Maciej Pinkwart

Duża porcja Grecji

 

Odcinek czwarty

TUTAJ poprzedni odcinek

 

Dwa teatry

 

 

15 czerwca 2017. Od teraz będziemy dzielić nasz dzień między dość pracowity wypoczynek, intensywne zwiedzanie okolicy, obiad i wieczorny relaks. Zaczynamy oczywiście od plażowania koło naszego hotelu (wstęp na plażę, leżaki i parasole dla gości hotelowych - gratis). Tolo to niewielka (ok. 1400 mieszkańców) miejscowość, usytuowana nad zatoką o tej samej nazwie, rozłożona wzdłuż ulic poprowadzonych równolegle do brzegu morza. Plaża - piękna, czysta, z drobnym, niemal bałtyckim piaskiem ciągnie się wzdłuż całej miejscowości. Pan Włodek, który Tolo zna bardzo dobrze i często tu przyjeżdża ze znajomymi, mówił jeszcze w Atenach, że to jest "bardzo płytka plaża", co jest oczywiście zupełnie zrozumiałą, ale zabawną figurą językową - identyczną w budowie i logice jak często spotykane na Podhalu powiedzenie, o jeżdżeniu "na stromym wyciągu". Renatce i mnie to się dość podoba, ale Michał, który jest znakomitym pływakiem, trochę narzeka, że musi bardzo daleko iść w morzu do morza. Pustawo i na szczęście nie ma tu żadnych sportów motorowodnych, skuterów, motorówek ciągnących bananowe łódki czy paralotniarzy. Irytują trochę hotelowi sąsiedzi - liczna, trzypokoleniowa rosyjska rodzina ze stadkiem dzieci, które zostały wyposażone nie tylko w liczne urządzenia do pływania (na wielkim dmuchanym łabędziu swój balet Czajkowskiego urządza jedna z teściowych), ale także w dość głośne flety proste. Przed południem pół biedy - można siedzieć w morzu, bo dzieci nie zapuszczają się daleko poza linię brzegową, ale gorzej jest wieczorem - fleciki mieszkają koło nas i przed dobranocką urządzają koncerty. Chciałem zagłuszyć Szymanowskim, ale się nie przebił. Renatka dopiero załatwiła sprawę kilkoma zrozumiałymi dla Słowian wiązankami.

Zalety tej okolicy zauważył już Homer w Iliadzie opisując jak w zatoce koło miasta Asine gromadziły się argolidzkie statki, wyruszające na Troję. Miasto Asini istnieje do dziś, niecałe trzy kilometry na północ od Tolo. Dawniej osady rzadko sytuowano nad brzegiem morza - mimo że Achajowie byli narodem morskim, to jednak bardzo się go bali, bo choć dostarczało jedzenia i umożliwiało komunikację, to jednak czaiły się w nim groźne burze, wysokie fale, huraganowe wiatry, potwory morskie i mściwy bóg Posejdon. A przede wszystkim grasowali tam piraci, napadający na bezbronne osady rybackie. Im wioska położona była dalej od brzegu, tym miała większe szanse na przetrwanie. Znamy takie łacińskie powiedzenie: navigare necesse est, vivere non est necesse - "żegluga jest koniecznością, życie nie jest koniecznością" i przypisujemy je Rzymianom. Ale jako pierwszy zapisał je grecki historyk Plutarch z Cheronei w I w. n.e. i brzmiało ono:  πλεῖν ἀνάγκη, ζῆν οὐκ ἀνάγκη (plein ananke, dzen uk ananke). Notabene, Pompejusz Wielki - najpierw współtwórca, z Cezarem i Krassusem, I Triumwiratu, potem główny przeciwnik Cezara - powiedział tak bez żadnej przenośni: po prostu mając statek załadowany żywnością z Sycylii, Sardynii i Afryki wobec zbliżającej się burzy tym powiedzeniem zmotywował swoich marynarzy do wypłynięcia z niebezpiecznego portu na pełne morze. Jednak wówczas koniecznością była żegluga - a nie dopieszczanie brązu na plaży.

Tolo więc, jako port rybacki, było tylko częścią miasta Asine, a później, w okresie bizantyjskim - administracyjnie włączono je do odległego o 6 km Nafplio. Podczas czwartej krucjaty, kiedy to w 1204 r. chrześcijańscy krzyżowcy, który mieli walczyć z muzułmanami, skończyli swoją wojnę zdobyciem i złupieniem Konstantynopola - stolicy chrześcijańskiego Bizancjum, rejon zatoki Tolo z portem został zajęty przez Franków (jak nazywano krzyżowców), którzy utrzymali się to do 1389 r., kiedy to zostali wyparci przez Wenecjan. W 1540 r. rządy w tym regionie na prawie trzy stulecia objęli otomańscy Turcy. W czasie antytureckiego powstania w latach 20. XIX w. osiadło tu wielu uchodźców z Krety i to może było przyczyną, że kiedy po utworzeniu niepodległego Królestwa Grecji postanowiono przy porcie Tolo stworzyć osobne miasto - zostało ono nazwane Minoa, na cześć legendarnego króla Krety, Minosa. W 1916 r. potomkowie kreteńskich uchodźców, który postanowili zostać na Peloponezie, nadali miastu ostatecznie nazwę Tolo. Początkowo była to nadal zwykła osada rybacka, aż dopiero w połowie XX w. zaczął rozwijać się ruch turystyczny i wtedy przyjezdni docenili zalety spokojnej zatoki z przepiękną plażą.

My doceniamy je tym bardziej, im bardziej brutalnie Renata każe się nam zbierać i ruszać w drogę po okolicy. Wygrzebujemy się wreszcie i ruszamy przez zatłoczone uliczki Tolo na północ. Pierwszym miasteczkiem, przez które przejeżdżamy, jest przeszło 5-tysięczne Asini - dawne Asine, wchodzące wg Homera w skład argolidzkiego królestwa Diomedesa. Ale w -710 r., kiedy tutejsi obywatele obstawili złego konia i sprzymierzyli się ze Spartą przeciw swojej stolicy w Argos - Argiwowie zniszczyli miejscowość niemal doszczętnie, a ci mieszkańcy którzy ocaleni z pogromu, przenieśli się do dalekiej Mesenii, gdzie założyli nowe Asine, na ziemi podarowanej przez Spartan. Na opuszczonym miejscu zostały ruiny dawnych murów miejskich i cmentarzysko - oba z okresu mykeńskiego.

Dziś Asini uważana jest za satelitarne miasteczko dawnej stolicy Grecji - Nauplio (także: Nafplion). Nazwa wywodzi się ponoć od mitycznego syna Posejdona - Naupliosa, króla Eubei. Cywilizacja mykeńska rozwijała się tu od XII w. p.n.e., od VII w. p.n.e. był tu drugi port Argolidy po Argos - z którym ostatecznie Nauplio przegrało i z początkiem naszej ery popadło w ruinę i odrodziło się dopiero w czasach bizantyjskich i weneckich. W końcowej fazie walk powstańczych przeciw Turcji miasto zostało zdobyte przez Greków i właśnie tutaj, w 1823 r. ustanowiono stolicę nowopowstałego królestwa. Nauplio było metropolią do 1834 r., po czym stolicę przeniesiono do Aten - które wcześniej, w wyniku okupacji tureckiej podupadły i miały ledwie kilka tysięcy mieszkańców. Dawną świetność dokumentuje w Nauplio kilka muzeów - przede wszystkim Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne, oraz będące oddziałem tego ostatniego urocze Muzeum Dziecka. Dziś jest to duży ośrodek turystyczny, portowy i przemysłowy.

Skręcamy na wschód w kierunku starożytnego Epidauros. To jeden z najlepiej znanych ośrodków antycznej Grecji, przede wszystkim z powodu słynnego teatru, o który zwykle się wie tylko tyle, że miał - i ma nadal - wspaniałą akustykę. Ale nazwa ta występuje w Helladzie kilkakrotnie - powtarza się nawet w samej Argolidzie, gdzie leżą oddalone od siebie o kilkanaście kilometrów Epidauros, Palaia (albo Archea) Epidauros i Nea Epidauros. Nazwa to oczywiście eponim - wywodzi się od imienia mitologicznego Epidaurosa, który miał być synem jednego z pierwotnych królów Argolidy - Argosa, albo Pelopsa. Inni uważają, że spłodził go sam Apollo. Poza tym, że jakoby założył tu miasto - nic o nim nie wiemy.

A więc zatrzymujemy samochód na sporym, a nawet miejscami zacienionym parkingu przed ogrodzonym "miejscem archeologicznym", usytuowanym wśród zalesionych wzgórz pasma Kinortio Oros, na obszarze parku narodowego o tej samej nazwie. Ludzi dużo, są też autokary wycieczkowe. Kupujemy bilety (12 € normalny, 6 ulgowy) i wchodzimy na teren największego w Grecji sanktuarium Asklepiosa - boga opiekującego się lecznictwem i medycyną. Najpierw jednak kierujemy się w prawo od wejścia, nieco pod górę, gdzie w stoku góry Cynortio znajduje się wielki teatr. Powstał on ok. -330 r. według projektu architekta (ale także rzeźbiarza) Polikleta Młodszego i ma wygląd typowy dla teatrów greckich: jest tu amfiteatralna widownia, mogąca pomieścić do 14 tysięcy osób, orchestra - dziś zwykle nazywaną sceną - o średnicy ok. 20 m i kiedyś była skena, gdzie znajdowały się kulisy i teatralna maszyneria. Dziś ze skeny pozostały tylko ruiny. Teatr ma fantastyczną akustykę: mówi się, że brzęk monety, rzuconej na ziemię w centralnej części orchestry słychać nawet w górnych rzędach widowni. Przewodnicy wycieczek, a także osoby indywidualne powtarzają w kółko ten monetarny eksperyment (jest nawet zaznaczony specjalny punkt, gdzie trzeba to robić - miejsce dawnego ołtarza z posągiem boga) i pewno słyszą jego efekt, bo co chwila słychać okrzyki zachwytu i oklaski. Ja nie słyszę - a za poprzednim pobytem słyszałem... Pocieszam się tym, że teraz nie chciało mi się wspinać do najwyższego rzędu, a w dole słychać gorzej. Doskonała akustyka zachęca też rozmaitych śpiewaków do popisów, co też jest przyjmowane oklaskami. Żądny chwały, ale na trzeźwo nie umiejący śpiewać - wychodzę na środek orchestry i recytuję wiersz Gałczyńskiego Igne Bartsch. Niestety, nie wiedzieć czemu nie dostaję oklasków.

Teatr Polikleta jest częścią rozległego sanktuarium Asklepiosa, gdzie przybywali ludzie z całego Peloponezu i nawet z dalszych części terytorium helleńskiego, by się leczyć. Do ich dyspozycji było 160 pokoi hotelowych. Poza opieką medyczną uczniów i następców boga od medycyny, terapia obejmowała leczniczy sen we wspólnej hali, gdzie bóg objawiał się pacjentom i mówił, jak mają się leczyć, kąpiele w łaźniach (z biblioteką...), picie wód mineralnych z pobliskich źródeł i właśnie oglądanie sztuk teatralnych. Teatr przetrwał czasy rzymskie bez żadnych przeróbek, zaś po wprowadzeniu chrześcijaństwa asklepejon przekształcono w centrum lecznicze od egidą nowej religii. Potem ośrodek podupadł, teatr został zasypany ziemią i okruchami skalnymi, a systematyczne wykopaliska zaczęto tu prowadzić pod koniec XIX w. W 1938 r. wznowiono działalność teatralną, wystawiając (wyłącznie w greckiej obsadzie i reżyserii) tragedię Elektra Sofoklesa - czyli sztukę, którą na pewno tu grywano w IV w. p.n.e. Po wojennej przerwie działalność teatralną wznowiono tu w 1955 r., ustanawiając doroczny festiwal dramatu antycznego. W czasie festiwalu organizowane są także koncerty z udziałem wielkich gwiazd - m.in. śpiewała tu słynna Maria Callas.

Ponieważ jakaś jej następczyni podejmuje właśnie próby akustyczne w języku rosyjskim, my przechodzimy na teren sanktuarium Asklepiosa.

 

Asklepios, z łacińska nazywany Eskulapem, był półbogiem, czyli herosem, wielkim lekarzem, uzdrowicielem i znawcą leczniczych właściwości przyrody. Już samo jego przyjście na świat było medycznym fenomenem: był synem boga Apolla i ziemianki Koronis, królewny z Tesalii. Gdy już była w zaawansowanej ciąży - zdradziła Apolla, który ukarał ją śmiercią, ale kazał Hermesowi dokonać na nieboszczce cesarskiego cięcia. Wydobyty z jej łona właśnie w Epidauros chłopiec został oddany na wychowanie i naukę słynnemu centaurowi Chironowi, który zapoznał go z ziołolecznictwem i ogólnymi problemami medycyny, ale uczeń wkrótce prześcignął mistrza. Drugim bowiem nauczycielem Asklepiosa był symbol mądrości - wąż, którego chłopiec uratował od śmierci, a w nagrodę gad polizał jego uszy tak, że mógł słyszeć rzeczy, nie docierające do zwykłych śmiertelników i nauczył go sekretów, pomagających leczyć, uzdrawiać, a nawet wskrzeszać ludzi. Wąż zaprzyjaźnił się z Asklepiosem tak, że oplatał jego laskę i w ten sposób zawsze mu towarzyszył i pomagał. Do dziś laska z wężem jest symbolem pomocy medycznej, a w regionie śródziemnomorskim wciąż żyje niejadowity Wąż Eskulapa.

Gdy dorósł, Asklepios ożenił się Epione, boginią uśmierzania bólu, i miał z nią pięć córek i trzech synów - wszystkich związanych z medycyną (m.in. były to Hygeja i Panacea, oraz Machaon i Podaleirios - lekarze spod Troi). Jego uczniowie nazywani byli Therapeutai, czyli pomocnikami uzdrowiciela. Z tym uzdrawianiem Asklepios w pewnym monecie przesadził, bo najpierw zaczął wskrzeszać zmarłych (co mu się zdarzyło na przykład podczas wyprawy po Złote Runo do Kolchidy, bo był lekarzem na statku Argo), a potem tak rozwinął swoją działalność lekarską, że ludzie przestali umierać, zrobił się na ziemi tłok, a Hades nie miał kogo przyjmować w świecie podziemnym. W dodatku Asklepios zawinął kiedyś na wyspę Kos i tam wykształcił swego najzdolniejszego następcę - Hipokratesa. Najgorsze jednak było to, że medyk nie mógł znać tekstu Hamleta, w którym genialny Szekspir napisał: Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy. Zresztą, na pewno nie uważał się za podrzędną istotę... A było tak: syn wielkiego króla ateńskiego Tezeusza i amazonki Hippolity -  Hippolitos był pięknym młodzieńcem i zakochała się w nim jego macocha - Fedra, skądinąd córka króla Krety Minosa i jego żony Pazyfe, czyli rodzona siostra Ariadny, która Tezeuszowi pomogła pokonać Minotaura, a potem została przez ateńczyka niecnie porzucona na Naksos. Hippolitos odrzucił jej zaloty, a Fedra, w obawie, że chłopak oskarży ją przed ojcem - sama poszła do Tezeusza i powiedziała mu, że pasierb ją zgwałcił. Pamiętacie biblijną historię Józefa i podłej żony Putyfara? Tezeusz wygnał syna, a konie rydwanu, którym odjechał Hippolitos, zostały spłoszone przez dzikiego byka i chłopak poniósł śmierć. Jeszcze wcześniej jednak w synu Tezeusza zakochała się sama Afrodyta, ale on odrzucił miłość bogini, bo poprzysiągł zachować niewinność, by zostać kapłanem Artemidy... No, a Afrodyta nie tolerowała odrzucenia i sprawiła, że Fedra zakochała się w pasierbie. Hipolit więc umarł, Fedra popełniła samobójstwo - i wtedy na prośbę Artemidy wkroczył do akcji Asklepios, który chłopaka ożywił. Hippolit został przez Artemidę przeniesiony do italskiego Lacium, gdzie żył długo i szczęśliwie i nawet się ożenił (z co z jego niewinnością?), ale Zeus już tego wszystkiego nie wytrzymał, wziął wykuty świeżo przez Cyklopów piorun i zabił biednego lekarza, którego już nie miał kto wskrzesić. Apollo się wściekł i w zemście za syna wyzabijał wszystkich Cyklopów, no bo Zeusa nie mógł dosięgnąć, ale potem się wszystko uładziło, a Zeus, tradycyjnym zwyczajem przeniósł nieżywego Asklepiosa na nieboskłon w postaci gwiazdozbioru Wężownika.

 

 

Dzisiejsze Asklepejon w Epidauros to rozległy teren, w którym oglądamy ruiny wielkiej doryckiej świątyni Asklepiosa (ok. 23 x 12 m) z -370 r., gdzie znajdował się 7-metrowy posąg ze złota i kości słoniowej, przedstawiający lekarza, w pozycji siedzącej, wspartego na lasce, w towarzystwie węża i psa. Posąg, autorstwa Trasymedesa z Paros nie zachował się, ale jego wizerunek widniał na monetach, bitych w Epidauros. Jest tam także świątynia Artemidy z kolumnadą, z tego samego okresu, okrągła świątynia, czyli dość tajemniczy tolos,  bo do dziś nie znamy jego przeznaczenia, autorstwa tego samego mistrza, który projektował teatr, abaton - czyli sypialnia, w której leczono snem - być może także hipnozą, łaźnie, oraz zawsze obecne przy tego typu sanktuariach obiekty sportowe i kulturalne: gimnazjon z salami do nauki i do ćwiczeń fizycznych, stadion z ponad 180-metrową bieżnią oraz palestra - czyli sala do walk zapaśniczych oraz rzymski odeon. Odnalezione w Epidauros rzeźby, inskrypcje, fragmenty budowli i innych dzieł sztuki (najczęściej w postaci kopii), a także zabytki przyrodnicze eksponowane są w niewielkim Muzeum Archeologicznym, znajdującym się w pobliżu wejścia.

Opuszczamy sanktuarium Asklepiosa w Epidauros, wsiadamy do samochodu i jedziemy do... Epidauros. No to gdzie byliśmy dotychczas? Po prostu tamto Epidauros, to nie było w ogóle miasto, tylko takie centrum zdrowia fizycznego i psychicznego na peryferiach, położone w górach. Do miasta nad morzem mamy szesnaście kilometrów na wschód, ale przejazd prowadzi trudną drogą, więc zajmuje nam prawie pół godziny. Żeby jeszcze było trudniej, miasto Epidauros składa się z dwóch osobnych aglomeracji - Palaja Epidavros (na niektórych drogowskazach - Archaia Epidavros) i Nea Epidavros, stare i nowe. Dzieli je prawie 5 kilometrów. Aż do czasów rzymskich cały ten teren nie był podporządkowany władcom Argos, tylko tworzył własne królestwo - Epidauria. Podobno mieszkało w nim 80 tysięcy ludzi (mało prawdopodobne!) i jak wiemy od Homera, jego władcy byli dość bogaci, by wyposażyć aż 25 statków, biorących udział w wojnie trojańskiej. Dowodzili nimi synowie Asklepiosa, lekarze Machaon i Podaleirios.

Stare Epidauros rzeczywiście jest stare, bo założone co najmniej w IV w. p.n.e., ale dziś wygląda jak zwykłe prowincjonalne, senne i niewielkie miasteczko (ok. 1600 mieszkańców). Jest tu port rybacki (w starożytności były dwa: wojenny i handlowy), kilka hoteli i restauracji i parę zabytków, a na wybrzeżu - kilka plaż (najładniejsza: Kalamaki). Prawdziwą ozdobą miasteczka jest starożytny teatr z połowy IV w. p.n.e., nazywany Małym teatrem w Epidauros. Miał ok. 2000 miejsc i był mocno "zromanizowany" w pierwszych wiekach naszej ery. Potem uległ zapomnieniu i przysypała go ziemia. Odkopano go dopiero w 1970 r. i częściowo zrekonstruowano tak, że mogą się tu odbywać przedstawienia teatralne i koncerty - w tym Muzyczny lipiec - doroczny festiwal muzyki popularnej. Niestety, w czerwcu 2017 r. przed festiwalem teatr był w remoncie, tak że mogliśmy go oglądać zza siatki (dziurawa, dało się wejść...). Na wzgórzu nad teatrem widać ruiny tutejszego Akropolu, wśród których wznosi się niewielki kościół ortodoksyjny.

Inna atrakcja znajduje się... w morzu. Od teatru schodzimy na południe za drogowskazami, kierującymi do Zatopionego Miasta. Na plaży Kalimnos idziemy wzdłuż brzegu (wstępu broni stadko groźnie wyglądających gęsi...) i dochodzimy wreszcie do tabliczki z napisem Sunken City, która kieruje nas wprost do morza. Nie wykrzesaliśmy w sobie aż tyle determinacji, żeby tam popłynąć, choć było blisko brzegu i niezbyt głęboko. Co nieco było widać z brzegu, a z wody też było niezbyt imponujące - o czym świadczyły dobrze słyszalne uwagi jakichś polskich turystów, eksplorujących tę "argolidzką Atlantydę" - jak o niej zdecydowanie przesadnie mówią niektóre przewodniki. Najlepiej to wszystko widać z góry - są to zalane przez wodę ruiny fundamentów paru domów, pozostałe na dnie potrzaskane naczynia i niemal niezniszczone pitosy - to efekt zmiany położenia nabrzeża wskutek trzęsienia ziemi w 370 r. Zaczynamy poważnie myśleć o tym, żeby na następne wyprawy wyposażyć się w dron, który załatwi za nas zdjęcia tego typu obiektów. Na razie, zamiast drona, musi nam wystarczyć podgląd w Google Earth... Do osobistej penetracji tego terenu zniechęca nas dodatkowo mały jeżowiec, znaleziony przez Renatę na brzegu. W morzu, na kamieniach, mogą być ich setki, a ich kolce są twarde jak stal, ostre jak szpilki i bardzo łamliwe, a w dodatku mogą wydzielać trujący jad. Wracamy na Kalimnos i wstępujemy do tamtejszej tawerny na obiad. Piwo "Exa" tym razem towarzyszy bynajmniej nie greckiej potrawie, ale tamtejsza pasta bolognese jest naprawdę znakomita.

Robi się późne popołudnie, a przed nami jeszcze jeden wyznaczony przez Renatę cel, tym razem nie historyczny a geograficzny: mamy dotrzeć do najwęższej części półwyspu, dzielącego Zatokę Sarońską i Morze Egejskie. Dojeżdżamy do miejsca, w którym między obydwiema częściami morza odległość wynosi zaledwie 200 metrów. Teren jest pofałdowany, zarośnięty krzakami i pojedynczymi drzewami, ale w końcu znajdujemy takie miejsce, gdzie widać naraz Zatokę i otwarte morze. Akweny tutaj są dość płytkie i zauważamy tu fermy wodne, gdzie hodowane są jakieś "owoce morza". Podobne miejsca we Francji były wykorzystywane na hodowlę ostryg. Tu, być może, hoduje się kalmary lub ośmiornice. Wracamy do miasta. Nowe Epidauros leży o pięć kilometrów na północ od Starego, a jego historia, pod tą właśnie nazwą, datuje się dopiero od 1821 r., kiedy tutaj obradowało pierwsze Zgromadzenie Narodowe odzyskującej niepodległość Grecji (co upamiętnia pomnik w centrum miasta). Wcześniej istniejącą tu wioskę nazywano Piada, a jej usytuowanie kilka kkilometrów od morza, wskazuje, że jej lokalizacja wyniknęła z obawy przed napadami piratów. Jedynymi zabytkami w okolicy są pozostałości bizantyjskiego zamku, wewnątrz którego znajduje się XI-wieczny romański kościółek św. Jana Teologa. W początkach XIII w. objęli go w posiadanie Wenecjanie i to oni nadali mu obecny kształt. W okolicy jest kilka średniowiecznych klasztorów i kościółków, a na wzgórzu Vassa znajdują się ruiny osady mykeńskiej, która istniała tu w latach 2000-1000 p.n.e.

Jadąc z powrotem, w przydrożnym straganie zaopatrujemy się w owoce prosto od krowy, w tolańskim markecie wynajduję miejscowe winko z Peloponezu o wdzięcznej nazwie Trylogia, którym zajmujemy się pod koniec pracowicie spędzonego dnia, zasiadając na balkonie z malowniczym widokiem na okrywaną coraz większym mrokiem wysepkę Koronisi. Na wody Zatoki Tolańskiej wypływa coraz więcej kutrów, które migając kolorowymi światłami, przywabiają do sieci nasz jutrzejszy obiad.

 

 

 

 

Koronisi przed Trylogią                                    Trylogia                        Koronisi po Trylogii...

 

 

 

 

 

Dalej