Maciej Pinkwart
Z tarczą i na tarczy
Jakiś czas przed
wyborami prezydenckimi zaczęto nadawać w radiu (podobno też „chodzi” w
telewizji) reklamę rządowej tarczy antykryzysowej. Między reklamą zagranicznego
banku i taśmy malarskiej, przed pastą do zębów w kolorze czarnym i małpą Tytusem
od komputerów i smartfonów reklamuje się obecny polski rząd. Oczywiście nie
zgadzam się z tymi, którzy uważają, że tylko zły towar wymaga reklamy, bo mamy
tyle banków, producentów sprzętu budowlanego, past do zębów i małp, że trudno
się zorientować i reklama ma charakter informacyjny, a zatem pomaga nam wybrać
spośród wielu. Ale rząd, jeśli czegoś nie przegapiłem, mamy wciąż tylko jeden i
wybierać nowy (ewentualnie) będziemy dopiero za trzy lata. Oczywiście – tenże
jedyny rząd wrzucił jedynemu Sejmowi ustawy aż czterech tarcz antykryzysowych,
ale nie możemy między nimi wybierać, bo każda kolejna eliminowała tę poprzednią.
Jak na razie mamy czwartą i to zapewne nie wszystko, na co stać polską władzę.
Właśnie, z tym „stać”
jest pewien problem. Otóż różnica między reklamą banku, taśmy, pasty i małpy a
reklamą rządu jest taka, że tamte pierwsze reklamowane są przez właścicieli
przedsiębiorstw z własnych pieniędzy, podczas gdy polski rząd płaci za reklamę
swojej działalności nie z pieniędzy premiera Morawieckiego czy ministra
Szumowskiego (zresztą oni i tak nie mają pieniędzy, gdyż są na utrzymaniu żon,
na które przepisali swoje majątki) tylko z pieniędzy budżetowych. Czyli z
naszych podatków. Krótko mówiąc – za tę reklamę pan płaci, pani płaci, ja płacę
– społeczeństwo płaci.
I żeby to jeszcze była
reklama na przykład ministerstwa zdrowia typu: tylko maseczka od instruktora z
Harendy pozwoli ci na slalom między wirusem a kodeksem karnym, tylko przyłbica
ze straganu z oscypkami odstraszy wirusa, a nawet armię chińską, tylko
niekupiony ale zapłacony respirator pozwoli ci na głębszy oddech… Ale nie – tu
reklamuje się fakt, że za pieniądze, otrzymane z rządowej tarczy zapłacono
ludziom za czas wirusowego przestoju. Brzydko zapytam: a ilu ludziom nie
zapłacono, bo pieniądze poszły na reklamowanie rządu? Na ile pensji
wystarczyłoby pieniędzy, które wydał rząd na reklamowanie samego siebie?
I nie tylko. Bo w tych
reklamach przywołuje się wypowiedzi konkretnych ludzi, będących prywatnymi
właścicielami prywatnych firm. Sprawdziłem: te firmy naprawdę istnieją. Jedna w
Warszawie, druga w Koszalinie. Czyli poza dofinansowaniem z tarczy (co zapewne i
sześcioosobowemu zakładowi fryzjerskiemu, i zatrudniającej 140 osób fabryce
mebli biurowych w myśl prawa się należało) – rząd szczodrą ręką zapłacił (tzn.
pan, pani, ja, społeczeństwo zapłaciliśmy) za reklamowanie prywatnych firm. Czy
to jest legalne? Bo że nie jest ani ekonomicznie uzasadnione, ani moralne, to na
pewno. Oczywiście, jestem prawie pewien, że owe firmy wybrano losowo, że są
absolutnie z nikim z rządu nie związane, nikt się w nich nie strzygł, ani nie
kupował ministerialnych foteli, a nawet nikt z ich szefów nie uczył się jeździć
na nartach na Harendzie. Może warto by się temu przyjrzeć w jakimś
dziennikarskim śledztwie? To, że ani prokuratura, ani CBA się tym nie
zainteresuje, jest najzupełniej pewne. A gdyby ktoś prywatnie zgłosił to jako
podejrzenie popełnienia przestępstwa, to prokuratura umorzy postępowanie na
kilka godzin przed jego wszczęciem.
2 lipca 2020