Maciej Pinkwart
Przedostatni walc
Piszę ten tekst w piątek, a ogłaszam w przedwyborczą sobotę
– żeby nikt nie pomyślał, że jest on wynikiem poczucia wyborczej klęski i obrazy
na rzeczywistość, albo triumfalizmu i poczucia spełnienia misji. Na
rzeczywistość obrażać się nie ma co, a w żadnej misji nie brałem udziału i nawet
nigdy nie miałem tego zamiaru. Mam, jak prawie każdy, własne poglądy i
niejednokrotnie dawałem im wyraz, ale zawsze z dystansu, niejako w ramach
prywatnej inicjatywy, nie reprezentując żadnej grupy czy orientacji politycznej.
Jestem realistą i wiem, że po pierwsze nie należy przywiązywać zbytniej wagi do
apostołowania wśród nawróconych - które, owszem, jest potrzebne, bo daje coś w
rodzaju poczucia więzi społecznej, a każdy człowiek – nawet skrajny
indywidualista – jest zwierzęciem stadnym i lubi czuć, że w swych poglądach nie
jest samotny, a po drugie – byłem tylko obserwatorem sceny w naszym kukiełkowym
teatrzyku politycznym, być może z racji geograficznych siedzącym na balkonie,
ale w loży bardzo prowincjonalnej. Z takim głosem nie liczy się nikt w tzw.
centrali, bo każdy ma swoich znajomych i swoje poczucie wyższości. Od wielu lat
moje teksty nie wychodziły poza granice Polski południowej, a ostatnio nie były
zauważane poza Podhalem i garstką moich osobistych znajomych. Dla wielu osób
zaś, nawet bliskich mi uczuciowo czy terenowo – moje teksty miały za dużo
wyrazów i znacznie przekraczały objętość ich jedynych lektur, czyli postów na
Facebooku lub WhatsAppie. A ja się na to nie przestawiłem, bo to nie moja
estetyka.
Felietony pisałem od początku
swojej pracy dziennikarskiej, czyli od 1971 r. Regularnie, co tydzień – od 2008
r. – w „Tygodniku Podhalańskim”, „Gazecie Krakowskiej” i „Dzienniku Polskim”.
W „Tygodniku” opublikowałem 611 felietonów – czyli przez 611 tygodni
zaglądałem do domów tysięcy czytelników. Potem, od marca 2020 r., gdy zaraza
wytłukła felietony i lokalnych felietonistów – jeszcze przez blisko cztery
miesiące proponowałem nadal lekturę co czwartek - niekiedy też w inne dni - w
Internecie. Blisko setka osób „prenumerowała” moje felietony i recenzje,
otrzymując je mailem, inni mogli się poczęstować nimi na mojej stronie www lub
na Facebooku. Dotychczas numerowałem felietony według kolejności ich ukazywania
się w „Tygodniku”, ale to już dawno stało się nieaktualne. Ten tekst ma numer
846 i jest przedostatni. Ostatni felieton ukaże się w czwartek, 16 lipca 2020.
Zatem znów przypominam słowa Wojciecha Młynarskiego – trzeba wyczuć, kiedy w
szatni płaszcz pozostał przedostatni, trzeba wiedzieć kiedy wstać i wyjść...
Nie mogę dać słowa, że już nigdy niczego nie napiszę, więc nie należy świętować przedwcześnie. Ale muszę odpocząć – nie od pisania, bo ono mnie nigdy nie męczyło (choć nieco inne zdanie na ten temat mają mój kręgosłup i moje oczy…), pisałem tak samo naturalnie, jak oddychałem, chcę tylko odpocząć od poczucia obowiązku, że muszę co tydzień się uzewnętrzniać felietonowo. Spróbujcie kiedyś przez chwilę oddychać z przymusu, spoglądając na zegarek, i myśląc, że musimy to robić akurat co dwie sekundy… Jakiś komentarz raz na jakiś czas, jakaś recenzja – nie mówię nie. Ale na razie – życzę wszystkim pogodnego lata. Ewentualnie jesieni i następnych lat. O zimie nawet nie chcę myśleć.
11 lipca 2020