Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 23)

 

Chomik się obudził, więc wypuściłem go w kuli na podłogę. Biegał sobie statecznie, najpierw w mojej pracowni, potem w dawnym pokoju córki. Słyszałem jak się obija o meble, więc najwyraźniej był w lepszej formie niż wcześniej. Pomyślałem sobie, że Alicja musi mieć już swoje lata. Jak długo żyją chomiki? Dłużej niż myszy?

Poruszyłem myszą i wygaszacz z Nicole Kidman zniknął z ekranu. W pasku zadań migała żółta kopertka. Nacisnąłem.

- Potrzebuję twojej pomocy. Czy mogę na to liczyć?

W miejscu nadawcy wiadomości widniał tylko ten sam co przedtem numer. Katalog użytkowników Gadu-Gadu nadal był niedostępny, widać linia była przeciążona.

- Jasne, jeśli tylko będę w stanie... - odpisałem. Ktokolwiek to był, jeśli mogłem mu pomóc, powinienem pomóc... A może to oryginalny sposób na zawarcie ciekawej internetowej znajomości? Pewno lepszy niż ten, z którym miałem do czynienia wczoraj. Późną nocą pojawiła się wiadomość z numerkiem i tekstem:

- hello! czy my się przypadkiem nie znamy?

Sprawdziłem, katalog tym razem był czynny, ale wyświetlił mi się tylko pseudonim rozmówczyni. Napisałem, że jeśli nawet nie, to ta bolesna luka w naszych życiorysach jest do nadrobienia. Ucieszyła się. Zaproponowałem na początek małą grę wstępną, polegającą na tym, że może się przedstawimy, i że ladies first. Potem to przetłumaczyłem, na wszelki wypadek, bo wiem jak wygląda poziom nauki języków obcych w przededniu wejścia do Unii Europejskiej. Znów się ucieszyła i napisała:

- Tak wiec, jestem Madziara z Grudziądza (wiesz gdzie to jest?)

Wiedziałem, gdzie to jest, więc tylko spytałem czy to wszystko, co może mi o sobie powiedzieć. Zaśmiała się i napisała, że wystukała przypadkowo mój numer z klawiatury, nie zastanawiając się nad niczym, po czym spytała ile mam lat. Ciekawe, nie była zainteresowana kim jestem, co robię, jakie są moje poglądy na temat globalizmu, eutanazji i niszczenia lasów podzwrotnikowych, jaki mam kolor oczu i czy przypadkiem nie jestem w trakcie procesu rozwodowego, tylko ile mam lat. Poinformowałem, a na wszelki wypadek podałem adres swojej strony internetowej ze zdjęciem - a co! Niech wie.

Milczała przez dłuższą chwilę, potem z szacunkiem napisała:

- no to pol wieku przerzyles! ponad...

Nie dało się zaprzeczyć, ale co przerzyłem to moje. Madziara uznała, że temat został zamknięty i znajomość zawarta, rozwinięta i zakończona.

- do uslyszenia spadam pa. Jeszcze cie dorwe......kiedys - dodała na osłodę.

- Śmieszne! - stwierdziłem i rozłączyliśmy się.

Więc, żeby nie było tak śmiesznie, nigdy nie pisywałem do osób nieznajomych. Zastanowiłem się, jak znajomi internetowi zareagowaliby na moją prośbę o pomoc.

Otworzyłem pocztę i napisałem maila:

- Mayday! Mam kłopoty, potrzebuję pomocy!

Zaznaczyłem wszystkich w mojej książce adresowej jako “ukrytych odbiorców”, przez co każdy mógł mieć przeświadczenie, że wysyłam S.O.S. tylko do niego i kliknąłem. W tym momencie na podwórku zrobiło się jasno, jakiś samochód zatoczył koło reflektorami, świecił chwilę w moje okna, po czym silnik zgasł. Drzwi trzasnęły dwukrotnie. Pomyślałem, że to może Ania przycięła sobie płaszcz, często tak robiła, mówiłem jej, że powinna jeździć w todze, to by jej policja nie zatrzymywała, ale ona te drzwi podawała zawsze jako przykład, że to nietrafiony pomysł.

Pomysł z Anią w ogóle tym razem był nietrafiony. Weszło ich dwóch, bez pukania, stanęli przy oknie i telefonie. Jeden w skórzanej kurtce, drugi w marynarce w kratę, ciemne włosy, wyglądali jak rosyjscy reketierzy. W tej chwili ktoś delikatnie zapukał do drzwi, weszła Aneta, trzymana mocno pod rękę przez trzeciego mężczyznę, o jeszcze ciemniejszej skórze. Wyglądała jak zawsze elegancko i uśmiechała się jak zawsze pięknie, choć z niejakim wymuszeniem.

- Dobry wieczór. Pamiętasz kolegów brata mojego teścia? - była wzorem dobrego wychowania - Mają pewne kłopoty i potrzebują pomocy. Dowiedzieli się ode mnie, że jesteś specjalistą od komputerów, najlepszym jakiego znam, więc musiałam ich tu przywieźć.

Zaakcentowała słowo “musiałam”, co pozwoliło mi zauważyć spory nóż, jaki z pewną nonszalancją trzymał w ręku ten, który stał najbliżej mnie. Uśmiechał się uprzejmie i na nic nie nalegał, ale jakoś nie umiałbym odmówić pomocy człowiekowi w potrzebie. Tylko nie potrafiłem sobie wyobrazić, że to on wysłał na GG prośbę o pomoc...

- Czemu nie napisałaś maila o co chodzi? Chętnie pomogę...

- To wyszło dość nagle. Wszystkie kontakty ze światem zewnętrznym, handlowe i inne, załatwiał tym panom ten brat mojego teścia, którego poznałeś u mnie. Teraz, niestety, sam ma kłopoty z kontaktem ze światem zewnętrznym, więc potrzebna będzie pomoc komputerowa. Ja znam się na tym za mało, więc musimy - znów ten akcent - pojechać do mnie, wysłać kilka maili i załatwić parę transakcji przez internet. I zeskanować parę dokumentów... Potem cię odwieziemy. Możesz? Proszę...

- Dobra - niespodziewanie po polsku odezwał się ten z nożem - starczy. Pan wie, trzeba jechać. Noc jest, chcemy spać. Robota czeka. Shut door, lights off, keep quiet, don’t say a word - jego polski miał najwyraźniej ograniczony zasięg, angielski zresztą też.

Zgasiłem światło, zamknąłem drzwi zewnętrzne. Z trudem upakowaliśmy się w piątkę do corsy. Pustą szosą zajechaliśmy w dziesięć minut do Anety. Domek na wzgórzu teraz nie wydawał mi się już tak bardzo przytulny jak kiedyś.

Pierwsze zadanie okazało się dość łatwe - miałem przepisać i wysłać kilkanaście krótkich listów w języku, który zinterpretowałem jako arabski, fonetycznie zapisany alfabetem angielskim, jeden po niemiecku i jeden po angielsku. To co zrozumiałem, nieco mnie przestraszyło - listy informowały o likwidacji oddziału Organizacji na terenie naszego regionu i przeniesieniu jej w inne miejsce. Nie likwidacja mnie przestraszyła, tylko to, że przedtem istniała. Na Internecie bandyci znali się bardzo pobieżnie, tak że część listów, gdy ich uwaga już osłabła, wysłałem na własny komputer “do wiadomości”. Niczego nie zauważyli. Potem z banku, działającego za pośrednictwem sieci, przesłałem na inne konto jakąś sumę pieniędzy, przy czym zarówno hasło, jak i wysokość sumy nowy numer konta wstukał ten z nożem, dość brutalnie odsuwając mnie od komputera. Nóż odłożył obok klawiatury, pewno James Bond byłby go chwycił i wygrał tego seta, ale ja nie lubiłem ani wstrząśniętych, ani nawet mieszanych martini.

Ze skanerem zrobił się problem, bo za nic nie chcieli dać mi do ręki dokumentów i zdjęć do skanowania, a nikt z nich nie umiał się tym obsłużyć. Anety nie dopuszczali również, co kazało mi przypuszczać, że i ona działa w tej sprawie pod presją. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko przeprowadzić szybki kurs obsługi sprzętu. Pojętni byli nadzwyczajnie, tak że w pół godziny udało nam się wszystko zeskanować i nagrać na CD-ROM, przy czym na szczęście nie zorientowali się, że wszystkie pliki pozostają na twardym dysku komputera Anety. Dostali do ręki płytkę, kazali sprawdzić, czy jej zawartość im odpowiada i wyglądało na to, że moja robota jest skończona. Czy nie wiedziałem jednak za dużo, na to by mi pozwolili spokojnie odjechać?

Pojechaliśmy wszyscy razem. Aneta zamknęła starannie drzwi, Arabowie wsadzili do bagażnika kilka niewielkich pakunków i po kilkunastu minutach byliśmy z powrotem przed moim domem. Tym razem nie pozwolili jej wjechać na podwórko, tylko kazali zaparkować na ulicy pod oknem. W piątkę weszliśmy do domu. Zabronili zapalić światło, monitor zgodnie z programem wyłączył się, więc ciemno było jak w studni. Szef grupy zapalił latarkę o długiej rączce i skierował światło na podłogę. Powiedział kilka słów w języku, którego nie znałem, na historii sztuki uczyli tylko o sztuce islamu, ale szybko zrozumiałem, bo kiedy powtórzył to, trochę głośniej, drugi raz – najniższy i najciemniejszy z moich klientów wyciągnął pistolet i zaczął nakręcać tłumik. Staliśmy w kuchni. Pomyślałem, że plamy z podłogowych desek nie zejdą nigdy i moja żona będzie musiała zlecić ich wymianę. Usiłowałem sobie przypomnieć, jak nazywa się stolarz, mieszkający dwa domy dalej. Aneta przytuliła się do mnie. Wszystko rozumiałem, człowiek szybko się uczy...

I wtedy z sąsiedniego pokoju rozległ się ciepły alt Agaty:

- Jesteś tam? Czekam na ciebie...

Szef rzucił szybkie spojrzenie w głąb ciemnego pokoju, gdzie na niewidocznym stąd biurku stał komputer z wygaszonym monitorem. Nagrany dawno temu głos Agaty informował mnie o nadejściu maila. Zawsze lubiłem ton jej głosu i dlatego sobie zostawiłem to nagranie także w tych czasach, kiedy od dawna już na mnie nie czekała... Miło było choć posłuchać, wyobrażałem sobie, że to ona siedzi przy komputerze i zawiadamia mnie o nowej poczcie... Wszyscy w popłochu cofnęli się do drzwi wejściowych. I wtedy naprawdę się przestraszyłem.

Z pokoju córki z hurkotem wytoczyła się połyskująca w świetle latarki kula, zmierzając wprost na stłoczonych w drzwiach Arabów. Zaczęli krzyczeć, Aneta dostała spazmów i objęła mnie z całej siły za szyję. Straciłem równowagę i żeby się nie przewrócić, cofnąłem się dwa kroki do ściany. Oparliśmy się o kontakt. Światło zalało całą kuchnię. Aneta miała piękne i ładnie umalowane oczy, trochę za duże teraz i wpatrzone w plastikową kulę z Alicją, która odbiła się od nogi szefa terrorystów i potoczyła się w kierunku przestraszonej kobiety.

- To chomik... – powiedziała słabym głosem.

Ktoś zaśmiał się gardłowym głosem. Niski i ciemny podniósł pistolet, celując w Alicję.

- W syryjskiego chomika będziesz strzelał? – padło pytanie.

Opuścił broń i popatrzył na mnie. Ja tego nie powiedziałem, zresztą nie wiedziałem, że Alicja jest syryjska.

Grupka antyterrorystów wepchnęła stojących w drzwiach bandytów z powrotem do kuchni. Aneta wciąż mocno mnie obejmowała, więc nieco niezręcznie cofnąłem się wraz z nią w głąb mieszkania, bo przy wejściu zrobiło się trochę tłoczno. Ten z pistoletem dostał po łapach, broń wypadła na podłogę, dźwięk zatrzaskiwanych kajdanek zabrzmiał jak wystrzał, Aneta przymknęła oczy. Szef terrorystów pchnął najbliższego z policjantów, drugi z Arabów błyskawicznie wyjął pojemnik ze sprajem i skierował na trzymających go rosłych mężczyzn. Wszyscy zaczęli kichać i kaszleć, zakotłowało się w progu, po chwili usłyszeliśmy dźwięk uruchamianego silnika. Policjanci, z trudem opanowując skutki działania gazu pieprzowego, wybiegli za nimi, szamocząc się ze skutym bandytą.

- Potem porozmawiamy! Proszę nigdzie nie wychodzić! – rzucił od drzwi pułkownik z Agencji Bezpieczeństwa, którego przedtem nie zauważyłem. Zawarczał drugi silnik, musieli zaparkować trochę dalej, żeby nie zwracać uwagi. Staliśmy objęci ciasno w jasnym świetle kuchni, była noc i jakoś musieliśmy ten problem rozwiązać. Powiedzieć sobie coś, czy jak? Pomyślałem, że tylko tego by teraz brakowało, żeby mnie żona zobaczyła z Anetą płaczącą mi w objęciach. Jej łzy płynęły mi po szyi. Przytuliła się mocniej i ledwo usłyszałem, co mówi. Pomyślałem, że jak to wszystko się skończy, będę musiał pójść do laryngologa.

- Wierzysz mi?

Zawsze na takie pytanie odpowiadałem, że kwestia wiary jest zagwarantowaną konstytucyjnie swobodą obywatelską, ale po pierwsze od dawna to nie jest prawda, a po drugie okoliczności były raczej nietypowe.

- Wierzę... – powiedziałem, choć nie było specjalnie wiadomo, w co. Chyba ogólnie, kwestie zaufania, te rzeczy. Wierzyć wierzyłem, ale już nie wyobrażałem sobie wkładającego wygodne kapcie po mężu w miłym domku na wzgórzu.

- Zmusili mnie... Ja naprawdę do wczoraj myślałam, że to tylko interesy i tymczasowa przysługa dla rodziny męża...

Ktoś zastukał do drzwi. Odsunęliśmy się od siebie. Bezszelestnie wsunął się do kuchni leśniczy Majewski.

- Ja bardzo przepraszam. Czy tego kielicha to ja mógłbym jeszcze dostać? Strasznie zmarzłem...

Aneta wyszła do łazienki. Nalałem Szymonowi pół szklanki, sam golnąłem z drugiej. Siedliśmy przy stole. Chłodno było, ogień wygasł.

- Pan cały czas na służbie? Przyszedł?

- Nie. Ale ja wszystko widziałem. I jak pana wywozili, to nic nie mogłem poradzić, nawet broń służbową zostawiłem w domu... No to tylko pobiegłem do sołtysa, a on ściągnął UOP. No, znaczy się tę Agencję Towarzyską Bezpieczeństwa. Numer pani taksówki zapamiętałem... Podsłyszałem, że pana odwiozą, więc czekali... Nie gniewa się pan, że sobie nie poszedłem?

Nalałem następnego.

- Ogromnie panu dziękuję, pewno uratował mi pan życie. No to na drugą nóżkę!

Aneta wyszła z łazienki, nalałem jej też. Broniła się krótko, wreszcie stwierdziła:

- Pewno już nie będę dziś prowadzić, bo trochę jakby nie mam czego, corsę mi ukradli...

Majewski przyglądał się jej uważnie, nie uważałem za stosowne jej przedstawiać, bo jeszcze nie wiedziałem, kim w moim życiu będzie. Golnęliśmy równo, Szymon otarł usta, strząsnął kropelkę wódki na ziemię dla dobrych duchów.

- To ja już pójdę, trzeba się przespać. Jutro rano do pracy idę. A panią to pamiętam. Na weselu pani grałem. Bo ja mam dobrą pamięć, choć wesel wiele obsłużyłem. Na gitarze, pani nie pamięta, co? Trudno. A mąż wyjechał, prawda? Słyszałem, Mietek mówił, Fabisiak znaczy. I nie wraca, bo ma nową rodzinę, tak? Niech pani nie żałuje, to taka sprawa... No, to ja już pójdę. Życzę państwu dobrej nocy.

Następny odcinek