Maciej Pinkwart
Wielkie oczy strachu
Wojciech Mann, komentując w
telewizji aferę z piosenką Kazika w radiowej Trójce, powiedział, że jest ona
przykładem drabiny strachu
władzy. Na każdym szczebelku każdy się boi, że jakaś jego czynność lub brak
czynności spowoduje gniew kogoś, stojącego szczebelek wyżej. A na najwyższym
szczeblu drabiny stoi Jarosław Kaczyński, który może każdego stojącego niżej
zepchnąć z drabiny, albo przynajmniej zrzucić kilka szczebli niżej. Od siebie
dodam, że i on nie jest pozbawiony strachu, bo drabina jest wysoka i stoi
niezbyt mocno na polskim gruncie. W dodatku jeśli nawet ktoś uważa, że jest
odpowiedzialny jedynie przed Bogiem i Historią, to obie te instancje muszą
czasem śnić mu się po nocy, ubrane w togi sędziów Trybunału Stanu. Albo nawet
zwykłego Sądu Okręgowego w Warszawie…
Jeśli motywacją do działania jest lęk, to sposobem
działania jest straszenie. Polska drabina strachu bardziej przypomina łańcuch
pokarmowy niż piramidę szczęścia. Mało kto przypuszcza, że wszyscy politycy,
zależni od prezesa (a wydaje się, że od prezesa zależni są wszyscy polscy
politycy, bez względu na to, czy zależność ta wynika z podporządkowania czy
przeciwstawiania się) ustawili się na drabinie z powodu chęci zaspokojenia
podstawowych potrzeb fizjologicznych. Wejście do machiny rządzenia daje w pewien
sposób gwarancję bezpieczeństwa: włos z głowy nie spadł oskarżanym o rozmaite
przestępstwa ministrom z PiS-u podczas rządów PO, ale też nie słychać, żeby
jakikolwiek minister z PO, wobec których obecna ekipa po przejęciu władzy
wysuwała setki zarzutów kryminalnych - znalazł się przed trybunałem stanu czy
przed sądem. Wyżej w piramidzie potrzeb Abrahama Maslowa znajduje się potrzeba
miłości i przynależności. Ta realizowana jest raczej w zaciszu domowym i
gabinetowym, a manifestowana publicznie jedynie w czasie kampanii wyborczych i
podczas głosowań w Sejmie. Potrzeba szacunku i uznania, właściwa podobno każdemu
człowiekowi, wśród obecnej nomenklatury ma charakter względny: szacunek mają
okazywać osobniki, znajdujące się niżej w hierarchii drabiniastej, a uznanie –
ci, co są wyżej. W zasadzie nawet struktura hierarchiczna może być całkowicie
pominięta, pod warunkiem, że uznanie, a w każdym razie aprobatę lub choćby brak
dezaprobaty - okaże ten, co zasiadł na najwyższej grzędzie. Na szczycie piramidy
Maslowa znajduje się potrzeba samorealizacji, w tym estetycznej i poznawczej,
posiadanie i osiąganie ambitnych celów i spełnianie swojego potencjału
intelektualnego i fizycznego. Żeby przekonać się o tym, jak bardzo Maslow się
mylił, wystarczy rzucić kilka nazwisk: Beata Szydło, Marek Suski, Jacek Sasin,
Beata Kempa, Stanisław Piotrowicz, Julia Przyłębska… Innych nie wymieniam, jako
że Maslow nie badał osób z ograniczoną samodzielnością psychiczną, będących pod
wpływem nerwic czy uzależnionych od rozmaitych używek – od alkoholu po żądzę
władzy.
Można się zastanawiać, jakiego
rodzaju strach nie pozwala reagować na błędy czy wręcz głupotę przełożonych,
które to posunięcia trzeba będzie tłumaczyć opinii publicznej „wyrywaniem z
kontekstu”, niezrozumieniem, manipulacją czy po prostu zmieniać kolejnymi
posunięciami, równie desperackimi. Czego się boją dorośli i nieźle umięśnieni
(choć przeważnie w okolicach brzucha) mężczyźni i niegłupie na oko kobiety, że
nie powiedzą w oczy, choćby i w cztery oczy, prezesowi, że jego pomysły są
niekiedy głupie, bezprawne czy przeciwskuteczne? Przecież przeszło 70-letni
inteligent z Żoliborza nie da im po pysku, nie przyłoży kulą, nie postawi przed
plutonem egzekucyjnym, nie poszczuje kotem, czy nie odbierze konfitur. Może
kazać wyrzucić panią wicepremier czy pana ministra z posady. Ale formalnie może
to zrobić nie on, tylko premier, który przecież może mu się przeciwstawić, jeśli
jest człowiekiem funkcjonującym normalnie i mającym świadomość, że jeśli
przyklepie błędne czy głupie posunięcia szeregowego posła, to sam za to kiedyś
beknie. Czy popierany przez partię rządzącą dyrektor szpitala, kurator oświaty,
prokurator rejonowy ma świadomość, że Polska przetrwa i szeregowych posłów, i
partię obecnie czy później rządzącą, a nawet drabinę strachu? Ci, którzy kierują
się lękiem przed swoją władzą i chęcią przypodobania się jej - stracą po kolei:
przyjaciół – bo zostaną im tylko wspólnicy, twarz – bo nie ma ceny, która
pozwoliłaby na skuteczny przeszczep, w końcu i swoją osiągniętą wbrew
kwalifikacjom pozycję zawodową. Czemu każdy z nich choć raz dziennie nie zanuci
sobie piosneczki Jana Kaczmarka Czego się boisz,
głupi?
Strach ma wielkie oczy, to prawda. Jak wilk, który miał też
wielkie uszy i wielkie zęby. Ale i on w końcu musiał tymi wielkimi oczami
popatrzyć prosto w lufy dubeltówki gajowego. Jak się dobrze przyjrzeć –
polityczne strachy skutecznie i z długotrwałym efektem działają tylko na
polityczne wróble. A o strachu władzy przed nieuchronną rewolucją śpiewał przed
laty pocieszająco tak lubiany przez obecnie rządzących artysta Kazik. Tylko, że
on apelował o to, by nie bał się pan Waldek. Może powinien teraz zmienić imię
owego strachliwego polityka? Bo jak wiadomo – najgroźniej krzyczy, marszczy brew
i przywołuje wielkie słowa ten, co ma największego cykora.
I wiecie co? Wcale mu się nie dziwię, że stojąc na szczycie
tej drabiny strachu też trzęsie portkami. Ze szczytu można już tylko zejść w
dół. Albo co gorsza – spaść, a nawet zostać strąconym przez drżących ze strachu
lokatorów niższych szczebli.