Tygodnik Podhalański nr 3, 16 stycznia 2020
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2020)
Maciej Pinkwart
Cycki Zoścynej kury
Po napisaniu sześćsetnego felietonu dla „Tygodnika Podhalańskiego” postanowiłem
przyznać sobie nagrodę w postaci kolacji regionalnej, bo jeden z pierwszych
moich tekstów lokalnych nosił tytuł Chlewik
i traktował właśnie o lokalu pod tą nazwą. Od końca XIX w. chłopomania skutkuje
sprawami wzniosłymi, choć i artystycznie, i funkcjonalnie dyskusyjnymi, ale
także mizdrzeniem się inteligencji do górali, uważanych za wzór polskości,
umiłowania wolności i ósmy cud świata. Jan Grzegorzewski, dziennikarz,
orientalista i mitoman lansował pogląd, że by odzyskać niepodległość, cała
Polska powinna się zgóralszczyć, nosząc góralskie odzienie, budując i mówiąc po
góralsku. Z góralskiego stroju szeroko rozpowszechnił się tylko kapelusz,
ofiarowywany przez plenipotentów góralskich reprezentantom najwyższych władz lub
mających szansę w wyborach kandydatom. Przez wrodzoną
lutosierność nie
przypomnę ani nazwisk ani opcji politycznych owych dygnitarzy, którzy potem w
dowód wdzięczności obsypywali kapeluszodawców swoją łaskawością, dotacjami lub
programami w telewizji. Rozpowszechnianie się budownictwa pseudogóralskiego nie
wyszło poza teren domków jednorodzinnych i willi popularnych pisarek, a
góralszczyzna językowa po Sienkiewiczu, który używał jej do zabawnego
archaizowania języka bohaterów powieści Krzyżacy,
w wydaniu popularnym ograniczała się do określania lokalsów tytułami
gazda i
baca, obfitego sypania
słowami krucafuks
i dutki (przez
“te”) oraz wtrącania możliwie sporej liczby przekleństw, co miało podkreślić
jurność i bezkompromisową niezależność mówiącego. W obecności dam lub mediów do
przekleństw dodaje się zwrot po góralsku mówiąc,
co określa nas jako zaangażowanych emocjonalnie etnografów.
Nie możemy też zapomnieć o doprawianiu góralskimi paradygmatami produktów
gastronomicznych. Placek po góralsku
będzie poganiał placek po bacowsku,
ów będzie prześcigał się z plackiem po juhasku,
ten stanie w szranki z plackiem po pastersku,
po zbójnicku i
po myśliwsku, a my
nie zapomnimy o jego pochodzeniu od placka po
węgiersku, jako że węgierskość bywa uważana za
najwyższy stopień polskiej góralskości (za
stopień pośredni uważana jest słowackość).
Miłość
do Zakopanego, której najpiękniejszym wyrazem jest utwór popularniejszy od
Mazurka Dąbrowskiego i Boże, coś Polskę... czyli Miłość w
Zakopanem, wymaga poświęceń. Stąd wiara w to, że pielgrzymka pod Giewont,
okupiona wielogodzinną jazdą przez zakopiankę, księżycowymi cenami pensjonatów i
zabójczą skutecznością tutejszej gastronomii przyniesie nam uleczenie z
gruźlicy, depresji czy tęsknoty za wyższymi aspiracjami, jeden tydzień w Tatrach
uczyni z nas Kukuczkę skrzyżowanego z Cejrowskim, jeden dzień na Krupówkach da
nam popularność Edyty Górniak, a jedna upojna noc z Jackiem Kurskim pozwoli nam
wykąpać się w wysokogórskim szampanie.
Powinniśmy też wszyscy odwiedzić miejscowe sanktuaria gastronomiczne, gdzie przy
dźwiękach góralo-disco urzecze nas zapach oscypka,
czyli owczego sera z mleka krowiego, wbrew polskiej naturze pokochamy
moskola,
ucieszymy się wdziękami
polywki z kochuta (przez
„ceha”) z makaronym,
dopełnimy szczęścia dupskiem
wieprza lub
cyckami Zoścynej kury z
bundzym i pomidorym oraz
grulami obsmozonymi,
a pełny odlot zapewni nam piwo z bombom
lub (czego nie polecam...) góralska herba,
czyli ziółka na słodko z wódką na ciepło.
Wiem już, czym uczczę kolejne
600 felietonów - popularnym daniem chińskim: mrożoną chryzantemą w sosie
zniczowym...