Maciej Pinkwart
Bal maskowy
Do historii Polski, którą pisze w wolnych chwilach nasz
udzielny władca z panią Basią i kotem, przejdzie niewątpliwie wiekopomna scena,
kiedy to polski premier i jego zastępca od państwowych pieniędzy witają na
lotnisku Okęcie samolot z maseczkami przeciwwirusowymi, fartuchami i
przyłbicami, w sumie jakieś 80 ton oręża do walki z koronawirusem, które
Chińczycy sprzedali nam po cenie hurtowej, zapewne jako towar dobrze sprawdzony
w rejonie rezerwatu nietoperzy Wu-han. Miały być jeszcze halabardy, ale pewno
wysłano je innym frachtem wprost do grupy rekonstrukcyjnej w Nowogródku. Premier
Morawiecki, w modnej wojskowej kurteczce („Ptak Fashion City” w Andrychowie?) i
z godną zazdrości figurą i wicepremier Sasin, w płaszczu i koszuli typu
rozchełst-Wólczanka, figura niekoniecznie, ze wzruszeniem witali Wielkiego
Ptaka, wyprodukowanego w Związku Radzieckim na terenie Ukrainy, a obecnie
należącego do koncernu Antonov. Trudno było wymienić uściski z tak dużym
przyjacielem, zresztą uściski teraz są zabronione.
Największy samolot na świecie był w Polsce już po raz
trzeci, ale dopiero teraz jego wizyta miała charakter państwowy i był powitany
na stołecznym lotnisku przez szefów rządu. Poprzednio państwo było z tektury,
Mrija („Marzenie”) lądował gdzieś na prowincji, a wobec samolotu nie umiał się w
odpowiedni sposób zachować ani premier Miller (w 2003 r., samolot przywiózł
bęben o wadze 128 ton, sami państwo widzicie, jakie to niepoważne), ani premier
Belka (w 2005, kiedy to samolot „Marzenie” zabrał z Pyrzowic trzy śmigłowce dla
Algierii, głupie 17 ton). Można więc powiedzieć, że premier Morawiecki
przyjąwszy hołd od Antonowa, sam oddał hołd bohaterskim maseczkom, które będą
teraz bronić naród przed wrogiem. Sam był bezmaseczkowy, jak to ma we zwyczaju
nasza dzielna władza. Z szeroko znanego zgromadzenia funkcjonariuszy w delegacji
(policja: to nie zgromadzenie tylko zadania wykonywane przez te osoby w ramach
pełnionych urzędów i funkcji), jakie odbyło się 10 kwietnia na placu
Piłsudskiego, najczęściej podziwiany był moment, w którym koło prezesa stanął
jego kuzyn Jan Maria Tomaszewski – w maseczce. Kaczyński dość ostro coś mu
powiedział, kuzyn maseczkę zdjął, zmiął w ręku i schował do kieszeni. W związku
z tym mam dwa pytania: jakby Jan Maria maseczki nie zdjął, to co? Prezes by mu
wlał pasem na goły tyłek? Kazałby ochroniarzom go wyrzucić z placu? Pewno nie.
Więc czemu dorosły, siwy facet zachował się jak ochrzaniony chłoptaś w krótkich
majtkach? I drugie: jaką funkcję urzędową pełni kuzyn prezesa, że mu było wolno
być uczestnikiem zgromadzenia urzędników i funkcjonariuszy? Zaznaczam: do
człowieka nic nie mam, nie znam i nie poznam…
Rząd udaje, że już dysponuje prawem, pozwalającym
przeprowadzić mu wybory wedle własnego widzi-im-się. Państwową Komisję Wyborczą
zastępuje wicepremier, urny wyborcze schowano w torbach listonoszkach, a
doręczyciele już przymierzają maski odporne na kilkadziesiąt tysięcy
potencjalnych wirusodawców. Tam, gdzie w domach indywidualnych nie ma skrzynek
pocztowych, a kopert umożliwiających tajne głosowanie jakoś tak nie wypada
zostawiać na wycieraczce, do odparcia wirusów listonosze otrzymają gaz
pieprzowy. O używaniu pieprzu w sferach rządzących ciekawie pisał już Wojciech
Młynarski.
Najbardziej modne są maseczki kolorowe i we wzorki.
Naturalnie one nie powstrzymają żadnego wirusa, tylko się je nosi bo tak bardzo
słusznie kazało Ministerstwo Zdrowia, które przedtem bardzo słusznie mówiło, że
maski powinni nosić tylko chorzy, bo innym są potrzebne jak psu buty. Teraz
Ministerstwo bardzo słusznie mówi, że prawdopodobieństwo, że wszyscy jesteśmy
potencjalnie zarażeni jest tak duże, że powinniśmy maseczki nosić wszyscy.
Minister zdrowia, zanim zachorował na prowyborczość, wystąpił w charakterze
Kasandry i Laokoona zarazem i prorokował, że w maseczkach paradować będziemy
jeszcze przez dwa lata. Niektórzy politycy już teraz powinni nosić taki model,
który zasłania również oczy. Ułatwi to pracę dziennikarzom, bo zwykle bywa tak,
że kiedy rząd przekształca się w zarząd lub zgoła nierząd, wtedy funkcje
państwowe i partyjne zastępuje imię z inicjałem nazwiska, a oczy trzeba
komputerowo przesłaniać czarną belką. Dla wiernego elektoratu nie ma to i tak
znaczenia. Ci, którzy wodzom liżą buty i tak w twarz im nie patrzą.