Nowinki

 

Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 

18-04-2011

 

Po Niedzieli Palmowej

 

Na portalu Podhale 24 przeczytałem o rozstrzygnięciu konkursu palm wielkanocnych w Rabce, poprzedzonym pochodem, w którym uczestniczył Jezus na osiołku (w dodatku żywym). Cóż, współcześnie Jezus uczestniczący w pochodzie na nieżywym osiołku może byłby bardziej wiarygodny. W ogóle to na tym portalu jest ciekawie: w relacji z nowotarskiego koncertu czwartkowego piszą, że Muzykę uzupełniła staropolska poezja pasyjna. Otóż prezentowany był Norwid, Twardowski, Herbert i Wojtyła. Staropolskość jak się patrzy, nie? Cóż, wszyscy ci autorzy przekroczyli już dawno średnią wieku redaktorów i wszyscy są Polakami, a więc są i starzy, i polscy, czyli – staropolscy…

Poetyka Niedzieli Palmowej jest zresztą o wiele bardziej skomplikowana, niż Niedzieli Wielkanocnej. Pomijam tu aspekt handlowy, dziś znacznie mniej odczuwalny niż kiedyś, bo w tzw. PRL-u wszystkie niedziele świętowano uroczyście, sklepy obowiązkowo były zamknięte, i jak ktoś nie kupił sobie wcześniej jedzenia, to miał przymusową głodówkę, chyba żeby poszedł do restauracji. Pamiętam, jak kiedyś wróciłem w sobotę za późno, żeby coś kupić i chleb na niedzielę kupowałem w restauracji „Jędruś”… No i Niedziela Palmowa była tym wyjątkowym dniem świątecznym, w którym całymi rodzinami szło się do sklepów, na przedświąteczne zakupy. Ale Boże zmiłuj się, co to były za sklepy i co to były za zakupy… Dziś dla wielu starszych osób przejażdżka wózeczkiem po przedświątecznym Leclercu jest równie atrakcyjna jak promenada po wieczornych Champs Elysées… W dodatku można spotkać wielu znajomych, tak jak my promenujących między wódką a zakąską…

Ale miało być o duchowości.

Niedziela Wielkanocna, rezurekcyjna, to święto jednoznacznie zwycięskie, dające nadzieję – a dla wielu zgoła pewność – że nasze życie trwać będzie dalej, że nie zgnijemy ze szczętem, że ktoś i nam ten kamień odwali. Bez nadziei ciężko jest żyć, a co dopiero umierać. Aliści Rezurekcja może być należycie oglądana dopiero z perspektywy Niedzieli Palmowej. Bowiem to minione wczoraj święto uczy nas, że żaden triumf nie jest stuprocentowy, że w każdym sukcesie jest zalążek porażki i co ważniejsze: że poparcie społeczne jest nieracjonalne, zmienia się wraz z koniunkturą, jak tylko wiatr historii powieje z innej strony. Niedziela, którą Kościół chrześcijański obchodzi jako dzień triumfu, kiedy to Jezus w królewskiej szacie wjeżdża do Jerozolimy na osiołku (w dodatku żywym…), a wiwatujące tłumy wymachują na jego cześć gałązkami palm jest tylko – aż? – zapowiedzią tego, że za kilka dni te same tłumy, ci sami ludzie będą przed pałacem Piłata żądać ukrzyżowania dla uwielbianego wczoraj potencjalnego króla i całkowicie nieracjonalnie, na złość nie tylko prawu, ale i zdrowemu rozsądkowi, wybiorą bandytę Barabasza jako tego, który z ich woli ma ocalić życie z  łaski rzymskiego namiestnika.

Dlaczego wiwatowali na cześć ubogiego Syna cieśli, który głosił się być Synem Bożym, co samo przez się było niezrozumiałą i nawet niepożądaną herezją? Znali go jako kogoś, takiego jak oni, to było zwyczajne, bliskie. A jak dorósł, wyparł się tej zwyczajności i chciał pokazać koligacje z Tym, czyjego imienia nawet nie wolno było wymieniać pod groźba ukamienowania. A ten – że Synem jest. Odwaliło mu – uważali… Ale gdy wszedł w bramę miasta - przyszli, klaskali, machali… Czy dlatego, że obiecywał im góry złota i bezpieczne życie? Nie, wszystko co mówił było tego zaprzeczeniem – mieli wyrzec się dóbr materialnych, nie dbać o utrwalone związki, tylko niejako w ciemno pójść za tym, który obiecywał im szczęście po śmierci, ale do końca życia – tylko krew, pot i łzy… Czy dlatego go oklaskiwali, że uzdrowił paru chorych, uleczył kilka kalek, przywrócił wzrok jednemu czy drugiemu ślepcowi, że ożywił Łazarza i syna wdowy z Nain? Nie było to w tradycji Izraela niczym wyjątkowym: różni prorocy czynili to od stuleci, nawet epizod z synem wdowy opisany przez Łukasza jest niemal dokładnym powtórzeniem historii z czasów proroka Eljasza. Może więc poszli dlatego, że wierzyli w wyzwolenie kraju spod rzymskiej dominacji, że widzieli w nim Mesjasza, który urządzi ziemskie królestwo żydowskie? Wyzwoliciel bez armii, bez zaplecza politycznego, buntownik religijny – choć twierdzący, że jest lepszym kontynuatorem tradycji niż ci, którym za to płacili, utrzymujący cały czas, że interesują go sprawy duchowe, nakazujący oddawać cesarzowi co cesarskie, co mogło być uważane za wezwanie do serwilizmu, przypominający, że jego królestwo nie jest z tego świata?

Rozpatrywanie Niedzieli Palmowej w jakimkolwiek aspekcie – użyjmy tego mało ewangelicznego słowa – politycznym, nie wydaje się więc przydatne. Płynie z niej po prostu nauka o nietrwałości i nieistotności sławy, poparcia tłumów, drugorzędności zewnętrznego blichtru. Gdyby OBOP w Niedzielę Palmową, TAMTĄ niedzielę z miesiąca Nisan, przeprowadził reprezentatywny sondaż opinii publicznej, Jezus z pewnością znalazłby się na czele rankingu. Pięć dni później na czele rankingu stanął Barabasz, który był bandytą, o czym wszyscy wiedzieli i czego nie zapomnieli, nikomu niczego nie obiecywał, nikogo nie uzdrowił i nie wskrzesił, wręcz przeciwnie – zabijał dla zysku. Niedziela Palmowa uczy nas ostrożności w samoocenie. Ot, zgodnie z zasadami prawa Murphy’ego: jeśli wszystko idzie dobrze, to znaczy, że coś przegapiłeś…

 

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej