Maciej Pinkwart

Kebap praktyczny (6)

 

Szukając lamparta

 TUTAJ odc. 1 - Celtycki gen

TUTAJ odc. 2 - O szkodliwości prochów

TUTAJ odc. 3 - Meandrowanie

TUTAJ odc. 4 - Milas z tabletu

TUTAJ odc. 5 - Pan Tarei i Święci Pańscy

Przedostatnie śniadanie w hotelu „Sergent” w Kuşadası.

- Kofi? Ti? I rimember: tu kofi, łan uiz milk, łan ti. Ol is okej?

Ahmed podaje to co wczoraj i to co poda jutro. Morze szumi bardziej niż wczoraj, jest trochę pochmurno, czarny pan owija szyję żółtą apaszką, doskonale kontrastującą z czarnym t-shirtem i czarnymi rękawiczkami bez palców, przykłada telefon do ucha i rozpoczyna swoją przechadzkę: sto kroków w prawo, zwrot, dwieście kroków w lewo, zwrot, sto kroków w prawo... Przebieramy się, plaża, wyjazd koło jedenastej. Przebijamy się przez miasto aż do centrum gminnej metropolii w Söke, potem skręcamy na południe i po niespełna godzinie parkujemy przed bramą prowadzącą na teren antycznego miasta Priene. Jest gorąco i duszno, zbiera się na burzę, a my musimy pokonać pół kilometra w pełnym słońcu i kilkadziesiąt metrów pod górę, by dostać się do centrum dawnego miasta. Że też ci Grecy nie mogli się lokować u stóp wzgórza, a nie na jego zboczach i szczycie!

No, okazuje się, że ci z Priene akurat mogli i nawet się tamże lokowali. Pierwsza osada, jaka w tym miejscu powstała prawdopodobnie ok. połowy trzeciego tysiąclecia p.n.e. była właśnie na dole, w delcie Meandra, wokół której i my dziś meandrujemy. Według greckich legend miasto, które początkowo nazywało się Kadme miał założyć Ajgyptos, legendarny król Egiptu, kuzyn Europy – fenickiej królewny i kreteńskiej kochanki Zeusa, matki króla Minosa. To nas może prowadzić do wniosku, że Priene – Kadme – było początkowo kolonią minojską. Pierwszymi kolonistami, o których coś bliżej wiemy, byli tu Karyjczycy, którzy założyli osadę i port u ujścia prawego ramienia Meandra. Kolejnymi byli Jonowie - przybyli tu wkrótce po wojnie trojańskiej, przed 1000 r. p.n.e. Miasto znajdowało się wówczas prawdopodobnie 10-12 km, dalej na północ, w okolicach dzisiejszej miejscowości Söke. Zniszczyło je potężne trzęsienie ziemi ok. 700 r. p.n.e. i odbudowano je kilka kilometrów bliżej morza, koło obecnej wsi Akçakonak. Prawdopodobnie już wtedy w użyciu była nazwa Priene. Sto lat później miejscowość znów posunęła się na zachód. Była chyba ważnym ośrodkiem, jeśli o jej przynależność toczyły wojnę Milet i wyspa Samos, do konfliktu po stronie Miletu przyłączyły się Ateny, zaś po stronie Samos – Sardyjczycy i Persowie, wojna trwała w latach 440-439 i zakończyła się zwycięstwem Aten.

Ale ciągłe wylewy kapryśnej rzeki i utrata kontaktu z oddalającym się na zachód wybrzeżem morskim skłoniły Jonów do opuszczenia starej zabudowy i przeniesienia się w IV w. na zbocza góry Mykale, wznoszącej się do wysokości 1237 m n.p.m. Na szczęście dla nas, miasto wybudowano w dolnej części Mykale, w miejscu, gdzie teraz jesteśmy. Inicjatywę tej ostatniej przeprowadzki mieszkańcy Priene zawdzięczają słynnemu Mauzolosowi, satrapie Karii, rządzącemu na tym terenie z nominacji Persów, którzy w międzyczasie podbili Anatolię. To on ok. 350 r. wyznaczył nową lokalizację i zalecił, by miasto urbanistycznie zaprojektował Hippodamos, dzięki czemu powstała osada o ulicach krzyżujących się pod kątem prostym, z kilkoma centrami – administracyjnym, handlowym, religijnym, kulturalnym… Port pozostał kilkadziesiąt metrów niżej, w miejscowości Naulochos. W międzyczasie centralna władza się zmieniła, w 334 r. p.n.e. przyszedł Aleksander ze swoim wojskiem, pokonał Persów, ale Mauzolosa pozostawił na stanowisku zarządcy Karii i okolic i nie tylko poparł jego plan budowy nowej Priene, ale postanowił partycypować finansowo w jego realizacji, m.in. subsydiując budowę miejskiej świątyni Ateny Polias. Stosowna dedykacja została umieszczona na budynku – dziś kamień ze Aleksandryjskim napisem znajduje się w British Museum, dokąd trafił za sprawą brytyjskich archeologów. Szkoda, że nie pozostał w Turcji… W ślad za basileosem poszli inni możnowładcy i tak nowe miasto, wybudowane w I połowie IV w. p.n.e. zyskało też z prywatnych fundacji świątynię Demeter i Asklepiosa, a w późniejszych czasach także sanktuarium bogów egipskich. Są też, nieźle zachowane, inne budynki publiczne: agora, buleuterion, gimnazjon, no i – jakże by inaczej! – teatr. Akropol usytuowany jest wysoko na zboczu, przeszło 200 metrów nad miastem. Oglądamy po kolei zabudowania Prieny, z których część ma dedykacje prywatnych fundatorów, widzimy też pozostałości domów mieszkalnych i systemów wodociągowo-kanalizacyjnych: miasto było zasilane wodą, doprowadzoną rurami ze źródeł znajdujących się w wyższych partiach góry, system wodociągowy obejmował 1/3 budynków prywatnych, z nich też odprowadzano rurami nieczystości. Były także publiczne latryny i fontanna, z której czerpali wodę ci, których na zainstalowanie wodociągu nie było stać. Miasto, którego mury obronne obejmowały obszar 40 ha, rozciągało się na stoku na wysokości od 30 do 370 m n.p.m. (centrum: 30-90 m) i dawało schronienie nawet sześciu tysiącom mieszkańców. Budynki w większej części wznoszone były z miejscowego marmuru, wydobywanego w kamieniołomie na zboczach góry Mykale, a wykańczane drewnem z pobliskich lasów.

W drugiej połowie II w. p.n.e. zachodnia i środkowa część miasta została zniszczona przez trzęsienie ziemi, wkrótce potem (I-IV w. n.e.) zamulenie portu sprawiło, że Priene straciła całkiem swoją pierwotną funkcję i w czasach rzymskich rozpoczął się jej ekonomiczny upadek. Krótko podlegała władzy królestwa Pergamonu, potem rozciągnęły się na nią rządy Konstantynopola. W okresie bizantyjskim jednak jej znaczenie zapewne nie było takie małe, jeśli Priene stała się siedzibą biskupstwa. Na początku XIII w. wybudowano tu niewielką fortecę, która stała się główną siedzibą tutejszego możnowładcy Sabbasa Asidenosa – to on po upadku Konstantynopola w wyniku IV Krucjaty (1202-1204) przejął władzę nad dolną częścią doliny rzeki Meander, stolicą tego regionu ustanawiając Sampson, jak przechrzczona została teraz Priene. Asidenos umiejętnie lawirował politycznie między lokalnymi potęgami, zarazem uznając suwerenność Cesarstwa Nicejskiego (z siedzibą w Nikai nad Morzem Czarnym), będącego w zasadzie Bizancjum na uchodźstwie, jak i nie narażając się na konflikt z okupującymi Konstantynopol krzyżowcami. Po reaktywowaniu Cesarstwa Wschodniego forteca popadła w ruinę, a okolica delty Meandra powróciła pod bezpośrednie zwierzchnictwo Bizancjum. Priene jednak już się z tego upadku nie podniosła – jej nieliczna wówczas ludność wyemigrowała do Miletu, a ruiny zarosły drzewa. Archeologiczną eksplorację rozpoczęli tu Anglicy pod koniec XVIII w.

Jesteśmy w Priene sami. Rozchodzimy się w celach fotograficznych w różne miejsca. Oglądam świetnie zachowane pozostałości świątyni Ateny, wybudowane przez architekta Pyteosa, którego już znamy jako jednego z twórców mauzoleum w Halikarnasie. Przedmiotem kultu był tu sześciometrowy posąg Ateny, będący podobno pomniejszoną kopią rzeźby z ateńskiego Partenonu. Malowniczo wyglądają jońskie kolumny, strzelające w niebo w północnej części świątyni. Ale nie łudźmy się – to nie jest cud natury, że te wertykalne elementy przetrwały tyle wieków, oblężeń i trzęsień ziemi: pięć kolumn postawiono jako rekonstrukcję w 1972 r., zapominając zresztą umieścić je na bazowym torusie. Prawdziwiej wyglądają kolumny zwalone, których bębny zalegają niemal cały środkowy poziom miasta.

W lepszym stanie jest agora z III w p.n.e. i sala obrad rady miejskiej – buleuterion, pochodząca z II w. p.n.e.

Idę do teatru. Jest doskonale zachowany – to jedna z najpiękniejszych budowli tego typu z okresu hellenistycznego. Zaczęto go budować zaraz po przeniesieniu Priene w to miejsce, a więc w IV w. p.n.e., powiększono w 130 r. p.n.e., a obecną postać uzyskał w II w. n.e. Kiedyś mogło tu zasiąść 6 tysięcy widzów – czyli cała ludność Priene. Teatr poświęcony był Dionizosowi i organizowano tu festiwale na jego cześć, ale odbywały się tu też zgromadzenia publiczne. W pierwszym rzędzie jest kilka miejsc honorowych – kamiennych foteli z poręczami, ufundowanych przez Agonotheta, członka Rady Miejskiej, który w taki sposób zapewnił sobie nieśmiertelność. Siadam na jednym z nich i od razu myślę o panu radnym ciepło, a nawet gorąco – marmurowy fotel ma z 70 stopni…

Przypominam sobie wspominanego w muzeum w Milecie jedynego sławnego obywatele tego miasta. Może nie koniecznie tego – Bias z Priene (ok. 590-530 r. p.n.e.) urodził się i mieszkał w starej Priene, która mieściła się nieco bliżej Söke. Był jednym z wymienianych w wielu księgach siedmiu greckich mędrców, obok m.in. Talesa z Miletu, Solona z Aten, Kleobulosa z Lindos, Chilona ze Sparty, Pittakosa z Mittyleny czy Epimenidesa z Krety. Przez wielu antycznych pisarzy uważany za najmądrzejszego. Słynął przede wszystkim z doskonale skonstruowanych oracji, głównie mów sądowych, zawsze wyważonych i sprawiedliwych, a występował jako adwokat i to jedynie w sprawach, co do których był pewien słuszności racji swoich i swojego klienta. Zresztą umarł w sądzie – zakończył mowę obrończą, skłonił głowę na piersi wnuka i nikt się nie zorientował, że umarł, dopóki nie zakończono rozprawy, po wydaniu wyroku zgodnego z jego życzeniem. Miał wspaniały pogrzeb na koszt miasta, a potem wystawiono mu w starej Priene pomnik i święty okrąg Teutameion. Znał się blisko z Talesem, korespondował z Solonem, a Heraklit, który podobno na wszystko kręcił nosem, uważał go za najmądrzejszego ze wszystkich ludzi. Pozostawił po sobie liczący 2000 wersów poemat o Jonii, gdzie nie zawsze swoich ziomków chwali, a nawet mocno ich krytykuje, m.in. za nierozumny bunt przeciw Persom, znany jest też z wielu celnych powiedzeń, spośród których ludzie klasycznie wykształceni kojarzą z pewnością choćby jedno, cytowane w pismach Cycerona, stąd znane w wersji łacińskiej. Otóż podczas jednego z oblężeń Prieny, gdy mieszkańcy ratowali swój dobytek unosząc z sobą wielkie toboły, ktoś zobaczył Biasa wychodzącego z miasta bez żadnego bagażu i doradził mu, żeby jednak wziął ze sobą choć najcenniejsze rzeczy. Filozof miał na to odpowiedzieć (znana jest Cycerońska, a więc łacińska wersja): omnia mea mecum porto, wszystko co moje, noszę ze sobą.

Spośród innych powiedzonek Biasa z Priene najbardziej zapadły mi w pamięć te, które bynajmniej nie nastrajają do świata optymistycznie:

Chętniej rozsądzam sprawy między wrogami niż między przyjaciółmi, bo z przyjaciół w każdym razie jedna strona stanie się moim wrogiem, z wrogów jedna ze stron przyjacielem.

Człowiek pracuje z przyjemnością, kiedy ma z tego korzyść.

Ludzie w większości są źli.

Kochaj przyjaciół tak, jakby mieli cię wkrótce znienawidzić.

Nie mów szybko, bo to dowodzi braku rozumu.

O bogach mów, że istnieją.

Zdobywaj perswazją, a nie przemocą.

Od młodości do starości zachowuj mądrość jako rzecz najniezbędniejszą: jest pewniejsza od wszelkich innych dóbr.

Nieopodal teatru, przy drodze do wyjścia mijam sanktuarium egipskich bogów, wybudowane ok. 200 r. p.n.e., a więc w czasach, gdy na ten teren rozciągnęła się władza Ptolemeuszy. Ale nie jest to tylko wyraz serwilizmu wobec władzy: prienejczycy, podobnie jak wielu innych Greków, w pewnej mierze przejęli kult Izydy, Serapisa, Anubisa i Horusa, nazywanego w owym czasie z grecka Harpokratesem – także dlatego, że religia egipska, w przeciwieństwie do greckiej, oferowała pobożnym czcicielom bogów życie wieczne…

Żegnamy Priene wypijając w niewielkiej kawiarence koło kasy za zdrowie tutejszych dzielnych górali i filozofów szklankę mineralnej, o wdzięcznej nazwie Kula, po czym kierujemy się na zachód – chcąc zobaczyć trochę wody w terenie, wobec którego wciąż posługujemy się nazwą „delta Meandra”. A więc najpierw Meander. Lepiej znamy to pojęcie jako typowo grecki ornament, którego kształt bierze się od płynącej zakolami po płaskim terenie rzeki. A rzeka Meander, a dokładniej: Wielki Meander jest w Turcji… Tutaj nazywa się Büyük Menderes. Jej źródła znajdują się we Frygii w pobliżu dzisiejszej miejscowości Dinar (dawniej Calaenae), na wysokości 880 m n.p.m. Płynie potem na południowy zachód, na wysokości 816 m wpada do jeziora Işıklı (64 km2) i po dziesięciu kilometrach wypływa zeń kierując się dalej na południowy zachód. Spiętrzają ją po kolei dwie wysokie tamy, po czym wpływa na tereny dawnej Karii, po płaskim terenie delty, zamulonej naniesionym przez siebie piaskiem zaczyna płynąć meandrującymi zakolami, wreszcie wpada do Morza Egejskiego. Całkowita długość Meandra to 548 km.

Jedziemy wzdłuż Półwyspu Dilek na zachód. Wcina się on na głębokość dwudziestu kilometrów w Morze Egejskie, niemal łącząc się z grecką wyspą Samos, która leży niewiele ponad kilometr od wybrzeża tureckiego. Z geologicznego punktu widzenia zresztą Samos stanowi przedłużenie masywu górskiego, budującego Dilek. Cały półwysep od 1966 r. leży na terenie Parku Narodowego (Milli Park). W 1994 r. do parku przyłączono obszar delty Meandra. Teren ten jest jednym z najczęściej odwiedzanych rejonów zachodniej Turcji, popularnym szczególnie wśród ludności miejscowej. Do niedawna Dilek był zajęty w całości przez wojsko - wiadomo, o krok leży Grecja, z którą Turcja niby jest razem w NATO, ale są to tacy przyjaciele, którzy się nie lubią. Oficjalnie, bo wśród zwykłych ludzi te różnice narodowe z biegiem lat zacierają się coraz bardziej. Dziś wojsko strzeże pilnie tylko zachodniej flanki półwyspu, niedostępnej dla turystów. Za wstęp na teren parku pobierane są opłaty (15 TL za samochód lub 4,5 za osobę pieszą). Środek półwyspu zajmują wysokie góry, kulminujące w szczycie znanej nam już Mykale, dziś nazywanej też Dilek, o wysokości 1237 m. Może się to komuś wydać niewiele, ale gdy uświadomimy sobie, że ewentualni wspinacze zaczynają wycieczkę na poziomie morza – zobaczymy, że wejście na Mykale jest trudniejsze niż na Giewont, gdzie do pokonania z Zakopanego jest jedynie ok. 900 m. Masyw przecina 15-kilometrowa trasa turystyczna (deniwelacja 800 m, czas przejścia ok. 6 godz.), która umożliwia m.in. zwiedzenie kanionu Olukludere, którego strome ściany mają w niektórych miejscach niemal 200 m wysokości. Miejsce jest historyczne - właśnie u podnóża góry Mykale w 479 r. p.n.e. sprzymierzone wojska spartańskie pod dowództwem króla Leotychidasa II i ateńskie pod wodzą Temistoklesa dążące do wyzwolenia helleńskich Jonów spod władzy perskiej stoczyły walną bitwę z wojskami Kserksesa odnosząc spektakularne zwycięstwo i niszcząc flotę Persów. Przyczyniło się to już niebawem do zakończenia drugiej wojny perskiej.

Znaczny obszar powierzchni parku narodowego zajmuje północna część delty Meandra, na którą składają się podmokłe łąki, zamulone stawy i zarastające jeziora. Zatrzymujemy się na niewielkim parkingu przy szosie i wchodzimy na wąską ścieżkę między mokradłami. Krajobraz trochę jak z prowansalskiego Camargue – co zresztą dziwne nie jest, w końcu tam też jest delta, tylko że Rodanu. Różnica polega na tym, że – przynajmniej w tym miejscu – podziwiamy głównie fantastyczną, różnorodną roślinność. Fauna jak na razie nie ujawnia swojej obecności. Szczególnie żałuję, że nie pokazały się występujące tu pelikany, zalatują podobno też flamingi, na stałe mieszkają kormorany i czaple. Ale, nie tracąc nadziei, jedziemy dalej, do końca delty, gdzie znajdujemy sympatyczną plażę i ludzi, wyglądających jakby chcieli pieszo przejść na Samos. Odpoczywamy chwilę, a ja rozglądam się dyskretnie po okolicy, z nadzieją że może spotkamy się z najrzadszym i najpiękniejszym zwierzęciem Turcji – lampartem plamistym, nazywanym też panterą anatolijską. Mam, oczywiście nadzieję, że to ja go zobaczę pierwszy… Niestety – a może i dobrze? – do spotkania nie dochodzi, bo po pierwsze, pantery polują w nocy, a w dzień śpią, po drugie polują raczej na mniejsze ssaki, na małpy i inne naczelne w tym – ludzi, w tym – mnie – niechętnie, a po trzecie prawdopodobnie zostały w Turcji całkowicie wytępione. Wykluczyć jednak nie można, że gdzieś czai się za krzakiem. Drugim zwierzęciem, którego w parku narodowym Dilek dziś na pewno nie spotkamy jest mniszka, dokładniej – foka mniszka śródziemnomorska, jeden z najrzadszych gatunków na świecie, które właśnie tutaj próbują się rozmnażać, obierając za dom jaskinie, znajdujące się na linii brzegowej półwyspu, ale parę kilometrów dalej na zachód. Życie składa się z rozczarowań, wiemy o tym, więc nawet nie próbujemy mieć nadziei, by zobaczyć jakąś rozmnażającą się, albo choćby zakochaną mniszkę. Z drugiej strony jednak nie ma czego żałować: nieco podobnie wyglądają, zwłaszcza z daleka, niektóre panie kąpiące się w tzw. kostiumie burkini. Tu w ogóle kąpiących się jest niewiele – kobiety trzymają się brzegu, panowie z dziećmi maszerują w głąb morza, w zasadzie nawet nie mocząc kąpielówek. Ale jest już późnawo i na kąpiel, przynajmniej tutaj, się nie piszemy. Zresztą rozbieranie się do stroju kąpielowego w tym tajemniczym miejscu wydaje się niestosowne. W okolicy podobno bywają dziki, hieny, szakale, niedźwiedzie brunatne, a nawet karakale, która to nazwa oznacza sporego stepowego rysia, a nie owada, jak początkowo myślałem. Żegnamy deltę, ale zostajemy na półwyspie. Przed nami ostatni dziś cel wycieczki.

 

 

W zasadzie mamy do niego rzut beretem, niecałe 10 km. Ale musielibyśmy posłużyć się jakimś sprzętem latającym, bo trzeba się przedostać na przeciwną, północną stronę półwyspu Dilek, czyli pokonać łańcuch górski o ponad kilometrowej wysokości. Nasza poczciwa albea nie da rady, więc chcąc-nie chcąc musimy objechać cały półwysep od strony lądu. To ponad pięćdziesiąt kilometrów. Wracamy aż do Söke, po czym objechawszy rondo za miastem jedziemy znów wzdłuż półwyspu, tym razem po jego północnej stronie, zbliżając się do morza. Po godzinie stajemy na olbrzymim parkingu koło Jaskini Zeusa. Wokół stragany z pamiątkami, bary, restauracje, plac zabaw dla dzieci – i wąska ścieżka, prowadząca pod górę po schodach do jaskini.

Jej atrakcyjność, nawet dla mało wymagających turystów, jest dość wątpliwa. Ścieżka po dwudziestu metrach doprowadza do niewielkiej platformy, skąd można popatrzeć w dół, gdzie widać zielono-niebieskie jeziorko, gdzie kąpią się odważniejsi turyści, którzy po skałach zeszli kilkanaście metrów w głąb jaskini. Woda ma podobno właściwości lecznicze i jest koktajlem, złożonym z nasyconej węglanem wapnia mineralki źródlanej i przesiąkających tu z przez skały fal Morza Egejskiego. A skąd w nazwie Zeus? Są trzy wyjaśnienia: bo król bogów tu się kąpał dla zdrowia, młodości i urody ze swą ciocią-babcią Afrodytą, bo tu się ukrywał przed zazdrosną żoną Herą i igrał z okolicznymi młódkami, bo uciekał tu przed gniewem swego brata, władcy mórz – Posejdona.

Cóż, przy takim tłoku, jaki tu panuje, nie ma jak poigrać, choć może byłoby z kim, nie ma też specjalnie przed kim uciekać, chyba że przed tym tłokiem. Robimy w tył zwrot i nie korzystając z atrakcji kąpielowych wsiadamy do auta i wracamy do nieodległego stąd Kuşadası. Spędzimy tam jeszcze tylko jedną noc i po śniadaniu wyruszymy w głąb Anatolii.

 

 

 

Odcinek 7