Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
5-1-2011
Pisałem tu o klerokracji, o wciskaniu się kościoła instytucjonalnego we wszystkie dziedziny życia publicznego, o strachu przed anatemą hierarchów, przejawianym przez polityków wszystkiego szczebla, o zawłaszczaniu przez kler prawa do wyrokowania o wszystkim. Pisałem o faktycznym podporządkowaniu działań administracji publicznej obyczajom kościelnym, o nieformalnym przejmowaniu rządów przez kardynałów, biskupów i proboszczów, którzy stają się ostateczną wyrocznią, a ich poglądy są traktowane jak najpoważniejsze argumenty we wszystkich dziedzinach: od prawodawstwa po etykę i moralność. Ciekawa jest tu zresztą taka schizofreniczna dychotomia: gdy pytamy dlaczego to hierarchia katolicka ma prawo do wyrokowania o tym co jest moralne, a co nie - odpowiada się nam, że wynika to z faktu, iż Kościół przez nich reprezentowany jest najwyższym, a w zasadzie to nawet jedynym strażnikiem wartości, zawartych w boskim przesłaniu. OK, ale gdy wyrażamy zdziwienie, że instytucjonalni przedstawiciele tegoż kościoła kradną, kłamią, molestują nieletnich, upijają się - wtedy słyszymy, że duchowni są po prostu ludźmi i mają takie same przywary, jak wszyscy...
Myślałem, że za ten stan rzeczy odpowiadają politycy, którzy umizgują się do biskupów, by zyskać ich przychylność przedwyborczą, przekładającą się na ciche przyzwolenie na namawianie do głosowania na miłych kościołowi prawicowców i głośne potępianie tych, którzy zdaniem kościoła za mało się o jego poparcie starali, stając tym samym w konflikcie z Panem Bogiem. Nie drażnili kościoła również politycy lewicy, którzy zresztą często wyprzedzając żądania purpuratów starali się kupić ich jeśli nie poparcie, to przynajmniej neutralność w najważniejszych sprawach (Unia, Konstytucja), przy czym słowo kupić należy rozumieć dosłownie. Ale myliłem się, tam upatrując przyczyn tego stanu rzeczy, w myśl powiedzonka o rybie, która od głowy się psuje. Bo oto właśnie dziś się dowiedziałem, że w jednej ze szkół zakopiańskich (a pojedynczość tej szkoły bynajmniej nie świadczy, że wypadek ten jest unikatowy) - zatrudniona w tejże szkole na etacie świecka katechetka sprzeciwiła się urządzeniu zabawy karnawałowej dla dzieci w którejś z najmłodszych klas dlatego, że igraszki owe miały odbyć się w piątek. A zabawa w piątek negatywnie wpływa według tej pani na moralność dzieci.
Dyrekcja zabawę odwołała.
Refleksje te nachodzą mnie w przeddzień święta, od tego roku na nowo obowiązującego w naszym kalendarzu - święta Trzech Króli. Nie jestem przedsiębiorcą, tylko pracownikiem najemnym, więc nawet się cieszę z dodatkowego wolnego dnia, tym bardziej, że za moich młodych lat Trzech Króli w komunizmie świętowano. W dodatku nie miałbym nic przeciwko temu, żeby w to święto katolicy nakłonili ucha do refleksji na temat relacji między władzą i mądrością - jeśli to prawda, że Trzech Króli i Trzech Mędrców to te same osoby. Trochę gorzej, gdy władzę zacznie się utożsamiać z magią - Trzech Króli to podobno było trzech magów. A w ogóle w różnych pismach mawia się nie o trzech, tylko o sześciu, dwunastu, czy sześćdziesięciu. To już prawie cały ONZ...
Tyle tylko, że w tej całej dwa lata trwającej awanturze o reaktywację Trzech Króli nie było miejsca na żadne refleksje o biblistycznym, czy choćby tylko religijnym charakterze. Szermowano wyłącznie argumentami o tradycji, wierności kościelnym zasadom i potrzebie wypoczynku i bliższej więzi rodzinnej. Zabawne. Konieczność wypoczynku po świętach? A wypowiadanie się o potrzebach i preferencjach rodzinnych przez żyjących, podobno, w celibacie księży to wyjątkowo nonsensowna uzurpacja. Co prawda ornitolog nie musi umieć fruwać, ale powinien przynajmniej lubić ptaki, a nie zajmować się wyłącznie wybieraniem jaj z gniazd.
Od paru dni zapowiadają w prognozach ogromne ocieplenie... Hm... w Zakopanem w tej chwili minus 21, w Nowym Targu minus 15. Cieplutko.