św. Jadwigi w
Milanówku, choć raczej już tylko z dokumentacji fotograficznej. Zawsze w
opowieściach rodzinnych był opis ciasnoty mieszkania na Dębowej, w
którym stłoczyły się obok rodziców moje ciotki z mężami. Jedna z nich,
Lidka, była moją chrzestną matką. Mąż drugiej, Tadeusz, był chrzestnym.
Ale ja zapamiętałem najlepiej, jak w komunijnym stroju urwałem się na
spacer z psem, Barim. Czy to wtedy ten uroczy, choć starawy już spaniel
pojawił się w naszym domu? Z komunii pamiętam najlepiej klasowe zdjęcie,
na którym wyróżniał się Konrad, jako jedyny ubrany w biały garniturek,
zdaje się sprowadzony specjalnie z USA. Ja, rzecz jasna, przez długie
lata bezbłędnie wyszukiwałem na fotce Jolę, w której kochałem się bez
wzajemności przez kilka lat. Jako prezent dostałem medalik i zdaje się
Pismo Święte. Ale tego nie pamiętam już prawie wcale.