Maciej Pinkwart

Duża porcja Grecji

 

Odcinek drugi

TUTAJ poprzedni odcinek

 

Ateny w ruinie

 

 

Wystartowaliśmy z Krakowa 11 czerwca 2017 r. kilkanaście minut po południu, lecieliśmy około dwóch godzin, ale z powodu różnicy czasu (+1 w stosunku do Polski) wylądowaliśmy po 15-tej. Lotnisko, położone na wschód od Aten, nosi imię im. Elefteriosa Wenizelosa – wybitnego polityka, pochodzącego z Krety (ur. w 1864 koło Chani, zm. w 1836 we Francji, pochowanego na górze Profilis Ilias koło Chani), który w pierwszej połowie XIX w. był kilkakrotnie przywódcą powstań narodowo-wyzwoleńczych, doprowadził do utworzenia niepodległego państwa greckiego i w pierwszych latach republiki sześciokrotnie był premierem. Port lotniczy jest ogromny – po odbiór baraży maszerowaliśmy blisko 10 minut. Renata zamówiła (przez Internet oczywiście) transfer do hotelu, co odbyło się niejako trójfazowo: najpierw przy wyjściu czekał na nas pan z tabliczką z nazwiskiem Renatki, który przekazał nas drugiemu panu, a ten zaprowadził do żółciutkiej, wypucowanej taksówki. Kierowca pomógł upakować nasze niemałe bagaże, dał nam na dzień dobry po butelce wody mineralnej (choć upału nie było i dzień był raczej pochmurny), potem przez dobre pół godziny opowiadał nam o tym, co widać z drogi.

Do Aten z lotniska jest ok. 30 km. Jedzie się dobrą autostradą (płatną) i już z daleka widać stolicę – która, po prawdzie, z autostrady na stolicę nie wygląda. Co do populacji i powierzchni są zdania rozmaite: samo miasto (w sensie urbanistycznym) ma niecałe 700.000 mieszkańców, ale zrośnięta już w jedno aglomeracja ma ponoć blisko 5 milionów. W tym – czy poza tym, nie wiem – prawie milion cudzoziemców, przeważnie umykających statystyce, nie zameldowanych i pracujących na czarno. Także Polaków. Podobnie powierzchnia: w strefie miejskiej jest to 412 km2, w całej metropolii – blisko 39.000 km2. Ateny leżą w niecce ograniczonej z jednej strony Zatoką Sarońską (należącą do Morza Egejskiego), z drugiej – czterema masywami górskimi, z których najwyższy jest Pentelejkon, wznoszący się nad Atenami jak Giewont nad Zakopanem: ma 1108 m n.p.m., a miasto leży na 70 metrach. No i właśnie z drogi dojazdowej do Aten widać najpierw głównie osiedla na stokach tych gór. Z daleka wygląda to jak medina w Fezie czy Marrakeszu…

Dojeżdżamy do doskonale położonego hotelu „Oscar” przy skromnej ulicy Filadelfias, tuż obok stacji metra i dworca kolejowego, między przystankami autobusowymi i trolejbusowymi. Duże, sympatyczne lobby, obok sala konferencyjna, na półpiętrze stołówka śniadaniowa, wygodna winda. Rozpakowujemy się na trzecim piętrze i wychodzimy na balkon. Widok trochę jak na warszawskim Targówku. Przebieramy się i wychodzimy. Na ulicy zauważamy, że zaczyna padać. Przechodzimy przejściem podziemnym na postój taksówek, ulokowany przy wyjściu z metra. Wybieramy się na Plakę, nie tyle żeby się tam przechadzać czy kupować pamiątki (to takie dość rozgałęzione Krupówki ateńskie), ale żeby zjeść kolację. Taksówkarz najpierw pyta, ile nas jest (jakby to miało dla taksometru jakieś znaczenie), potem żąda 15 €. – Chyba go po…ało! – stwierdza ze znawstwem Renatka. Schodzimy do metra – jest to numer 2, oznaczony kolorem czerwonym, stacja nazywa się Larissa. Wielkie przestrzenie, kupujemy bilety (kasjerka, widząc mnie, sama proponuje bilet dla seniora, efharisto…), pociąg podjeżdża prawie natychmiast, pustawo. Wysiadamy na piątym przystanku – stacja ma znajomą nazwę Akropoli… Przed nami Plaka, po lewej – zwaliste skały Akropolu, z ledwo widoczną platformą widokową przed Partenonem. Przechodzimy w deszczu (parasole mamy, ale zostały w hotelu…) jakieś 200 metrów przez οδός Βύρωνος (czyli – jak się domyślam – ulicą Lorda Byrona…) i siadamy pod dachem, ale przy przestronnie otwartych oknach restauracji „Dafne”. Po lewej stronie mało efektowny pomnik Lizykratesa, wyżej, od zachodu – Akropol.

Czy jest na świecie – czy mógłby być gdziekolwiek poza Atenami – pomnik faceta, który został tak uhonorowany dlatego, że… był organizatorem chóru? Lizykrates był choregiem z IV w. p.n.e., w latach 335-334 p.n.e. jego chór wygrał w Wielkich Dionizjach, czyli festiwalu teatralnym, rozgrywanym w Atenach pod egidą boga wina Dionizosa. Wielu spektaklom towarzyszyły chóry, stąd nagroda dla Lizykratesa. Tyle, że ów antyczny chór nie wykonywał sztuki wokalnej, ale powtarzał i komentował najważniejsze kwestie poruszane na scenie przez bohaterów dramatów, zaś choreg chórem nie kierował (to robił koryfeusz), a tylko był jego organizatorem i sponsorem. Festiwal odbywał się w nieodległym Teatrze Dionizosa pod Akropolem.

Zamawiamy pierwsze mythos, pierwsze kalamari, pierwszą musakę, pierwsze souvlaki. Tradycyjnie – każde z nas co innego. Po kolacji jeszcze krótki spacer do pobliskiego Łuku Hadriana, za którym rysują się tereny świątyni Zeusa Olimpijskiego. Super, ale to już nie na dziś.

12 czerwca poniedziałek wstał słoneczny i zapowiadał się ciepły dzień. Po śniadaniu (dość standardowe, jak w większości hoteli) wychodzimy przed „Oscara”, gdzie już czeka na nas pan Włodek, krakowianin, mieszkający od 17 lat w Atenach. Jego auto – wciąż na polskiej rejestracji – pomoże nam w przemieszczaniu się po zatłoczonych ulicach ateńskich, a on sam stanie się naszym doskonałym przewodnikiem. Najpierw jedziemy przed gmach parlamentu, na Plac Konstytucji (Syntagma), żeby obejrzeć tradycyjną zmianę warty. Ta najbardziej widowiskowa, z udziałem kilkudziesięciu żołnierzy z minispódniczkach odbywa się w niedzielę o 11-tej, w powszedni dzień cogodzinnej zmiany warty dokonuje tylko czterech żołnierzy w tradycyjnych strojach – dwóch zmienia dwóch, poza tym jest kilku „zwykłych” podoficerów w panterkach. Owi wartownicy – wchodzący w skład elitarnej Straży Prezydenckiej - strzegą znajdującego się pod gmachem parlamentu Grobu Nieznanego Żołnierza. Cudny nie jest – to płaskorzeźba umierającego hoplity, umieszczona w tym miejscu w 1932 r. W stulecie powołania na tron pierwszego króla nowożytnej Grecji – Ottona I.

A sam gmach parlamentu to neoklasycystyczna budowla, wzniesiona w latach 30. XIX w. jako pałac dla nowego króla. Syn Ludwika I Bawarskiego został obdarzony koroną w wieku niespełna 17 lat przez Wielką Brytanię, Francję i Rosję, kiedy to postanowiono przyznać Grecji niepodległość. Finansował budowlę bawarski tatuś, projektowali bawarscy architekci, a nieco starszy brat nieopierzonego króla Maksymilian II sugerował, żeby zburzyć nikomu niepotrzebne ruiny na Akropolu i tam właśnie usytuować królewsko-bawarski majestat. Sprzeciwił się tatuś. Otto mało się udzielał, rządzili za niego regenci, w końcu zdenerwowali się Grecy i wywołali powstanie. Najpierw przekształcono Grecję w monarchię konstytucyjną, a potem króla pogoniono precz, a jego następcami zostali najpierw Jerzy I Grecki (jak sama nazwa wskazuje – syn króla Danii, urodzony  Kopenhadze), a od 1913 r. – Konstantyn I, pierwszy Grek na tronie ateńskim. Ubiór wartowników, nazywanych tu ewzoni, to nawiązanie to strojów… górali, biorących udział w antytureckim powstaniu z lat 20. i 30. XIX w., trochę tylko przecudowany. Plisowane spódniczki mają na przykład koniecznie po 400 fałd – na pamiątkę 400-letniej niewoli tureckiej, w której pozostawała Grecja.

Król Otto I Wittelsbach -->

Trwa to długo, turystów niezbyt wielu, nudzę się trochę, zwłaszcza że widziałem to już przed laty i to akurat się zupełnie nie zmienia. Dzieci karmią gołębie, starsi robią sweetfocie z żołnierzami, wreszcie podjeżdża pan Włodek i zmieniamy miejsce pobytu. Przejeżdżamy 10 kilometrów na północ – ale korki zatrzymują nas co chwilę i zajmuje to nam przeszło pół godziny. Jedziemy przez ścisłe centrum – i co chwilę widać, jak bardzo Ateny są w ruinie. Pewno z jedna trzecia domów jest albo niedokończonych, albo porzuconych w trakcie remontu – najprawdopodobniej inwestycje podjęto na kredyt i porzucono w momencie, gdy grecki kryzys spowodował wyschnięcie źródeł unijnych dotacji. Stoją teraz puste i straszą pomalowanymi sprayem ścianami, powybijanymi szybami, sypiącym się na ulicę tynkiem – kontrastując z domami ukończonymi, nowoczesnymi i błyszczącymi nowością, a także – z dobrze utrzymanymi zabytkami.

Jedziemy w rejon stadionu olimpijskiego, który także stanowi obowiązkowy punkt programu zwiedzania Aten, choć właściwie nie wiem, dlaczego. Jestem tu już drugi raz i zastanawiam się, czy dla kogoś, kto miłośnikiem sportu nie jest, fakt, że tu rozegrały się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie, ma aż takie znaczenie… Oczywiście, jest to też zabytek, ale trochę taki jak warszawska starówka. Stary, ale nowy. Stadion jako pierwszy zbudował tu w latach 330-329 p.n.e. wielki mówca, polityk i ekonomiczny zarządca Aten – Likurg, a w latach 140-144 n.e. rozbudował Herod Attikus tak, że mógł pomieścić 80 000 widzów. Odnaleziony podczas wykopalisk, został zrekonstruowany prywatnym sumptem greckiego biznesmena Georgiosa Averoffa i oddany do użytku w 1896 r., kiedy to w Atenach rozegrano pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie, realizując ideę słynnego barona Pierre’a de Coubertina. Konkurowano wówczas w zaledwie dziewięciu dyscyplinach: zapasach, kolarstwie, lekkoatletyce, pływaniu, gimnastyce, podnoszeniu ciężarów, tenisie, strzelectwie i szermierce. 70 procent uczestników stanowili Grecy.

Dziś stadion wygląda jak nowy i nieużywany, co jest skutkiem tego, że wybudowano go z lśniącego białego marmuru, a turyści raczej oglądają go z zewnątrz, bo wstęp jest płatny (5 € bilet normalny, 2,50 – ulgowy dla młodzieży i seniorów). Opiekę nad obiektem sprawuje Helleński Komitet Olimpijski. Wykorzystuje się go nadal, na imprezy sportowe (głównie wyścigi konne i kolarskie) i rozmaite wydarzenia kulturalne.

Po względnym sukcesie Igrzysk w 1896 r. rozważano możliwość, by odtąd rozgrywane co cztery lata zawody stale odbywały się w Atenach, na tym właśnie stadionie. Jednak sprzeciwił się temu sam Pierre de Coubertin uznając, że wędrujące po świecie igrzyska w lepszym stopniu zrealizują jego ideę – łączenia narodów przez sport. W efekcie stadion, nazywany Kalimarmaro (piękny marmur) lub Panathinaiko Stadio był tylko raz stadionem olimpijskim. Kiedy Grecji po raz drugi przyznano prawo organizacji Igrzysk (w 2004 r.), rozgrywane były one na innym stadionie, zbudowanym w 1982 r., gdzie na co dzień grają ateńskie kluby piłkarskie Panatenaikos i AEK Ateny. Położony jest on prawie 10 km dalej na północ.

Pozostając poniekąd przy temacie olimpijskim, przenosimy się teraz do Olimpejonu, czyli ruin Świątyni Zeusa Olimpijskiego. To 10 minut piechotą, albo 9 samochodem, który musi objeżdżać cały rozległy teren świątyni, klucząc po jednokierunkowych pasach kilku ulic. Wchodzi się od strony pięknego Ogrodu Narodowego, od ulicy Vasilissisa Olgasa. Tam też jest kasa biletowa – normalny 6 €, ulgowy 3. Olimpiejon, jak nazywali Grecy wszystkie świątynie, poświęcone najważniejszemu z bogów Olimpu, wchodzi też w skład pakietowego biletu, obejmującego m.in. Akropol – o czym wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy.

Świątynia – a raczej to, co z niej zostało – robi na turystach wielkie wrażenie. W pobożnym zachwycie wraz z kilkunastoma Japończykami, których w Atenach jest mnóstwo, obchodzimy wkoło wielki teren, na środku którego stoi to, co pozostało ze świątyni. W zasadzie, na dobrą sprawę, w sensie materialnym ten, jak i wiele innych greckich antycznych zabytków nie przedstawia się specjalnie okazale: kilka, niekiedy kilkanaście kolumn, czasem z resztkami dachu, czasem tylko z ocalałymi architrawami, fundamenty czegoś, co kiedyś było ludzkim domem, kamienne ławy, ledwo wystające z ziemi fragmenty ołtarzy. Możemy, oczywiście, podziwiać kunszt architektów, którzy rozplanowywani budowle w terenie, zwykle znakomicie wkomponowując je w krajobraz, możemy doceniać trud budowniczych, którzy potrafili ustawić kilkupiętrowe kolumny, układając wielkie i ciężkie bębny jeden na drugim. Jak? Wciągając je na stale nadbudowywanych pochylniach? Zapewne.

Mnie to nie bierze. Ale mam wprost metafizyczną świadomość obcowania z historią, z duchem czasów, które są tak odległe, że nie sposób ich zrozumieć – można tylko trochę je poznać. Fascynująca jest dla mnie też świadomość ogromu pracy przy budowie takich obiektów – i ich rozciągnięcie w czasie. Także sposób, w jaki je wykorzystywali dla siebie i dla państwa poszczególni patroni, jak od wyrazu kultu dla Boga, w którego wierzyli, przechodzili do instrumentalnego traktowania tego kultu dla podniesienia własnego znaczenia i uwiarygodnienia własnych rządów. Niewiele się zmieniło od tamtych czasów.

Świątynię Zeusa w Atenach zaczął budować ateński tyran Pizystrat, w drugiej połowie VI wieku p.n.e. Ciekawa postać. Tyran w dawnych czasach to władca, który obejmował rządy odsuwając od władzy – zwykle siłą – poprzednią ekipę, zwykle zdobywając poparcie ludu, który wierzył w jego zapewnienia o dążeniu do obalenia oligarchów. Oczywiście, to poparcie wykorzystywał tyran do przejęcia pełni władzy. Lud początkowo go popierał, a gdy orientował się, że sam cierpi wskutek jego samowładztwa – było już za późno. Dopiero gdy tyran przebrał miarę – bywał obalony, przez lud i… kolejnego tyrana. Pizystrat, sam należący do elity i oligarchów, wykorzystał słabość poprzedniej władzy w Atenach, sprzymierzył się z jej zewnętrznymi przeciwnikami, zgromadził spore bogactwa, także wykorzystując zasoby naturalne w swoich rodowych dobrach, potem skoncentrował swoje siły na leżącej naprzeciw Aten wyspie Eubea, skąd w 539 r. p.n.e. uderzył na stolicę, zdobył Akropol, przeciwników zmusił do emigracji, po czym wydając wielkie pieniądze na przekupienie ludu – zyskał jego poparcie. Był to, jakbyśmy dziś powiedzieli – „ludzki pan”. Nadal rozdawał pieniądze chłopom, obsadzał swoimi ludźmi ważne stanowiska w państwie, ale nie zmieniał jego zasad ustrojowych, respektował prawo i podporządkowywał się wyrokom Areopagu – choć starał się, by w jego składzie zasiadali rekomendowani przezeń archontowie.

 

Zeus, uważany za króla bogów, miał dość skomplikowany życiorys i pochodził z patologicznej rodziny. Bo na początku była Gaja, bogini Ziemi, która była nią samą… Ona to sama z siebie urodziła boga Nieba, Uranosa, który wnet został jej mężem. Z tego związku urodzili się Sturęcy, Cyklopi i Tytani, a wśród tych ostatnich m.in. Rea, Tetyda, Temida i Kronos. Sturękich i Cyklopów w obawie przed zamachem ojciec zesłał do najniższej krainy podziemi – Tartaru, zamierzał też tak potraktować Tytanów, ale zapobiegła temu Gaja, która namówiła Kronosa, by ten podczas snu napadł – przy pomocy rodzeństwa – na ojca i wielkim sierpem (z którego potem powstała wyspa Korfu) obciął mu jądra i wrzucił je do morza. Z pozostałego w nich nasienia i piany morskiej narodziła się Afrodyta – najpiękniejsza z bogiń. Kronos objął władzę i pojął za żonę własną siostrę Reę. On też obawiał się własnych dzieci, więc połykał każde nowonarodzone niemowlę, aż Rea, urodziwszy najmłodszego syna, podała Kronosowi kamień, owinięty w pieluszki. A to niemowlę to właśnie Zeus, ukryty przed ojcem i wychowany w jaskini Dikte na zboczach góry Ida na Krecie, wykarmiony przez kozę Almateę – gdy dorósł, sprawił, że Kronos zwymiotował swe wcześniej połknięte (ale nie strawione…) dzieci, a jego samego zesłał do Tartaru. To starsze rodzeństwo Zeusa to Posejdon, Hades, Hera, Demeter i Hestia.  Ożeniwszy się z Herą, na siedzibę bogów wybrał Olimp w północnej Grecji, gdzie zasiadał z rodzeństwem, przyrodnią siostrą Afrodytą oraz dziećmi: Apollem i Artemidą, Aresem, Dionizosem, Ateną i Hefajstosem. Gwałtowny, zazdrosny, mściwy, kochliwy, pan nieba, sprawiedliwy sędzia, król bogów i ludzi, rządzący piorunami („gromowładny”), ojciec wielu bogów i herosów, z których wielu spłodził z ziemskimi kobietami, niekiedy przybierając ludzkie lub zwierzęce postacie. W Rzymie czczony jako Jowisz. Od jego imienia, w nowogreckim wymawianego jako Dias, pochodzi łacińska nazwa boga – deus, francuskie dieu, hiszpańskie dios, portugalskie deus, włoskie dio.

 

Pizystrat rozwijał kult Ateny, Zeusa i Dionizosa, przekształcił Wielkie Dionizje w festiwal teatralny, a także – co szczególnie warte podkreślenia – kazał po raz pierwszy utrwalić na piśmie dwa wielkie arcydzieła Homera: Iliadę i Odyseę, które przedtem, przez niemal dwa stulecia od ich powstania, funkcjonowały tylko w tradycji ustnej, recytowane przez rapsodów. To on rozpoczął budowę Partenonu na Akropolu (dokończoną przez jego synów) i, jak już wiemy, ateńskiego Olimpiejonu. Kiedy jednak Pizystrat w -527 r. zmarł śmiercią naturalną (co tyranom zdarza się rzadko) – świątynia była nieukończona. Prace kontynuowano za rządów jego dwóch synów, ale oni zginęli w dramatycznych okolicznościach: starszy Hipparch został zabity przez zazdrosnego przyjaciela jego kochanka, młodszy Hippiasz zdradził Ateny, poparł Persów i zginął walcząc po ich stronie pod Maratonem w -490 r. Budowę kontynuował dopiero po kilku wiekach władca Syrii Antioch IV Epifanes, rozpoczynając prace w -174 r., ale gdy i on umarł po dziesięciu latach – budowę porzucono.

Antinous

<-- Cesarz Hadrian

 

 Dokończył ją dopiero w 132 r. n.e. wielki mecenas sztuki, poeta i dziwak, rzymski władca Hadrian, jeden z tzw. pięciu dobrych cesarzy, którego historia zapamiętała jako władcę pokojowego, utrwalającego dotychczasowe zdobycze imperium bez powiększania ich przy pomocy kosztownych podbojów, twórcę Muru Hadriana w północnej Brytanii, rzymskiego własnego grobowca, dziś znanego jako Zamek św. Anioła, oraz ateńskiej biblioteki i Łuku Hadriana, przylegającego do terenu Olimpiejonu. Był pierwszym cesarzem, który nosił brodę i pewno pierwszym, który miał stałego oficjalnego kochanka - młodszego o 30 lat Antinousa, lubianego także przez żonę Hadriana Vibię Sabinę. Gdy chłopak w wieku 19 lat utonął w nurtach Nilu – Hadrian ustanowił jego kult jako herosa, budował mu świątynie, a nawet miasto nad Nilem. W Grecji Antinousa czczono głównie w Arkadii, a do XVIII wieku w całej Europie popularne były jego posągi i portrety, jako że uważano go za ideał męskiej piękności.

Z deifikacją Hadrian nie miał żadnych problemów, gdyż i siebie samego ustanowił przedmiotem boskiego kultu, a w świątyni Zeusa w Atenach kazał ustawić kopię posągu Zeusa z Olimpii, słynnego dzieła Fidiasza z V w. p.n.e. (to był jeden z siedmiu cudów świata starożytnego) obok własnego wizerunku. Sama świątynia była ogromna: na wysokiej podstawie umieszczono platformę podłogową – stylobat, o wymiarach 41 x 108 m, na których usytuowano 108 kolumn, między którymi kryło się sanktuarium (naos, łac. cella) z posągami bóstw. Była to, jak się zdaje, jedyna część zadaszona – nad pozostałymi kolumnami były tylko poprzeczne architrawy. Dziś ocalało zaledwie 15 kolumn (13 z części przedniej, 2 z tylnej), szesnasta zwalona przez trzęsienie ziemi w XIX w. leży na ziemi, z rozsypanymi bębnami, z których ją zbudowano. Kolumny o wysokości przeszło 17 m obecnie mają kapitele korynckie, choć podobno pierwotnie, w czasach Pizystrata, budowano je w porządku doryckim. Dalej, na północny zachód zamknięcie całego terenu stanowi wspominany już Łuk Hadriana, oddzielający w Atenach dzielnicę starą, grecką od nowej, rzymskiej. Z wielkiego założenia pozostały tylko znikome – choć wciąż imponujące – resztki. Reszta została rozszabrowana głównie w czasach okupacji tureckiej i posłużyła do budowy innych gmachów.

Najwspanialszym jednak zwieńczeniem Olimpiejonu jest monumentalny widok na Akropol. W tamtą stronę będziemy się teraz kierować.

To najważniejsze, symboliczne miejsce Aten. A może całej Grecji. A może nawet całej cywilizacji śródziemnomorskiej. A może nawet Europy, rozumianej jako wspólnota ludzi, których kultura, technika i tradycja wywodzą się właśnie stamtąd. Możemy temu zaprzeczać, ale także i ci, co odmawiają Grecji prawa do bycia naszą kolebką, widząc ją dalej na wschód – także i oni używają słów demokracja, dyktatura, teatr, scena, atom, technika, kultura, muzyka, orkiestra, filharmonia, matematyka, chemia i fizyka, klasyka, patriarcha, biblia, Chrystus, kler, pedagog, Kosmos i pewno tysiące innych, które trafiły do nas spod Akropolu. Nie trzeba też być historykiem sztuki, architektem czy miłośnikiem Grecji, żeby rozpoznać sylwetkę tego górującego nad Atenami wzgórza, niemal w całości wypełnionego świątyniami: wystarczyłoby nie opuścić lekcji historii, na której mówiono o sztuce antyku… Nie jest Akropol ani najwyższym wzgórzem Aten, ani najstarszym, ani może nawet najważniejszym zabytkiem Grecji – ale jest miejsce najbardziej symbolicznym. A któż nie ulega urokowi symboli?

Podjeżdżamy do bocznego wejścia w rejon Akropolu, od strony ulicy Garibaldiego i Roberta Galli. Piechotą od Olimpejonu jest to rzut beretem, ale teren otaczający Akropol jest ogrodzony, więc i tak trzeba się przedostać do kasy przy ul. Dionysiou Aeropagitu. Jej patron, Dionizos Areopagita, był pierwszym Ateńczykiem, którego nawrócił św. Paweł, przemawiając na Areopagu ok. 50 r. Areopagiem nazywa się niewielkie wzgórze na zachód od Akropolu, gdzie wg mitologii najpierw sądzono boga Aresa (stąd nazwa: Areios pagos to Wzgórze Aresa), oskarżonego o zabójstwo syna Posejdona, potem m.in. Orestesa – zabójcę swej matki Klitajmestry (obu uniewinniono, uznając że ich czyny były uzasadnione postępowaniem ofiar). Potem obradowała tu Najwyższa Rada, złożona z byłych archontów, czyli najwyższych urzędników ateńskich, także sprawująca władzę sądowniczą i od nazwy wzgórza nazywająca się także Areopagiem. Nawrócony Dionizy został przez Pawła mianowany pierwszym biskupem Aten, potem nauczał w Galii, dotarł do Paryża i tam wg legendy został ścięty na wzgórzu Montmartre, po czym niosąc swoją głowę w rękach przeszedł jeszcze parę kilometrów na północ i umarł w miejscowości, nazywającej się dziś Saint Denis…

<-- Święty Paweł i Dionizy Areopagita

Bilet na Akropol kosztuje 20 € (ulgowy – 10), ale opłaca się za 30 € (15) kupić karnet, upoważniający do zwiedzenia siedmiu ważnych miejsc w Atenach. Po prawej stronie od wejścia znajduje się niewielkie lapidarium rzeźby antycznej, a przed nami niezbyt strome podejście prowadzi do najważniejszego obiektu w historii sztuki dramatycznej – Teatru Dionizosa. Zbudowano go w pierwszej połowie VI w. p.n.e. w pobliżu znajdującej się wówczas w tym miejscu świątyni Dionizosa (zlikwidowanej 100 lat później podczas powiększania teatru). Miał prawdopodobnie początkowo drewniane ławki dla publiczności, w -330 r. zastąpione kamiennym amfiteatrem, którego pierwsze rzędy zarezerwowane były dla kapłanów Dionizosa i ateńskich notabli. Na środku sceny był ołtarz boga, przy którym sytuował się choreg z chórem. W czasach rzymskich specjalne miejsce w pierwszym rzędzie przeznaczone było dla cesarza Hadriana. Teatr miał doskonałą akustykę i mógł pomieścić nawet 17 000 widzów. Był to pierwszy kamienny teatr na świecie i tu narodziła się grecka tragedia.

Sofokles -->

Największym świętem Aten – zaraz po poświęconych patronce miasta Panatenajach - były Wielkie Dionizje: sześciodniowy festiwal poświęcony Dionizosowi. Przez trzy dni odbywał się konkurs teatralny, do którego co roku zapraszano trzech wybitnych dramaturgów. Zwycięzca otrzymywał nagrodę pieniężną – i posąg, usytuowany w pobliżu teatru. Publiczność miała wstęp za darmo, niekiedy nawet otrzymywała drobne datki od miasta, z podziękowaniem za wspieranie sztuki…

Przypomina mi się w tym miejscu – może nie całkiem a propos – relacja Mieczysława Karłowicza z wiedeńskiego koncertu, na którym pod koniec 1908 r. prezentowano jego utwory symfoniczne. Kompozytor pisał autoironicznie do warszawskiego krytyka muzycznego, Felicjana Szopskiego:

Publiczność, złożona z ludzi, którzy otrzymali: 1) bilet, 2) zwrot kosztów za tramwaj tam i z powrotem, 3) napiwek dla stróża za otwarcie bramy i 4) szklankę piwa z buttersznitem (nie wspominając o programie i garderobie – gratis), zebrała się bardzo licznie i odwdzięczając się za te skromne dary, gorliwie oklaskiwała…

Na Wielkich Dionizjach nagrody zdobywali wielokrotnie Ajschylos, Sofokles (m.in. za Antygonę, prawdopodobnie w 442 r., w 427 Król Edyp zajął II miejsce…), Eurypides, Arystofanes… Ich sztuki grywane są do dziś.

Kult Dionizosa Wyzwoliciela (Dionizos Eleutheros) uprawiano w tym miejscu co najmniej od IX w., ale bóg jako opiekun teatru znalazł tu swoją siedzibę dopiero trzy stulecia później, kiedy to tyran Pizystrat kazał organizować festiwal sztuki, który po latach przybrał formę konkursu.

 

Dionizos był synem Zeusa i ziemianki Semele, córki Kadmosa. Ach, ten Zeus… Pamiętacie, kim był Kadmos? To rodzony brat Europy, którą Zeus wcześniej uwiódł pod postacią byka i przetransportował (wpław!) z Azji Mniejszej na Kretę, gdzie z tego związku narodził się Minos. A Kadmos, wysłany przez swego ojca - króla Tyru Agenora - na poszukiwanie siostry, dotarł do Grecji i założył Teby – miasto nieszczęsnego króla Edypa, królowej Jokasty, Antygony oraz okrutnego Sfinksa, który zresztą był kobietą… To Kadmos podobno nauczył Greków fenickiego alfabetu, z którego wywodzi się greckie pismo, cyrylica i grażdanka. Zatem Zeus posiadł córkę swego „teścia”, a gdy ta zaszła w ciążę – zazdrosna o jurnego męża Hera zmusiła Semelę, by poprosiła jej kochanka, by ukazał swoją boską postać. Ale śmiertelnicy nie mogli bezkarnie oglądać bogów w ich prawdziwej postaci. W efekcie biedna dziewczyna spłonęła, a poczęte dziecię Zeus zaszył w swoim udzie, gdzie Dionizos doczekał przyjścia na świat (spośród kilku wersji jego narodzin wybieram moim zdaniem najciekawszą). Urodził się albo w Afryce, albo w Azji. Wychowywał go podobno jego brat przyrodni, sprytny bóg Hermes, być może właśnie w Azji, by uniknął gniewu wściekłej Hery. Udało się tylko częściowo: Dionizos już jako młodzieniec odkrył wspaniałe skutki picia sfermentowanego soku z winogron, ale Hera odnalazła go „pod wpływem” i sprawiła, że wpadł w lekki obłęd. W tym stanie przemierzył północną Afrykę i Bliski Wschód, dotarł nawet do Indii i wszędzie tam propagował uprawę winorośli. W Libii walczył z Amazonkami, niegdyś będącymi jego sojuszniczkami, potem – wrogami, większość pokonał, ale dwie najbardziej „zajadłe” urwały mu i zjadły rękę… Jego głównym nauczycielem był mądry i dobry centaur Chiron, który nauczył go pieśni, tańców i muzyki tak, że nieraz identyfikowano Dionizosa z Orfeuszem, zwłaszcza że podobnie jak legendarny lirnik kilkakrotnie schodził on do Hadesu, by wydobywać stamtąd dusze zaprzyjaźnionych osób – m.in. (jak w komedii Arystofanesa „Żaby”) – zmarłych wielkich tragików. Jego żoną była Ariadna – ta, która pomogła Tezeuszowi pokonać kreteńskiego Minotaura i którą Ateńczyk wywiózł z Knossos i pozostawił na wyspie Naksos w archipelagu Cyklad. Tezeusz porzucił kochającą go dziewczynę gdy spała, śpiącą zobaczył Dionizos – i zakochał się w niej. Mieli syna Onopiona, a gdy Ariadna zmarła, Dionizos i po nią zstąpił do Hadesu, by wprowadzić ją na Olimp.

W oczach współczesnych Dionizos był przede wszystkim bogiem radości, rozmaitych uciech, głównie związanych z jedzeniem i piciem, bynajmniej nie źródlanej wody, patronem winorośli i producentów wina, a niemniej – uciech męsko-damskich. Chyba o wiele ciekawszy niż jego rzymski potomek Bachus, z którym jest dziś utożsamiany. Ogólnie – był bogiem świętowania, wyzwolenia z konwenansów, z obowiązków, z nudnej pracy – i wojny.  Nazywano go przeto Eleutheros, od greckiego „eleutheria” – wolność. Ale to chyba późniejszy epitet, związany z taką anegdotą: Eleuther to syn Apolla i córki Posejdona, Aetusy. Założył on miasto Eleuthere, gdzie znajdowała się cudowna figura Dionizosa. Gdy miasteczko weszło w skład Attyki, jego mieszkańcy postanowili podarować figurę Ateńczykom, by tam doznawała większego kultu. Ale ci figurę wyśmiali i dar odrzucili, głownie dlatego że Dionizos był tam przedstawiony z wielkim fallusem. Za karę bóg ukarał ich tym, że fallusy Ateńczyków stały się malutkie, jak fistaszki. Dionizos dał się przebłagać dopiero wtedy, gdy mieszkańcy Aten figurę przyjęli i zorganizowali na jego cześć Wielkie Dionizje (małe, czyli wiejskie Dionizje organizowano zimą w Eleutherze), które odtąd odbywały się na wiosnę – w marcu lub kwietniu. Święto poprzedzała procesja w której wokół teatru oprowadzano figurę Dionizosa, której towarzyszyli Ateńczycy, niosący w rękach wielkie drewniane fallusy…

 

Odświętnie udekorowana figura Dionizosa stała pośrodku teatralnej orchestry, czyli przestrzeni, na której sytuowany był chór z koryfeuszem i gdzie występowali aktorzy. Przestrzeń ta naprzeciw widowni zamknięta była skeną, czyli budynkiem, gdzie przebierali się aktorzy, gdzie trzymano dekoracje i machiny teatralne, zaś jego front wykorzystywano jako element scenografii. W pobliżu teatru znajdowały się posągi zwycięzców turniejów teatralnych z V i IV w. p.n.e.

W ostatnim okresie demokracji ateńskiej w Teatrze Dionizosa odbywały się posiedzenia eklezji, czyli zgromadzenia ludowego, w skład którego wchodzili dorośli mieszkańcy Aten. Sesja tego parlamentu zaczynała się od modlitwy, potem zarzynano świnię i jej krwią skrapiano mównicę, aby odpędzić duchy niezgody. Każdy miał pełną swobodę wypowiedzi, każdy mógł składać wnioski, które następnie przegłosowywano przez podniesienie rok, niekiedy także przez wrzucanie do urny białych lub czarnych kamyków. Jako pierwsi zabierali głos najstarsi obywatele. Eklezja rozliczała i wybierała urzędników, oceniała i ustalała politykę zagraniczną i zasady pomocy państwa dla obywateli, głosowała nad wypowiedzeniem wojny i zawarciem pokoju, wypowiadała się na temat wyników sądu skorupkowego, kiedy to na skorupach naczyń ceramicznych (ostrakonach) wypisywano nazwiska osób, których z powodu przestępstw miano wykluczyć z życia publicznego skazując na ostracyzm. Uczestnicy obrad otrzymywali diety. Najważniejsze uchwały wykuwano na kamiennych stelach i ustawiano w centrum miasta.

Cały kompleks popadł w ruinę (zniszczony, zdaje się, celowo) w czasie rządów Bizancjum, którego władcy uważali teatr za sztukę nie licującą z powagą chrześcijaństwa.

Do teatru, na widownię można wejść boczkiem, poza linkami, odgradzającymi orchestrę od ścieżki. Siedzenia gorące od słońca, które już dawno minęło południe i powoli zaczyna się chować za wzgórzem Akropolu. Pewno spektakle odbywały się popołudniami, kiedy nie świeciło w oczy.

Ścieżka omija zachodnią ścianę teatru i zakosami wspina się na południowe zbocza Akropolu. Tłok niewielki, jak na ten zabytek. Powoli dochodzimy do kolejnego, tym razem rzymskiego teatru – to Odeon Heroda Attyka, urodzonego w Maratonie rzymskiego patrycjusza, konsula i męża stanu, działającego w Italii, Grecji i Azji Mniejszej, który w drugiej połowie drugiego stulecia mieszkał w Grecji, gdzie był archontem, filozofem – sofistą i nauczycielem (m.in. uczył późniejszego cesarza Marka Aureliusza). W 161 r., dla uczczenia pamięci swojej żony, Aspazji Regilli, zbudował odeon, czyli teatr nieco mniejszy, przeznaczony głównie dla występów muzycznych. Usytuowany w wyższej części południowych zboczy Akropolu, doskonale zachowany, do dziś jest miejscem ważnych koncertów światowych sław, jako że ma znakomitą akustykę. Na co dzień nie można wchodzić do środka, ale cały odeon jest doskonale widoczny ze ścieżki na Akropol. Można też zauważyć podstawową różnicę między teatrem greckim a rzymskim: grecki ma orchestron w kształcie litery D, podczas gdy rzymski jest półkolisty.

Jeszcze kilka zakosów i nagle, zupełnie niespodziewanie okazuje się, że właśnie wchodzimy na szczyt Akropolu. Od bramy wejściowej pokonaliśmy 70 metrów w pionie. Wchodzimy na schody, prowadzący do pierwszego budynku, którym są Propyleje.

Akropol miało prawie każde duże miasto greckie – tak jak kreml wiele dużych miast w Rosji. Tak nazywano usytuowaną w jednym z najwyższych punktów miasta cytadelę, której funkcje były początkowo obronne, potem reprezentacyjne i religijne. Na ziemiach greckich pierwsze akropole budowali Mykeńczycy i miały one głównie charakter obronno-pałacowy. Potem, zwłaszcza w Grecji centralnej, akropole służyły głównie celom religijnym i reprezentacyjnym. Akropol ateński jest wśród nich najbardziej znany.

Gorąco, ale na szczęście jest wiatr. Poprzednio byłem tu w dzień zupełnie bezwietrzny, wśród tłumu turystów i zwiedzanie w zasadzie było niemożliwe – pełzało się od cienia do cienia, marząc o łyku zimnej wody i o odrobinie cienia. Teraz i turystów mniej, i cienia jakby więcej – ale jedno się nie zmienia: Akropol jest cały czas w remoncie. Tak jak większość wielkich zabytków świata – od paryskiej katedry Notre-Dame, po kościół św. Jakuba w Lewoczy. Teren ten był zasiedlony i ufortyfikowany już w czasach mykeńskich, czyli pewno od XVI w. p.n.e., w okresie archaicznym, od XII w. rozbudowywany, ale w czasie wojen perskich w V w. niemal cały Akropol został zniszczony, a to, co teraz widzimy to głównie efekt decyzji wielkiego ateńskiego wodza Peryklesa (495-429 p.n.e.) – dowódcy wojskowego, głównego twórcy ustroju demokratycznego, a zarazem mecenasa sztuki. Z jego polecenia odbudową Akropolu kierował jego przyjaciel i doradca, młodszy odeń o pięć lat największy rzeźbiarz starożytności – Fidiasz. Pod jego kierunkiem w latach 447-438 powstała większość świątyń, których zdobienia albo bezpośrednio wyszły spod jego ręki, albo pochodziły z kierowanego przezeń warsztatu rzeźbiarskiego. Niemal w całości zabudowa Akropolu wiąże się z kultem patronki miasta, jednej z najważniejszych bogiń greckich – Atenie.

 

Atena to dziecko Zeusa, pochodzące ze związku króla bogów z boginią rozsądku Metydą, z którą był związany jeszcze przed małżeństwem z Herą (może nawet była jego pierwszą żoną?). Ale Zeusowi przepowiedziano, że owocem tego związku będzie syn, który pozbawi go władzy – co, jak wiemy było tradycją od czasów jego przodków Uranosa i Kronosa, więc władca połknął ciężarną Metydę, po czym strasznie rozbolała go głowa. Zeus wezwał wtedy Hefajstosa (trochę nielogiczne, bo boski kowal miał być późniejszym synem Zeusa i Hery…), by ten toporem rozłupał mu czaszkę, chcąc poznać przyczyny choroby. W wyniku tej brutalnej trepanacji z głowy Gromowładnego wyskoczyła Atena, już w pełnej zbroi i z włócznią. Od razu stała się ukochaną córką ojca, który podarował jej nawet swoją egidę, czyli tarczę, wykonaną ze skóry jego kreteńskiej piastunki, kozy Almatei, pozwalał jej także używać jego złotego pioruna. Na egidzie Atena umieściła głowę Meduzy, potwora z włosami z węzy, której spojrzenie zamieniało w kamień, albo zmuszało do ucieczki każdego, kto spojrzał jej w oczy. Wszechstronna: patronka mądrości i sztuki, a zarazem sprawiedliwej wojny, bogini zwycięstwa, czasem utożsamiana z Nike, dziewica-bohater – czuwająca nas szczęściem rodzin, nigdy nie miała dzieci – ale jednym z jej atrybutów był granat, symbol płodności, opiekunka miast (Palias Atena), szczególnie Aten i Sparty. Jej związek z Atenami wydaje się oczywisty, ale wcale tak nie jest: rywalizowała ponoć z Posejdonem o to, które z nich będzie patronem największego miasta Attyki, by przekonać ludzi do siebie, Atena dała im nieznane przedtem drzewo oliwne, dzięki czemu wygrała i miasto otrzymało nazwę od jej imienia. W drugiej wersji Atena to jeden z przydomków bogini, oznaczający po prostu mieszkankę Aten – Atenkę, który to przydomek z czasem zdominował inne. Bo jest to także Pallas, czyli panna, Partenos – dziewica, Ergane – Pracownica czy Promachos – pani Zastępów.

Poza złotą włócznią i tarczą z głową Meduzy głównymi atrybutami Ateny są sowa – najmądrzejszy i wszystkowidzący ptak oraz oliwka. Ten dar Ateny dla ludzi miał pewno największe znaczenie: drzewo wytrzymałe jak żadne inne, rosnące nawet w najmniej urodzajnym terenie, dający osłonę od palącego słońca – i od gwałtownego deszczu, rodzące pożywne owoce, dające oliwę, czyli coś, bez czego nie ma kuchni śródziemnomorskiej, stanowiącą wspaniały środek energetyczny, ratującą przed chorobami serca i zatorami mózgu, no i zapaloną w kaganku dającą światło… A drewno oliwkowe jest wyjątkowo trwałe, łatwe w obróbce i może być wykorzystywane w rzeźbie, snycerce i budownictwie. Rośnie oliwka w strefie przyjemnego ciepłego klimatu, wszędzie tam, gdzie życie ludzi jest związane ze słońcem i morzem.

Atena – jak wiemy za Homerem – sprzyjała Achajom w walce z Trojanami, co wynikało z jej zawiści: na ślub rodziców Achillesa, Peleusa i Tetydy przyszła nie zaproszona bogini niezgody Eris i rzuciła między gości jabłko z napisem „Najpiękniejszej”. O to, której bogini się owo jabłko niezgody należy, spierały się Hera, Atena i Afrodyta. Sędzią miał być królewicz trojański – Parys, który odrzucił korupcyjne propozycje Hery (władza nad całą Azją) i Ateny (chwała wojenna), a jabłko przyznał Afrodycie, która obiecała mu najpiękniejszą kobietę na świecie. Tą kobietą była Helena, żona króla Sparty Menelaosa – i wiadomo, jak to się skończyło. Szczególną sympatią i opieką obdarzała Atena najsprytniejszego z Achajów, króla Itaki Odyseusza, o którego los spierała się ze swym stryjem i konkurentem do serc Ateńczyków – Posejdonem.

<-- Sąd Parysa Rubensa (1639 r.). Atena z lewej, w środku Afrodyta, z prawej Hera...

Dzięki codziennej konsumpcji ambrozji na Olimpie, Atena zachowała młodość, choć o jej urodzie krążą różne opowieści. W każdym razie pozostała dziewicą, nigdy nie wiążąc się z żadnych z figlarnych greckich bogów czy herosów. Może przyczynił się do tego fakt, iż była otoczona szacunkiem i uwielbieniem jeszcze w czasach wczesno-mykeńskich, na długo przed tym, zanim ośrodkiem jej przytłaczającego kultu stał się ateński Akropol.

 

Ale pierwsza świątynia, jaką mijamy na wzgórzu to relikt z dawnych czasów. W VI w. p.n.e. stała tu niewielka twierdza, z której pozostała tylko mała (podstawa ok. 5 x 8 m), ale zgrabna świątynia Ateny Zwycięskiej z ośmioma kolumnami, między którymi znajdował się przybytek z posągiem Nike, a zewnętrzna część podczas rekonstrukcji w czasach Peryklesa ozdobiona była płaskorzeźbami, z których najsłynniejsza to Nike (Atena) rozwiązująca sandał, wykonana prawdopodobnie przez tego samego artystę, który projektował cały budynek – Kallimacha (przypisywano jej wykonanie także Fidiaszowi). Dziś można ją oglądać w Muzeum Akropolu, nieopodal kasy wejściowej od strony południowej. Obecny kształt świątyni, wiernie odtwarzający stan z V wieku p.n.e. to efekt starannej rekonstrukcji z 2010 r.

Wielkie i zwykle zatłoczone schody doprowadzają nas do Propylejów: ogromnej bramy wejściowej na szczyt Akropolu, budowanej od 437 r. i w zasadzie wciąż rekonstruowanej. Tutaj zwykle turyści odpoczywają po męczącym wchodzeniu na wzgórze, kiedy to główną drogą, od zachodu, trzeba pokonać prawie 100 metrów wysokości bezwzględnej. Marmurowa kolumnada Propylejów na porządek dorycki, a w jej prawej części znajdowała się Pinakoteka – coś w rodzaju ówczesnej galerii sztuki. Architekt Propylejów, Mnesikles, wzorował się podobno na podobnych bramach ze starszych od dziesięć wieków kreteńskich pałaców w Knossos i Fajstos. Obecna budowla ma w sumie pięć wejść, stąd nazwa owego przedsionka (dosłownie: przedbramia, pro pyle) wyraża się w liczbie mnogiej – starsze wersje, nazywane propylon miały tylko jedno przejście. Pamiętamy też monumentalne bramy wejściowe klasycznych świętych egipskich w Karnaku i Luksorze, z grecka nazywanych pylonami.

Wychodzimy z cienia Propylejów na zalaną słońcem partię szczytową Akropolu. Teren nigdy nie został tu splantowany, więc poszczególne budowle stoją na różnych wysokościach, a drogi między nimi pełne są wystających kamieni i nierówne, co przydaje im uroku, ale wymaga uwagi. Po prawej przed nami najbardziej znana ruina świata – wciąż remontowany ateński Partenon, świątynia Ateny Dziewicy. Została zbudowana na polecenie Peryklesa w latach 448-432 według planów architekta Iktinosa przez budowniczego Kallikratesa głównie w porządku doryckim, z niewielkimi dodatkami jońskimi, oczywiście na miejscu wcześniejszych sanktuariów. Zdobienia pochodzić mają z pracowni Fidiasza. Podstawa (stylobat) Partenonu ma blisko 70 m długości i 31 m szerokości, na jej brzegach stało 46 kolumn, a w środku – jeszcze kilkanaście. Sanktuarium czyli naos znajdował się w centralnym miejscu świątyni i był w nim jedenastometrowy posąg Ateny Dziewicy ze złota i kości słoniowej, autorstwa Fidiasza. Bogini w hełmie, ubrana w długi peplos – suknię bez rękawów, uszytą z jednego kawałka płótna – miała w lewej ręce posążek Nike, z prawej strony widoczna była włócznia i tarcza, na której umieszczona była m.in. postać Peryklesa i samego Fidiasza, co zresztą uznano za świętokradztwo i skazano rzeźbiarza na wygnanie, a może nawet na więzienie, choć bardziej prawdopodobne jest to, że artysta uciekł do Olimpii, gdzie zdołał jeszcze wykonać słynny posąg Zeusa. Na stworzenie posągu użyto przeszło tonę złota pochodzącego z zasobów miejskich – stąd też rzeźba wchodziła w skład majątku państwa ateńskiego, no i oczywiście była ponętnym kąskiem dla rabusiów. Przetrwała jednak przeszło 900 lat i uległa zniszczeniu w czasie pożaru w II połowie V w. n.e., choć bardziej prawdopodobne jest to, że wcześniej zrabowali ją Bizantyjczycy i w Konstantynopolu przetopili na złote monety…

<--- Atena rozwiązująca sandał, dzieło Kallimacha

Inną wspaniałą pod względem artystycznym ozdobą Partenonu był umieszczony na wysokości 11 metrów wielki fryz, otaczający naos oraz ściany wewnętrzne i zewnętrzne świątyni. Powstał w latach 443-438 p.n.e. Miał łącznie 220 metrów długości, składał się ze 115 prostokątnych bloków o wysokości przeszło 1 metra i pokazywał procesję, organizowaną w czasie święta Panatenajów. Artyści – prawie na pewno pod kierunkiem Fidiasza, który sam wykonywał kilka scen, umieścili w nim 387 osób i ponad 200 zwierząt, w dynamicznych, pełnych wyrazu scenach.

 

Panatenaje to największe święto antycznych Ateńczyków. Organizowano je latem, po żniwach, wg dzisiejszego kalendarza na przełomie lipca i sierpnia, od VI w. p.n.e., a ich pierwszym protektorem był wspominany tu wielokrotnie Pizystrat. Co roku były to tzw. Małe Panatenaje, uroczystość jednodniowa, polegająca na ceremonialnym zmienianiu szat wszystkim posągom Ateny w mieście i składaniu przed nimi ofiar, po którym następowały konkursy taneczne i uczta ludowa. Co cztery lata, w trzecim roku każdej Olimpiady (olimpiada to u Greków był czteroletni okres pomiędzy igrzyskami) odbywały się Wielkie Panatenaje – trwające kilka dni i rozpoczynające się całonocnym czuwaniem przy posągach Ateny, po którym nad ranem organizowano wyścig młodzieńców z pochodniami na szczyt Akropolu, po czym mieszkańcy Aten w procesji szli od dzielnicy rzemieślniczej Keramejkos do Partenonu, niosąc dary i prowadząc zwierzęta na ofiarę. Na Akropolu, po złożeniu darów, następował kulminacyjny punkt tego dnia – przekazanie kapłankom Ateny bogato haftowanego peplos, które zakładano posągowi bogini. Potem przez kilka dni odbywały się imprezy o nieco lżejszym charakterze, głównie konkursy muzyczne i sportowe, których zwycięzcy otrzymywali nagrody w postaci amfor z oliwą, wytłoczoną z drzewek, poświęconych Atenie. Interesujący był też konkurs na najpiękniejszego Ateńczyka, poprzedzony tańcem mężczyzn, ubranych tylko w hełmy i tarcze…

 

Innymi ozdobami świątyni były płaskorzeźby przedstawiające sceny z życia Ateny i inne fragmenty z bogatej greckiej mitologii. Swojego rodzaju dziełem sztuki, a już na pewno arcydziełem architektonicznym, są zabiegi, mające na celu wykorzystanie elementów budowy do uzyskiwania pożądanych złudzeń optycznych. Środkowa część stylobatu jest o kilka, a nawet kilkanaście centymetrów wyższa od zewnętrznych, co niweluje pozorne zagęszczenie kolumn na środku. Skrajne z zewnętrznych kolumn są pochylone do środka o 7 cm w stosunku do podstawy, mają też większą średnicę niż środkowe. Ciekawym rozwiązaniem jest też powiększanie średnicy bębnów kolumn do 2/5 ich wysokości (trzeci bęben od dołu jest najszerszy), co niweluje złudzenie perspektywy, pozornie pochylającej kolumny do środka. Wszystko to ma na celu uzyskanie takiego efektu, że oglądana z każdej strony świątynia zachowuje idealny pion i poziom.

Niestety, historia nie oszczędzała Partenonu. Już w V wieku n.e. próbowano go zamienić na kościół chrześcijański, niszcząc przy okazji większość „pogańskich” ozdób. W XV w. Turcy okupujący Ateny przekształcili go w meczet, w części świątyni urządzając prochownię. W 1687 r. podczas wojny z Wenecjanami doszło do wybuchu i Partenon został niemal całkowicie zniszczony. W XIX w. Brytyjczycy za zgodą Turków zrabowali mnóstwo odnalezionych w ruinach dzieł sztuki, które w konsekwencji trafiły do British Muzeum, do Luwru i do Kopenhagi. W Muzeum Akropolu w Atenach ocalało jedynie 50 metrów fryzu panatenajskiego.

Oglądamy Partenon zza odgradzających go linek, próbując tak go fotografować, żeby na zdjęciach było widać jak najmniej dźwigów i rusztować. Nie jest to łatwe… Nieco ładniej wyglądaj ruiny (wiem, paradoks…) budynków położonych na północ od Partenonu, po lewej stronie drogi biegnącej przez szczyt wzgórza. Z pierwszego z nich pozostały w zasadzie tylko zarysy fragmentów, ale niegdyś był to może najważniejszy ośrodek kultu bogini – stara świątynia Ateny Polias (Hekatompedon – świątynia o długości stu stóp). Stał tutaj jeszcze mykeński megaron, czyli dość prymitywny, dwuizbowy pałac, który w czasach wybitnego archonta i prawodawcy ateńskiego Solona, a zatem na początku VI w. p.n.e. został przekształcony w dwuczęściową świątynię Ateny Polias (czyli „miejskiej”), zniszczoną podczas wojen perskich, a w epoce działań Peryklesa odbudowanej jedynie w postaci niewielkiego naosu, zresztą wkrótce zdesakralizowanego i wykorzystywanego jako skarbiec miejski.

Obok, jeszcze dalej na północ widzimy kolejną z ważnych budowli – Erechtejon. To miejsce dawnego kultu najpierw Zeusa, potem mitycznego Erechteurosa, uchodzącego za jednego z założycieli Aten, który broniąc miasta przed napaścią syna Posejdona – Eumolposa, poświęcił dla bogów swoje cztery córki, zabił najeźdźcę, ale potem sam zginął rażony piorunem przez Zeusa, poproszonego o to przez władcę morza. Świątynię, zniszczoną przez Persów, w obecnym kształcie odbudowano pod koniec IV w. p. n. e., czyniąc z niej świetny przykład architektury jońskiej. Składa się ona z trzech brył umieszczonych na trzech różnych poziomach, co wynika z układu powierzchni: szczyt Akropolu w tym miejscu pochyla się ku północy. Środkową część stanowi sama świątynia, której fasada wschodnia poprzedzona jest sześcioma doskonale zachowanymi kolumnami jońskimi, przykrytymi portykiem. Od północy po schodach wchodzono do niej przez portyk z jońską kolumnadą, od południa zaś ganek wejściowy ozdobiony jest sześcioma kolumnami w formie kariatyd – kobiecych figur podtrzymujących na głowach dach nad wejściem. Ta świątynia również w V wieku n.e. została przejęta przez Bizancjum i przekształcona w kościół chrześcijański, zaś podczas władzy tureckiej podobno urządzono tutaj harem co wydaje się dość mało prawdopodobne – strasznie daleko mieliby sułtanowie do spełniania swych męsko-damskich zachcianek… Świątynię rekonstruuje się od początków XX wieku.

To, w myśl legendy, podstawowe miejsce dla mitologicznych początków Aten. O „patronat nad miastem” spierali się Posejdon i Atena i, jak to było przy okazji „jabłka niezgody” – zaczęli od próby przekupienia Ateńczyków. Spotkali się w świątyni założyciela miasta, gdzie najpierw Posejdon, jako starszy, uderzył swoim trójzębem w skałę, i natychmiast w tym miejscu pojawiło się źródło leczniczej, słonej wody. Atena zaś dała ludziom drzewo oliwkowe z jego niezwykłymi właściwościami. Oliwka wygrała, a z nią Atena. Ale w późniejszych czasach uznano to za remis, jako że we wnętrzu świątyni wybudowano dwa naosy, poświęcone obydwojgu konkurentom… A do dziś pokazują miejsce i skutki owych boskich zawodów: skałę ze śladami trójzęba i wyschłą już studnię Posejdona oraz oliwkę, która pod Erechtejonem nadal rośnie.

Od zachodniej strony świątyni dobrze widać dorodną oliwkę, o której przewodnicy mówią, że ma przeszło 2 tysiące lat i jest „prawnuczką” tamtej, darowanej przez Atenę. Drzewa oliwkowe faktycznie dożywają dwóch tysięcy lat, ale tamta, pod Erechtejonem raczej na taką staruszkę nie wygląda. I rzeczywiście, według informacji na tablicy obok – oliwka ta została posadzona w początkach XX wieku. Oliwka znajduje się na terenie resztek kolejnej archaicznej świątyni, Pandrosejonu, poświęconej bogini rosy Pandrosos - córce Kekropsa, pierwszemu mitologicznemu królowi Aten, który był synem Gai, a więc osobą starszą nawet od Zeusa… Grób Kekropsa ma się znajdować także w miejscu, obok portyku kariatyd.

Spoglądając spod Erechtejonu w stronę zachodnią, nieco w dole z łatwością dostrzeżemy wapienne wzgórze, którego niższy o 40 metrów od Akropolu wierzchołek zwykle jest pełen ludzi. To Areopag, wzgórze Aresa, starożytne miejsce sądów – najpierw boskich, potem ludzkich. To tu obradowała rada najwyższa, złożona z byłych urzędników ateńskich – archontów, którzy wydawali wyroki za najcięższe przestępstwa karne i polityczne, do czasu, aż jej funkcję ograniczyli, a potem zlikwidowali Solon a potem Perykles, powoli przekazując tę władzę Zgromadzeniu Ludowemu, w toku procesu demokratyzacji. Zgromadzenie obradowało zwykle raz w miesiącu najpierw na starej Agorze, a potem na wyższym wzgórzu o nazwie Pnyx, ma południowy zachód od Akropolu, by wreszcie, jak już wiemy, znaleźć siedzibę w Teatrze Dionizosa. Mimo formalnej utraty znaczenia przez Areopag na rzecz Pnyxu, to właśnie nazwa tego pierwszego wzgórza stała się popularnym określeniem rady starszych, ciała arbitralnie decydującego o jakichś sprawach.

Przypomnijmy, że właśnie na Areopagu – w myśl „Dziejów Apostolskich” – po raz pierwszy spotkał się z Ateńczykami święty Paweł i wygłosił do nich bardzo ciekawe przemówienie:

Mężowie ateńscy - przemówił Paweł stanąwszy w środku Areopagu - widzę, że jesteście pod każdym względem bardzo religijni. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości jedną po drugiej, znalazłem też ołtarz z napisem: „Nieznanemu Bogu”. Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając. Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. On z jednego [człowieka] wyprowadził cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. Określił właściwie czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: „Jesteśmy bowiem z Jego rodu”. Będąc więc z rodu Bożego, nie powinniśmy sądzić, że Bóstwo jest podobne do złota albo do srebra, albo do kamienia, wytworu rąk i myśli człowieka. Nie zważając na czasy nieświadomości, wzywa Bóg teraz wszędzie i wszystkich ludzi do nawrócenia, dlatego że wyznaczył dzień, w którym sprawiedliwie będzie sądzić świat przez Człowieka, którego na to przeznaczył, po uwierzytelnieniu Go wobec wszystkich przez wskrzeszenie Go z martwych”.

Gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: „Posłuchamy cię o tym innym razem”. Tak Paweł ich opuścił. Niektórzy jednak przyłączyli się do niego i uwierzyli. Wśród nich Dionizy Areopagita i kobieta imieniem Damaris, a z nimi inni… (Dz 17,19-32).

Schodzimy z Akropolu tą samą drogą. Jeszcze ostatnie spojrzenie na wzgórze i panujące nad Atenami słynne ruiny. Niegdyś podobno budynki Akropolu pokrywały kolorowe malowidła, kolorowe były także ozdabiające je rzeźby. I nie chodzi tu o złoto, srebro, miedź czy kość słoniową, błyszczące z daleka w słońcu. Złota włócznia posągu Ateny traktowana była jak wskaźnik dla statków płynących w stronę Aten. Ale kolorowe pigmenty oddawały także kolory skóry, barwy szat, kolory broni. Setki lat operacji słonecznych, gwałtownych deszczów i niszczących wiatrów usunęły te barwy i gdy w XIX w. zaczęto zabytki rekonstruować – miały już tylko jasną biel marmurów, czerwień porfirów, zieleń skorodowanej miedzi czy brązu, zatem naturalne kolory surowców. I mimo że uczeni dość szybko odnaleźli zniszczone przez Persów i zakopane szczątki dzieł, które przynajmniej w części zachowały kolory farb, którymi były pokryte – zdecydowano ich nie wykorzystywać. I tak biel marmurów w świątyniach i pałacach jest dziś symbolem greckiego antyku. I dobrze, bo gdyby te polichromie, nie daj Boże, odtworzono, trudno by sobie wyobrazić gorszy kicz….

Przy Place podjeżdża samochodem pan Włodek i przeciskając się przez coraz bardziej zatłoczone Ateny, dojeżdżamy do placu, przy którym znajduje się ogromny gmach Narodowego Muzeum Archeologicznego (oficjalny adres: ulica Patission 44). Jemy coś na szybko w pobliskim barze i wchodzimy do środka, licząc na to, że doskonale klimatyzowane sale i dostojny chłód ekspozycji uspokoją nasze akropolskie wrażenia. Ale najpierw ciśnienie podnoszą nam ceny biletów: w sezonie letnim 2017 normalny bilet kosztuje 10 €, ulgowy – 5 € (za 15/8 € można kupić 3-dniowy karnet do Muzeum Archeologicznego, Muzeum Sztuki Bizantyjskiej i Chrześcijańskiej, Muzeum Numizmatycznego i Muzeum Epigrafii). Wolny wstęp mają dzieci i młodzież poniżej 18 lat, studenci z Unii Europejskiej, opiekunowie osób niepełnosprawnych, członkowie stowarzyszeń muzealnych i dziennikarze. Muzeum jest czynne codziennie w godzinach 8.00-20.00, w poniedziałki 13.00-20.00.

To największe muzeum w Grecji powstało w pierwszej połowie XIX w., a od 1889 r. znajduje się w obecnej siedzibie. Sal jest mnóstwo, a układ ekspozycji niezbyt przejrzysty, bowiem eksponaty gromadzone są w działach nie chronologicznie, tylko według kategorii nie do końca precyzyjnie określonych – historycznych, geograficznych, formalnych… A więc mamy działy: prehistoria, obejmujący eksponaty od okresu neolitu do kultury mykeńskiej, rzeźba od VIII w. p.n.e. do epoki hellenistycznej z II w. p.n.e., ceramika (IX w. p.n.e. – IC w. n.e.), wykopaliska z Santorynu, wyroby metalurgiczne, starożytny Egipt i osobno starożytny Bliski Wschód, zbiory minojskie, głównie z wyspy Thira (dzisiejszy Santoryn)… Osobny dział stanowią eksponaty związane z tzw. mechanizmem z Antykithiry. A pomiędzy nimi jeszcze plączą się ekspozycje czasowe… W dodatku sale tworzą prawdziwy labirynt: od głównego ciągu zwiedzania odchodzą sale boczne, od nich kolejne odnogi… Co prawda, każda sala ma swój numer, ale po pierwsze nie wszędzie ten numer jest widoczny, a po drugie – numeracja wcale nie postępuje kolejno. Zatem, żeby zwiedzić wszystko dokładnie, trzeba przeznaczyć na to co najmniej pół dnia.

W dodatku w rozległych pomieszczeniach niewiele jest miejsc do siedzenia, gdzie można by nie tylko podziwiać ważniejsze eksponaty, ale zwyczajnie odpocząć. Nie ma też choćby podstawowych informacji o położeniu poszczególnych części wystawy: nie dostrzegłem najmniejszej nawet ulotki z mapką muzeum i planem rozmieszczenia ekspozycji. Jest taka, mapka, i owszem – na internetowej stronie Muzeum, ale nie każdy przy zwiedzaniu ma ochotę posiłkować się smartfonem. W dodatku, dokładność planiku jest niewielka. Oczywiście, idąc sala za salą (najlepiej zgodnie z zasadą zwiedzania labiryntu – trzymając się reguły lewej dłoni) w końcu dotrzemy do wszystkiego, ale przytłoczeni tymi wszystkimi rzeźbami w całości lub we fragmentach, ceramiką całą i potłuczoną, biżuterią i przedmiotami użytkowymi, wizerunkami bogów, wodzów, ludzi i zwierząt – jak amen w pacierzu przegapimy to, cośmy koniecznie chcieli zobaczyć.

Zresztą, przy zwiedzaniu wielkich muzeów świata zagonieni turyści rzadko kiedy mają czas i siły, by cierpliwie oglądać eksponat za eksponatem, pracowicie odczytując opisy na niewielkich tabliczkach, do czego trzeba mieć dobry wzrok i najlepiej znać grecki, bo nie wszędzie są opisy po angielsku. Angielski też trzeba znać… Zazwyczaj postępujemy więc tak jakby zachował się słynny inżynier Mamoń z „Rejsu”, któremu podobało się to, co już znał: przede wszystkim szukamy w muzeach tego, co kojarzymy z albumów i widokówek, a dopiero potem poświęcamy uwagę innym eksponatom. W Luwrze już przy wejściowych schodach, tuż za kasami biletowymi napotykamy drogowskazy, które do takich znanych punktów doprowadzą nas najkrótszą drogą. A więc pędzimy najpierw do „La Joconde”, do Wenus z Milo czy Nike z Samotraki, do „Jeńców” Michała Anioła. Potem będziemy mieli czas na różnych Cranachów, Botticellich, Dürerów czy Poussinów.

Jeździec z Artemizjonu. ok. -150 r. --->

<-- Maska Agamemnona, ok. - 1500 r.

W ateńskim muzeum chcieliśmy przede wszystkim zobaczyć złotą Maskę Agamemnona, rzymską kopię posągu Ateny z Partenonu, przeszło dwumetrowy posąg Posejdona (niektórzy utrzymują, że to wizerunek Zeusa) z brązu oraz słynny mechanizm z Antykithiry. To wszystko się udało, ale w zasadzie przypadkiem. Dla mnie najtrudniejsze było dotarcie do tego ostatniego. Ponieważ każde z nas ma inną metodę zwiedzania – Michał starannie ogląda każdy eksponat, czytając wszystkie objaśnienia, Renata fotografuje wszystko to, co jakichbądź względów zwróci jej uwagę, za to pod wszystkimi możliwymi kątami widzenia, ja w każdej sali wybieram jeden-dwa obiekty, które wydają mi się najbardziej charakterystyczne, resztę opuszczam – dość prędko zniknęliśmy sobie z oczu, choć spotykaliśmy się na rozmaitych skrzyżowaniach dróg. Jak łatwo się domyślić, ja pierwszy obleciałem cały pierwszy poziom i celu nie osiągnąłem. Dopytałem się więc pani salowej, ale albo źle usłyszałem numer sali, albo pani źle zrozumiała moje pytanie – dość, że najpierw długo szukałem wskazanego miejsca, by wreszcie stwierdzić, że zawiera ono zupełnie inne obiekty. Pierwsza na ów niezwykły kalkulator natrafiła Renata i dopiero przy jej pomocy stanąłem przed tym, jak go się nazywa – najstarszym komputerem świata.

<-- Posejdon z Artemizjonu, ok. -450 r.

Zapewne większość z naszych Czytelników słyszała o tym urządzeniu, zwłaszcza że mechanizm z Antykithiry oraz przeprowadzone w ostatnich latach próby odczytania jego tajemnic stały się po prostu modne. Najciekawiej przedstawił do brytyjski film dokumentalny z 2015 r., emitowany wielokrotnie w stacji „Planete +”: https://www.youtube.com/watch?v=xB6FPhG0ZZ8. Ponieważ jednak badania trwają i każdy rok zmienia stan naszej wiedzy w tym względzie – warto byłoby zrekapitulować to, co o nim wiemy w II połowie 2017 r.

Mechanizm z Antykithiry znany jest badaczom w zasadzie od przeszło stu lat. W 1900 r. grupa poławiaczy gąbek pod przewodem Eliasa Stadiatosa przypadkowo odkryła wrak okrętu handlowego, usytuowany na głębokości 42 m koło niewielkiej wyspy Antykithira, położonej między Kretą a Kithirą. W rozbitych na skałach i rozrzuconych przez morze szczątkach statku odnaleziono rozmaite posągi, wazy i trudną do zidentyfikowania bryłę skorodowanego brązu, umieszczoną w szczątkach drewnianej skrzynki. Zbiory trafiły do muzeum ateńskiego. Dwa lata później dostrzeżono, że nieznane urządzenie zawiera koła zębate. W toku dalszych poszukiwań odnaleziono dalsze części mechanizmu, ale obiekty te przeleżały w muzealnych magazynach aż do 1974 r., kiedy to rozpoczęto nad nimi szczegółowe badania, które w zasadzie trwają nadal. Jak dotąd, udało się ponad wszelką wątpliwość ustalić, że maszyna zawiera 37 kół zębatych, wykonanych z brązu, umieszczonych w niewielkiej skrzynce (33 x 17 x 9 cm) poruszanych przy pomocy korbki i powodujących ruch kilku wskazówek. Jak dotąd (2017) udało się wyodrębnić 37 zespołów, w których mechanizm z Antykithiry pokazuje ruch Słońca i Księżyca na tle znaków Zodiaku, w systemie kalendarza egipskiego (z uwzględnieniem co cztery lata roku przestępnego), jaki był używany w Grecji w II-I w. p.n.e. Mechanizm pokazywał fazy Księżyca, symulował ruch Księżyca na niebie oraz pozwalał na przewidywanie zaćmień Słońca i Księżyca, a także określał ruchy najjaśniejszych gwiazd i znanych gwiazdozbiorów oraz prawdopodobnie znanych wówczas pięciu planet. Poszczególne części i ich przeznaczenie opisane były mikroskopijnymi literkami greckiego alfabetu bezpośrednio na urządzeniu i do dziś udało się odczytać 3400 znaków. Odnaleziono też podpis – a w zasadzie epitet budowniczego mechanizmu, który pisze o sobie „Jestem jednym z Pitagorejczyków”, co zresztą raczej mówi o poglądach naukowych i filozoficznych twórcy, a nie o czasie i miejscu konstrukcji – grupa duchowych spadkobierców twórcy twierdzenia a2 + b2 = c2 (i dziesiątków innych ciekawych konstatacji) działała od VI w. p.n.e. do II w. n.e. na terenie od Egiptu i Azji Mniejszej do Italii. Dziś przyjmuje się, że mechanizm, nazywany nieco na wyrost „pierwszym komputerem świata” powstał w kręgu znanej szkoły astronomicznej na Rodos, być może jako dzieło astronoma Hipparcha (190-110 p.n.e.) lub geografa i astronoma Posejdoniosa (130-50 p.n.e.). Niektórzy badacze przypisują wynalezienie tego (lub takiego) urządzenia Archimedesowi z Syrakuz (to ten od wanny, śruby i dźwigni, podpierającej Ziemię, 287-212 p.n.e.), ale większość uczonych podważa tę hipotezę, choć niewykluczone, że w jego pracowni powstały pierwsze zamysły budowy tak skomplikowanego urządzenia, które najprawdopodobniej służyło do astronawigacji. Jednak szczegółowa analiza mechanizmu wykazuje, że jego kalendarz „zaczyna się” w roku -205, czyli wkrótce po śmierci Archimedesa.  A na rzymskim statku, jaki zatonął pewno ok. 85-65 r. p.n.e. transportowano zapewne przedmioty, złupione przez Rzymian na wyspach, albo na azjatyckich terenach hellenistycznych, dokąd mógł trafić „komputer z Rodos” (bo i taką nazwę wobec obiektu stosowano).

Ekspozycja w ateńskim muzeum pokazuje nie tylko odnalezione fragmenty mechanizmu (sceptycznie wątpię, czy oryginalne), jak i liczne próby jego rekonstrukcji.

 

Zmęczeni całym dniem (a najbardziej – zwiedzaniem Muzeum) powoli pokonujemy kilometrowy odcinek do naszego hotelu. Kąpiel, odpoczynek – i wieczorna wyprawa na kolację do najwyżej położonej restauracji Aten, usytuowanej na wzgórzu Likavitos. Wieczór co prawda jeszcze daleko, ale warto być wcześniej, bo z wysokości 277 m nad miastem (300 m n.p.m.) pięknie wyglądają nie tylko całe Ateny, ale przede wszystkim efektowny zachód słońca. Dojeżdżamy z panem Włodkiem do parkingu przy ul. Aristippou, gdzie znajduje się dolna stacja kolei linowej, która w ciągu dziesięciu minut dowozi nas na szczyt wzgórza. Cena średnia – 7 € - ale oczywiście można jej uniknąć, podjeżdżając od drugiej strony kawałek ulicą Sarantapichou i wspinając się potem najpierw łagodnie, potem dość stromo zakosami (są ławki!) na szczyt. My oczywiście wybraliśmy kolejkę, która najpierw przypominała nam zakopiańską Gubałówkę, potem budapeszteńskie Siklo, którym wjeżdżaliśmy na Wzgórze Zamkowe, ale potem już nie przypominała niczego znanego, jako że pojedynczy tor (w połowie drogi, tradycyjnie, mijanka) na całej długości poprowadzony jest tunelem, wydrążonym w łonie wapiennego wzgórza. Żeby uniknąć klaustrofobicznych lęków pasażerów, kolejarze umilają nam podróż wyświetlaniem na skalnych ścianach reklam i rozmaitych fikuśnych obrazków.

Na Likavitos (nazwa podobno od wilków, po grecku lycos, które miały tu niegdyś mieszkać) jest niewielki kościółek świętego Jerzego (Agios Georgios), usytuowany w miejscu dawnej świątyni Zeusa, dobra choć nie tania restauracja i amfiteatr, w którym organizowane są snobistyczne koncerty klimatycznej muzyki - występowali tam m.in. Joan Baez, James Brown, Ray Charles, Bob Dylan, Peter Gabriel, Brian Ferry, Vanessa Mae, Gary Moore, a nawet Deep Purple, Scorpions i… Buena Vista Social Club. Przy restauracji i kościele są spore tarasy widokowe, zawsze zatłoczone, szczególnie pod wieczór. Rzeczywiście, zachód słońca – pierwszy z tegorocznej serii, jaką przyjdzie nam w Grecji oglądać – wygląda wspaniale, a widok na wieczorne Ateny jest imponujący i dobrze pokazuje rozległość stołecznej metropolii, która dziś stanowi coś w rodzaju mega-miasta, połączonego z portem w Pireusie. No, ale największe wrażenie robi oczywiście doskonale stąd widoczny Akropol w nocnej iluminacji. Miło się gwarzy, choć w restauracji mimo późnej godziny biega mnóstwo dość spontanicznych dzieci. Nasz cicerone opowiada o Atenach z perspektywy bynajmniej nie turystycznej, tylko z punktu widzenia człowieka, który zna Grecję od podszewki już blisko 20 lat, a tutejszy kryzys ekonomiczny, jego przyczyny, przebieg i skutki odczuł na własnej skórze… Koło 10 wieczór zjeżdżamy na dół (kolejka jest czynna od 9 rano do 3 w nocy) i powrotem do „Oscara” kończy się nasz drugi dzień w Atenach.

Dwanaście godzin później ruszamy w miasto, tym razem do dzielnicy Monastiraki, położonej na północ od Akropolu. Od rozległego placu Omonia dojeżdżamy do mniejszego, noszącego imię Konstantina Kotziasa (1892-1951), greckiego szermierza, który brał udział w Igrzyskach olimpijskich w 1919 i 1924, a potem, w 1934 r. został burmistrzem Aten, a w czasie faszyzującej dyktatury Ioannisa Metaxasa został ministrem do spraw stolicy Grecji. Po upadku reżimu w 1941 r. król Jerzy II powierzył mu nawet stanowisko premiera, którego jednak Kotzias nie przyjął. Podczas okupacji Grecji przez państwa Osi – Niemcy, Włochy i Bułgarię przebywał w USA, skąd wrócił po wojnie, w 1950 r. został wybrany do parlamentu, a rok później – na krótko przed śmiercią powierzono mu ponownie stanowisko burmistrza. Przy „jego” placu mieści się ateński ratusz.

W latach 80. XX stulecia rozpoczęto tu budowę dużego podziemnego parkingu i w efekcie poprzedzających budowę prac wykopaliskowych odkryto antyczne miejskie fortyfikacje, fragmenty trzech ulic z V i IV w. p.n.e. oraz spore cmentarzysko z grobami z okresu od IX w. p.n.e. do IV w. n.e. Dziś w rejonie ulicy Acharnejskiej odsłonięto 672 groby rozmaitego typu, od prostych skalnych półek, gdzie składano zmarłych, przez masywne kamienne sarkofagi po groby dzieci, które chowano w glinianych dzbanach oraz urny na prochy. Odkryto też mnóstwo przedmiotów z wyposażenia grobów, modele sprzętów i figurki ludzi czy zwierząt, monety oraz złotą biżuterię. Cmentarz został poważnie zniszczony w czasie inwazji germańskiego plemienia Herulianów znad Morza Azowskiego w III-IV w.

Maszerujemy dalej na południe, do placu Monastiraki, który dziś tętni życiem przede wszystkim handlowym, jest pełen straganów głównie pamiątkarskich, opodal znajduje się czynny w niedzielę „pchli targ”, ale kiedyś był centrum religijnym, czego dowodzi także nazwa – monastiraki to „mały klasztor”. Rzeczywiście, jest przy nim niewielki ocalały fragment dawnego monastyru z X w. – kościół Marii Panny z epitetem Pantanassa, królowa wszechrzeczy. Innym obiektem sakralnym, górującym nad straganami jest wybudowany w 1759 r. meczet noszący imię Mustafy Agi Tzistarakisa, otomańskiego gubernatora Aten. Surowcem do jego budowy były podobno m.in. kolumny ze świątyni Zeusa Olimpijskiego, oraz z pobliskiej Biblioteki Hadriana. Po usunięciu Turków z Grecji minaret przy meczecie został zburzony, budynek stracił swój sakralny charakter, a dziś znajduje się w nim oddział Muzeum Greckiej Sztuki Ludowej. W 1981 r. meczet uległ poważnym uszkodzeniom w wyniku trzęsienia ziemi, ale po dziesięciu latach został odbudowany. A za meczetem wznosi się majestatyczny Akropol, oglądany tym razem od wschodu, z dobrze widocznym Erechtejonem i jego kariatydami.

 

Obok meczetu dochodzimy do ogrodzonego terenu Biblioteki Hadriana. To kolejna z inwestycji „dobrego cesarza”, który był wielkim miłośnikiem Grecji i chciał przekształcić Ateny w kulturalną stolicę Imperium Romanum. Budowa biblioteki została ukończona w 134 r., a jej architektura nawiązywała do sąsiadującej z nią Agory Rzymskiej. Była to wielka przestrzeń (122 x 82 m) otoczona wysokim murem, przez który prowadziła od strony krótszego boku tylko jedna brama – propylon, w porządku korynckim. W dłuższych bokach muru znajdowały się wnęki, w których na półkach trzymano zwoje papirusów, tworzących zasoby biblioteki. Naprzeciw wejścia, na krótszej ścianie usytuowane były dwie czytelnie i dwa audytoria – sale do głośnego czytania. Środek zajmował otoczony kolumnami dziedziniec – perystyl, z basenem i ogrodem.

Niczego nie jesteśmy w stanie powiedzieć o zawartości literackiej czy naukowej biblioteki, ani o sposobach korzystania z niej – kto mógł czytać, czy to było dla wszystkich, czy za darmo? Biblioteka zresztą przetrwała niezbyt długo, bo uszkodzili ją poważnie barbarzyńscy Herulowie w 267 r., w początku V w. została odbudowana, ale potem przyszli chrześcijanie z Bizancjum i bibliotekę wykończyli, stawiając na jej terenie cztery kościoły, w okresie od V do XII w. Pozostałości tych budowli możemy oglądać do dziś. Dobrze zachowane ruiny innej świątyni, XII-wiecznego kościoła „św. Asomatosa przy schodach” (sta Skalia – bo usytuowany jest przy schodach prowadzących na dziedziniec biblioteki) można zwiedzać i dziś.

Bilet wstępu do Biblioteki Hadriana kosztuje 4 € (2 € ulgowy). Wchodzi ona też w skład zestawu karnetu „akropolskiego” (30 € za siedem obiektów, z Akropolem na czele).

Do kolejnej pozycji z tego zestawu – Rzymskiej Agory – dochodzimy po kilkudziesięciu metrach, idąc na południe ulicą Areos.

Po wybudowaniu przez cesarza Marka Agryppę w prezencie dla Ateńczyków dużego odeonu - na terenie starej agory zaczęło brakować miejsca na to, co było dawnej jej najistotniejszą częścią – na handel i załatwianie interesów. W tej sytuacji Rzymianie postanowili wybudować w pobliżu nową agorę, która spełniałaby te właśnie zadania. Budowę rozpoczęto w -19 r. z rozkazu Juliusza Cezara, a dokończono w zasadniczym kształcie w -10 r. pod nadzorem Augusta.

Główne wejście na Rzymską Agorę było – i jest nadal – od zachodniej strony. Bramę (obok kasa: pojedyncze bilety 6/3 €) ozdabiają cztery doryckie kolumny, usytuowane na marmurowej podstawie. Budowla poświęcona jest Atenie Rządzącej – Athina Archegetis, co potwierdza inskrypcja podpisana przez cesarza Augusta. Główną część agory tworzy prostokątny plac (104 x 111 m), otoczony portykiem, mieszczącym sklepy i salki do załatwiania interesów – dziś zrekonstruowano tylko część południowej kolumnady. Wschodnim zamknięciem agory jest portyk z czterema kolumnami jońskimi. Tuż za nią usytuowana jest jedna z najoryginalniejszych i najlepiej zachowanych budowli starożytności – ośmiokątna Wieża Zegarowa (Horlogion), nazywana teraz częściej Wieżą Wiatrów, zbudowana w II w. p.n.e. przez urodzonego w syryjskim mieście Kirros astronoma Andronikusa. Budynek ma 12 m wysokości i 8 m średnicy. Na każdej ze ścian widnieje wizerunek jednego z ośmiu greckich bogów wiatrów, z których każdy rządził podmuchami z innego kierunku: Boreasz był bogiem wiatru północnego, Zefir – zachodniego, Notos – południowego, Apeliotes – wschodniego, Kajkias – północno-wschodniego, Lips – południowo-zachodniego, Euros – południowo-wschodniego i Skiron – północno-zachodniego. Poniżej bóstw wiatrów były zegary słoneczne, a wewnątrz – zegar wodny w postaci klepsydry, zasilanej ze źródła, znajdującego się na północnych stokach Akropolu. Zwieńczeniem wieży był wiatrowskaz, w którym rolę chorągiewki spełniała rzeźba Trytona z brązu. W czasach bizantyjskich urządzono tu dzwonnicę dla pobliskiego kościoła, a podczas okupacji tureckiej był tu dom derwiszów. Wtedy to wewnątrz budynku usytuowano mihrab, niszę na modły, położoną na ścianie południowo-wschodniej, czyli w kierunku kibla, wskazującym drogę do Mekki. Bazylika bizantyjska, na ruinach której w XV w. wybudowano Meczet Podboju, Fetikie Dżami zajmowały sporą część agory. Potem w pomieszczeniach meczetu urządzono magazyn znalezisk archeologicznych, a obecnie jest on udostępniony do zwiedzania.

Nieopodal Wieży Wiatrów była też inna ciekawa i potrzebna inwestycja rzymskiej agory – publiczna latryna, z której naraz mogło korzystać nawet 70 osób…

Idąc trochę pod prąd chronologii, wychodzimy z Rzymskiej Agory główną bramą, ulicami Pikilis i Vrisakiou dochodzimy do długiej i zatłoczonej ulicy Hadriana, która doprowadza nas do starej Ateńskiej Agory. Wejście  jest przy odos Adrianou 24 (8/4 €, lub w pakiecie akropolskim), a przed nami parę godzin łażenia po sporym terenie – na szczęście z dużą ilością zieleni i tylko łagodnie nachylonym tak, by w czasie opadów (rzadko, ale się zdarzają nawet latem – a wtedy są dość gwałtowne) łatwo spływała w dół, poza agorę. Mimo, iż większość zabudowań została zniszczona, a prace archeologiczne i nieliczne jeszcze rekonstrukcje wciąż trwają – można się łatwo zorientować, czym właściwie była grecka agora, której tradycje przejęło rzymskie forum, a w reszcie Europy rozmaitego rodzaju rynki w środku miasta. W sumie – zachowując wszelkie proporcje – było to coś, co znamy choćby z Rynku Głównego w Krakowie: połączenie miejsca handlowego z instytucjami religijnymi, terenu wypoczynkowego z gastronomią, siedziby władz, sądu i więzienia… Słowem – miejsca, gdzie kwitło życie miasta.

Agora powstawała w tym miejscu od czasów Solona, a więc od VI w. p.n.e. Zajmuje dziś obszar nieregularnego czworoboku (ok. 400 x 300 m) na północ od Areopagu i Akropolu. Przez jej środek biegła Święta Droga, którędy na Akropol wędrowała procesja mieszkańców Aten w czasie święta Panatenajów. Znajdowały się tu miejsca handlowe (jak nasze Sukiennice), buleuterion, czyli siedziba rady miejskiej, strategeion – siedziba władzy wykonawczej, kilkanaście miejsc kultu, studnie, mennica, więzienie, oraz budynek prytaneion, gdzie obradowali, a czasem nawet mieszkali prytani – czyli wybierani w drodze losowania przedstawiciele poszczególnych grup społecznych (fyli), kierujący życiem miasta-państwa. Kadencja prytanów trwała zaledwie 1/10 część roku, po czym skład władzy się zmieniał. Kolegium prytanów urzędowało przez cały dzień, a 1/3 ich składu musiała przebywać na agorze także w nocy. Ciekawą zasadą działania tej demokracji było to, że kolegium wybierało sobie – poprzez losowanie – przewodniczącego, który pełnił jakby obowiązki premiera, ale jego kadencja trwała… jedną dobę i nie mógł podlegać reelekcji. On sprawował pieczę nad skarbcem miejskim, miał też klucze do wszystkich świątyń i archiwów miejskich.

 

<-- Fragment obrazu Jeana-Louisa Davida z 1787 r, "Śmierć Sokratesa" 

 

Według tradycji, tutaj właśnie, w rejonie agory działał filozof Sokrates (470-399 p.n.e.) i przed archontem, zajmującym się sprawami religii został oskarżony przez poetę Meletosa o psucie młodzieży niewłaściwymi pytaniami oraz o wyznawanie innych bogów niż ci, których uznawało państwo (a nie o ateizm, jak się często mówi). Liczący 500 osób dikasterion, czyli sąd ludowy uznał go winnym niewielką większością głosów i pozwolił mu początkowo wybrać sobie rodzaj kary. Ironiczny Sokrates zaproponował, żeby za karę państwo wzięło go na utrzymanie, a on sam zapłaci kilka drachm grzywny. To rozwścieczyło sędziów, którzy skazali go na śmierć przez wypicie trucizny – cykuty. Został osadzony w więzieniu na 30 dni, prawie bez straży, odwiedzany przez uczniów i przyjaciół, łatwo mógł uciec, ale to według niego stanowiłoby przyznanie się do winy – więc wyrok został wykonany. Właściwie niewiele wiemy i o nim samym, i o jego poglądach, bo nie zostawił niczego na piśmie, a wiedza z drugiej ręki jest nieobiektywna: jego uczeń Platon był jego apologetą, a co gorsza, w swoich dialogach często w usta Sokratesa wkładał własne idee, jego nieprzejednanym krytykiem był Arystofanes, który skrytykował go w komedii Chmury, pisywali też o nim Ksenofont i Arystoteles. Przypisywane mu zdanie oida ouden eidos, „wiem, że nic nie wiem” jest jedynie określeniem metody, w której poprzez pytania i rozmowę przedstawiał siebie jako osobę obiektywną, nie narzucającą swoich przekonań, a jedynie dążącą do prawdy. Wiemy, że miał żonę Ksantypę, której imię stało się synonimem złej, kłótliwej kobiety, z którą wszakże miał Sokrates trzech synów, o których nic nie wiemy. Niejeden mąż dziś nazywa żonę Ksantypą i nie zawsze jest świadom, że fakt posiadania żony Ksantypy nie czyni jeszcze z niego Sokratesa…

W przeciwieństwie do agory rzymskiej, gdzie handel odbywał się pod zacienionymi portykami, otaczającymi podwórzec – perystyl, na agorze greckiej sprzedawano rozmaite towary w osobnych, wolno stojących budynkach – stoach. Stoa to budynek, niekiedy piętrowy, którego wyższą kondygnację i dach podtrzymywały kolumny, a zamykała go ślepa ściana, zwykle ozdobiona malowidłami. Agora ateńska miała ich kilka, ale obecnie można dokładnie obejrzeć największą, zrekonstruowaną w latach 50. XX w. Stoę Attalosa. Ufundował ją w II w. p.n.e. władca Pergamonu Attalos II. Ma przeszło 116 m długości, 20 m szerokości i 13 wysokości. Ma dwie kondygnacje, każda jest wsparta na 44 kolumnach doryckich, jońskich i pergamońskich. Stoa dawała pomieszczenie 42 stoiskom handlowym. Dziś mieści się tu muzeum agory. W kwietniu 2003 r. podpisano tu Traktat Ateński, na mocy którego 10 krajów Europy wschodniej i południowej zostało rok później przyjętych do Unii Europejskiej (poza Polską – Czechy, Słowacja, Węgry, Słowenia, Malta, Cypr, Estonia, Litwa i Łotwa). Przed Stoą Attalosa specjalny kamień oznacza miejsce, gdzie znajdowała się bema – stojąca na podwyższeniu mównica, z której ogłaszano tłumom rozporządzenia władz, gdzie także przemawiali oskarżyciele, obrońcy i podsądni (może i sam Sokrates?).

Ścieżka prowadzi nas między ruinami Odeonu Agryppy, kilku innych stoi, mniejszych czy większych świątyń, sanktuariów i ołtarzy – zniszczonych w czasie najazdu Herulów, w stronę wzgórza, zwieńczonego jednym z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych budynków antyku – świątynią Hefajstosa, czyli Hefajstejonem. Zbudowano ją w V w. p.n.e., poświęcając najbardziej pechowemu ze wszystkich greckich bogów – a także Atenie. Oboje byli patronami rzemiosła, a więc tej dziedzinie gospodarki, z której słynęło największe miasto Attyki.

 

 

 

Hefajstos miał być synem Zeusa i Hery, albo w myśl innej legendy – samej Hery, która urodziła go sama z siebie na złość zdradzającemu ją ciągle mężowi, a szczególnie po tym, jak pożarłszy swą kochankę Metydę, sam z siebie urodził pochodzącą z tego związku Atenę. Nazywany był „boskim kulawcem”, co znów ma dwie etymologie: jedna wiąże jego kalectwo z tym, że taki już się urodził przy trudnym partenogenicznym porodzie (co było przyczyną odrzucenia go przez wyrodną matkę), druga zaś ma być skutkiem tego, że kiedyś wstawił się za ukaraną przez Zeusa Herą, która zawzięcie prześladowała ukochanego syna króla bogów, herosa Heraklesa, za co mąż powiesił ją za włosy na drzewie na szczycie Olimpu, przymocowując jej do nóg dwa kowadła. Hefajstos uwolnił matkę, a wściekły Zeus zrzucił go z Olimpu, skutkiem czego kowal spadł na wyspę Lemnos i złamał nogę, gdzie opiekowała się nim morska boginka, czyli nereida – Tetyda. Noga jednak się źle zrosła i Hefajstos odtąd kulał. Po dziewięciu latach zesłania odnalazł go Dionizos i sprowadził go z powrotem na Olimp, gdzie Zeus mu przebaczył i wynagrodził za wyrządzoną krzywdę, dając mu za żonę najpiękniejszą z bogiń – Afrodytę (nawiasem mówią jego ciotkę-babkę). Był to jednak prezent dość złośliwy, bo Afrodyta zdradzała nieszczęsnego kalekę na prawo i lewo, a kiedy ten przyłapał ją w łóżku ze swoim bratem Aresem – schwytał ich oboje w wykutą przez siebie metalową sieć i wystawił na Olimpie na pośmiewisko innych bogów – ale Zeus (a może Posejdon) kochanków uwolnił. Podobno ze związku Afrodyty z Aresem urodził się Eros, bożek miłości, którego zresztą Hefajstos potem usynowił. Sam święty też nie był, o jego kochankach i licznych dzieciach opowiadają legendy, przystawiał się nawet do samej Ateny, i już-już miało coś z tego być, ale bogini przypomniała sobie, że nazywana jest Wieczną Dziewicą, więc uciekła z łoża, kowal zaś próbował ją dogonić, ale gdzież było kulawcowi do Ateny, więc jego niezaspokojone żądze spadły na ziemię – Gaję, czego skutkiem było urodzenie się Erechteurosa – twórcy miasta Ateny, które powstało w miejscu owych niespełnionych amorów.

Hefajstos miał na Olimpie własny pałac, ale rzadko w nim przebywał. Przekształcił go wkrótce w magazyn swoich wyrobów, a sam spędzał cały czas w swojej kuźni, którą mitologia lokuje na Sycylii, pod wulkanem Etna. To on był wykonawcą wszystkich elementów boskiego oręża, wykuwał także złote pioruny, którymi swoich wrogów raził Zeus, obdarzał bogów hełmami, mieczami, a nawet – jak Hermesa – skrzydłami. Rozmaite legendy przedstawiają go także jako wynalazcę i konstruktora metalowych, ale ożywających w razie potrzeby zwierząt, samobieżnych urządzeń i – jakbyśmy to dziś nazwali – robotów. W mitologii Rzymian jego odpowiednikiem jest Wulkan.

 

Hefajstejon to świątynia dorycka, z sześcioma kolumnami na krótszych bokach i trzynastoma na dłuższych. Usytuowane we wnętrzu sanktuarium, czyli naos, ma własną kolumnadę (4 x 7 kolumn). Wewnątrz znajdował się posąg Hefajstosa z Ateną, niewątpliwie nawiązujący (choć może nie dosłownie) do mitu o powstaniu Aten. W dekoracji świątyni były także metopy – rzeźbione płyty na fryzie – przedstawiające sceny z życia Tezeusza, mitycznego władcy Aten i jego przyjaciela Heraklesa, stąd też niegdyś nazywano ten budynek Tezejonem. Doskonały stan zachowania zawdzięcza Hefajstejon temu, że od czasów zajęcia Grecji przez Bizancjum pogańską świątynię praktycznie bez zmian przekształcono w chrześcijański kościół św. Jerzego, a okupanci tureccy, ujęci pięknem budynku nie pozwolili go zburzyć, ani nawet przekształcić w meczet. W XIX w. był tu tymczasowy cmentarz protestancki, chowano tu także licznych grekofilów europejskich, zaangażowanych w walkę o odzyskanie przez Grecję niepodległości. W 1834 r. tutaj odbyło się oficjalne powitanie pierwszego nowożytnego króla Grecji, przybyłego z Monachium Ottona I Wittelsbacha. Potem, aż do 1930 r. było tu muzeum.

Schodzimy z powrotem na teren agory (świątynia Hefajstosa jest na wzgórzu, położonym od niej nieco na zachód), wychodzimy na ulicę Hadriana i przenosimy się na plac Mitropoleos (10 minut samochodem, albo 10 minut na skróty piechotą…), którego centralne miejsce zajmuje największy chyba kościół ateński – Cerkiew Katedralna Zwiastowania Matki Bożej. Byłem tu kilkanaście lat temu, akurat wtedy, gdy w kościele prawosławnym przypadała Niedziela Wielkanocna. Katedra była pełna, nie sposób było wejść na nabożeństwo, więc słuchałem mszy i przepięknych śpiewów z miejsca, gdzie teraz muzułmanka w hidżabie fotografuje pomnik, wzniesiony dla uczczenia jednego z najwybitniejszych duchownych i wybitnego greckiego męża stanu arcybiskupa Damaskina (Dimitriosa Papandreu, 1890-1949). Był duchownym i prawnikiem, ale także żołnierzem w czasie wojen bałkańskich przeciw dominacji tureckiej. W latach międzywojennych przebywał w USA, ale wrócił do kraju w 1938 r. i w 1941 r. objął stanowisko arcybiskupa Aten i całej Grecji. W czasie wojny udzielał pomocy ofiarom represji rządu kolaboracyjnego i prześladowanym przez Niemców Żydom. Od 1944 r. pełnił obowiązki regenta Grecji, a w 1946 r. przejściowo nawet był premierem.

 

 

Grecja jest państwem prawie monolitycznym pod względem religijnym. Na 10,7 mln mieszkańców – przeszło 9 mln to członkowie Greckiego Ortodoksyjnego Kościoła Autokefalicznego. Jest to kościół prawosławny, który w 1833 r. odłączył się od dotychczasowego zwierzchnictwa patriarchy Konstantynopola, stanowiącego religijną władzę na tym terenie od czasów Bizancjum – autokefalia oznacza brak podporządkowania najwyższego dostojnika kościelnego w danym państwie jakiemukolwiek innemu duchownemu. Kościół ortodoksyjny, czyli chrześcijański, oparty na tradycji pierwotnych patriarchatów wschodnich w przypadku Grecji wywodzi swoje dzieje od św. Pawła, który jak wiadomo nauczał w Salonikach, Koryncie i Atenach. Pozostałe wyznawane tu religie to islam (2 %), religie chrześcijańskie bez katolików (ok. 3 %), katolicyzm (mniej niż 1 %), a także judaizm, buddyzm i hinduizm. Istnieje także wspólnota wiernych Etnicznego Kościoła Hellenistycznego, licząca ok. 2000 wiernych i ponad 100 000 sympatyków, praktykując wiarę w dawnych greckich bogów, głównie Dwunastu Bogów Olimpijskich (Dodekateizm).

Stosunki między państwem greckim a kościołem ustalone zostały w 1822 r. w Prawie z Epidauros, w myśl którego Wschodni Kościół Ortodoksyjny jest w Grecji religią panującą. Wszystkie greckie konstytucje (ostatnia z 1975 r.) zaczynają się od invocatio Dei: „W imię Trójcy Świętej, Jedynej i Niepodzielnej”. Pensje i emerytury są wypłacane księżom (stanowczo niestosowne jest używanie nazwy „pop”!) przez państwo w takiej samej wysokości i na tych samych prawach, co dochody nauczycieli. Uczniowie szkół podstawowych i średnich są zobowiązani do uczęszczania na lekcje religii, chyba że o zwolnienie z tego obowiązku wystąpią na piśmie oboje rodzice. 30 procent Greków regularnie odbywa praktyki religijne, 60 procent robi to niesystematycznie. Kościół ortodoksyjny (ale i inne wspólnoty wyznaniowe) ze zwolnione z większości podatków. Konstytucja zabrania prozelityzmu, czyli nawracania na inną wiarę. Po przyjęciu Grecji do Unii Europejskiej (1 stycznia 1981, od 2001 w strefie euro) toczyła się długa dyskusja wywołana zaleceniem usunięcia z dowodów osobistych wpisu o wyznawanej religii. Kościół wywołał wówczas niemal zamieszki społeczne, broniąc tego wpisu, zebrał przeszło 3 miliony podpisów pod protestem w tej sprawie, ale przegrał. Nad stosunkami między państwem a kościołem czuwa Ministerstwo Edukacji Narodowej i Wyznań Religijnych. Nad niemal wszystkimi kościołami i klasztorami powiewa flaga Grecji, a dominującej, państwowej roli religii nie podważają nawet mocno lewicowe partie rządzące.

Katedra Zwiastowania Matki Bożej, nazywana także Kościołem Metropolitalnym (Mētrópolis, jako że jest tytularną siedzibą arcybiskupa metropolity, czyli głowy greckiego kościoła) została wybudowana w latach 1842-1862 z inicjatywy króla Ottona, który wraz z królową Amelią położył kamień węgielny kościoła. Jako surowiec posłużył w znacznej części materiał z kilkudziesięciu starszych świątyń, które przy tej okazji zniszczono. Jest to trzynawowa bazylika z dwiema wieżami, zwieńczona kopułą, ma 80 m wysokości, 40 m długości i 20 m szerokości. Wnętrze jest bogato zdobione, choć rozmiar świątyni powoduje, że nawet ogromny ikonostas wydaje się pastelowy, mało kolorowy w porównaniu do ostro namalowanych wizerunków świętych w średniowiecznych kościołach bizantyjskich. W katedrze znajdują się groby dwóch świętych kościoła greckiego, zamordowanych przez Turków: patriarchy Konstantynopola Grzegorza V, straconego w 1821 r. za pomoc dla greckiego powstania narodowego i Filotei z Aten, założycielki wielu klasztorów i obrończyni chrześcijańskich kobiet porywanych do tureckich haremów, zabitej w 1589 r.

Po prawej stronie katedry znajduje się mały kościółek, nazywany Mikri Mētrópoli, mały kościół metropolitalny, pod wezwaniem św. Elefteriosa, wybudowany w XV w. (niektóre źródła mówią o wieku XII), który można zwiedzać tylko z zewnątrz.

Jesteśmy na skraju Plaki, a że pora zrobiła się obiadowa, zapuszczamy się w ciasne uliczki, wypatrując restauracji na tyle wygodnej, żeby można było odpocząć, i na tyle lokalnej, żeby można było niedrogo dobrze zjeść. Wpada nam w oczy „Hermiona” (Ermeion), która może nie ma tych wszystkich zalet, jakich szukaliśmy, ale ma ładną nazwę. Wszystkim nam oczywiście kojarzy się ona najpierw z Hermioną Granger, ładną i mądrą koleżanką Harrego Pottera z Hogwartu, doszukujemy się w restauracji jakichś odniesień do tej postaci, ale oczywiście nic takiego nie znajdujemy – poza jednym z kelnerów, którego okularki i pociągła twarz kojarzą nam się z dość otyłym i podstarzałym Harrym. Na ścianach dość amatorskie dzieła sztuki, a pobliskich drzew małymi stadkami podlatują wróble i dziobią pozostawiony przez turystów chleb. Studiujemy karty menu – i przypominamy sobie, kim dla Greków jest Hermiona.

 

Owszem, na pewno można przypuszczać, że była co najmniej tak ładna jak Emma Watson – Hermiona z filmu o przygodach Harrego. Oczywiście, o ile odziedziczyła urodę po mamie, nie po tacie: król Sparty Menelaos był mały, rudy i miał krzywe nogi, ale za to jego żona była najpiękniejszą kobietą świata. A Hermiona była pierwszym dzieckiem Heleny i Menelaosa. Urodziła się jakiś czas przed tym, zanim królewicz trojański Parys pojawił się na dworze w spartańskim Amyklaju. Ojciec obiecał ją za żonę jej kuzynowi Orestesowi, synowi Agamemnona i Klitajmestry, ale w czasie wojny trojańskiej zmienił zdanie i kazał jej wyjść za mąż za Neoptolemosa, syna Achillesa. Małżeństwo nie było udane, bo Neoptolemos wolał swoją brankę, Andromachę – wdowę po trojańskim królewiczu Hektorze, z którą miał kilkoro dzieci. A Hermiona była podobno bezpłodna. W końcu jednak syn Achillesa zginął, o Hermionę upomniał się Orestes, który zresztą traktował ją jako zakładniczkę: za zabójstwo swej matki Klitajmestry i jej kochanka Egista – co było zemstą za to, że niewierna żona zamordowała Agamemnona zaraz po tym, jak powrócił zwycięsko spod Troi – groziła mu kara śmierci z rąk króla Menelaosa. A on był ojcem Hermiony… Żyli więc spokojnie dalej, nie wiemy czy długo i szczęśliwie, ale w każdym razie bezpłodność Hermionie przeszła, a ich syn Tisamenos był potem królem Sparty i Argolidy, władając sporą częścią Peloponezu.

 

Dwa mythosy, czerwone wino i niezły obiad zatrzymują nas na dłużej. Obok starszy brodaty ksiądz z rodziną także nie żałuje sobie kalorii. W końcu jednak płacimy, wracamy na plac Mitropoleos koło katedry i jedziemy na zabytkowy cmentarz Kerameikos. Tak właściwie nazywa się cała dzielnica położona na północny zachód od Akropolu, niegdyś zamieszkała przez garncarzy (słowo ceramika pochodzi od greckiego kéramos, oznaczającego glinę garncarską, wydobywaną tutaj w rejonie rzeki Iridanos). Poza warsztatami ceramicznymi mieścił się tu wielki cmentarz, na którym chowano ludzi od III tysiąclecia p.n.e do I w. p.n.e. Przez dzielnicę biegły niegdyś mury miejskie: cmentarz był po ich zewnętrznej stronie, warsztaty ceramiczne zaś już w obrębie miasta. W 478 r. mury miejskie przesunięto, w związku z poszerzeniem obszaru polis i groby ważnych rodzin ateńskich znalazły się w wewnętrznej części. Pochowany tu został m.in. wielki wódz Perykles. Biedaków, tak jak i dawniej, grzebano w błotnistych gruntach nad rzeką. Po jej dwu stronach biegły ważne drogi – jedną podążano do Eleusis, gdzie odbywały się religijne misteria, związane z kultem Demeter, Persefony i Dionizosa oraz, co cztery lata, igrzyska eleuzyjskie, druga prowadziła do Akademii szkoły filozoficzno-matematycznej założonej w gaju, poświęconym ateńskiemu herosowi Akademosowi przez filozofa Platona prawdopodobnie w -387 r. i prowadzona przez niego, a potem jego następców aż do 529 r. n.e. Do Eleusis wychodzono z miasta przez Świętą Bramę i dalej przez Ulicę Grobów, do Akademii przez Bramę Dwóch Łuków.

W okresie klasycznym (V-IV w. p.n.e.) między tymi bramami postawiono duży budynek – Pompejon, gdzie formowała się procesja (po grecku – pompē) na Akropol, rozpoczynająca święto Panatenajów. Tutaj też, w pobliżu Bramy Dwóch Łuków, lud ateński spożywał mięso, po dokonaniu rytualnej hekatomby – ofiary ze stu wołów, składanej na cześć Ateny. Wszystkie te budowle zostały zniszczone w -86 r. przez żołnierzy rzymskiego dyktatora Sulli. Zniszczeń Keramejkosu dopełniły inwazje Herulów, Awarów i Słowian.  Wykopaliska na tym terenie – mocno już zabudowanym i przekształconym – rozpoczęły się pod koniec XIX w. i trwają właściwie do dziś. Można zwiedzać fragment cmentarza oraz bardzo ciekawe Muzeum Archeologiczne Keramejkosu, prezentujące przede wszystkim interesujące okazy ceramiki użytkowej i ozdobnej, stele nagrobne i rzeźby, zdobiące przed wiekami bramy miejskie i Pompejon. Bilety kosztują 8/4 €, jeśli oczywiście nie zaopatrzyliśmy się wcześniej w karnet wstępów na Akropol i do innych obiektów.

 

Pan Włodek odwozi nas do hotelu i tu się żegnamy, z nadzieją na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Jest późne popołudnie, więc szybko się przebieramy i wjeżdżamy na najwyższe, siódme piętro: hotel „Oscar” na dachu spory basen, zachodzące słońce jeszcze trochę grzeje, a woda jest wprost nieprzyzwoicie ciepła. Znakomicie widać stąd całe Ateny, powoli pogrążające się w mroku, tylko Akropol jaśnieje w słońcu. Zjeżdżamy do pokoju na trzecim piętrze i tam zasiadłszy na szerokim balkonie, żegnamy Ateny kieliszkiem retsiny. Jutro droga poprowadzi nas na Peloponez.

 

Dalej