Nowinki

 

Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 

14-01-2011

 

Za oknem plus 5 i leje jak z cebra, za chwilę rozpoczynają się ferie w kilku województwach i zakopiankę, a od poniedziałku – ulice Zakopanego zakorkują samochody z rejestracją śląską, pomorską, łódzką, rzeszowską i lubelską. Media znów będą pisać o tragedii braku śniegu i o wyjątkowo ciepłym styczniu, zapominając, że przez kilka lat z rzędu na Puchar Świata w Zakopanem zawsze były problemy ze śniegiem, no i z wiatrem oczywiście. Wiadomo jednak z praktyki, że ani śnieg, ani skakanie, ani nawet narciarze nie są niezbędni w Zakopanem w czasie pucharu, potrzebna jest tylko dobra atmosfera, a tę Zakopane stwarza z definicji, co skutkuje m.in. tym, że na Sylwestra przyjechało tu niedawno 100 tysięcy osób, które nie miały tu absolutnie nic do roboty, nawet nie brały udziału w żadnej imprezie, bo takowej nie było, tylko po prostu były i czerpały satysfakcję z tego bycia.

To oczywiście jest element trwającej od wieków tradycji, która uczyniła z Zakopanego miejsce magiczne, gdzie gospodarze nie potrzebują nic robić, a goście, a wraz z nimi dudki będą zlatywać z nieba bez żadnego wysiłku z naszej strony, a co więcej – MIMO wysiłków, żeby wszystkich do przyjeżdżania zniechęcić. Tak było w połowie XIX wieku, kiedy to ludzie przyjeżdżali do Kuźnic, by leczyć płuca tamtejszym powietrzem, mimo że obok dymił wielki piec hutniczy, śmierdziały i hałasowały kuźnie, a rozlewający się po dolinie potok powodował wieczny chłód i wilgoć, co w połączeniu z zacieniającymi dolinę stokami gór i brakiem słońca stwarzał najgorsze możliwe warunki dla leczenia. Ta niezrozumiała magia wyganiała ledwie powłóczących nogami gruźlików w Tatry, gdzie pokonywali niezwykłe trudności po to, by gdzieś w zapyziałej bacówce napić się żentycy, im miało wypędzić z nich prątki Kocha, a wypędzało z nich żołądki w okolicznej kosówce. Potem, w latach międzywojennych chorzy przyjeżdżali do Zakopanego, by tu udawać zdrowych, a zdrowi, by tu zarażać się od chorych. Po wojnie ludowa demokracja udawała w Zakopanem elitę, która tu kiedyś przyjeżdżała, a teraz wszyscy udają miłośników góralszczyzny, klnąc na tę góralszczyznę, na czym świat stoi. Sympatia do Zakopanego zawsze zresztą rosła z kwadratem odległości od Tatr…

Pochmurno, ponuro, grypowo, w dodatku męczy nas syndrom Mak-donalda. Najważniejszym tematem medialnym stał się raport o katastrofie smoleńskiej, ogłoszony przez międzynarodowy komitet MAK oraz to, jak nań zareagował Donald Tusk. Bardzo zabawne. Najbardziej bohaterskie pokurcza z opozycji dmą w surmy bojowe, wzywając rząd do obrony dobrego imienia Polski przed Rosją, bo rosyjska paniusia śmiała powiedzieć, że polscy piloci popełnili błędy, generał, który wywierał na nich naciski miał we krwi alkohol, a główną przyczyną katastrofy było podjęcie decyzji o wylądowaniu w złych warunkach pogodowych. A ukryto w owym raporcie to, że lotnisko, na którym samolot się rozbił było rosyjskie, że stanęła mu na drodze rosyjska brzoza, że lotnisko było nieodpowiednie dla Kaczyńskiego, a podejrzanie odpowiednie wcześniej dla Tuska i Putina, a w dodatku rosyjscy kontrolerzy lotu nie wydali polskim lotnikom rozkazu paszoł won. A wszystkiemu winien jest Tusk, który nie zginął wcześniej, który spieszył się do Smoleńska po tragedii a nie spieszył się do Polski po ogłoszeniu komunikatu MAK, który w dodatku zgodził się, żeby na rosyjskim terytorium śledztwo prowadzili Rosjanie.

Też tego żałuję. Jakby śledztwo w sprawie samolotu zaczęli prowadzić Polacy, to musieliby się ograniczyć tylko do polskiego terytorium. Rosjanie mieliby prawo powiedzieć: OK, to zabierajcie sobie te wasze trupy w waszych trumnach, wasz samolot choć naszej produkcji, wasze czarne skrzynki i paszoł won mi z tym. U nas jest wsio w pariadkie, lotnisko zaoramy, a jak nam zapłacicie, to wystawimy tam pomnik. Naszego autorstwa oczywiście, bo przecież musimy preferować naszych twórców. Z tym, że o wydaniu wiz dla każdorazowej pielgrzymki będziemy decydować zgodnie z prawem… amerykańskim. I eto wsio. Nie podoba się? To trudno. Jak chcecie, to przecież zawsze możecie brać ropę i gaz z waszej ukochanej Gruzji.

No i co? Odbijemy Smoleńsk i przyłączymy Białegostoku, z eksterytorialnym korytarzem przez Łukaszenkolandię, o której sympatii do nas nie trzeba Rosji zapewniać? NATO wypowie Putinowi wojnę, jeśli nie weźmie winy za zamach na siebie? A jak weźmie, to wypowie za karę?

Chciałbym w ogóle o tym nie pisać, nie mówić, nie myśleć. Ale natrętnie sączą mi w uszy te sprawy nie tylko oszalałe z bólu wdowy, porąbani politykierzy i prawdziwi czy rzekomi fachowcy od lotnictwa, psychologii, stosunków międzynarodowych czy czegokolwiek, ale przede wszystkim dziennikarze, którzy od lat stosują najpodlejszy gatunek żurnalistyki: posadzić obok siebie reprezentantów odmiennych poglądów i pozwolić niech się żrą. Może się pobija, to się zwiększy oglądalność. Albo przytoczyć panu A to co o nim powiedział pan B, potem odwrotnie… Teraz najchętniej zamiast dwóch polityków polskich naszczuliby na siebie Polskę i Rosję. Może jakieś zamieszki? Incydenty graniczne? Może jakaś mała wojenka?

Jak na ogół wkurza mnie Korwin-Mikke (choć zawsze był dla mnie autorytetem - w bridżu), to bardzo mi odpowiada jego punkt widzenia gdy mówi – a co kogo obchodzi tragedia smoleńska? Na grobach porosła już trawa, życia nikomu się nie wróci, trzeba mówić i myśleć o budżecie, emeryturach, pracy, a nie rzucać w siebie trumnami.

Cóż, życia się nie wróci i nie o życie tu chodzi. Zawsze można próbować przywrócić Rodzinie Pałac…

A tak na marginesie, żeby już zamknąć ten temat. Cóż takiego powiedzieli Rosjanie w tym MAK-u (Czerwonych Maków chyba już nie będzie wolno śpiewać…), czego byśmy nie wiedzieli? Co nas mogło zaskoczyć? Nieodpowiedzialność i złe wyszkolenie? Nie przestrzeganie procedur? Brak instynktu samozachowawczego? Nieumiejętność podejmowania decyzji? Brawura? Faktyczne i psychologiczne naciski? To wszystko wiedzieliśmy niemal od początku. Te 0,6 % alkoholu u Błasika? Ludzie… Dwa piwa, setka wódki? A może przyjęcie poprzedniego dnia, a może nic, tylko cukrzyca czy coś takiego? To nie mogło mieć i nie miało żadnego wpływu, podobnie jak to, gdyby wszyscy pasażerowie byli w sztok pijani. Załoga była trzeźwa, a generał nie dlatego wywierał na nią nacisk (też problematyczny, w końcu nikt nikomu nie powiedział po wojskowemu do kurwy nędzy, lądujcie, bo wam jaja powyrywam!), że był na fleku, bo nie był, tylko dlatego że był generałem, a za plecami miał głównodowodzącego sił zbrojnych, który też nic nie musiał mówić, wystarczy, żeby spojrzał na zegarek. A że ruscy to podali? No. Mogli nie podawać. Wyszłoby przy dokumentach z sekcji. I wtedy by im ktoś zarzucił, że nie podali.

Dlaczego ruscy nie podali, że wieża była też w stresie i źle pracowała, że lotnisko było do wypasania krów, a radiolatarnie do zbierania deszczówki, a kontrolerzy zamiast stanowczo zabronić tutce lądować, woleli przerzucić odpowiedzialność za ten rozkaz na Moskwę? Cóż, do Smoleńska nie lecieli przyjaciele, którzy ze zrozumieniem by przyjęli decyzję, skutkiem której spóźniliby się na towarzyskie party. Do Smoleńska lecieli ludzie, których spora część jeszcze do niedawna judziła przeciw Rosji wszystkich dookoła, i po to, by uczcić tych, których Rosjanie przed laty zamordowali i którzy zawsze podkreślali swoją do Rosji wrogość. Teraz, co prawda, miał nastąpić zwrot w polityce, więc gdyby Rosjanie zablokowali lotnisko, potraktowałoby się to jako akt wrogi wobec Polski. Więc normalnie kontrolerzy spanikowali i działali w stresie. A czemu się do tego Rosjanie nie przyznali? No, bo Rosjanie nigdy z własnej wolni się jeszcze nie przyznali do niczego. Mogli jednak napisać to w raporcie i szkoda że tego nie zrobili. Czy stanowcze niet jednak by coś zmieniło, wobec faktu, że takie niet przed godziną zlekceważył polski JAK i szczęśliwie – choć właściwie cudem - wylądował, o czym powiadomił Tupolewa, co niewątpliwie jest jedną z kluczowych przesłanek tłumaczących, a właściwie racjonalizujących zachowanie kapitana.

Niestety, raport MAK-u od początku i tak był skazany na pożarcie, podobnie jak jakiekolwiek inne raporty czy wyniki śledztwa. Żadne nie zostaną zaakceptowane przez niektórych polityków, przez rodziny ofiar i przez media, bo tragiczna śmierć z zasady jest nieakceptowalna, a najtrudniej jest przyjąć do wiadomości to, że wina jest niczyja. Albo wszystkich.  A dziennikarze będą dalej judzić ludzi przeciw sobie, bo przecież to jest takie obiektywne: każdy ma prawo do tego, żeby każdemu narobić na głowę. A zła wiadomość to jest dobra wiadomość.

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej