Maciej Pinkwart
Porażka
Z tymi hiszpańskimi i
iberoamerykańskimi pisarzami jest pewien kłopot: zajmują strasznie dużo miejsca
na okładkach, trudno się zorientować, gdzie kończą się imiona a zaczynają
nazwiska (np. Gabriel José de la Concordia García Márquez…), a poza tym nigdy
nie wiadomo, czy jest to jeden pisarz, czy jest ich więcej. Nie inaczej było i w
tym przypadku: gdy ktoś zwrócił mi uwagę na tę książkę, najpierw zastanowiłem
się nad autorem: José
Antonio Marina Torres
natychmiast skojarzył mi się z bohaterem Stu lat
samotności Márqueza,
José
Arcadio Buendią, a ten z kolei z José
Arcadio Moralesem, prześmiesznym sobowtórem Cezarego
Pazury, wynajętym przez gangstera Siarę do zabicia Jurka Kilera w doskonałym
filmie Juliusza Machulskiego Kilerów 2-ch
z końca lat 90.
Czy Stefan Siara-Siarzewski był inteligentny?
Niekoniecznie, jak na jakieś standardy światowe, ale na tle dzisiejszej polskiej
rzeczywistości – jak najbardziej. Był, naturalnie, chamućkowaty, brutalny i dość
prymitywny, ale za to skuteczny, do pewnego momentu oczywiście. Prochu pewnie by
nie wymyślił, ale dobrze wiedział, że już dawno wymyślili go Chińczycy i umiał z
tego wynalazku korzystać, podobnie jak z wynalazku Fenicjan, którzy jak wiadomo
wynaleźli pieniądze, ale niestety wynaleźli ich za mało. Siara nadrabiał ten
brak na swój bandycki sposób, a że robił to jako się rzekło skutecznie, więc
potrafił kupić sobie właściwie wszystko: luksus, wolność, popleczników i
kochanki. Ale inteligencji już raczej nie. Siarę trudno by było uznać za
przedstawiciela elity, choć zapewne do wielu dzisiejszych salonów miałby wstęp.
Może nawet, jakby Machulski nakręcił kolejny sequel swojego filmu – kupiłby
sobie miejsce w Sejmie, tak jak jego wspólnik i wróg zarazem Ferdynand Lipski –
w Senacie.
Ale powszechnie uważa się, że postęp w życiu zarówno
jednostek, jak i społeczeństw, a nawet gatunku tworzy się dzięki rozumowi, a ten
rozwija się dzięki inteligencji. Czyli zdolności do postrzegania, analizy i
adaptacji do zmian otoczenia, do rozumienia, uczenia się oraz wykorzystywania
posiadanej wiedzy i umiejętności w różnych sytuacjach.
No, nie wiem…
Zastanówmy się przez moment, czysto teoretycznie, jak
wyglądałby świat, gdybyśmy wszyscy byli rozumni, wykształceni, mądrzy,
empatyczni a zarazem asertywni, dobrzy, ostrożni, przewidujący, kulturalni i
mili dla otoczenia oraz pozytywnie nastawieni do życia w szanowanym środowisku.
Gdybyśmy jeszcze używali słów zgodnie z ich właściwym znaczeniem, a w dodatku
nie przeklinali… Okropne, prawda? Świat byłby niewiarygodnie nudny i z pewnością
rozwijałby się wolniej, jeśli w ogóle. Nie walczylibyśmy o możliwość przekazania
swoich genów (że się tak naukowo wyrażę), bo by nie wypadało ani się wywyższać,
ani używać przemocy, w szkole nie staralibyśmy się ani dobrze się uczyć, ani
zdobyć kumpli i sympatii. Nie wszczynalibyśmy wojen, bo nie byłoby o co walczyć,
rozmnażalibyśmy się powoli i niechętnie, może w ogóle nie wyszlibyśmy z jaskiń,
bo świat zewnętrzny stanowiłby zagrożenie, niewykluczone, że nawet nie
zeszlibyśmy z drzew, bo na dole zawsze coś mogłoby na nas czyhać, no i byłoby
dalej do bananów, porastalibyśmy nadal futrem, bo upolowanie czegoś futrzastego
nie licowałoby z naszym dobrym charakterem. Wątpliwe jest nawet i to, czy w
naszej dalekiej prehistorii pierwotne aminokwasy i inne cząsteczki organiczne
zaryzykowałyby taki hazard, żeby się stowarzyszać z jakimiś bliżej nieznanymi
sekwencjami DNA, bo mogłoby wyjść z tego coś złego, a w każdym razie nieznanego.
No, ale właśnie tym wszystkim pierwotniakom – od momentu,
kiedy na skutek przypadkowego połączenia chemii z fizyką powstała biologia do
momentu, kiedy nasz pradziadek zauważył, że banany latoś nie obrodziły i trzeba
się rozejrzeć za żytniówką i jakąś antylopą na zagrychę – brakowało
inteligencji, czyli umiejętności przystosowania się do okoliczności, dzięki
dostrzeganiu abstrakcyjnych relacji, korzystaniu z uprzednich doświadczeń i
skutecznej kontroli nad własnymi procesami poznawczymi oraz zdolności do
generowania nowych pojęć lub ich nieoczekiwanych połączeń. W dziejach żywej
materii ewolucja dokonywała się całkowicie przypadkowo, w efekcie błędów w
powielaniu genomu, a postęp – jeśli następował – to był tylko nieślubnym
dzieckiem homeostazy i przypadku. Natomiast przypisywanie inteligencji i w ogóle
rozumowi celowego działania sprawczego w celach melioracyjnych i postępowych
jest – przed XX wiekiem – absurdalne. Oczywiście rozum – no, nazwijmy go tak dla
uproszczenia – od pewnego czasu wpływał na ewolucję, dokonując celowych przemian
genetycznych. Tak powstały hodowlane zboża, psy i kartofle, przydatne do
produkcji bimbru. Reszta – w tym pięć tysięcy gatunków biedronek, pięćset
gatunków żółwi, 460 posłów polskiego Sejmu i dwóch kandydatów na fotele
prezydenckie w Polsce i Stanach Zjednoczonych – jest dziełem przypadku. W każdym
razie inteligencja nie miała tu nic do gadania.
Za antytezę inteligencji na ogół
uważa się głupotę i, co ciekawe, ona bardziej pociąga pisarzy i historyków.
Doskonałym, choć niewystarczającym dowodem na to jest świetna i potrzebna
książka Aleksandra Bocheńskiego Dzieje głupoty w
Polsce. Polska jest oczywiście od wieków
doskonałym przykładem na imponujący rozwój głupoty, ale zwłaszcza dziś może nie
wypada tego tematu rozwijać, więc powróćmy na Półwysep Iberyjski. Pisze José
Antonio Marina:
Inteligencja ludzka ponosi porażkę, kiedy nie jest w stanie dopasować się do
rzeczywistości, zrozumieć, co się dzieje (czy też
– co się z nami
dzieje), kiedy nie potrafi rozwiązać problemów uczuciowych, społecznych lub
politycznych; kiedy systematycznie popełnia błędy, kiedy obiera sobie absurdalne
cele lub obstaje przy nieskutecznych środkach; kiedy marnuje nadarzające się
okazje; kiedy zatruwa nam życie; kiedy oddaje się okrucieństwu lub przemocy.
I dalej:
Nie tylko inteligencja
indywidualna ponosi porażki
–
ponosi je również inteligencja grupowa. W tym przypadku to właśnie interakcja z
innymi powoduje swoiste
abaissement du niveau mental
– ograniczenie własnych możliwości. Każdy z
partnerów, każdy członek rodziny, partii czy narodu może być bystry, błyskotliwy
i pełen zapału, kiedy jest sam, podczas gdy towarzystwo innych może działać na
niego paraliżująco. […]
Czym był ustrój faszystowski lub
sowiecki reżim, czym były tysiące zapisanych na kartach historii pochodów
triumfalnych i defilad, jeśli nie jedną wielką, straszliwą głupotą? Gloryfikacja
jakiejkolwiek rasy, narodu czy partii, żądza władzy, każdorazowe grupowe
otumanienie
– ten rodzaj pyszałkowatej powagi, bestialskiego,
groteskowego patosu
–
wszystkie te nawałnice podłości powinny być opisywane jako porażki, jako wielkie
klęski ludzkiej inteligencji. Potrzeba nam nowego Pasteura, który wynalazłby
szczepionkę przeciwko fetowaniu agresji; potrzebujemy pedagogiki inteligencji,
która pozwoli zapobiec zbrodniczemu zaślepieniu albo przynajmniej zagrodzi mu
drogę do piedestału. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż głupota umie się dobrze
maskować…
Rozprawa Mariny jest swojego
rodzaju post-Kartezjańską rozprawą o metodzie,
przy czym właśnie metodologicznie książka jest trudna. Wiele zagadnień
omawianych jest kilkakrotnie, zgoda że z różnych punktów widzenia, ale sprawia
to wrażenie niejakiego bałaganu, zdania kluczowe i konkluzje fundamentalne
sąsiadują z truizmami i niezbyt ilustratywnymi przykładami – słowem, nie jest
lekko ją czytać. Ale i kwestia inteligencji, i kwestia głupoty są zbyt ważne w
życiu ludzi i społeczeństw, i zbyt często traktowane jako banały, żeby łykać
taką publikację jak powieść Joanny Chmielewskiej. Warto może nawet kilkakrotnie
do niej wracać – co też uczyniłem, choć nie mogę się oprzeć przekonaniu, że
gdyby José
Antonio miał gdzieś tam w swoim Toledo dobrego redaktora i zechciał mu się
podporządkować (co nie przyszłoby łatwo – urodził się w 1939 r., więc swoje
wie!) – zyskałaby na tym i publikacja, i my, czytelnicy, i może nawet dalszy
rozwój świata. A co! Nie można wierzyć w sukces inteligencji? Co? Nie można?
Szkoda…
Zapewne zastanawiają się Państwo, dlaczego zamiast
okolicznościowego (w tym wypadku – powyborczego) czwartkowego felietonu,
zamieszczam w tym miejscu recenzję. Po pierwsze – to nie jest recenzja, tylko
podpowiedź do zastanowienia się - na marginesie problematyki, poruszanej przez
autora - nad tym, czy mamy w naszym kraju szanse na kultywowanie rozwoju
inteligencji, czy to przyniesie oczekiwany (przez tę cholerną elitę, oczywiście)
skutek. Po drugie – z uwagi na tytuł publikacji.
--------------------
J.A. Marina,
Porażka inteligencji, czyli głupota w teorii i praktyce,
przekład Katarzyna Jachimska-Małkiewicz, Wydawnictwo WAM, Kraków 2010, 216
stron.
16 lipca 2020