Maciej Pinkwart

TUTAJ wersja video na YT

Mówienie do tyłu

 

 

 

 

 

6 marca 1976 roku, w sali starego zakopiańskiego Empiku odbywała się uroczystość związana z otwarciem Muzeum Szymanowskiego. Redaktor Jerzy Waldorff, współtwórca tego sukcesu, opowiadał jakie kłody pod nogi organizatorom Atmy rzucała ówczesna władza zakopiańska. Wspominał, jak to przedstawicieli komitetu „Akcji Atma” przyjął pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PZPR. W pewnym momencie – mówił Waldorff – odwrócił się do nas tyłem i mówiliśmy do tego tyłu.

Ta pogarda władzy wobec tych, którzy mają inne zdanie niż ona, jest zazwyczaj wyrazem bezradności: gdyby na czele akcji Atmowskiej nie stał jeden z najpopularniejszych dziennikarzy, który ówcześnie reprezentował redakcję potężnego partyjnego tygodnika oraz partyjną – bo innej nie było – telewizję, sekretarz nie odwracałby się tyłem, tylko zwyczajnie by Waldorffa wyrzucił. Ale i wówczas nie było takiego zwyczaju, by podczas wystąpienia jednej osoby, ten do którego wystąpienie było skierowane, rozmawiał z innymi osobami.

4 czerwca 2020 roku Jarosław Kaczyński pokazał się nie tylko jako gburowaty pyszałek, ale też jako despota, mający w owym tyle jedną z podstaw ustroju demokratycznego – parlamentaryzm. Ale to nic nowego – dla niego Sejm jest tylko zbyteczną atrapą, bo zdanie Barbary Nowackiej, uzasadniającej wniosek o odwołanie ministra zdrowia było dla niego równie nieistotne, jak i sam wniosek. Sejm już dawno temu wszedł w działanie bez żadnego trybu i jest tylko coraz bardziej uwierającą władze teatralną maską. Kaczyński stosuje w praktyce to, co zapowiedział niegdyś w Sejmie jego przejściowy sojusznik, szef Samoobrony, Andrzej Lepper, który mówił: Wersal się skończył. Zresztą, oczekiwanie dworskich grzeczności w gmachu, który mieści się przy ulicy Wiejskiej, jest niecelowe.

Myślę, że rządzącego Polską szeregowego posła jeszcze bardziej uwiera kwestia powszechnych, równych, bezpośrednich i tajnych wyborów, które mogą rozbić w puch jego imperium. Stąd te kuriozalne próby wyjęcia ich spod kurateli Państwowej Komisji Wyborczej i powierzenia ich organizacji rządowi. I stąd ów zapis w zmienionej ordynacji wyborczej o tym, że jeśli sytuacja zdrowotna będzie się pogarszać, w niektórych rejonach kraju wprowadzone zostanie tylko głosowanie korespondencyjne. Zauważyliście, jak w ostatnich dniach wzrosły statystyki zakażeń? Śląsk, górny i dolny, Warszawa, Wielkopolska… A w najbliższych dniach zapewne koronawirus zaatakuje inne regiony, gdzie PiS nie ma betonowej większości. Ciekawe, czy mężowie zaufania konkurentów pana Dudy będą dopuszczeni do śledzenia drogi pocztowych pakietów wyborczych od głosujących do liczących głosy?

Opozycja i dziennikarze podnieśli wielkie larum z tego powodu, że Jarosław Kaczyński w czasie sejmowej awantury się zirytował i krzyknął Takiej hołoty chamskiej to jeszcze nikt nie widział w tym Sejmie! Niesłusznie: w rzeczy samej, w tym Sejmie chamskiej hołoty nie brakuje i Kaczyński wie o tym najlepiej. Można się tylko dziwić, dlaczego chwali się tym przed całym światem – może przypomniały mu się obelgi, jakie na Sejm rzucał niegdyś Józef Piłsudski. Tylko że między Kaczyńskim a Piłsudskim jest taka różnica, jak między żoliborskim kotem a naczelnikową Kasztanką.

Krzyki posła Kaczyńskiego słyszała cała Polska i ta reszta świata, która jeszcze Polską się interesuje. Ale nie słyszała stojąca tuż obok niego wicepremier Jadwiga Emilewicz. Ponieważ reprezentuje ona partię o nazwie „Porozumienie”, więc grubiańskiego nieporozumienia zapewne nie chciała słyszeć. Inna rzecz, że laryngologiczny problem pani wicepremier jest również problemem ontologicznym: przecież wszyscy nominaci Kaczyńskiego mają jako podstawowy obowiązek wysłuchiwanie go jeśli nie na klęczkach, to na pewno z wielką uwagą. Od tego zależy ich być albo nie być. W tym jednak przypadku pani Emilewicz znalazła się – by tak rzecz – między młotem a sierpem. Nie jest to odosobniony przypadek wśród posłów tak zwanej Zjednoczonej Prawicy (tak zwanej, bo ani ona zjednoczona, ani prawica), którzy zwłaszcza w stosunku do opozycji i głosów społeczeństwa spoza własnego elektoratu wykazują syndrom nietoperza: nie widzą, nie słyszą, ale się czepiają.

A opozycja tak przywykła do tego, iż szeregowy poseł działa bez żadnego trybu, że ogranicza się tylko do delikatnego zwracania mu uwagi, co zresztą jest traktowane przez PiS jako bezprzykładne chamstwo: skrytykować Kaczyńskiego to tak, jakby poniżać obiekt kultu religijnego lub zbezcześcić godło państwowe. Ale narrację narzuca ta właśnie beztrybowa adoracja Kaczyńskiego – rzekomo genialnego stratega, wybitnego polityka, działacza antykomunistycznej opozycji. Zabawne… Wiem, że to rytuał, ale dlaczego posłowie spoza PiS-u, dziennikarze, a prawdę powiedziawszy prawie wszyscy Polacy mówią o nim i do niego „panie prezesie”? Przecież to nie jest tytuł urzędowy, naukowy czy, z przeproszeniem, szlachecki? A wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki do przewodniczącego Platformy mówi: Panie Budka, niech pan siada.

Te krzyki Kaczyńskiego o chamskiej hołocie, straszenie tym, co on opozycji zrobi, jak nie opowie się za wyborami 28 czerwca, czy inne mało grzeczne a desperackie działania przypomniały mi powiedzenie mojej przyjaciółki, z którą przed laty często grywaliśmy w pokera. Prawie nigdy nie dawała się nabrać na żaden blef, mówiąc: grubo idzie – cienko ma.

Zakopiański towarzysz po chamsku odwracający się tyłem do Waldorffa nic nie wskórał: Atma powstała, a za kilka lat wiatr historii zdmuchnął sekretarza ze stołka. Agresja jest zazwyczaj wynikiem frustracji, a czasem powoduje ją zwyczajny strach. Rola zdesperowanego despoty zbliża się bowiem do finału i już niedługo zastraszeni czy kupieni sojusznicy nie będą chcieli nawet wynosić kuwety, a możliwe jest też, że przyłączą się do ludzi, którzy pojawią się z taczkami.

 

11 czerwca 2020

 Poprzedni felieton

Inne komentarze