Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 29)

 

Przed południem odwiozła mnie do miasta. Pożegnaliśmy się kilka domów przed firmą komputerową mojej żony. Torba z rzeczami Agaty pozostała nie rozpakowana na tylnim siedzeniu.

- Odbiorę dziecko ze szkoły. Jak będziesz mógł, zadzwoń. Jestem teraz sama, więc najwyżej któreś z dzieci odbierze. Trzymaj się!

Odjechała z piskiem opon. Zrobiła się bardzo odważna. Mąż poza domem zmusza kobietę do odwagi i samodzielności. Wszedłem na piętro.

Renatka na mój widok włączyła wodę na herbatę i pomogła mi zdjąć kurtkę. Spojrzałem na siebie w lustrze. Coś mi się musiało stać, że zacząłem budzić szacunek. Tak zastała nas żona - ja przed lustrem, ona za mną z moją kurtką w rękach.

- Czy ja państwu przypadkiem nie przeszkadzam? – żona najwyraźniej wróciła do formy - może jednak byście to odłożyli do czasu pozasłużbowego? Czy ja wam za to płacę?

Renatka powiesiła moją kurtkę do szafy i nic nie mówiąc wróciła za biurko.

- Mnie za nic już nie płacisz - powiedziałem niepotrzebnie. Powinienem się uczyć od sekretarki sztuki nie gadania bez potrzeby.

- O tym właśnie chciałam porozmawiać - żona niespodziewanie znów zrobiła się miła - Wejdź, proszę, zaraz pani poda herbatę. Dzwoniła pani do biura notariusza?

- Już podaję. Tak, dzwoniłam, jak pani kazała.

- I co powiedział? O której będzie?

Renatka nalała herbaty do szklanki i posłodziła jedną łyżeczkę. Pamiętała jeszcze. Zaniosła do gabinetu i postawiła na niskim stoliku. Elegancki mężczyzna powinien w pewnych sytuacjach dla przyzwoitości odwracać wzrok, na przykład kiedy kobieta w krótkiej spódnicy wchodzi przed nim po schodach. Albo kiedy stawia herbatę na niskim stoliku. Nie byłem aż tak eleganckim mężczyzną. Renatka poczuła mój wzrok tak, jakby poczuła moją rękę - zawsze była wrażliwa. Uśmiechnęła się. Żona znów to zauważyła, ale tym razem nie zareagowała.

- No i co powiedział notariusz? - ponowiła pytanie.

- Nic nie powiedział. Zajęte było.

Wyszła, zamykając za sobą drzwi. Siadłem, wypiłem łyk, czekałem, co będzie dalej. Śpiący byłem. Po wczorajszych atrakcjach powinienem spać ze trzy dni, ale jakoś się nie złożyło. Bałem się, że nie bardzo nadaję się do rozmowy na poważne tematy prawnicze, o rodzinnych już nie wspominając, a do doradców prawnych żony jakoś czułem dystans. Ona też nie kwapiła się do szerszych wywodów, czując, że dużo od tej rozmowy zależy.

Zadzwonił telefon wewnętrzny.

Zadzwoniła moja komórka.

Żona spojrzała na mnie ironicznie i czekała z podniesieniem słuchawki, aż ja odbiorę swój telefon. W normalnej sytuacji każdy człowiek by odebrał i wyszedł z pokoju, aby swoją rozmową nie przeszkadzać innym. Jednak oczywiście wiedziałem, że zostanie to natychmiast zinterpretowane jako ukrywanie przez nią czegoś, więc odebrałem. Dzwoniła kierowniczka Urzędu Pracy z prośbą o pilny kontakt. Były w planie kolejne kursy, spory kontrakt, ale, niestety, nie znalazła się możliwość zatrudnienia mnie nawet na części etatu - w związku ze wzrostem liczby bezrobotnych ministerstwo obcięło fundusze na Urzędy Zatrudnienia, żeby mieć więcej na zasiłki. Ale powiększyło fundusze na kursy. Z tym, że musiały być prowadzone przez firmy, które zatrudniałyby przynajmniej jednego bezrobotnego. Zastanowiłem się, czy zatrudniony bezrobotny nadal jest bezrobotnym.

Byłem bezrobotny. Nie miałem co prawda na nic czasu, bo miałem tyle roboty, ale pracy nie miałem. Powiedziałem, że reflektuję i że spotkamy się po południu.

Żona odebrała telefon. Głośno mówiąca słuchawka zapytała, czy skoro u notariusza było zajęte, to trzeba zadzwonić jeszcze raz. Pomyślałem, że w firmie potrzebne są zmiany kadrowe. Żona potwierdziła, odłożyła słuchawkę i zwróciła się do mnie:

- Widzę, że jesteś rozrywany... To pewno się spieszysz i nie masz czasu dla mnie? Telefony, spotkania... Wszystko po staremu, jak widzę!

Zadzwoniła komórka mojej żony. Spojrzałem na nią ironicznie. Powiedziała, że czeka i prosi o spotkanie.

- Słuchaj - powiedziałem. Na starość zrobiłem się odporniejszy - nie myśl tak. To była ważna sprawa służbowa, także i dla ciebie. Zaraz ci opowiem, jest pewna propozycja...

- Najpierw posłuchaj mojej propozycji, bo jak się nie zgodzisz, to ja nie będę słuchać twojej.

Zadzwonił wewnętrzny telefon. Renatka poinformowała, że u notariusza nikt nie odbiera i zapytała, czy ma zadzwonić potem jeszcze raz.

- Nie! - wrzasnęła żona do telefonu, odłożyła słuchawkę i odwróciła się do mnie. - Chciałabym, żebyś mnie uważnie posłuchał. Niby to też jest kwestia służbowa, ale wiąże się z prywatną. Otóż postanowiłam, ostatni raz, ci zaufać, puścić w niepamięć wszystkie...

Zapiszczało. Dostałem SMS-a. Wyjąłem komórkę, bo przez ostatnie pół roku odzwyczaiłem się ją wyłączać na czas ważnych rozmów. Nie miewałem ważnych rozmów. Córka pisała mi, że dostała plus dostatecznie z chemii. Ucieszyłem się i schowałem komórkę do kieszeni.

- Możesz to wyłączyć? Twoje panienki mogą chwilę poczekać w czasie kiedy ty rozmawiasz z żoną? A może po prostu nie mamy o czym rozmawiać, więc idź sobie do którejkolwiek z nich i tam porozmawiaj?

Zadzwoniła komórka żony. Spojrzała na numer, uśmiechnęła się, odebrała. Zastanowiłem się przez moment, czy gdybym szybciutko zgłosił prowadzenie działalności gospodarczej i zarejestrował własną firmę to kierowniczka Urzędu Pracy miałaby dla mnie jeszcze to zlecenie? Musiałoby potrwać z tydzień... Ale zyskałbym niezależne i zupełnie niezłe finanse. Mógłbym zatrudnić chłopaków z firmy...

Żona skończyła rozmawiać przez telefon.

- Zaraz tu będzie notariusz. Chcę ci zaproponować przejęcie działu szkolenia jako wydzielonej osobnej firmy, na zasadzie sprzedaży - sprzętu, oprogramowania, wynajęcia sal i przejęcia ludzi. To pozwoli uratować część przedsiębiorstwa przed komornikiem.

Nie rozumiałem do końca.

- Co to za sprzedaż dla męża? Mamy wspólnotę majątkową, firma powstała w czasie trwania małżeństwa, więc i tak jest współwłasnością. I będzie nadal. Gdybyśmy mieli intercyzę i rozdział majątku, albo gdybyśmy mieli rozwód...

Uśmiechnęła się. Nadal nie lubiłem tego jej uśmiechu.

- A co, już chciałbyś? Może mam ci oddać te wszystkie listy, w których płaszczysz się przede mną, żebym cię tylko wpuściła do domu? Już tak zhardziałeś? Jeśli tak chcesz, to po prostu porozmawiamy w sądzie. Mogę zadzwonić tam jeszcze dziś i przyspieszyć rozprawę rozwodową. Jak powiem w sądzie, to co naprawdę wiem, to tej sędzinie oko zbieleje i da mi rozwód w jednej chwili. I alimenty zasądzi takie, że się nie pozbierasz. A dział szkolenia przejmie Tomek, czy ktokolwiek. No, jak - mam dzwonić do sądu?

Zadzwoniła moja komórka. Zobaczyłem, że wyświetlił się numer Ani. Odruchowo chciałem odebrać i dać telefon żonie, żeby załatwiła to natychmiast. Ale pomyślałem sobie, że nie ma co przejmować się drobiazgami. Nie odebrałem i wyłączyłem komórkę. Wyobraziłem sobie przez moment, jak moja żona rozmawia z Anią. Uśmiechnąłem się.

- Już widzę, jak sąd przyznaje ci alimenty od bezrobotnego. Dobra, nie chcę przecież tego rozwodu. Tylko pytam, jak to komornik uzna, taką transakcję. Przecież ja naprawdę chcę ci pomóc. I naprawdę mi na tobie zależy. Tylko nie mam pewności, na czym tobie zależy.

Popatrzyła za okno i przez chwilę było cicho. Słychać było, jak w sekretariacie Renatka stuka w klawisze komputera. Jak na firmę komputerową, szybkość jej pisania nie była imponująca.

- Już sama nie wiem... - powiedziała półgłosem - chyba przede wszystkim na spokoju. Ale nie miałam go z tobą, ani nie mam bez ciebie. Już sama nie wiem... Ale...

Zadzwonił wewnętrzny telefon.

- Tak, proszę - powiedziała żona.

Weszła kobieta w średnim wieku, przystojna i elegancko ubrana, z czarną dyplomatką w ręku. Położyła teczkę na stoliku, przywitała się z żoną i spojrzała uważnie na mnie. Przytrzymała moją rękę przez chwilę i uśmiechnęła się.

- A, więc to pan... Bez przerwy o panu słyszę i stale się zastanawiałam jak pan wygląda... Zrobił pan furorę u nas w domu, jak słynny komputerowy guru...

Żona nabrała podejrzeń.

- A skąd pani notariusz zna mojego męża?

- Pierwszy raz pana widzę - pani notariusz siadła w fotelu obok mnie - ale moja matka jest panem zachwycona. Nauczyła się u pana korzystać z komputera i teraz jest stała wojna z moim synem o dostęp. Ja, na szczęście, mam laptopa.

- Mama mówiła, że pani jest instruktorem karate! - zdziwiłem się - I w ogóle inaczej sobie panią wyobrażałem.

- W białym kimonie i z czarnym pasem?

No prawdę powiedziawszy, wcale nie tak. Wczoraj chciałem przez moment mieć ją u boku, ale zrezygnowałem z tej myśli, bo już i tak w tej całej sprawie było za dużo kobiet. U nas tak zawsze – od ściany do ściany – albo deflacja, albo inflacja, albo komunizm, albo antykomunizm, albo pustelnia parmeńska, albo Moulin Rouge... Pani notariusz, gdyby w ramach ćwiczeń karate pojawiła się w tym tłumie, najlepiej by wyglądała w bojowym rynsztunku samuraja.

- Jestem instruktorem po godzinach, uczę w domu kultury dwa razy w tygodniu. Dziwne, że dotąd się nie spotkaliśmy...

Wcale to nie było dziwne. Sport nie interesował mnie w ogóle, a uprawiałem tylko podnoszenie ciężarów. Niewielkich - pięćdziesiąt, najwyżej sto gram...

Notariuszka wyciągnęła z teczki plik papierów i laptopa. Zorientowana w sytuacji, proponowała układ nieco skomplikowany, ale mający zagwarantować naraz zjedzenie ciasteczka i zachowanie ciasteczka.

- Państwa córka jest pełnoletnia, prawda? No więc pani sprzedaje jej wydzieloną część firmy i w zasadzie możnaby na tym transakcję zakończyć. Ale jeśli pani chce jednak przekazać firmę panu, to wówczas córka wykonuje darowiznę na wyłączną rzecz ojca i wtedy ta część majątku nie wchodzi w skład wspólnoty małżeńskiej. Prościzna!

Spojrzałem na nią z uznaniem - taki slang w ustach prawnika! Ale przypomniałem sobie jej syna, którego w żargonie komputerowym udawała babcia i zrozumiałem.

- A opłaty od tych wszystkich transakcji? - spytała żona.

Ponieważ nikt mnie nie pytał o zdanie, więc wyłączyłem się. Tym bardziej, że za drzwiami, w sekretariacie, działo się coś ciekawego. Renatka spierała się półgłosem z jakimiś ludźmi, po wczorajszej historii grupa większa od dwóch osób trochę mnie przerażała, a tam słychać było więcej głosów. Żona przeglądała dokumenty, w końcu i ona usłyszała.

Otworzyła drzwi jedną ręką i nie patrząc rzuciła:

- Proszę o spokój! Ja tu pracuję!

- Ale, pani dyrektor... - nieśmiało szepnęła Renatka. Żona otworzyła szeroko drzwi. Spojrzałem.

Naprzeciwko, nad biurkiem Renatki wisiał wielki transparent z napisem „Strajk okupacyjny”. Napis był długi i nie zmieścił się na jednej ścianie. Końce smętnie zwisały do ziemi - wyglądało, że był używany w innych okolicznościach i protestujący dostali go tanio z drugiej ręki. W pokoju było trzech pracowników z biało czerwonymi opaskami. Jednym był Tomek, niedoszły ksiądz, drugim ogrodnik Romek, trzecim Andrzej, były marynarz - nasi najlepsi informatycy. Oparte o ścianę stały za nimi białe tablice z czerwonymi napisami. Każda miała kij do noszenia w czasie demonstracji. Na nasz widok odstawili filiżanki z herbatą, chwycili za tablice i ustawili je frontem do nas. Przeczytałem: „Precz z komuną”, „Złodzieje - oddajcie nasze pieniądze” i „Balcerowicz musi odejść”. Odniosłem wrażenie, że i to dostali z politycznego demobilu.

Żona nie wiedziała co powiedzieć. Pani notariusz zaczęła zbierać papiery i starannie wyłączyła laptop. Niewykluczone, że szykowała się do zrobienia użytku ze swoich instruktorskich umiejętności. Wyobraziłem sobie, jak przebiera się w kimono. Kiedyś iść w kimono mówiono na oznaczenie pójścia spać. Ciekawe, czy dałoby się iść w kimono z instruktorką karate i czy czułoby się wtedy bezpiecznie. Byłem śpiący i wszystko kojarzyło mi się z łóżkiem. Nikt nic nie mówił, dopiero Renatka przerwała milczenie:

- Pani dyrektor, czy podać kawę?

Z telewizji lokalnej przyszła tylko młoda reporterka z kamerą. Na jej widok strajkujący się ożywili i zaczęli krzyczeć: „Chodźcie z nami”, Tomek wyciągnął petycję i zaczął czytać, ale że w tym samym czasie ogrodnik zaczął obracać straszliwie hałasującą terkotką, a marynarz dąć na rogu, zdaje się przeciwmgielnym - redaktorce zrobiło się sprzężenie i poprosiła o wykonywanie efektów po kolei. Obiecała połączyć na mikserze i narzekała na kiepską jakość sprzętu. Renatka po namyśle dołączyła do protestujących, waląc pustą butelką po „Nałęczowiance” o blat biurka. Żona szybko odsunęła znajdującą się tam filiżankę z kawą, chcąc zminimalizować straty. Redaktorka robiła zbliżenie butelki tak, żeby nie było widać nazwy firmy.

Następny odcinek