Maciej Pinkwart
Sarkastyczny wybielacz
Kiedy w mediach pojawiła się informacja, że prezydent Trump
rekomenduje dożylne stosowanie wybielacza do bielizny jako skutecznego leku
przeciw koronawirusowi, pomyślałem najpierw, że jest to fejk, puszczony w obieg
przez środowisko byłego prezydenta Obamy i innych niechętnych Trumpowi
Afroamerykanów. Ale wypowiedź taka naprawdę padła, choć prezydent teraz mówi, że
był to sarkazm. Naturalnie, że też na to nie wpadłem! Przecież amerykański wódz
narodu słynie z intelektualnego poczucia humoru, połączonego z głęboką wiedzą na
wszystkie tematy… Też się uczę sarkazmu. Inna rzecz, że sympatia do wybielacza
nie może dziwić u lokatora budynku, który nazywa się Biały Dom. Notabene, kiedy
w Białym Domu zamieszkał pierwszy (i pewno na długo jedyny) czarnoskóry
prezydent – posłowie PiS (jeden z trybuny sejmowej, drugi w kuluarach) nazwali
Obamę przyjacielem terrorystów i czarnoskórym kryptokomunistą, wieszcząc, że
wybór ten oznacza koniec cywilizacji białego człowieka. Pewno to też był
sarkazm. Życie jednak pokazało, że koniec władzy czarnego człowieka zbliżył nas
do końca cywilizacji w ogóle.
Kiedy w mediach niemal na jednym oddechu politycy
nawoływali do częstego mycia rąk, bo higiena jest najlepszym środkiem obronnym
przed wirusem oraz do oszczędzania wody, bo grozi nam susza – przypomniał mi się
ten wybielacz prezydenta Trumpa, bo niewykluczone, że jak tak dalej pójdzie,
będziemy musieli do mycia rąk stosować racjonowaną wodę w proszku, a dezynfekcję
ograniczyć do sposobu białorusko-podhalańskiego, to znaczy doustnego. System
amerykański i rosyjski się nie sprawdził, bo tam w tej chwili jest najwięcej
zachorowań – widać piją tam niedobre dezynfekatory. Na Podhalu jest OK, bo po
pierwsze tutejsze środki odkażające, produkowane na bazie miejscowych ziół
chronionych, chronią nasze organizmy znacznie lepiej. Po drugie – stosowany jest
tu skuteczny system walki z epidemią, sprowadzający się do wykonywania jak
najmniejszej liczby testów, wykrywających zachorowania. System ten sprawdza się
też w Afryce.
Tam zresztą, szczególnie w krajach
podzwrotnikowych, nie działa ani wybielacz, ani mycie rąk: w Afryce
Subsaharyjskiej ponad 60 procent mieszkańców miast nie ma dostępu do bieżącej
wody. W wielu wsiach woda dowożona jest raz – dwa razy w tygodniu. A testy na
koronawirusa? Nawet w telewizji trudno je zobaczyć, bo dwie trzecie populacji
tego regionu, czyli 620 milionów ludzi nie ma dostępu do elektryczności. Jeden z
największych dziennikarzy świata Ryszard Kapuściński w swoim
Autoportrecie reportera
pisał – co ludziom po Internecie, jeśli nie mają prądu? Oczywiście, w tak
zwanych krajach trzeciego świata od tego czasu opanowano już wykorzystywanie
energii słonecznej do zasilania powerbanków, ładujących smartfony, na których
szamani sprawdzają w CNN prognozy pogody i podają je tam-tamami współplemieńcom.
Przepraszam za sarkazm. Współplemieńcy też mają komórki i powerbanki. Niestety,
nie ma takiej apki, która pozwoliłaby przy pomocy telefonu umyć ręce.
Czemu o wybielaczu i myciu rąk przypominam właśnie teraz,
kiedy podstawowym środkiem antyepidemicznym w Polsce wydają się być wybory
prezydenckie? No cóż – jeśli wybory nie przebiegną zgodnie z postanowieniem
Prezesa Tysiąclecia, to przed oddaniem władzy partia pana Kaczyńskiego i jej
satelici będą musieli użyć dużo wybielacza i mocno wyszorować ręce, zanim
odpowiedni test zastosuje wobec nich nowy Trybunał Stanu i zwykłe (nie zdobyte
dotąd) sądy karne. To sarkazm, oczywiście.
Warto jednak pamiętać, że nawet niezwykle higieniczne
mycie, dezynfekowanie pachnidłami Arabii i wybielanie rąk nie pomogło Lady Makbet, żaden też
wybielacz nie uratował jej męża, gdy Las Birnamski podszedł pod pałac satrapy. O
próbach zastosowania wybielacza dla usunięcia ducha Banka ani mówić nie warto.