Tygodnik Podhalański nr 10, 5 marca 2020

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2020)

Maciej Pinkwart

Goździk w rajstopach

 

 

 

Chiński wirus atakuje hurtowo, ale u nas nie ma szans: nasze gminy przyjmą uchwały, że są strefami wolnymi od zarazy i spoko. Co innego we Włoszech. Zaopatrzywszy się w doraźne środki odkażające (zgodnie z zaleceniami ministra zdrowia: koniak do mycia rąk) i oscypek do odstraszania wirusa, sięgnąłem do literatury, by sprawdzić, jak radzono sobie dawniej w Italii z zarazami. Najbardziej odpowiednia wydała mi się recepta, jaką w swym XV-wiecznym dziele zawarł Giovanni Boccaccio. Dekameron był kiedyś na liście lektur licealnych, dziś ostała się tam tylko jedna ze składających się nań opowieści – niespełna czterostronicowy Sokół. Nowelka sentymentalna, ekologicznie niepoprawna i przyzwoita do obrzydliwości, co w przypadku Dekameronu jest wręcz obelgą. Taki mamy klimat.

Oto we Florencji wybucha zaraza. Dżuma zbiera śmiertelne żniwo, więc grupka ludzi różnych stanów wybiera się na wieś, by tam w czystym powietrzu, przy dobrym jedzeniu i napojach dezynfekcyjnych, umilając sobie czas pikantnymi przeważnie opowieściami, przechytrzyć czającą się wokół śmierć. Nie do zastosowania dziś: na wsi powietrze jest tak samo nieczyste jak w mieście, a polskie pikantne opowieści byłyby krótkie i składałyby się z kilkunastu słów do wypikania w telewizji. Dekameron twórczo interpretowali filmowcy – jako pierwszy słynny Pier Paolo Passolini w 1971 r., a w 2007 r. mniej słynny David Leland, który jednak dysponował ładniejszymi aktorkami o pięknej anatomii (i przystojniejszymi aktorami), a pokazane tam wątki mogłyby tak podtrzymać wolę życia (i użycia…), że zmogłaby ona każdą zarazę.

Z Dekameronu Boccaccia wybrano tu dwa ładne wątki: kwestię rzekomo głuchoniemego, acz bardzo sprawnego ogrodnika w żeńskim klasztorze oraz niedolę nader powabnej panny Pampinei, która ma wyjść za rosyjskiego hrabiego o wdzięcznym nazwisku Dzerzhinsky (nie trzeba dodawać, że hrabia nie pochodzi z XV-wiecznego dzieła), ale zmusza ją do ślubu brzydki bandyta, na szczęście ksiądz celebrans jest fałszywy, bo w zasadzie jest malarzem, dla oszczędności przebranym w dosyć zgrzebną sutannę. To już wtedy działało. Jednak głównymi lekarstwami na zagrożenie dżumą są erotyka i obficie pokazywane szczegóły urody.

Niestety, w naszych czasach i na naszej szerokości geograficznej takie remedium jest nie do zastosowania. Zachwycanie się kobiecym pięknem jest teraz interpretowane jako molestacja oraz instrumentalne traktowanie spraw płci, którą najchętniej by trwale ukryto pod barchanem. Już niedługo wszyscy będą nosić dresy typu uniseks, uśmiechanie się do siebie zostanie zabronione, znikną zdjęcia okładkowe w kolorowych magazynach, albo na wszystkich będzie Jarosław Kaczyński i Beata Szydło. Zabronione zostanie też obchodzenie Dnia Kobiet, uważanego za święto komunistyczne (choć w rzeczywistości wymyślone i obchodzone początkowo w Ameryce), niedozwolonego jako święto niekościelne, no i jako coś co nadmiernie eksponuje kobiecość, przeciwko czemu zgodnie wystąpią ruch #Metoo i arcybiskup krakowski. Pieśń Brunetki, blondynki zostanie zakazana. Jedyną dozwoloną ekspozycją kobiecej urody będą teledyski disco-polo i lekarstwa na celulitis.

8 marca na grobie pokonanego przez wirus głupoty kobiecego piękna złóżmy czerwony goździk i paczkę rajstop.

 

 Poprzedni felieton

Inne komentarze