Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 16)

 

Wiatr od zachodu niósł ciężkie chmury, a temperatura spadła do zera. Szedłem do drogi, a od strony sztucznego jeziora niósł się odgłos wybuchów i łamanej kry. Saperzy z jednostki policyjnej mieli ćwiczenia, albo znów obawiano się, że piętrzący się lód zniesie tamę, zbudowaną przeważnie z piasku, bo beton poszedł na budowę kolonii willowej dla powiatowych i wojewódzkich VIP-ów. Było mi coraz chłodniej, mimo szybkiego marszu i puchowej kurtki. Bałem się czy przenikliwy wiatr nie doprawi mi korzonków. Zwolniłem, żeby się nie spocić, koło pola Fabisiaka przystanąłem.

Przejaśniło się na moment i pewno dlatego go dostrzegłem. W szarozielonym mundurze stapiał się prawie idealnie z otoczeniem. Oparty o pień dębu trzymał jedną ręką rower, drugą wachlował się czapką, jakby mu było bardzo gorąco. Leśniczy Majewski obserwował wygnieciony krąg w oziminie z jakimś bólem, jakby pojawienie się Nieznanego zrobiło mu osobisty afront.

- To dotąd się nie zdarzyło – powiedział, kiedy podszedłem – w moim lesie wiedziałem wszystko. Mrówki nie zmieniły tras przy mrowisku bez mojej wiedzy. Wiedziałem, który dzik ryje na którym polu. A tu coś takiego? Może już jestem za stary?

- Panie Majewski, pan się nie martwi! – pocieszałem go – to, co tu przyszło, nie jest z tego lasu. To nie z pana rewiru. Nic pan nie przegapił.

Wcale się nie ucieszył.

- Jak nie z mojego, to po cholerę tu łazi? To ja powinienem to wypędzić!

Czas uciekał, a autobus mógł mi uciec za chwilę. Poklepałem go po ramieniu.

- Pogadamy wieczorem. Na pewno coś się zaradzi.

Stał tam dalej jak wierzba płacząca, zapatrzony w pole Fabisiaka. Wygnieciona ozimina już się prawie wyrównała z tłem, ale z daleka widać było mocno nieregularne koło. Coś tu na pewno było.

Zajęcia na kursie były dość nerwowe. Rolnicy, poinstruowani widać przez sąsiada z mojej wsi, zamiast wyszukiwać w Internecie stron i reklam propagatorów agroturystyki, co mieli zadane, grzebali po sieci w poszukiwaniu wiadomości o UFO. On sam odnalazł w Nowej Zelandii zupełnie podobne ślady, opublikowane w Internecie zaledwie przed tygodniem.

- To chodzi po całym świecie, najpierw było w Nowej Zelandii, a teraz u nas u Fabisiaka. Zobaczy pan, na 3 Maja będzie wielkie nieszczęście. Tak jak w Ameryce przylecieli na Dzień Niepodległości. I zniszczyli te wieże w Nowym Jorku. I ten ich prezydent musiał latać odrzutowcem, żeby uratować Ziemię. A nasz na pewno nie umie prowadzić odrzutowców, zresztą nie kupili jeszcze tych samolotów dla wojska. I ci Marsjanie na pewno są wynajęci przez tych Żydów od Binladena. Więc mamy przekichane. Bo jest jak w banku, że Ukraińcy z Niemcami stoją za tym wszystkim. Słyszał pan, że chcą naszą ziemię wykupić, te komuchy z Brukseli. Więc namówiły Marsjan od Łukaszenki z Iraku, żeby tu narobiły kółek, to cena spadnie. Trzeba po prostu przywrócić karę śmierci i już. Słusznie mówił nasz senator – Polska dla Polaków – pukał w ekran, na którym migotało zdjęcie kręgu zbożowego w Nowej Zelandii.

Rozwikłanie naplątanych przez sąsiada wątków przekraczało moje możliwości. Osłabiony tym wszystkim, zapytałem nieśmiało:

- A co z tymi z Nowej Zelandii?

- Żydzi, panie, są wszędzie. Tam tylko próbowali, a tu zaatakowali. Zobaczy pan, co się stanie!

Z trudem wróciliśmy do agroturystyki. Żeby opanować sytuację, zacząłem omawiać zasady korzystania z arkusza kalkulacyjnego. Udało się zainteresować ich tworzeniem tabliczki mnożenia w Excelu. Na szczęście nikt nie zapytał, po co tabliczka mnożenia w arkuszu kalkulacyjnym, jak każdy ją ze szkoły powinien znać, a jak nie zna, to ma podręczny kalkulator, choćby w komórce. W razie czego miałem opanowaną odpowiedź – że taki jest program opracowany przez ministerstwo. Słowo „ministerstwo” wciąż jeszcze czyniło cuda. Z jeszcze większym trudem wywinąłem się z jego towarzystwa po zajęciach. Rzeczywiście nie miałem czasu - zaczynałem kurs dla emerytów w Miejskim Ośrodku Kultury.

W niewielkiej salce pracowni komputerowej siedziało może z 10 osób, w wieku od 50 do 70 lat. Wstali, jak wszedłem. Zrobiło mi się głupio. Zacząłem od przedstawienia im nazewnictwa - klawiatura, monitor, myszka... Kilkoro osób notowało. Postanowiłem, że nauczę ich tylko pisania, korzystania z encyklopedii multimedialnych i programów edukacyjnych oraz, naturalnie, z Internetu. To, jak na ich wiek, wydawało mi się dość sporo. Przedstawiłem założenia programu i zapytałem, kto z nich ma dostęp do komputera. Ponad połowa podniosła ręce. Lepiej niż myślałem. Poprosiłem, żeby ci, co już to umieją włączyli komputery i pokazali sąsiadom, jak to się robi. Nikt nie włączył.

- Proszę włączyć! Pani mówiła, że ma kontakt z komputerem? - zwróciłem się do siwej kobiety, na oko przeszło sześćdziesięcioletniej.

- Mój wnuk ma komputer - usprawiedliwiała się - zawsze mi mówi: babciu, uważaj bo zepsujesz!

- Pozwala pani korzystać?

- Nie, nawet nie pozwala sprzątać koło niego. Nie umiem włączyć...

Pozostali mieli równie nabożny stosunek do sprzętu, którego wartość wielokrotnie przekraczała kwoty ich emerytur. Uruchamianie i zamykanie programów poszło dość gładko, więc wzięliśmy się do poczty internetowej i popularnych komunikatorów. Pokazawszy co i jak, zostawiłem ich samych - musiałem pójść do dyrektora podpisać umowę.

- Co to z tymi waszymi Marsjanami? Sołtys promocję wsi robi? - postukał w gazetę lokalną, w której na pierwszej stronie widniało jak byk pole Fabisiaka z kręgami. W gazecie wyglądało lepiej niż w rzeczywistości. - Widział pan to?

Nie wiedziałem, czy ma na myśli gazetę, czy pole Fabisiaka.

- Widzieć widziałem - wzruszyłem ramionami - nie ma specjalnie na co patrzeć... Małe zielone ludziki się nie pokazały. Tylko coś zepsuło oziminę i tyle.

- Będziecie teraz sławni! W telewizji was pokażą - z zazdrością popatrzył do gazety. - Nie mogło tak u nas?

Był patriotą lokalnym i żałował straconej okazji.

- Może i tu przylecą - pocieszyłem go - Musicie tylko zasiać jaką oziminę.

- Teraz to już może jare? - powiedział niepewnie. Rolnictwo nie było jego mocną stroną. - A bez tego nie przylecą?

- Bo ja wiem... Fabisiaka trzeba by spytać. Mogę pożyczyć tę gazetę?

Idąc z powrotem na zajęcia uświadomiłem sobie, że tego Fabisiaka w ogóle nie znałem. Czy był przy tym swoim polu wczoraj? Za policjantem stał taki jakiś nieznany, może to on?

Moi renciści byli o wiele spokojniejszą grupą niż wszyscy inni kursanci. Stając przed drzwiami nie słyszałem ani jednego słowa. Było cicho, jakby wszyscy uciekli. Może rzeczywiście uciekli?

Wszedłem. Każda osoba siedziała spokojnie przy komputerze, ledwie zauważyli mój powrót, pochłonięci Internetem. Zajrzałem przez ramię może 65-letniej pani. Rozmawiała przez Gadu-Gadu:

- Cze, jak się nazywasz i kto jesteś – pytał ją ktoś nieznajomy.

- Siema! – pisała kursantka – jestem Myszka, mam 22 lata i studiuję archeologię w Krakowie.

- Jaka pogoda na Wawelu?

- Pewno klawa, ale ja mam teraz sesję. Zdaję egzamin ze statystyki.

- Masz chłopaka?

- Jasne – odpisywała rencistka – studiuje ekonomię i jest żeglarzem....

Obok babcia, której wnuk nie dopuszczał do komputera, rozmawiała z jakąś Wusią.

- To ja, Przemek – pisała – pamiętasz mnie?

- Siur! – biegły literki przez ekran – Pozdro! Była ekstra muza i w ogóle wczoraj fajna impra!

Widząc mnie obok, lekko się zmieszała.

- Wnuk mi opowiadał, że fajna dziewczyna. Przypadkiem zapamiętałam jej numer... Byłam księgową... – usprawiedliwiała się.

Panowie mieli konkretniejsze zainteresowania. Jeden logował się właśnie do Encyklopedii Krzyżówkowicza, drugi wczytywał artykuł o chorobach prostaty, trzeci walczył z plikiem samootwierających się stron erotycznych, siedząc krzywo na krześle tak, by marynarką zasłonić ekran przed kobietami. Zrozumiałem, że temat Internetu został już należycie wdrożony. Założyłem wszystkim konta pocztowe i umówiliśmy się na następny tydzień. Pytali mnie o opłaty za Internet. Mówili o zmarnowanych latach bez sieci. Pocieszałem, że niewiele czasu stracili.

Wróciłem na wieś i wieczorem poszedłem do szkoły. Zebrało się nas w sali klasy szóstej może dwadzieścia osób – przeważnie miejscowych gospodarzy. Był nasz sołtys, listonosz, ojciec Agnieszki, moi sąsiedzi z prawej i z lewej, sąsiad z kursu, proboszcz, kierownik sklepu, leśniczy Majewski. Tych znałem. Kobiet, zdaje się, nie zaproszono. Dyrektor szkoły, prowadzący zebranie, przedstawił jeszcze wójta gminy, starostę powiatu, naszego posła z Partii Prawdziwej Prawicy i niepozornego, łysawego mężczyznę w nieokreślonym wieku, którego zaprezentował bez nazwiska, tylko jako „pana pułkownika z UOP-u”. Spotkanie zaczęło się od rekapitulacji faktów.

Pierwsze kręgi na polu Fabisiaka pokazały się 6 stycznia, w Trzech Króli. Majewski, który szedł z leśniczówki do kościoła, przechodząc koło pola zauważył dziwne ślady. Początkowo myślał, że to dziki i nawet się zdziwił, bo w taki mróz jak był wtedy, nie miałyby czego szukać poza lasem. Podszedł bliżej i nie zobaczył żadnych śladów – tylko jednolitą lodową skorupę zapadniętego śniegu. Wzruszył ramionami i poszedł dalej, żeby się nie spóźnić na mszę. Nawet nikomu o tym nie wspominał, bo najpierw nie chciał się ośmieszać, że leśniczy a śladów nie potrafi znaleźć, a potem zapomniał. Dopiero pod koniec lutego, kiedy przyszły takie ciepłe dni, na polu śnieg zniknął i tylko białe kółko przyciągnęło jego uwagę – dopiero wtedy powiedział policjantowi. Poszli obaj na pole, śnieg z kręgów już powoli znikał, tak że ledwo zauważyli spore ślady – ale ani zająca, ani sarny. Majewski przyjrzał się dokładnie i powiedział, że to wygląda, jakby zwierzę miało łapy podobne do kota, wielkiego jak lew, a dwie, jakby na tych okrągłych łapach było coś w rodzaju kopyt. Takich zwierząt nie ma, więc uznali, że się pomylili. Niemniej jednak wiadomość się rozeszła i ludzie mieli oko na podejrzane miejsce. I dopiero przed trzema dniami, kiedy ozimina Fabisiaka była już całkiem duża, zauważyli następne ślady. Tym razem, jak sam widziałem, była to nieregularna elipsa, jakby ktoś przejechał po polu niezbyt szerokim walcem drogowym.

- I jest jeszcze jedna rzecz – dodał sołtys, który relacjonował całe wydarzenie – od Trzech Króli nikt nie widział Fabisiaka. Już przedtem często się zdarzało, że bez zapowiedzenia wyjeżdżał na kilka dni, nawet na kilka tygodni, bo tam w Niemczech zostawił jeszcze parę interesów, których doglądał. Swojej kobiecie zakazał rozmawiać na swoje tematy, to i nic nie mówiła. Dopiero jak Włodek – wskazał na policjanta – zagroził jej, że będzie musiała zeznawać na komendzie, potwierdziła jego nieobecność. Poszedł na poranną mszę w Trzech Króli i od tamtej pory nikt go nie widział.

- I ja potwierdzam – powiedział ksiądz proboszcz – na mszy było mało osób, więc go zauważyłem. Wyglądał, jakby miał kaca, albo jakby miał jakieś zmartwienia. Wyszedł z kościoła jeszcze przed ogłoszeniami parafialnymi. Na tacę dał sporą sumę.

- Ile? – wyrwał się sąsiad z mojej prawej strony. Kilka tygodni temu skończył mu się zasiłek i był uczulony na sprawy finansowe.

Ksiądz zgromił go wzrokiem.

- Tajemnica spowiedzi! – powiedział – Co łaska, plus VAT. W każdym razie było to znacznie więcej, niż zazwyczaj. Jakby chciał coś sobie kupić u Pana Boga.

Zapadła cisza. Fabisiaka nikt specjalnie nie lubił, wszyscy mu zazdrościli jego pieniędzy, ale tak czy inaczej był to nasz sąsiad. Kiedyś kupił do szkoły komputer. Całkiem bezinteresownie, bo nawet dzieci nie miał. Pokazywali to w telewizji lokalnej. Dyrektor szkoły zorganizował specjalne zebranie uczniów i nauczycieli, pokazał im komputer i zamknął go do szafy pancernej, żeby nikt nie zepsuł lub nie ukradł tak drogiego sprzętu. Wyjął dopiero wtedy, kiedy w ramach programu rządowego „Internet dla gimnazjów” szkoła dostała całą pracownię komputerową przystosowaną do sieciowego połączenia. Pokazał dziennikarzom wszystkie komputery, po czym zamknął w specjalnym pomieszczeniu, nazywanym pracownią komputerową. Nie mieli do niej dostępu ani uczniowie, ani nauczyciele, tylko specjalni goście, którym pokazywano szkołę. Po pierwsze, żeby nikt nie zepsuł lub nie ukradł tak drogiego sprzętu, jako że za rządowe pieniądze kupiono komputery, ale już nie było za co ich ubezpieczyć. Po drugie – we wsi nie było wtedy jeszcze możliwości podłączenia Internetu. Kiedy ten problem został rozwiązany – otwarto pracownię, a komputer Fabisiaka, który nie nadawał się do pracy w sieci, stał nieczynny, zasłonięty tabliczką, wyrażająca wdzięczność dla ofiarodawcy.

A teraz ofiarodawca zniknął, a na jego polu pojawiały się tajemnicze kręgi.

Następny odcinek