Maciej Pinkwart

Ucieczka przed brzydką Japonką, czyli traktat o ważeniu duszy

 

Na półce książek do przeczytania czekała na mnie przez kilka miesięcy najnowsza powieść Dana Browna, którego twórczość lubię od czasów pierwszego znanego mi jego dzieła Anioły i demony. Cóż… Nic by się nie stało, gdyby Zaginiony symbol postał na tej półce jeszcze jakiś czas: rozczarowania powinny przychodzić jak najpóźniej.

 

Robert Langdon, specjalista od symboli, poniekąd historyk z Harvardu, zostaje niespodziewanie zaproszony do wygłoszenia odczytu na Kapitolu. Zaprasza go dawny przyjaciel, jeden z mistrzów waszyngtońskiej loży masońskiej. Po przybyciu na miejsce zamiast elitarnej publiczności i przyjaciela zastaje jego odciętą rękę z wytatuowanymi symbolami wolnomularskimi, usytuowaną na drewnianej podstawce tak, że wskazuje na pełen symboliki fresk na suficie reprezentacyjnej sali. Ma to skłonić Langdona do współpracy z przestępcą, który porwał jego znajomego i teraz chce wymusić ujawnienie miejsca, gdzie skrywane są największe tajemnice masonów. Tajemnice, które – oczywiście! – dadzą przestępcy panowanie nad światem.

Potem akcja przyspiesza: Landgona pogania groźny i brzydki przestępca, a poza tym troska o wykrwawiającego się przyjaciela, jego piękna siostra, specjalizująca się w przełożeniu na język nauki tego, co dotąd uchodziło za fantazję oraz wyjątkowo brzydka, a nawet dość obrzydliwa Japonka, pracująca w CIA, która zachowuje się tak, jakby pracowała w KGB albo organizacji „Widmo”, z którą walczył Bond. James Bond.

Ten wizerunek CIA zwłaszcza mnie wzruszył. Firma dysponuje najnowocześniejszą bronią, aparaturą szpiegowską taką, że słynny Q z Bonda spaliłby się ze wstydu, ale jej najpotężniejszym orężem jest Google i Wikipedia, bo tam analitycy Agencji wyszukują odpowiedzi na najbardziej skomplikowane pytania. Bandyta, wyglądający jak przeciętny nowojorczyk: 2 metry wzrostu, klata wielkości czołgu Leopard, łysa głowa i tatuaże na 98 procentach powierzchni ciała, pojawiający się w Ameryce z rejonów Morza Śródziemnego dzięki łapówkom i blond peruce, w której ma ukrytą kamerę, zostaje dopuszczony do 33 stopnia wtajemniczenia masońskiego, ale dalej nie wie, gdzie szukać masońskich tajemnic, które dadzą mu dostęp do tajemniczego logosu, słowa, które stało się ciałem i jest bramą do najpotężniejszej broni ludzkości oraz nieprzebranych skarbów jej wiedzy. A jak już to słowo zdobędzie, to chce je sobie wytatuować na czubku głowy. CIA, policja i kilku znajomych ma jego telefon i adres, ale jakoś nie umie go znaleźć i zatrzymać, dlatego Langdon musi znaleźć to coś, czego bandyta szuka, a tam CIA zrobi zasadzkę.

Brown w swojej najnowszej książce czerpie oczywiście pełnymi garściami z istniejących motywów w literaturze, od Biblii po... Browna. Czyta się to znakomicie, akcja toczy się niezwykle wartko (na 622 stronach opisanych jest zaledwie niecałych sześć godzin), trudno się oderwać i kiedy już wreszcie docieramy prawie do końca… Nie, oczywiście tego nie opiszę. Tym bardziej, że w zasadzie nie ma czego opisywać.

Mam nadzieję, że książka nie zostanie sfilmowana, bo mogłoby to być jeszcze gorsze niż Skarb Narodów. Choć to już samo w sobie mogłoby być jakimś sukcesem.

 

Nowy Targ, 29 maja 2010

TUTAJ inne recenzje, w tym pozostałych książek Dana Browna.