Nowinki

 

Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 

25-02-2012

Jurek

 

Jerzy Tawłowicz, fot. Piotr KycCo jeszcze złego przyniesie nam ten rok? Dziś nad ranem, w krakowskim szpitalu na Kopernika, zmarł Jurek Tawłowicz, którego poznałem jako przewodnika tatrzańskiego, potem początkującego poetę, a wreszcie jako barda tatrzańskiego pełną gębą. W ostatnich kilku latach spotykaliśmy się częściej, czy to na wieczorach poetyckich, czy  w składzie jury konkursów literackich, kiedyś mieliśmy wspólną audycję w Polskim Radiu. W sposobie pisania różniliśmy się bardzo zasadniczo - on był o wiele bardziej romantyczny, z sercem na dłoni, no i ta umiejętność wyśpiewywania swoich myśli - dla mnie całkowicie obca. Ale może właśnie dlatego jego poezja podobała mi się z roku na rok coraz bardziej, że sam nie potrafiłem ani tak pisać, ani tak prezentować swoich tekstów. Mimo tych różnic zadziwiające było to, że mieliśmy podobne sądy, i o ludziach, i o wierszach, nawet o sprawach politycznych - choć już nie światopoglądowych. Jakoś nam te różnice nigdy nie przeszkadzały, może być dlatego, że Jurek był człowiekiem wielkiej tolerancji, ciepłym, zawsze wewnętrznie i najczęściej też zewnętrznie uśmiechniętym do świata.

Jak wielu innych, przywędrował do Zakopanego ze świata. Urodzony 60 lat temu w Gdańsku, od dziecka mieszkał w Zakopanem, doskonały znawca gór i gawędziarz, jako poeta debiutował w 1989 r. w "Podtatrzu", potemJerzy Tawłowicz, fot. Piotr Kyc opublikował 4 tomiki wierszy, ostatni - Serce z widokiem na Giewont - w ubiegłym roku. Nie wiem, kim był z pierwszego zawodu, jakie miał wykształcenie - nie wiem, i nigdy go o to nie pytałem, a nawet mnie to specjalnie nie interesowało, bo dla mnie było oczywiste, że był w głębi duszy i niejako zawodowo artystą i to dość wszechstronnym: pisał wiersze i prozę, uprawiał publicystykę (interesujące felietony dialogujące z Wandą Czubernatową w "Dzienniku Polskim"), fotografował, zajmował się także plastyką. Był też filarem zakopiańskich amatorskich zespołów teatralnych. No i komponował, grał na gitarze, śpiewał...

Pod koniec roku wydał swój kolejny tom wierszy i miał sporo spotkań autorskich, podczas których go promował, zawsze spotykając się z bardzo ciepłym przyjęciem nie tylko środowisk górskich w głębi Polski, ale także w samym Zakopanem, co nie należy do spraw częstych. Ale Jurek był otoczony powszechną sympatią, może być dlatego, że lubił ludzi i nie żałował im siebie i swojego czasu: Teatr Modrzejewskiej, Harenda, Związek Podhalan, Koło Przewodników Tatrzańskich, Orawa - wszędzie był zapraszany i przyjmowany po przyjacielsku. Pod koniec 2011 r. widać było, że bardzo się spieszy, że ma w sobie taki imperatyw, by jeszcze więcej z siebie dać ludziom. Nasza umówiona kawa odkładała się coraz dalej i dalej. A potem trafił przed świętami do szpitala i tam przyjmował życzenia, potem wrócił do domu - ale tylko na chwilę. Z tej sieci, jaką nieubłagany los na niego zarzucił, już się nie zdołał wyplątać. Wiedziałem, że był poważnie chory, ale nie chciałem wierzyć, że choroba może go pokonać tak szybko: zawsze był dla mnie symbolem dziarskości, optymizmu, wiary w dobre zakończenia.

Jednak tym razem happy endu nie było.

Pozostaje nam wierzyć w to, że poeci nie umierają. Po prostu od pewnego momentu przestają pisać. A, jak śpiewał Gilbert Bécaud - ich gwiazda spada z nieba w wielkie pole zboża i zmienia się w łan przepięknych chabrów...

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej