Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 11)

 

Wiosny wciąż nie było widać, ale zima wyraźnie zelżała. Luty zaczął się co prawda śnieżnie i mroźnie, ale komunikacja nie nawalała, moje zdrowie też. Tylko musiałem odstawić chomika na nieco dalszą odległość, bo mnie alergizował. Wstawałem coraz później, coraz później też kładłem się spać. Napisałem kilka listów do żony, proponując rozstrzygnięcie naszych spraw bez udziału sądu i adwokata. Wysłałem mailem. Kazała dziecku sobie wydrukować i odpisała, że tyle razy ją już oszukałem, że boi się kolejnej próby. I że musi ode mnie odpocząć. Nie wiem czemu, ale nie zabrzmiało to jak definitywne wyrzucenie na śmietnik. Wiosna nasza?

Ale tak na co dzień nic się nie działo. Sprzątałem rzadko, bo rzadko brudziłem. Łóżka nie ścieliłem, bo po co - żeby wieczorem znów rozścielać? Komputera nie wyłączałem, żeby nie włączać. Któregoś dnia stwierdziłem, że nie muszę się tak często golić, jak dotąd.

Byłem sam, więc nie miałem przed kim się pindrzyć, a samodyscyplina mi wysiadła. Mobilizowałem się trzy razy w tygodniu, kiedy jechałem do miasta na kurs. Wtedy myłem głowę i goliłem się, starałem się nawet porządnie ubrać. Z tym goleniem to i tak nie było co przesadzać. Najwybitniejsi politycy i najlepsi artyści pokazywali się z zarośniętym pyskiem w telewizji i taka nieogolona morda była nieprzypadkowym ważnym sygnałem.

Zresztą chomik też się nie golił i żył. A nawet był samiczką. Do tych wniosków doszedłem któregoś dnia wieczorem, kiedy opracowywanie strony WWW dla Ośrodka Kultury mnie znudziło, a w Internecie nie było z kim pogadać. Włączyłem telewizor i żeby łatwiej zasnąć, obejrzałem Monitor Wiadomości. Najpierw wypowiadał się minister z Kancelarii Prezydenta z trzydniowym zarostem. Potem polityk opozycji - playboy, nieogolony. Wreszcie bardzo ważny minister, z wyglądu przypominający kelnera z restauracji na Sycylii nad ranem. Społeczeństwo reprezentowała przedstawicielka opozycji pozaparlamentarnej, z wąsem. Prowadzący program nosił coś, co z grubsza mogło już być nazwane brodą. Gdyby nie eleganckie ubrania oraz proweniencja polityczna, można by sadzić, że trafili do studia prosto z aresztu, po zamknięciu przez służbę bezpieczeństwa na 48 godzin.

Nieogolona twarz u gwiazdy mediów wysyła kilka możliwych sygnałów. Po pierwsze - jestem nieogolony, bo jestem taki zajęty, że nie mam czasu się ogolić. Po drugie - jestem nieogolony, bo jestem taki męski, że mi tak szybko rośnie. Po trzecie jestem taki przystojny lub taki ważny, że nie muszę dbać o poprawienie sobie urody, i tak się będę podobał. No i wreszcie - noszę wąsy, bo mam gdzieś te głupie seksistowskie poglądy o gładkim liczku kobiety. Nie będę depilować swojej osobowości!

Alicja przeżuwała swoje zapasy, wystawiając wąsaty pyszczek ze słoiczka, w którym zrobiła sobie magazyn. W drugim miała toaletę. Czasem jej się słoiczki myliły, a czasem nie.

Przełączyłem program. Było po północy, więc można było liczyć, że trafi się na jakiś program o sztuce. Na dalekich peryferiach drugiego programu o malarstwie współczesnym mówił znany profesor z mojego wydziału. Miał prawie 60 lat, sięgający karku siwy kucyk i zarost á la trzej muszkieterowie. Ze wszystkimi był na ty, nawet z Duchampem, o którego akcie schodzącym po schodach mówił per “akt Marcela”. Artysta nie mógł zareagować, bo od wielu lat już nie żył. Sięgnąłem na dolną półkę biblioteczki, gdzie było najchłodniej i gdzie od dwóch dni stała flaszka swojskiej śliwowicy, wykonanej w stodole sąsiada. Nalałem chomikowi, ale podziękował. Żeby się nie zmarnowało, wypiłem. Przełączyłem program. Artysta epoki przed-bitelsowskiej śpiewał piosenkę, którą niegdyś wykonywali po pijanemu uczestnicy wycieczek FWP. Teraz prezentowano to na jakimś festiwalu. Piosenkarz miał perukę, kolczyk w uchu i tatuaż na ręce. I podkoszulek założony na lewą stronę, więc pewno kibicował polskiej drużynie piłkarskiej. Tekst kojarzył się z wypijaniem i zakąszaniem. Na wszelki wypadek nalałem i wypiłem. Chomik zakąsił. Wyłączyłem telewizor i spojrzałem na komputer. W prawym roku migała kopertka wiadomości. Kliknąłem, założyłem okulary.

- Cze, pogadamy?

Sprawdziłem. Jakaś Elżbieta z Grudziądza. Czemu nie?

- No... - dostosowałem się kulturowo.

- Xtra! Co ro?

- Nic, pije...

- Ci dobrze! A tak w ogóle to co ro?

- Dłubie w necie.

- Super! Fajnie się gadało. Wpadnę jeszcze. To cipa!

- Ci też!

Zamknąłem rozmowę, migała następna kopertka.

- Jak mnie zauważysz to się odezwij!

Córka. Zauważyłem, że mam pustą szklankę. Napełniłem. Nalałem chomikowi mleczka, ale nie trafiłem do miseczki. Sypnął na kałużę trocinami. Zapisałem sobie w notesie elektronicznym, żeby mu zmienić ściółkę. Odezwałem się:

- Ozzywamsie...

- Już jest jutro, więc wszystkiego dobrego z okazji imienin! Mogę jutro do ciebie przyjechać? To znaczy dziś, po południu?

Spróbowałem śliwowicy. Zastanowiłem się, z czego tu robią śliwowicę? Może z wiśni? Ciekawy problem. Jak jest problem, to trzeba go rozwiązać. Zanotowałem w notesie elektronicznym, żeby rozwiązać ten problem z sąsiadem. Dlaczego ona pamiętała o moich imieninach? Pewno nie ma na szampon...

- Masz dzisiaj jazdę, co? Pewnie, wpadnij z instruktorkiem...

- Nie mam jazdy, nie czepiaj się. Z mamą przyjadę, to pa!

Ucieszyłem się, że może sprawy idą w dobrym kierunku. Trzeba być optymistą. I koniecznie iść z nowymi trendami, dość już tego starczego nastawienia do życia! Koniec z goleniem aż do niedzieli!

Wyłączyłem komputer. Wyłączyłem chomika. Wyłączyłem śliwowicę. Otworzyłem okno i zaczerpnąłem świeżego powietrza. Było nieświeże. Zamknąłem okno. Spadła na podłogę doniczka z kwiatkiem. W zasadzie bez kwiatka, bo dawno usechł. Ale z ziemią. Postanowiłem sprzątnąć w domu, żeby było bardziej uroczyście. I przygotować się na ważną wizytę. Postanowiłem zmienić się całkowicie. Moja żona zawsze uważała, że jestem konserwatystą, który usiłuje sprawiać wrażenie modernisty, żeby wywrzeć wrażenie na panienkach. Uważała, że mój pesymizm co do mojej własnej osoby powoduje, że nic mi się w życiu nie udaje, a przy okazji psuje życie innym, którzy myślą pozytywnie i im się to psucie nie należy. Na przykład jej. Mówiła, że jeśli na przykład sprzątam w domu, to tylko po to, żeby złośliwie udowodnić, że ona nie sprząta. Że nie dbam o swój wygląd, żeby pokazać, że ona dba przesadnie. To nie była prawda. Ale i tak postanowiłem się zmienić. Postanowiłem posprzątać w swoim domu, gdzie nie było komu co udowadniać. Postanowiłem zadbać o swój wygląd, żeby się jej spodobać. Postanowiłem się odmłodzić, żeby nie było, że jestem starym lowelasem. Zresztą ona i tak wolała młodszych. Chciałbym, żeby wolała mnie. Zacząłem od modnego image’u.

Nie ogoliłem się. Zapuściłem kucyk i ścisnąłem go frotką. Zsuwała się, ale użyłem cukru żelującego. Kiedyś znalazłem w samochodzie kolczyk pewnej pani, zupełnie nie wiem, kiedy i w jakich okolicznościach wypiął się z uszka, pewno mi ktoś podrzucił, teraz wpiąłem go sobie do ucha. Nie miałem przekłutego, więc trochę bolało. Zrobiłem sobie tatuaż. Było zimno, więc gdybym zrobił go jak chciałem początkowo na ramieniu, to żeby go pokazać, musiałbym zdjąć kurtkę, sweter, koszulę i podkoszulek. Mógłby nie zrobić wrażenia po tak długim przygotowywaniu. Zrobiłem sobie tatuaż na policzku. Wybrałem motyw tańczącego chomika, bardzo rzadko spotykany. Wyszedł średnio, bo długopis ślizgał mi się po zaroście, a lustro wciąż się skrzywiało. Chomik nie chciał tańczyć, bo spał. Pozowanie go nie interesowało. Zrobiłem sobie maseczkę kosmetyczną z ogórków, białego sera i kwaśnego mleka. Nie było ogórków. Nie było sera. Nie było mleka. Jako środka zastępczego użyłem śliwowicy, z tym że maseczki użyłem wewnętrznie. Podszedłem do lustra. Byłem podobny do chomika. Podobało mi się. Zasnąłem.

Spałem do południa i obudził mnie ból głowy. Włosy kleiły mi się do poduszki, a na uchu miałem strup. Mogłem umrzeć z wykrwawienia, ale nie umarłem. Kolczyk pewnej pani uwierał mnie w policzek. Wyrzuciłem go przez okno. Zamknąłem okno, bo było strasznie zimno. Poszedłem się umyć. Musiałem w nocy coś pisać, bo pomazałem się trochę po policzku długopisem. Zeszło spirytusem salicylowym. Ogoliłem się i uczesałem. Zażyłem tabletkę. Poszedłem po mleko. Zjedliśmy z Alicją musli. Zasnąłem.

Po południu starannie sprzątnąłem całe mieszkanie, odśnieżyłem pół podwórka, napaliłem w kominku i czekałem. Nie mogłem pracować, bo myśli uciekały mi do przyszłych dni, które będziemy spędzać razem z żoną w domku letnim, albo w miejskim mieszkaniu, do tych wieczorów, kiedy już nie będzie powodów do sprzeczek i kiedy będzie można miło i serdecznie porozmawiać o naszych sprawach. Zapraszać naszych znajomych, zapraszać dzieci i wnuki, być dla siebie oparciem, pomocą i zabawą.

Usłyszałem samochód, podjeżdżający na drugim biegu pod dom. Wybiegłem – córka właśnie wysiadała, wyciągając plecak. Trzasnęła drzwiami. Otworzyłem bramę. Żona zapaliła silnik, włączyła bieg i mijając bramę, pojechała z powrotem. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Zamknąłem bramę. Dziecko stało obok, uśmiechając się ironicznie.

- Wszystkiego dobrego z okazji imienin!

W prezencie dostałem nowy krawat. Wieczór spędziliśmy świątecznie, zmieniając chomikowi ściółkę. Odjechała ostatnim mikrobusem.

 

*

Starość polega na odpuszczaniu. Coraz mniej się chce, bo coraz mniej się wierzy w sukces. Coraz mniej się inicjuje, bo coraz bardziej się wątpi w wartość własnych pomysłów. Ma się coraz mniej współpracowników, bo ufa się coraz mniejszej liczbie ludzi. Podejmuje się mniej decyzji, bo wszystkie wydają się ryzykowne. Przewiduje się coraz dalej i przewiduje się coraz gorzej, a główną nauczycielką życia staje się nie historia ale ostrożność. Mniej się krząta, bo jest coraz mniej sił. A poza tym nie warto, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Stary człowiek doskonale wie co w życiu źle pokierował i co powinien zrobić, żeby pokierować dobrze. Ale tego nie robi, bo już nie warto. Stary człowiek nabrał już tyle doświadczenia w życiu, że wie, jak unikać błędów, ale nie unika, bo mu się nie chce. Wie też, jak sobie radzić ze skutkami tych błędów, ale sobie nie radzi, bo to wymaga wysiłku, a to powoduje zadyszkę, podnosi ciśnienie i przyspiesza to, co i tak nieuniknione, więc nie ma się do czego spieszyć. Zdaje sobie sprawę, że naprawianie jest o wiele bardziej pracochłonne i kosztowne niż robienie czegoś od początku, więc ma świadomość tego, że powinien któregoś dnia elegancko się ukłonić, wyjść z tego miejsca, w którym jest i znaleźć sobie nowe, a tam ten czas, który mu jeszcze pozostał przeżyć w zgodzie z własnymi upodobaniami. Ale mu się nie chce zamieniać złego na niewiadome, kiepskiego na ewentualnie troszkę lepsze, więc nie buduje niczego nowego, bo nie wierzy w skuteczność. nie naprawia tego, co ma zepsute, bo wie, że naprawianie jest znacznie gorsze niż budowanie nowego... Tkwi więc w miejscu i liczy na to, że świat poda mu rękę i zaprowadzi w nowe wspaniałe miejsce. Ale świat przechodzi obok milcząc, a jeśli ktoś wyciąga do niego rękę to tylko po to, żeby mu coś zabrać, wiedząc, że z nieochoty do robienia czegokolwiek nie będzie się bronił, co najwyżej rzuci tylko kilka spojrzeń i słów pełnych pogardy dla tych, którzy robią mu krzywdę. Nie chce się bronić, wiedząc, że najlepszą obroną jest atak. Ale żaden z wcześniejszych ataków nie był udany, więc się nie broni. Nie umie, nie chce i nie może niczego zmienić. Tylko Hemingway twierdził, że stary człowiek i może...

Starość samotna powoduje odpuszczanie do kwadratu. Człowiek z natury rzeczy jest wygodnicki, żeby nie powiedzieć - leniwy. Jak się nie ma dla kogo, to się niewiele robi. Goliłem się tylko wtedy, kiedy miałem pojechać na kurs. Zastanawiałem się, czy nie zapuścić brody. Sean Connery zyskał największe uznanie kiedy przestał wylewać na swoje czarne włosy litry brylantyny, osiwiał i zapuścił brodę. Większość starych mężczyzn nosi zarost. Odpuścili sobie golenie. Staranne ubieranie się też nie wchodziło w grę. Mój ojciec nawet po domu chodził w krawacie, jeśli nie w marynarce, to w rozpinanym blezerze, nawet do swetra w serek wkładał krawat. Wieczorami smarował resztki włosów czymś tłustym i zakładał do spania siateczkę, co powodowało, że rano wstawał bez zmierzwionej czupryny. Inna rzecz, że prawie 100-procentowa łysina rzadko się mierzwi. Ja co rano miałem na głowie wiatrołom. Nie łaziłem cały dzień w szlafroku, bo było za zimno na negliż, zresztą nie miałem szlafroka. Został w mieszkaniu w mieście, gdzie pewno chodził w nim mecenas. A może nie, bo i tak od paru miesięcy zaanektowała go córka, której odbiło i zabierała moje rzeczy, bo mówiła, że teraz są modne obszerne ciuchy. Fakt, ostatnimi czasy byłem całkiem obszerny. Żonie zabierała kosmetyki, choć stale mówiła, że używa niewłaściwych. Więc nie mając szlafroka włóczyłem się po domu w starych dżinsach z zepsutym zamkiem błyskawicznym i podartym swetrze. Nawet do sklepu tak chodziłem. Nikomu nie przeszkadzało, wszyscy tu tak się ubierali na co dzień. Tylko do kościoła wkładali coś bardziej eleganckiego. Do kościoła nie chodziłem, zresztą nie miałem nic bardziej eleganckiego, poza garniturem ślubnym, który nie wydawał mi się już tak elegancki jak kiedyś. Przestałem odśnieżać podwórko i poruszałem się w oblodzonych wąwozach między furtką, drzwiami wejściowymi i komórką z opałem. Przestałem zasłaniać i odsłaniać okna, wypośrodkowując położenia żaluzji na coś pomiędzy dniem a nocą. Przestałem zamykać za sobą drzwi do łazienki. Przestałem przebierać się do snu. Przestałem robić obiady, zadowalając się kanapkami.

Zauważyłem, że chudnę. Najpierw mnie to ucieszyło, bo miałem nadwagę, ale potem przypomniałem sobie powiedzenie mamy: “Zanim gruby schudnie, to chudy umrze”. Przestała tak mówić, kiedy ojciec dostał puchliny wodnej przed śmiercią. Poszedłem do lekarza. Mój kardiolog był również internistą, wysłuchał mnie w skupieniu, po czym zapytał:

- Ile schudłeś?

- Nie wiem – wzruszyłem ramionami – nie mam wagi, bo się zepsuła, jak kiedyś na nią wszedłem po obiedzie. Ale gołym okiem widać, że schudłem.

Zdjął okulary i popatrzył gołym okiem.

- Nie widać. Ale może zmieniłeś tryb życia, mniej jesz, więcej chodzisz?

Jadłem mniej, bo mi się nie chciało gotować. Chodziłem więcej, bo do autobusu miałem półtora kilometra. Odśnieżałem. Szukałem po domu chowającej się w kątach Alicji...

- Czujesz się osłabiony? Boli cię co?

Czułem się osłabiony i bolało mnie, ale obawiałem się, że na to ani kardiolog, ani internista nie mógł pomóc. Wszedłem na wagę lekarską. Miałem 176 cm wzrostu. Ważyłem 85 kilo. Pewno schudłem, ale za mało. Postanowiłem kupić łódź, pływać codziennie 20 kilometrów i przy okazji łowić ryby. Nie lubiłem ryb, ale ryby są zdrowe. U nas w jeziorze ostatnio chorowały od braku wody. Na wiosnę miało się poprawić.

Poszedłem na ostatnie spotkanie kursantów. Piechotą, żeby zrzucić trochę kalorii. Zresztą i tak nie miałem samochodu.

Następny odcinek