Maciej Pinkwart

Duża porcja Grecji

 

Odcinek trzeci

TUTAJ poprzedni odcinek

 

Pożegnanie z Attyką

 

 

14 czerwca 2017. Jesteśmy w Grecji już czwarty dzień, a w tym morskim kraju jeszcze nie widzieliśmy morza. A przecież to państwo ma liczącą blisko 15 tys. km linię brzegową, położone jest na kontynencie i na blisko 2500 wyspach. Z przyjemnością przypominam, że tylko 165 jest zamieszkałych. Wiadomo, że leży nad Morzem Śródziemnym, ale ten wielki akwen na obszarze zajmowanym przez Grecję ma kilka mórz mniejszych, wchodzących w jego skład: od zachodu są to Adriatyk, Morze Jońskie,  Morze Kreteńskie, Morze Libijskie, Morze Egejskie (z mniejszymi jednostkami - Morzem Ikaryjskim, Trackim, Mirtejskim, Cypryjskim i Lewantyńskim...). Największe greckie wyspy to Kreta, Eubea, Lesbos, Rodos i Chios. W programie tegorocznej wycieczki mamy także zwiedzanie wysp - ale znacznie mniejszych i mniej znanych. Na razie jednak musimy wyjechać z Aten, co nie jest sprawą łatwą. Wypożyczony jak zwykle z "Autowayu" samochód to w tym roku wygodna "Astra", w której bagażniku znikają nasze bambetle, a doskonały kierowca i świetnie już znający zasady jeżdżenia po Grecji Michał zasiada za kółkiem. Jest wczesne przedpołudnie, trwa jeszcze poranny szczyt, a nam zależy, żeby jak najszybciej znaleźć się nad morzem i nareszcie zanurzyć się pierwszy raz w tym roku w Morzu Śródziemnym. Na szczęście, hotel "Oscar" położony jest tak dogodnie, że dość szybko nawigacja wyprowadza nas poza miasto i obieramy kierunek na miejscowość Artemida, bo tam - jak nas zapewnił także nasz ateński cicerone - jest najlepsza plaża w pobliżu stolicy.

Wszystko to prawda: plaża przy ulicy Leoforos Artemidos jest rzeczywiście piękna, ma blisko 3 kilometry długości, parking tuż obok, kilka ośrodków z parasolkami, piasek brązowy, ze żwirkiem. Spory wiaterek nadmuchuje Renatce materac w kształcie łódeczki, ja wyciągam się na leżaku i myślę o miejscu, w którym się znaleźliśmy. Naprzeciw leży Eubea, i samo to już wywołuje refleksje, podobnie jak nazwa miejscowości, której patronką jest jedna z najbardziej niesympatycznych bogiń greckich, dziwaczka i okrutnica.

 

Artemida. Nazwa jest podobno pochodzenia perskiego i to stamtąd, z krainy odwiecznych wrogów Grecji jej kult miał przywędrować na Półwysep Bałkański. Ale w myśl greckiej mitologii, była córką rozpłodowego boga Zeusa i Tytanidy Leto, pochodzącej z Kos, a czczonej także na Krecie od czasów mykeńskich. Artemida, wraz z bratem bliźniakiem Apollinem przyszła na świat na wyspie Delos, gdzie jej matka ukrywała się przed straszliwym smokiem Pytonem, którego poszczuła na nią zazdrosna o Zeusa Hera. Artemida wyrosła na wielką łowczynię i trochę jak w polskiej rzeczywistości politycznej - największa niszczycielka przyrody została patronką zwierząt, lasów, gór i roślin. Była dziewicą nienawidzącą mężczyzn, więc została boginią płodności i opiekunką rodzących kobiet... Artemida powinna szczególnie być czczona na Podtatrzu, bowiem jest także patronką leczniczych źródeł termalnych.

Razem z bratem wyszkoliła się w strzelaniu z łuku i używała tej broni nie tylko wobec dzikich zwierząt. Ona i Apollo znienawidzili królową Teb i siostrę Pelopsa - Niobe, która chełpiła się tym, że miała czternaścioro dzieci i wyśmiewała Leto, że ta ma tylko dwójkę. Wówczas Artemida i jej brat wystrzelali z łuku prawie wszystkie dzieci, zabijając je na oczach matki, którą Zeus (skądinąd jej dziadek) zamienił w skałę. Ocalał jeden chłopiec, Amyklas, o którym niewiele wiemy oraz córka - Chloris, która patrząc na tę masakrę pozieleniała, stąd jej imię, oznaczające właśnie kolor zielony. Jej los też nie był łaskawy: wyszła za mąż za Neleusa, króla Pylos, z którym miała dwunastu synów. Zeus pozabijał prawie wszystkich, ocalał tylko słynny Nestor - późniejszy najstarszy uczestnik wojny trojańskiej. Kolejną ofiarą Artemidy był Orion, skądinąd młodzieniec zdolny, też doskonały łucznik, ale mocno nadpobudliwy: napastował najpierw Meropę - królewnę wyspy Chios, za co został oślepiony przez jej ojca. Ale kochała się w nim Eos, jutrzenka, która go uzdrowiła i przeniosła na Delos, gdzie chciał przymusić do miłości Artemidę, ale choć podobno złamał jej kamienne serce, to skończyło się dla niego kiepsko: broniąc swego dziewictwa bogini nasłała na niego straszliwego Skorpiona. Zeus potem przemienił go w jeden z najpiękniejszych gwiazdozbiorów, gdzie Orion dalej walczy ze Skorpionem, a towarzyszy mu jego ukochany pies - Syriusz. Opodal jest inny pies, tym razem należący do Artemidy - Procjon. W pobliżu świecą Plejady - gromada nimf, które nie chciały ulec Orionowi i Zeus też zamienił je w konstelację gwiazd. Inna legenda mówi, że bogini, zazdrosna o jego umiejętności łucznicze, w czasie snu przeszyła Oriona strzałą. Innym pechowcem, który znalazł się zbyt blisko Artemidy, był wielki myśliwy Akteon z Teb, wnuk Kadmosa - czyli brat, czy może kuzyn nieszczęsnego Edypa. W czasie polowania z psami zauważył Artemidę, która nago kąpała się w leśnym jeziorze razem z nimfami z jej orszaku i zaczął się jej przyglądać. Bogini za karę zamieniła go w jelenia, a jego własne psy go rozszarpały. I pomyśleć, jak dawne pochodzenie ma znane porzekadło "zrobić kogoś w jelenia"...

Według innych legend, Artemida miała na sumieniu także śmierć Adonisa, którego rozszarpał dzik za to, że chłopak - skądinąd będący przedmiotem sporu między Afrodytą i Persefoną - był lepszym myśliwym niż ona. Była również wściekle zazdrosna o swoje piękne nimfy, którymi się otaczała i do których oczywiście nie dopuszczała mężczyzn, nawet gdy byli bogami. Zresztą, dobierała takie, które kochały się tylko w niej. Przemyślny Zeus, któremu spodobała się Kallisto, której już samo imię oznaczało "Najpiękniejsza" - przybrał na siebie postać Artemidy i w ten sposób wziął w ramiona dziewczyną, a dzieła dokończył już we własnej, męskiej postaci. Kallisto zaszła w ciążę, a gdy Artemida się zorientowała - zamieniła ją w niedźwiedzicę. Kallisto jednak urodziła ludzkiego chłopaka, który pod imieniem Arkas został królem Arkadii. Wtedy Artemida zastrzeliła niedźwiedzicę, a Zeus przeniósł Kallisto i jej syna na nieboskłon, gdzie utworzył z nich gwiazdozbiory Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy.

Ale najgorzej może na relacjach z Artemidą wyszedł możny król Myken, wódz w wojnie trojańskiej - Agamemnon. Kiedy jego żona Klitajmestra niemal umierała przy porodzie córki - mąż obiecał Artemidzie, jako opiekunce położnic, że ofiaruje jej coś, co najpiękniejszego urodzi się w tym roku w jego królestwie. Oczywiście, po latach okazało się, że najpiękniejsza jest właśnie urodzona wtedy jego córka Ifigenia, i to zabicia jej żądała okrutna bogini. W innym micie - Agamemnon zabił poświęconego Artemidzie jelenia, więc w zamian miał jej oddać córkę. Był to również warunek tego, by swój gniew od Achajów odwrócił wspierający Artemidę Posejdon i zesłał korzystne wiatry, które pozwoliłyby wypłynąć w kierunku Troi tysiącom okrętów, którymi dowodził Agamemnon i które czekały na ten moment w porcie Aulida, naprzeciw wyspy Eubei. Ifigenię przywieziono z Myken pod pretekstem projektowanego jej ślubu z Achillesem, ale zamiast ślubui spotkała ją śmierć pod nożem kapłana Kalchasa. Artemida została zaspokojona i flota odpłynęła do Troi. Po latach za ten czyn Klitajmestra ze swym kochankiem Egistem zabiła Agamemnona.

Ale jest też i happy-endowa wersja tej opowieści: bogini w ostatniej chwili zamieniła dziewczynę na łanię, która zastąpiła Ifigenię na ołtarzu ofiarnym, a córka Agamemnona została przeniesiona na Krym, gdzie stała się kapłanką w świątyni Artemidy w Taurydzie - i tam, po latach, odnalazł ją jej brat, Orestes, z którym szczęśliwie wróciła do rodzinnej Lakonii. A potem była kapłanką Artemidy w Brauron.

 

Aulida jest daleko od nas, jakieś 80 kilometrów na północ, ale na tym samym wybrzeżu i z tym samym widokiem na Eubeę. My tymczasem jedziemy odwiedzić okrutną boginię w jej świątyni w miejscowości Brauron (Vravrona), położonej o 7 km od Artemidy i stanowiącej przedmieście tego miasta. Tutaj też gromadziły się statki, czekające na odpłynięcie do Troi. I według wielkiego dramaturga greckiego Eurypidesa tutaj wróciła z Krymu Ifigenia i założyła świątynię Artemidy, której pozostałości w postaci zespołu kolumn doryckich stoją do dzisiaj. Niegdyś oddawano tu hołd prastaremu, drewnianemu posągowi bogini, wykradzionemu przez Ifigenię i jej brata Orestesa z Krymu. Był tu też podobno grób samej Ifigenii. Najstarsze pozostałości ośrodka kultowego pochodzą z okresu neolitu, ale największy rozkwit Brauron przeżywał w okresie mykeńskim (2000-1000 r. p.n.e.), kiedy to na okolicznym wzgórzu - akropolu, znajdował się ośrodek kultowy Artemidy, co by się czasowo zgadzało z opisami Homera i Eurypidesa, związanymi z Ifigenią.  Poza świątynią Artemidy oraz późniejszym ośrodkiem kultu Ifigenii była tu także osada portowa - dziś jej szczątki znajdują się w głębi lądu, bowiem morze cofnęło się o kilka kilometrów. Potem miasteczko popadło w ruinę, ale odrodziło się na kilka stuleci w VI w. p.n.e., kiedy co cztery lata urządzano tu festiwal na cześć bogini. Spore stanowisko archeologiczne, udostępnione dziś do zwiedzania, pokazuje m.in. dorycką Stoę Niedźwiedzi z lat 425-425 p.n.e., gdzie do występu na festiwalu przygotowywały się małe dziewczynki, przebierane za niedźwiadki, kamienny most nad rzeką Erasinos z V w. p.n.e. oraz ruiny świątyni i ocembrowanie świętego źródła Artemidy, także z V w. p.n.e. W pobliżu jest też - dziś mocno zniszczona przez erozję i trzęsienie ziemi - Święta Jaskinia, w której do VIII w. miał się znajdować ośrodek kultu Ifigenii. Z okresu krucjat pochodzi dobrze zachowana wieża sygnalizacyjna, zbudowana prawdopodobnie przez burgundzkich wielmożów De La Roche w latach 1204-1311. Wież tego typu, z których w ciągu dnia nadawano sygnały dymne, nocą - świetlne, wybudowano mnóstwo w Europie i na wyspach Morza Śródziemnego. Mówi się, że wiadomość, przekazywana takim kodem dymno-ogniowym mogła dotrzeć z wybrzeży azjatyckich do Europy w ciągu godziny... Opodal znajduje się Muzeum Archeologiczne - wejście jest płatne (3 € bilet normalny, 2 ulgowy). Wolny wstęp mają dziennikarze, młodzież i studenci, członkowie stowarzyszeń muzealnych i żołnierze służby czynnej.

Południe minęło, upał coraz większy i obaj z Michałem chętnie byśmy już pojechali do będącego naszą dzisiejszą metą nadmorskiego Tolo, ale Renatka nie daruje. Jedziemy teraz prosto na południe, do najdalej w tym kierunku wysuniętego krańca prowincji Attyka, czyli na przylądek Sounio, oddzielający Morze Egejskie od Zatoki Sarońskiej. Tu najlepiej widać jak bardzo morskim krajem jest Grecja. I jak bardzo w przeszłości losy jej mieszkańców były zależne od postępowania humorzastego władcy mórz - Posejdona. Z Odysei Homera wiemy, że tutaj właśnie naraził się Posejdonowi jeden z najważniejszych wodzów wojny trojańskiej, władca Sparty Menelaos: gdy sternik jego statku zmarł nagle na posterunku w czasie gdy flotylla mijała przylądek, Menelaos kazał wylądować w Sunio i na plaży ułożyć stos pogrzebowy i odprawić ceremonię pożegnania przyjaciela. Gdy wsiedli z powrotem na statek, Posejdon wezwał podległych mu bogów wiatrów, by rozproszyli statki. Menelaos, który miał już tylko kilka godzin drogi do wybrzeża Argolidy i Myken - skazany został na długą tułaczkę po wyspach, dotarł nawet do Egiptu i dopiero stamtąd po latach wrócił do swego lakońskiego królestwa. Jeszcze gorzej powiodło się Odyseuszowi. Wioząc na kilku statkach bogate łupy, zdobyte w miastach Azji Mniejszej, też błąkał się po morzu i gdzieś w pobliżu Sycylii dotarł do wyspy, na której mieszkali Cyklopi. Jeden z nich, Polifem, uwięził króla Itaki i jego towarzyszy i byłby ich wszystkich pożarł, gdyby nie to, że Odyseusz w przemyślny sposób najpierw wyłupił mu jedyne oko, potem zorganizował ucieczkę z jaskini Cyklopa, a na koniec zaczął głośno chełpić się tym, czego dokonał. Pech chciał, że Polifem był synem boga Posejdona. A ten, mszcząc się za oślepienie swego potomka, skazał Odyseusza na dziesięcioletnią tułaczkę po Morzu Śródziemnym. Pewno przyczyniło się do tego i to, że Posejdon, który jak już wiemy przegrał kiedyś z Ateną rywalizację o względy ateńczyków, chciał jej zrobić na złość, jako że sowiooka bogini sprawowała nad Odyseuszem opiekę. A jeszcze wcześniej Sunion był świadkiem innej tragedii: oto mityczny królewicz ateński Tezeusz, syn króla Attyki - Egeusza, popłynął na Kretę, by tam, w Knossos, podjąć walkę z potwornym pół-człowiekiem, pół-bykiem Minotaurem, któremu ateńczycy byli zobowiązani co roku dostarczać na pożarcie siedmiu młodzieńców i siedem dziewcząt. Wyruszając z podróż umówił się z ojcem, że gdy walka zakończy się powodzeniem, wracając zmieni żagle na swym statku z czarnych na czerwone. Jak wiemy, Minotaur został przez Tezeusza pokonany w Labiryncie (przy pomocy córki Minosa, Ariadny i jej kłębka nici, które pozwoliły odnaleźć potwora i bezpiecznie wrócić do wyjścia), Tezeusz porwał zakochaną w nim królewnę, ale będąc niestały w uczuciach, porzucił ją na wyspie Naksos w archipelagu Cyklad, gdzie Ariadnę poślubił sam Dionizos. Stamtąd królewicz popłynął do Sunio, gdzie miał czekać na niego ojciec, ale zapomniał o umowie i wpłynął do portu pod czarnymi żaglami. Widząc to król Egeusz, przekonany, że jego syn zginął, popełnił samobójstwo rzucając się z wysokiej skały do morza, które odtąd zaczęto nazywać Egejskim. A wszystko to niewątpliwie było skutkiem knowań mściwego Posejdona, któremu sprawy rodzinne Tezeusza były specjalnie bliskie. Według jednych legend królewicz był tylko adoptowany przez Egeusza, zaś jego prawdziwym ojcem był Posejdon. Inny mit opowiada o tym, że król Aten poślubiwszy Ajtrę upił się na własnym weselu i zasnął w łożnicy, gdzie go zastąpił Posejdon. W trzeciej wersji Ajtra była w ciąży z Posejdonem, ale uciekła od niego i dopiero potem jej ojciec skłonił Egeusza do małżeństwa z nią. Tak czy inaczej, coś było na rzeczy między Posejdonem, Egeuszem i Tezeuszem, który był wielkim bohaterem greckich legend, niemal równym w dokonaniach Heraklesowi, z którym się zresztą przyjaźnił. Był jednak od niego przystojniejszy i miał dobry gust: to on jako pierwszy porwał piękną Helenę, gdy miała ledwie 12 lat, ale uszanował jej dziewictwo, choć nauczył ją wielu sztuczek miłosnych, które potem stały się ulubionym motywem zdobniczym erotycznej ceramiki greckiej.

Z czasów Homera - czyli mniej więcej z VIII w. p.n.e. datują się najstarsze ruiny tutejszych zabytków. Wiemy od historyka Herodota, że w VI wieku Ateńczycy organizowali tu (70 km od Aten) co pięć lat festiwal, w którym brali udział najważniejsi mężowie miasta pod Akropolem, przypływający do Sunion na świętych statkach. Impreza poświęcona była władcy morza.

 

Posejdon był synem Kronosa i Rei, starszym bratem Zeusa i jednym z dwunastu bogów olimpijskich. W losowaniu panowania nad światem przypadło mu morze (Zeus został panem nieba, a Hades - podziemi). Był więc bogiem oceanów, ale także - trzęsień ziemi, stąd Homer nazywa go Ziemiotrzęścą. Opiekował się także końmi i delfinami. Jego żoną była nereida Amfitryta, córka Okeanosa - wuja Posejdona, który przed obaleniem Kronosa przez Zeusa był władcą wód, a więc poprzednikiem swego zięcia. Mieszkali we wspaniałym pałacu w środku Morza Śródziemnego. Miał z Amfitrytą m.in. córkę Rode, którą potem utożsamiono z inną jego córką - Rodos, którą urodziła mu Afrodyta. Rode - późniejsza żona boga słońca Heliosa - przyszła na świat na wyspie, którą nazwano Rodos. Wiązano go także z innymi boginiami, nimfami i kobietami ziemskimi, z którymi miał mnóstwo dzieci. Jego głównym atrybutem, a zarazem główną bronią był trójząb. Poruszał się najczęściej rydwanem, zaprzężonym w konie morskie - hipokampy, które były końską odmianą syren, bowiem miały w górnej połowie kształt konia, w dolnej - ryby. Uważał, że to on, jako starszy od Zeusa, powinien być królem bogów i ludzi i wspólnie z Apollinem próbował wszcząć na Olimpie bunt, ale Zeus spacyfikował buntowników i za karę zesłał ich do Troi, gdzie mieli na polecenie króla Dardanosa wybudować wokół miasta niezniszczalny mur. Apollo wymigał się od roboty, zajmując się tylko przygrywaniem na lirze i dodawaniem otuchy Posejdonowi, który robotę wykonał solidnie. Za to miał otrzymać sowitą zapłatę - jego świątynia w Lyrnessos w Azji Mniejszej miała co roku dostawać od Trojan 100 talentów w złocie. Honorarium płacono regularnie do czasu, gdy nastąpiło straszliwe trzęsienie ziemi, wywołane wybuchem wulkanu na Therze, które zniszczyło wiele obiektów w rejonie Morza Śródziemnego, w tym pałac króla Minosa na Krecie i część murów Troi. Syn Dardanosa, ówczesny król Troi Laomedon (ojciec znanego z Iliady Homera króla Priama) wypowiedział wtedy kontrakt z Posejdonem, bo budowane przez niego mury jak się okazało, nie były niezniszczalne. Wtedy bóg morza, który w międzyczasie wrócił do łask olimpijskich, zesłał na Troję plagę w postaci wielkiego lwa (niektórzy mówią, że pojawił się on z głębin morskich), któremu co roku trzeba było oddawać daninę w postaci sześciu dziewic. I żaden Trojanin nie był w stanie go pokonać - zrobił to dopiero wynajęty przez Laomedona heros Herakles, któremu skąpy król znów nie zapłacił. W efekcie dalszego splotu wypadków wybuchła wojna, której skutkiem było zniszczenie Troi. A Posejdon w czasie wojny trojańskiej oczywiście pomagał Achajom, dowodzonym przez Agamemnona.

Posejdon - groźny i mściwy bóg, sprawujący władzę nad najpotężniejszymi niszczycielskimi żywiołami: morzem, trzęsieniami ziemi, wulkanami i wiatrami, był na terenach helleńskich powszechnie czczony. Jedno z największych sanktuariów władcy morza znajduje się właśnie w Sounion. W mitologii rzymskiej nazywano go Neptunem.

 

Pierwszy okręg sakralny, poświęcony Posejdonowi, zbudowano tu prawdopodobnie w VIII w. p.n.e. W V w. rozpoczęto budowę nowej świątyni, ukończonej w -440 r. z inicjatywy Peryklesa. Kilkanaście lat później stała się ona częścią fortecy, której załoga miała za zadanie zapewnienie bezpieczeństwa żeglugi w rejonie Zatoki Sarońskiej oraz ochronę Aten od inwazji z południa. Fortecę zburzyli dopiero Rzymianie w 399 r. n.e.  Zbudowana z białego marmuru świątynia Posejdona wznosi się na urwisku, 60 m nad powierzchnią morza. Prowadzi do niej święta droga, którą podążali uczestnicy procesji w czasie festiwali poświęconym Posejdonowi. Przez trzyczęściową bramę propylejów wchodzono do świątyni, usytuowanej na planie prostokąta o wymiarach przeszło 31 m x 13, 5 m. Stały w niej 34 kolumny doryckie o wysokości przeszło 6 m i średnicy u podstawy 1 m. Do dziś ocalało 15 kolumn. Obok wejścia znajdowała się 25-metrowa stoa, gdzie pielgrzymi (byli to często marynarze statków przepływających w pobliżu, którzy dla bezpieczeństwa w Sunion oddawali hołd i składali ofiary na rzecz groźnego władcy mórz) oczekiwali na nabożeństwo. W środku świątyni znajduje się pomieszczenie bez okien - naos - gdzie oddawano cześć posągowi Posejdona, który jednak nie zachował się do dziś. Całość przypomina nieco - choć jest gorzej zachowana - świątynię Hefajstosa w Atenach, co daje niektórym archeologom asumpt do twierdzenia, że obie powstały według projektu tego samego architekta. Dziś jest tu dostępne dla turystów miejsce archeologiczne (wstęp płatny: 8/4 €).

W początkach XIX w. słynny romantyczny poeta brytyjski, lord George Byron, który przez dwa lata mieszkał w Atenach (gdzie miał dom, w którym mieszkał z trzema małoletnimi siostrami - pięknymi Greczynkami..) kilkakrotnie odwiedził Sounion i zwiedzał świątynię Posejdona, czego barbarzyńskim dowodem jest głęboko wyryta na podstawie jednej z kolumn inskrypcja z jego nazwiskiem. O Sounion Byron wspomina też w swym poemacie Wyspy greckie.

Na północ od świątyni Posejdona, na niższym pagórku znajdowała się dorycka świątynia Ateny, wybudowana w VI w. p.n.e., zburzona przez Persów i odbudowana w okresie późniejszym w stylu jońskim. A jeszcze dalej, kilkanaście kilometrów na północ, leży portowe miasto Thoricus, gdzie znajduje się m.in. najstarszy z zachowanych teatrów greckich, wybudowany w latach 525-480 p.n.e. Była tu także pochodząca z tego samego okresu świątynia Demeter i jej córki Persefony.

Twierdza w Sounion pilnowała też drogi morskiej, prowadzącej do największego portu koło Aten - Pireusu. Celom tym służył m.in. port usytuowany w zatoce wschodniej, w Dolnym Sunion. Dziś w tym miejscu jest port jachtowy.

Zrobiło się popołudnie, pora na obiad i dalej w drogę. Najpierw jedziemy drogą nadmorską i po blisko półtorej godziny docieramy do Pireusu, ale nie zatrzymujemy się tam, starając się przejechać przez to wielkie portowe miasto jak najszybciej. Jednak nie sposób nie wspomnieć o wielkiej roli, jaką ów port od starożytności odgrywał i jakie miał znaczenie szczególnie dla ateńskiego polis. Położony w naturalnych zatokach Pireas, Zea i Munichia, we wschodniej części Zatoki Sarońskiej, 12 km od centrum Aten, zawsze był doskonałym portem, zarówno handlowym, jak i wojennym. Dziś to największe miasto portowe Grecji, liczące przeszło 163 tysiące mieszkańców (cała aglomeracja - blisko 450 tysięcy, czyli jest Pireus drugim po Atenach miastem Grecji), ale i w przeszłości odgrywało rolę najważniejszego portu Aten, przez który przechodziły niemal wszystkie towary importowane i eksportowane ze stolicy Attyki, i gdzie skupiała się największa część floty wojennej centralnej Grecji - zwłaszcza od czasów, gdy za czasów Temistoklesa został ufortyfikowany i wyposażony w zespół stoczni, które wyprodukowały statki, biorące później dział w słynnej bitwie z Persami, rozegranej na morzu między Pireusem a Salaminą w -480 r. W czasach Peryklesa Pireus został połączony z Atenami 6-kilometrową drogą, nazywaną Długimi Murami, wielokrotnie burzoną i odbudowywaną w ciągu stuleci podczas licznych wojen. Obecnie można tu ze stolicy dojechać autostradą, ale także - i najwygodniej - metrem, choć w zasadzie nie ma po co, chyba że ktoś odpływa stąd promem na którąś z greckich wysp, albo po prostu lubi atmosferę takich miejsc. W końcu: port to jest poezja...

Bowiem dziś Pireus jest jednym z największych portów w Europie, zarówno pod względem ilości przewożonych towarów, jak i pasażerów (19 milionów rocznie, co daje mu podobno 3 miejsce na świecie). To miasto moloch, brzydko zabudowane i dość starannie ukrywające swoje liczne - jak to w Grecji - zabytki przeszłości. Jednym z najciekawszych jest kamienne molo u wejścia do portu, utrzymujące się w niezłej kondycji od czasów Temistoklesa. Są tu także ruiny prehistorycznej świątyni Aretuzy oraz pozostałości greckiego teatru w dzielnicy Zea, obok Muzeum Archeologicznego. Najładniejszym teatrem jest wybudowany w 1969 r. teatr Veakeio, stylizowany na obiekt antyczny, gdzie pod gołym niebem odbywają się doroczne letnie festiwale teatru, opery i tańca. Widok ze wzgórza, wznoszącego się 90 m nad miastem w stronę Zatoki Sarońskiej jest imponujący. Poza Muzeum Archeologicznym, będąc dłużej w Pireusie warto zwiedzić tamtejsze Muzeum Morskie, pokazujące tradycje żeglugi i marynarki wojennej na dawnych terenach hellenistycznych. Ważnym ośrodkami kulturalnymi są także Miejska Galeria Sztuki i Biblioteka Miejska.

Regularną komunikację promową zapewnia 10 linii, wożących pasażerów na niemal wszystkie wyspy we wschodniej części Grecji - od Krety i wysp Dodekanezu, przez Cyklady po północne wysepki Morza Egejskiego. Port pasażerski znajduje się w centrum miasta. Rok temu port w Pireusie został sprywatyzowany i większość udziałów przedsiębiorstwa ma teraz chińska firma Cosco, a kontrakt przewiduje wielką rozbudowę zarówno części towarowej, jak i pasażerskiej. Marina jachtowa znajduje się na wybrzeżu Kalamaki. Kibice piłkarscy znają zapewne najlepszą drużynę greckiego futbolu - Olimpiakos Pireus (44 tytuły mistrza Grecji). W latach 1980-81 i 1983 trenerem Olimpiakosu był słynny Kazimierz Górski. Warto wspomnieć także o tym, że Pireus był miejscem akcji jednego z najbardziej znanych filmów z lat 60. - Nigdy w niedzielę, będącego grecko-amerykańską wersją mitu o Pigmalionie czy Elizie Dolittle z musicalu My fair Lady, opowiadającego o romantycznym związku amerykańskiego profesora z grecką prostytutką. Muzyka z tego filmu oraz główna piosenka, w Polsce znana jako Dzieci Pireusu, autorstwa Manosa Hatzidakisa zdobyła Oskara. Grająca główną rolę wielka aktorka grecka Melina Mercouri otrzymała za swoją kreację główną nagrodę w Cannes.

Mijamy Pireus od północy i tylko z daleka widzimy wielką wyspę Salaminę, koło której flota grecka w -480 r. pod wodzą Temistoklesa pokonała Persów, nie dopuszczając do zmiany biegu dziejów Europy. Szosa nadmorska prowadzi nas teraz koło Zatoki Eleuzyjskiej, nad którą (w mieście Elefsina, czyli właśnie Eleuzis) znajdują się największe greckie rafinerie naftowe. Jest już dość późno - ale na szczęście jest już prawie lato, najdłuższe dni w roku, więc gdy dojeżdżamy do Kanału Korynckiego jest jeszcze zupełnie widno. Zatrzymujemy samochód po drugiej stronie, na dużym parkingu przy moście i wracamy, by z bliska zobaczyć miejsce, gdzie kończy się Półwysep Bałkański i zaczyna Peloponez: największa wyspa Grecji.

Oczywiście, jako wyspa ta część kraju ma stosunkowo nową historię. Przez miliony lat Morze Jońskie toczyło swoje fale po jego zachodniej stronie, gdzie do Peloponezu przylegała Zatoka Koryncka, od wschodu oblewało go Morze Egejskie - jego Zatoka Sarońska. Żeby z Koryntu można było dotrzeć statkiem do Pireusu, trzeba było pokonać przeszło 200 mil morskich dookoła półwyspu. Zamiar przekopania w tym miejscu kanału miał już jeden z tyranów Koryntu, jeden z siedmiu mędrców greckich - Periander, ale nie udźwignął tego i finansowo, i technicznie. W zamian wybudował przeszło 6-kilometrową rampę, po której statki były przeciągane lądem między obydwiema zatokami. Wrócił do tego pomysłu po wielu wiekach rzymski cesarz Neron, który w 67 r. przystąpił do budowy kanału, zapędzając do tego 6 tysięcy niewolników - w większości żydowskich jeńców z Judei. Ale gdy Neron w tym samym roku zmarł - projekt upadł i trzeba było czekać do końca XIX w. na jego realizację. W efekcie kanał został przekopany dopiero w 1893 r. przez grecką firmę Andreasa Sygrosa, przy czynnym zaangażowaniu wielu fachowców z całej Europy. Kanał ma długość 6343 m, szerokość 24,6 m, a lustro wody położone jest na głębokości 79 metrów od poziomu terenu. I właśnie z takiej wysokości obserwujemy kanał z jednego z mostów. Bowiem Peloponez jest połączony ze stałym lądem trzema mostami drogowymi (w tym dwoma z czteropasmowymi jezdniami), dwoma mostami zwodzonymi (nie podnoszonymi, tylko opuszczanymi na dno) i jednym kolejowym. Głębokość kanału wynosi zaledwie 8 metrów, co mocno ogranicza możliwość korzystania z niego przez duże jednostki pływające - na przykład promy. Mimo to pokonuje go rocznie ponad 11 tys. statków. Ruch jest wahadłowy: o określonych godzinach mosty zwodzone opuszczane są na dno, przez kilkanaście minus statki ustawione wcześniej w długą niekiedy kolejkę płyną przez kanał, po czym ruch samochodowy zostaje przywrócony, a za kilka godzin wszystko powtarza się od nowa - tylko w drugą stronę.

Wjeżdżamy na Peloponez. Początkowo krajobraz się nie zmienia, ale podświadomie czujemy, że jesteśmy w trochę innym świecie, świecie południa, palm, ciepłego wiatru i wielkich przestrzeni, których w Attyce nie widywaliśmy. No właśnie, Attyka. Nazwy bywają zwodnicze. Współczesne podstawowe jednostki administracyjne wywodzą się z dawnych krain historyczno-geograficznych, mają zwykle takie same nazwy, ale już terytorium tylko zbliżone. Dawne krainy, to zwykle w mniejszym czy większym stopniu pozostałości dawnych państw, rządzonych niegdyś przez królów, tyranów czy naczelnych wodzów, często zajmujące rozległe równiny, rozdzielone wysokimi pasmami górskimi. Najważniejszymi z nich były na północy Macedonia, Tesalia i Epir, w środkowej części - Etolia, Fokida, Beocja, Eubea i Attyka, a na Peloponezie była to Elida, Achaja, Argolida, Arkadia, Lakonia i Messenia. Osobnymi krainami były wyspy: Kreta i archipelagi Dodekanez, Cyklady, Sporady. Obecnie podział obejmuje siedem administracji (Attyka, Epir-Macedonia Zachodnia, Macedonia-Tracja, Tesalia-Grecja Środkowa, Peloponez-Grecja Zachodnia-Wyspy Jońskie, Kreta, Wyspy Egejskie), w obrębie których jest trzynaście regionów (zwykle nazywanych nadal po staremu nomosami lub prefekturami: Attyka, Grecja Środkowa, Grecja Zachodnia, Kreta, Wyspy Jońskie, Wyspy Egejskie Północne, Wyspy Egejskie Południowe, Epir, Tesalia, Macedonia Zachodnia, Macedonia Środkowa, Macedonia Wschodnia i Tracja, Peloponez,  oraz - dodatkowo - Autonomiczna Republika Góry Atos.

Wjeżdżając na Peloponez, opuściliśmy historyczną Attykę i wjechaliśmy do Koryntii. Teraz kierujemy się w stronę Argolidy - ale rejon Tolo, a na dokładkę dość odległe od niego wyspy Elafonisos, Kithira i Antykithira leżą w nomarchii Pireus, w regionie Attyki... A więc opuszczając rejon Kanału Korynckiego żegnamy Attykę i wjeżdżamy na Peloponez, do Argolidy. Za kilkadziesiąt kilometrów jednak znów znajdziemy się w administracji attyckiej.

Na szczęście, tych wszystkich komplikacji w terenie nie widać i możemy podziwiać krajobraz Peloponezu - bardzo różny od tego, który otaczał nas dotychczas. Ale też zupełnie inny od tego, który znamy z większości wysp: jest tu o wiele bardziej zielono i wilgotno. Owszem, w południowej części półwyspu zobaczymy wielkie połacie makii, porastającej wyżyny i wzgórza, niżej będą to zarośla frygany, której kolczaste krzewy zrzucają liście w środku lata, by tak uniknąć wysuszenia, ale gdzie indziej będzie zupełnie beskidzki krajobraz. Bo Peloponez jest duży - ma prawie 21,4 km2, co stanowi ponad 16 % powierzchni Grecji. Zamieszkuje go ponad 1.100.000 osób. Jest tu kilka całkiem sporych rzek, spośród których najdłuższy jest Alfejos, przepływający na odcinku 110 km przez prowincje Arkadię i Elis, m.in. koło słynnej Olimpii. To właśnie nurtów tej rzeki użył Herakles by podczas swojej piątej pracy oczyścić z guana stajnie Augiasza. Z postacią tego samego herosa związany jest największy akwen regionu - Jezioro Stymfalijskie, nad którym mieszkały straszliwe ptaki o szponach i dziobach z żelaza, żywiące się ludzkim mięsem. Herakles przepędził je spiżowymi grzechotkami, a następnie w większości powystrzelał z łuku. Jezioro leży w Arkadii, w dzisiejszej prefekturze korynckiej.  Wiosną ma powierzchnię 770 ha, ale latem zmniejsza się o połowę, a nawet ostatnio (ocieplenie klimatu!) całkowicie wysycha. W kilku miejscach atrakcjami turystycznymi są piękne wodospady, a wśród nich najpopularniejszy jest kompleks jezior  i wodospadów w Polilymnio w Mesenii. Gór przekraczających 2000 m n.p.m. także tu nie brakuje, a najwyższym (i najdłuższym - ponad 100 km) pasmem szczycą się Lakonia i Mesenia: to Góry Tajget, z najwyższym szczytem (kiedyś Tajget, dziś częściej Góra Proroka Eljasza, Profitis Ilias) o wysokości  2407 m.

Największym miastem Peloponezu jest portowy Patras, liczący 170.000 mieszkańców. Większość ludności mieszka jednak w małych miasteczkach - często historycznych - i wsiach, jako że najistotniejszą częścią gospodarki jest wciąż rolnictwo. W nim wielkie znaczenie ma uprawa oliwek, cytrusów, a także innych owoców (arbuzy, melony, brzoskwinie, morele) i warzyw (pomidory, ogórki, cukinie, bakłażany). Najstarsze ślady gospodarki rolnej, pochodzące sprzed 11 tys. lat p.n.e. znaleziono w jaskini Franchthi w Argolidzie, w której ludzie zamieszkiwali już 20 tys. lat temu. Jest to podobno najstarsza osada w Grecji (jeśli nie liczyć prehistorycznych narzędzi znalezionych na Krecie, datowanych na 120.000 lat p.n.e.). Obok znajduje się miejscowość Kranidi, słynąca niegdyś z prehistorycznego osadnictwa, potem z antytureckiego powstania z 1777 r., a teraz z tego, że ma tu swoją posiadłość pierwszy "James Bond" - Sean Connery...

Najstarsze wielkie cywilizacje na ziemiach greckich - poza Minojczykami na Krecie - powstawały i upadały właśnie na Peloponezie: tu od XVI w. p.n.e. kształtowała się i rozwinęła kultura achajska, której apogeum przypadło na okres mykeński (lata 1700-1125 p.n.e.), która upadła po najazdach Pelazgów, czyli Ludów Morza oraz Dorów. W czasach historycznych najważniejsze znaczenie miały miasta-państwa Argos, Korynt, Mesenia i przede wszystkim Sparta. I w tym wszystkim działali wielcy peloponezczycy: Pelops, od którego półwysep wziął nazwę, Agamemnon, Menelaos, Helena, Nestor, Diomedes... No i teraz Sean Connery. I my.

Wyruszamy znad Kanału Korynckiego koło 8 wieczór i w godzinę później lokujemy się w dwupoziomowym apartamencie hotelu Mari w Tolo. Jest pysznie: mieszkamy niemal na plaży, z balkonu widok na morze idealny, z malowniczą wyspą Koronisi naprzeciw, po prawej stronie port rybacki. Kolacja w restauracji "Panorama", której specjalnością są dania morskie. Kiedy byłem w Tolo kilkanaście lat temu, podano mi na kolację rybę, podobno miejscową, a gdy zapytałem o jej nazwę, usłyszałem, że nazywa się "Tolo". Nie uwierzyłem. Ale teraz w karcie wykwintnych dań znów widzę rybę o nazwie "Tolo". Nie ryzykuję i tradycyjnie wybieram miecznika. Swordfish z Tolo jest bardzo dobry, ale i tak nie przebije smakiem marlina z Hora Sfakion na Krecie... Dobre lokalne białe wino wspomaga trawienie i oto przed nami pierwsza noc na Peloponezie. W Tolo spędzimy trzy dni.

 

 

 

 

 

 

Dalej