Inne moje teksty o cmentarzach - Zaduszki na Pęksowym Brzyzku (O starym cmentarzu zakopiańskim ) i Cmentarze (Historia cmentarzy zakopiańskich)

Maciej Pinkwart

Człowiek umiera dwa razy...

Jesień panuje nad Tatrami i Zakopanem. Jednak ostatnie kolorowe liście już pokryły ziemię, drzewa nie zasłaniają widoków i jest 5 minut przed zimą, rano mglisto, wieczorem zimno, w dzień - zaduszkowo. Gdy w te dni spojrzeć pod wieczór z Giewontu na Zakopane – widać trzy jaśniejące prostokąty światła: Stary cmentarz na Pęksowym Brzyzku, Nowy przy Nowotarskiej i najmłodszy, na olczańskich Piszczorach. Z gór nie widać pojedynczych świetlnych płomyków, chwiejących się w podmuchach wiatru, ulotnych, jak niekiedy ulotne bywają nasze wspomnienia o tych, co już odeszli. Widać jedną plamę światła, jasną jak przestrzeń zbiorowej pamięci.

Nie wszystkim, co spotkali górską śmierć, dane jest mieć zapaloną świeczkę na grobie.

Grudzień 1924 roku był mroźny, ale pogodny. Jan Gąsienica Daniel, przewodnik tatrzański, szedł z panem do schroniska pięciostawiańskiego obok pokrytej lodem Siklawy. Nie był już najmłodszy - 68 zim na karku swoje robi. Poślizgnął się i nabierając coraz większej prędkości zsunął się po lodowej powierzchni kilkanaście metrów wprost do roztockiego potoku. Ze złamanym kręgosłupem, na wpół sparaliżowany, nie mogący mówić - gdy życie wyciekało zeń do lodowatej wody strumienia, jeszcze martwiejącą ręką pokazywał turyście bezpieczną drogę do schroniska.

Ciało Daniela zniesiono do Zakopanego i pochowano na Nowym Cmentarzu, opodal króla przewodników - Klimka Bachledy, który także poświęcił się i zginął. Gąsienica Daniel miał mniej szczęścia. Nie doczekał się, tak jak Klimek, pomnika, a jego grób nie zachował się. Ale piękny wiersz napisał o nim Jan Kasprowicz, wspominał go także w jednym z utworów Władysław Orkan.

Grobu - i świeczki na grobie - nie ma także jeden z piątki młodych turystów, którzy w lutym 1990 roku wyruszyli z Doliny Małej Łąki na Czerwone Wierchy. Wchodzili na Małołączniak, gdy załamała się pogoda - przyszedł wiatr, śnieg i mgła. Potem straszliwa noc tatrzańska na nieplanowanym biwaku. Nad ranem Danusia i Janek zapewne już nie żyli - pięć dni później odnaleziono ich pod szczytem Małołączniaka, przytulonych do siebie, przysypanych metrową warstwą śniegu. Trzej pozostali wyruszyli po pomoc i w mglistym świcie umierali po kolei - Darek na Przełęczy Małołąckiej, Andrzej na Hali Kondratowej, zaledwie 500 metrów od schroniska. Drugiego Darka nie odnaleziono do dziś. Pozostała po nich Suita Małołącka, skomponowana przez Jerzego Gruszczyńskiego, kompozytora z Zakopanego i muzycznie opisująca tę tragedię.

Dziesiątki wędrowców, którzy nie dotarli do żadnego ziemskiego celu... Ci wszyscy, którzy swoje prochy polecili rozsypać w Tatrach... Ci, którym tylko najbliżsi przyjaciele stawiają świeczkę w zakamarkach Doliny Waksmundzkiej czy Jaworowej... Człowiek umiera dwa razy - raz, gdy uchodzi zeń życie, drugi – gdy zanika po nim pamięć. Tutaj, w górach, musimy szczególnie mocno wspominać tych wszystkich, którzy póki żyli – żyli wspomnieniami o górach. Górska śmierć jest o tyle łaskawa, że jej opis zwykle trafia do toprowskiej kroniki. A ci, co poszli w góry nie zawiadamiając nikogo, by tam spotkać koniec swego szlaku? We wrześniu 1999 r. na Kalatówkach odnaleziono szczątki dwóch różnych osób, które zginęły w różnym czasie. Ich także nikt nie szukał.

Zapalmy na grobie swoich bliskich jedną, dodatkową świeczkę, obejmując swoją pamięcią wszystkie ofiary gór, bliskie i dalekie. Górska śmierć, choć zapewne w podświadomości wkalkulowana w rachunek każdej wyprawy, przychodzi zawsze niespodziewanie. Zawsze za wcześnie. Zawsze nie w porę. I zawsze jesteśmy do niej nieprzygotowani – także ci, co pozostajemy jeszcze wśród żywych.

Po tragicznej i niespodziewanej śmierci Mieczysława Karłowicza pod śnieżną lawiną na zboczu Małego Kościelca jeden z przyjaciół pisał do jego matki: Przebacz górom, które tak ukochał... Przebaczcie górom, że zabierają nam to, co dla nas najdroższe. Dają nam przecież tak wiele...