Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
18-11-2011
Kraków przedświąteczny, Tatry przedwojenne, zielona trawka w Paryżu
W Krakowie już
świątecznie: i na rynku, i w sklepach już stoją choinki, świecą się
lampki, błyszczą bombki. I sympatycznie, choć zimno, zimniej niż w Nowym
Targu. Byliśmy tam wczoraj na wieczorze autorskim (teraz to się nazywa
„promocja”), zorganizowanym przez Wieśka Wójcika w Centralnym Ośrodku
Turystyki Górskiej, razem z Kołem Przewodników Tatrzańskich im. Macieja
Sieczki. Przyszło mnóstwo ludzi, Wiesiek sprzedał przeszło kilkadziesiąt
książek, ręka mnie bolała od podpisywania. Ja mówiłem o pracy nad
książką i układzie publikacji, Renata pokazała filmik ze zdjęć i
opowiadała o ich przygotowywaniu. Potem były pytania i dyskusja,
merytoryczna i sympatyczna i wyczuwało się, że ci ludzie – wielu
przewodników i prywatnych turystów – znają się na rzeczy i to, o co
pytają, naprawdę ich interesuje. A więc atmosfera, jakiej w zasadzie się
nie spotyka u nas „w domu”.
Zima ciągle przed
progiem. To znaczy, zimno jest okropnie, w nocy około 7 stopni poniżej
zera, w dzień koło zera, ale po porannych mgłach w dzień świeci
słoneczko i jest dość sympatycznie. Śniegu nadal brak. Roboty wciąż
mnóstwo, choć w zasadzie nie wiem przy czym: jakieś przygotowania do
wykładów, bieżące pisanie, porządki domowe, oprogramowywanie komputerów
(w Atmie z Muzeum dostałem laptopa Lenovo, po wielu latach starań i pod
koniec swojej, że się tak wyrażę, misji), drobne sprawy towarzyskie. W
minioną sobotę obchodziliśmy (w chińskiej knajpie w NT, pysznie było!)
imieniny Renaty, no i tradycyjnie po tej dacie zaczął mi się mój
adwentowy Ramadan, w tym roku jakiś taki bardziej na miejscu po tym
Maroku.
Właśnie w Mezzo
pokazują Berlińskich Filharmoników z Karajanem, grających Dworzaka „Z
Nowego Świata”, jeszcze w tym starym składzie, bez kobiet, filmik
oczywiście czarno-biały. To pewno dość stary dokument, ale ja dziś na
lekcji w II klasie omawiając klasykę political fiction
pokazywałem fragment sfilmowanego „Dnia Szakala”, film w gruncie rzeczy
nie taki stary, bo z 1973 r., a pokazujący sceny z lat 60-tych, ale
jakby zupełne z innej epoki: akcja toczy się we Włoszech, w Prowansji i
w Paryżu, momentami w Anglii – i nie ma ani jednego Murzyna ani Araba… I
mimo drastyczności akcji, nie pada ani jedno przekleństwo… Świat się
ogromnie zmienił.
Okropnie zachrypłem po
pierwszym zimnym dniu w Atmie parę dni temu, dorobiłem się myciem okien,
a na koniec doprawiłem wczorajszym gadaniem w Krakowie i dzisiejszymi
sześcioma godzinami lekcji w POSA…