Maciej Pinkwart
ASOK*
Myśląc niepozytywnie
Przez święta byłem w całkowitej zgodzie ze środowiskiem,
nie wchodząc z nim w głębsze stosunki, przepraszam za wyrażenie. Nie pojechałem
do przyjaciół ani rodziny, żeby z nimi spędzić Wielkanoc, bo większość z tych, z
którymi chciałbym i umiałbym porozmawiać w ten świąteczny czas, odjechała już
bezpłatną autostradą tam, dokąd
zespół Led Zeppelin
chciał nas prowadzić po schodach.
Zresztą, żeby pojechać, musiałbym najpierw udać się do myjni, gdzie dostałbym
mandat za wychodzenie z domu i marnowanie wody, potem na stację benzynową, gdzie
ostatecznie mógłbym się wytłumaczyć, że potrzebuję żelu w wiadomym celu, a
benzyna to tak tylko przy okazji, żeby wesprzeć państwowy koncern. Ale już
zmienianie opon na letnie, w sytuacji gdy w zasadzie mamy jak w banku, że nie
powinienem wyjeżdżać aż do następnych świąt, a więc na oponach zimowych będzie w
sam raz – policja uznałaby za ekstrawagancję większą niż jazda po ścieżce
rowerowej na rowerze, nawet nie będącym tandemem.
Nie marnowałem też wody, ani innych
szkodliwych płynów, zwłaszcza gazowanych. W niektórych regionach, pozostających
z daleka od cywilizacji, na przykład w Rosji i na Podhalu, miesza się whisky z
gazowaną colą. Ja uważam, że cola szkodzi, a whisky nie smakuje, pijana przed
zachodem słońca doprowadziła do upadku Imperium Brytyjskiego, zaś pijana po
zachodzie słońca doprowadziła do epidemii zachorowań na podagrę, co spustoszyło
Imperium w stopniu znacznie większym niż Boris Johnson i jego obecny lokator,
którego imienia nie wymienię. Z dwojga złego wybieram więc trzecie, dobre. Z
tym, że koniak Martell znam tylko z nostalgicznych opowiadań przyjaciół. Na
Podhalu go nie bywa, zresztą nie mogę wychodzić do sklepu inaczej jak w
maseczce, co jest rzeczą pozytywną (wiem, bo codziennie przy goleniu patrzę w
lustro, no a golić się w masce umiał chyba tylko Zorro), ale przysługuje mi to
wychodzenie jedynie w celu zaspokojenia niezbędnych potrzeb. Który z
podhalańskich policjantów uzna Martella za niezbędną potrzebę? Mogę kupić przez
Internet, ale korespondencyjnie załatwiać ważnych spraw bym się teraz obawiał,
mimo że dyrektorem Poczty został wiceminister obrony narodowej, a korespondencją
i jej sprawdzaniem ma się zajmować wicepremier od zasobów państwowych. Co jest
decyzją słuszną, zwłaszcza że spora część społeczeństwa – znów na Podhalu –
otrzymuje pewne zasoby z Chicago nie na konta (Ministerstwo Finansów przygląda
się uważnie!), tylko w kopertach. A propos kopert i planowanego ich użycia do
głosowania – jakoś tak męczy mnie od kilku dni stary przebój Piotra Szczepanika
Przesyłaj choć puste koperty…
Drogą mailową więc zwróciłem się do jednego z moich
nielicznych przyjaciół, który ostatnio jest osobą nadzwyczajnie zajętą pisząc,
że oczekuję na telefon w wolnej chwili, bo pilnie potrzebuję porozmawiać z
człowiekiem. Nie zadzwonił – widać nie wziął tego do siebie.
Chciałem się swoim proekologizmem pochwalić Grecie Thunberg,
bo wciąż mam nadzieję ,że zgodnie z sugestią innego słynnego Skandynawa – z
brzydkiego kaczątka wyrośnie kiedyś piękny łabędź, ale Greta w liście do mnie
(no, do wszystkich, więc i do mnie, nie?) napisała, że przechodziła bezobjawowo.
Czy da się też bezobjawowo zajść? W każdym razie i jedno, i ewentualnie drugie
może być w Szwecji popularne, zwłaszcza że w mediach jest mnóstwo zdjęć,
pokazujących, że Szwedzi teraz masowo chodzą do kawiarni i piją w nich piwo.
Inna rzecz, że nie ma czego zazdrościć: piwo w Szwecji jest drogie, a chodzą na
piwo dlatego że reżim zamknął im filharmonię, operę i lotniska. No to gdzie mają
chodzić? W dodatku nie mogą się gromadzić w grupach większych niż 50 osób,
okropność! U nas to by nie przeszło. No, ale u nich jest socjaldemokracja, a u
nas demokracja ludowa, która zakłada, że każdemu się należy to, co zarządzi
nawet nie premier, czy prezydent (króla, jeszcze, nie mamy i pod tym względem
jesteśmy krok za Szwecją, która jak wiadomo ma króla pochodzącego od władców
Polski) – tylko zwykły, szeregowy poseł, i to nie największy.
I dlatego nie rozumiem oburzenia na
to, że podobno nasze ministerstwo zdrowia wysłało prawie tysiąc testów na
warszawską ulicę Nowogrodzką, bez żadnego trybu. Po pierwsze – na Nowogrodzkiej
znajduje się Teatr Muzyczny „Roma”, który uwielbiam. Roma to Rzym, Rzym to
stolica Włoch, Włochy nie mają teraz dobrze. Po drugie testy są czymś bardzo
niejednoznacznym, jako że ich wynik pozytywny oznacza dla testowanego wynik
negatywny. Więc w sumie nie wiadomo, czym się tu martwić, a czym cieszyć. Poza
tym, jak ktoś na Nowogrodzkiej kichnie, to cały kraj odpowiada „na zdrowie” i
ukradkiem sięgałby po test, gdyby miał. Więc sięga po smarkatkę. A jak ten ktoś
coś powie – to jest to zdanie rozstrzygające, bez względu na sens i bezsens, z
czym jest tak jak z pozytywnym i negatywnym testem. A wiedzieli już o tym
starożytni – tu uwaga w języku obcym dla jeszcze żyjących wykształciuchów:
Roma locuta, causa finita.
*Ani Słowa O Koronawirusie (ani o innych nieszczęściach na K)