Nowinki

 

Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 

22-07-2011

22 Lipca, dawniej E. Wedel

Archiwum z lipca 2009Po dwóch latach jakoś te najbardziej nawet traumatyczne wrażenie odpłynęły w przeszłość, pozostają tylko takie slajdy pojedynczych wspomnień. Jakoś tak o tej porze - wydawało mi się wtedy że jest głęboka noc, ale pewno miałem albo porażenie wzroku, albo okna były zasłonięte na czarno, bo podobno było to koło 6-7 po południu, a więc jeszcze całkiem w czasie dnia - wybudzałem się z narkozy.  Miałem wrażenie, że jestem w jakimś głębokim, ale piaszczystym dole i muszę się z niego wydobyć na zewnątrz, ale ściany są bardzo niestabilne i co się dźwignę, to się osypują i ześlizguję się w dół. I cały czas organizm bronił się przed otwarciem powiek, ale wiedziałem, że muszę się do tego zmusić. Że od tego zależy moje życie. Ale jednocześnie podświadomie czułem, że jak się z tego dołu wydobędę, to mnie będzie bolało. No i miałem jeszcze rurę w płucach, ale - co dziwne - przez nos mogłem oddychać samodzielnie, i oddychałem. Przecknąłem się wreszcie, zobaczyłem ludzi dookoła mnie, którzy sprawiali wrażenie, że im to wisi wszystko co się ze mną dzieje, że to jakaś sakramencka rutyna, są w pracy i wykonują swoje codzienne obowiązki, i ta konstatacja wydała mi się krzepiąca. Potem jakaś kobieta powiedziała do mnie - za chwilkę to panu wyciągniemy, proszę spokojnie oddychać, wyciągnęli mi rurę z płuc, trochę wypłynęło jakiegoś płynu, wytarli mnie i było po wszystkim. Od tego momentu zaczęła się rehabilitacja. Bolało jak cholera, ale tłumaczyłem sobie na rozum, że po pierwsze jak boli, to znaczy, że żyję, a to na tym etapie było najważniejsze. Po drugie, że boli tylko jak oddycham, a ponieważ trzeba było oddychać, więc starałem się to robić jak najoszczędniej. Po trzecie - myślałem, że z każdym takim przezwyciężającym ból oddechem będzie o milimetr bliżej do celu, że jeszcze tylko tysiąc - dziesięć tysięcy oddechów i wszystko wróci do normy. I tak minął ten dzień 22 lipca 2009, dawniej E.Wedel. Nie działały na mnie żadne środki przeciwbólowe, łącznie z morfiną, ani nasenne - więc tak sobie leżałem i udawałem przed sobą, że cieszę się życiem. A może nawet cieszyłem się naprawdę.

A potem było już coraz fajniej, no a jak mi wyjęli dreny, już na OIOMIE - to było super. A jak zjadłem pierwszy grysik, jak mogłem ubrać własną piżamkę i jak stanąłem na własne nogi, jak przyjechała Renatka z Michałem - to był odjazd.

Dziś zimno - plus 11 - deszcz, ponuro. W domu zaczynają mi robić ocieplenie, więc po całym mieszkaniu latają płateczki styropianu, nie można otwierać okna. Zrobiliśmy niewielkie przyjęcie w szczupłych ramach i było fajnie. Dwa dni temu zaś po koncercie Marka Ciesielskiego i Karoliny Szymbary (w Jasnym Pałacu), wylądowałem na kolacji u Mirki, było super. Tak, że życie towarzyskie kwitnie. Za dwa dni zaczyna się festiwal Dni Muzyki Szymanowskiego.

 

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej