Maciej Pinkwart
Twoje prawo, moje lewo
Jestem już tak stary, że pamiętam, jak pierwsi górale
rzucali kamieniami w ostatnie dinozaury, a nawet czasy, w których w Zakopanem
nie było ani jednego antykomunisty, zaś późniejsi działacze opozycji zasiadali w
ławach Miejskiej Rady Narodowej i maszerowali ze szturmówkami w pochodach
pierwszomajowych. Ze wspomnień młodego Indiany Jonesa pochodzi również opowieść
o tym, jak pewien zakopiański milicjant zatrzymał nieprawidłowo jadący samochód,
który prowadził ówczesny premier, Józef Cyrankiewicz. Premiera nie sposób było
nie rozpoznać, bo w każdym urzędzie i w każdej szkole wisiał jego portret, w
dodatku był osobą, która zapytana o to, co
jej
najlepiej w długim życiu wyszło odpowiadała: włosy.
Milicjant dokonał pouczenia, wypisał mandat, przyjął zapłatę i wróciwszy do
domu, zaczął pakować walizkę i szczoteczkę do zębów, przekonany, że za chwilę
pojedzie na Syberię. Ale po kilku dniach przyszła paczka z koniakiem i karteczką
od premiera oraz przedstawienie do awansu. Na karteczce była dedykacja:
z podziękowaniem za udowodnienie, że w Polsce wszyscy są
równi wobec prawa.
Oczywiście, to pewno
nieprawda. Cyrankiewiczowi pamięta się głównie przemówienie zapowiadające
odrąbywanie ręki, podniesionej na władzę ludową. Niektórzy mówią, że najdłużej
urzędujący premier PRL kolekcjonował dowcipy na swój temat. Razem z ludźmi,
którzy je opowiadają. Anegdota o zakopiańskim mandacie – jeśli nawet nie jest
prawdziwa – pokazuje, jak bardzo władza komunistyczna dbała o pozory i starannie
unikała publicznego obnoszenia się ze swoimi przywilejami. W Zakopanem sklep
spożywczy, prowadzony przez „Społem” dla nomenklatury partyjnej, mieścił się w
środku Krupówek, ale miał okna i drzwi zasłonięte żółtymi firankami. Deputaty
dla towarzyszy zakłady mięsne przy dolnych Krupówkach pakowały w „Trybunę Ludu”
i dostarczały za pośrednictwem partyjnego szofera. Nikomu do głowy by nie
przyszło pokazywanie, że władza jest ważniejsza, że nie obowiązują jej przepisy,
do których stosować musi się prosty obywatel.
Owo obnoszenie się z
przywilejami jest charakterystyczne dla świadomości post-rewolucyjnej. Kiedy
komuniści już powieszą arystokratów na latarniach, a antykomuniści - komunistów
na drzewach, chętnie dziedziczą ich obyczaje i pokazują, że oni, którym Bóg
powierzył honor Polaków, a Polacy – rządy, są tych rządów godni, bo są lepsi od
tych, którym rządy odebrano. No i od całej reszty. Złocone ornaty, togi z
gronostajami, drogie limuzyny, wykwintne obiady w zaciszu gabinetów – do tego
jakoś daje się przywyknąć, bo w sumie czymś ta władza musi się odróżniać od
nie-władzy, a czasy, kiedy przed konsulami liktorowie nosili pęki rózeg i to
władzy wystarczało – minęły dość prędko z chwilą, gdy cezarowie kazali oddawać
sobie cześć boską.
Wszystko przypomina się
w sytuacji, kiedy władza wprowadza nakazy i zakazy, mające obowiązywać
społeczeństwo ze względów zdrowotnych i przepisy te – niekiedy absurdalne i
niezrozumiałe - w sposób drakoński egzekwuje. Ale sama je lekceważy. Wszyscy
mają nosić maseczki – przedstawiciele władzy ich nie noszą. Za gromadzenie się w
miejscach publicznych policja zatrzymuje demonstrantów, poniewiera ich, zatruwa
gazem pieprzowym. Zgromadzenie ludzi władzy, bez maseczek i bez odstępów, jest
przez policję ochraniane. Artyści, w maskach i z zachowaniem przepisanych
odstępów demonstrują przeciw rządowi – dostają kary z Sanepidu, choć żadnych
przepisów nie złamali…
Ostatnio otwarto restauracje i można z nich korzystać pod warunkiem – narzuconym
przez panią wicepremier– że
przy jednym stoliku może tylko przebywać rodzina lub osoby pozostające we
wspólnym gospodarstwie domowym. W innym przypadku przy stoliku powinny siedzieć
pojedyncze osoby, chyba że odległości między nimi wynoszą minimum półtora metra
i nie siedzą one naprzeciw siebie. Ale kiedy do restauracji w Gliwicach
przyjeżdża premier ze swoją świtą, siedzi przy stoliku z kilkoma innymi osobami,
w odległości na pewno mniejszej niż metr, a ponieważ nikt nie ma maseczki, więc
łatwo jest stwierdzić, że nie stanowią oni rodziny i raczej nie pozostają z
premierem we wspólnym gospodarstwie domowym. Zapytany o to przez dziennikarzy
premier oświadczył, że te zakazy są zalecane, a nie obowiązujące. Kto kłamie?
Premier, czy wicepremier? Nikt z nich. Rzecznik rządu wziął winę na siebie, że
nie poinformował premiera, jakie są przepisy, które wydał jego rząd. Gdyby to
nie był rząd Polski, pomyślałbym, że to występ jakiegoś nędznego kabaretu. W tym
samym czasie policja zatrzymuje samotną dziewczynę z rowerem za udział w
nielegalnym zgromadzeniu. Zgromadziła się z rowerem. A rower przypadkiem miał
przywieszone antyrządowe hasło.
O nierówności cmentarnej wszyscy pamiętamy, w dodatku ostatnio przypomniał nam o
tym artysta Kazik, który od wygrania listy przebojów w Trójce stał się znany
jako „Zakazik”. Od głowy psuje się cała ryba. Bezmaseczkowe i bezodstępowe
przywileje uzurpują sobie coraz niższe szczeble władzy. Jak na przykład w Nowym
Targu, kiedy to w jednej z parafii odbyło się urodzinowe przyjęcie zmarłego
papieża Jana Pawła II. Maseczek nie miał prawie nikt, a jeśli już - to nie
zasłaniały tego, co trzeba, odległości nie były zachowywane, siostry zakonne
krojące tort przedstawiający papieża gracko ciachały wizerunek jubilata nożem i
chuchały nań bez maseczek, a na przyjęciu brylowały władze miasta i powiatu,
księża, urzędnicy, a nawet lokalny poseł Zjednoczonej Prawicy, który niedawno
chorował na koronawirusa. Policja była - ale zajęta modleniem się. I co? I nic.
O, przepraszam – jedno: elektoratowi przypomniano, kto tu rządzi. Ale elektorat
to aż za dobrze pamięta. Natomiast rządzący zapomnieli, że pycha kroczy przed
upadkiem.