Wielkanocny list Wolfganga do Sergiusza w sprawie jego komentarza "Trzecia Wojna Światowa"
Drogi Sergiuszu!
przez długi czas nie mogłem się zdecydować, czy odpowiadać na Twój komentarz o Wojnie Irackiej, bo ta odpowiedź pochodzić będzie od przedstawiciela milczącej większości przeciwników wspaniałych amerykańskich wojen, no i od przedstawiciela sąsiada Polski, który jest tylko zainteresowany odbiciem Śląska...
Prawie we wszystkich częściach Twojego tekstu, w których komentujesz i analizujesz tło i okoliczności Wojny Irackiej i polityki światowej zgadzamy się całkowicie. Ale jeśli chodzi o wyciągane wnioski całkowicie się różnimy. Twoje opinie są według mnie zbyt zawężone tylko w kierunku Polski, są zbyt mało europejskie, a Twoja strategia myślenia posługuje się punktem widzenia XIX i XX wieku.
Jednakże jest specjalny punkt widzenia od strony Niemiec. Jestem szczęśliwy, że mój kraj po 100 czy 200 latach po raz pierwszy nie krzyczy "Hurra!", kiedy w jakimś miejscu świata zaczyna się wojna, jeśli tysiące, setki tysięcy czy nawet miliony ludzi będą zabite. W pierwszej połowie XX wieku Niemcy "zorganizowały" dwie wojny z milionami zamordowanych mężczyzn, kobiet i dzieci, w samej tylko II wojnie Światowej straciło życie 50 milionów ludzi (!), spośród których wielu było Polaków, zamęczonych i zamordowanych przez Niemców!
Od 1945 r., zwłaszcza od początków Zimnej Wojny Ameryka przyniosła nam demokrację. Pamiętam, że musiałem się uczyć DEMOKRACJI i WOLNOŚCI, jestem wdzięczny Ameryce od 1950 roku. Ale ta wdzięczność nie musi w konsekwencji oznaczać, że mam akceptować wszystkie kroki wszystkich amerykańskich rządów. Niemcy robiły tak w czasie Zimnej Wojny, dokładnie według Twoich dzisiejszych argumentów - potrzebowaliśmy Wielkiego Brata po drugiej stronie Atlantyku, aby bronił nas przed okropnościami, które szły od wschodu! Musieliśmy lizać amerykańskie buty, wojskowe buty także, podczas wszystkich amerykańskich wojen i interwencji wojskowych. Jakich wojen? Jakich interwencji? Oto parę przykładów: 1950-1975 - Korea, Chiny, Gwatemala, Indonezja, Kuba, Kongo, Peru, Republika Dominikany, Kambodża, Wietnam, Laos. A od 1980 r. - Grenada, Libia, Salwador, Nikaragua, Panama, Pierwsza Wojna Iracka, Sudan, Afganistan... i tak dalej! A wszystkie te wojny po to, by przynieść obronę amerykańskiej wolności i demokracji. W obecnej liście sojuszników Ameryki w wojnie o wolność i demokrację są wymienione między innymi Erytrea, Kolumbia, Uganda - kraje nader demokratyczne!
Nie zrozum mnie źle. Lubię Amerykę, mam tam wielu przyjaciół i uważam, że jest to (ze wszystkimi ograniczeniami) wolny kraj, ale przeciwstawiam się temu krwawemu sensowi misji amerykańskich od 1960 r. Stąd po raz pierwszy w mojej historii od przeszło 60 lat jestem trochę dumny z mojego rodzinnego kraju, bo po raz pierwszy kanclerz Niemiec powiedział wojnie NIE. Nie jestem pacyfistą, ale powody wojny muszą być mocniejsze, o wiele mocniejsze niż w II Wojnie Irackiej.
Ale poza tą generalną opinią przeciw wojnie nie mogę poprzeć Twojego rozumowania w sprawie polskich powinności. Widzisz niebezpieczeństwo białoruskich czy ukraińskich czołgów przekraczających polską granicę, podważasz wiarygodność Francji i przede wszystkim Niemiec jako sojuszników (... Śląsk - co za bzdura!) i dlatego optujesz za silnym sojusznikiem - USA. Ale czy jesteś pewien, że USA wyłożą 70 miliardów dolarów na pomoc Polsce? Dlaczego miałyby to robić, gdzież jest ta polska ropa? Taki ewentualny konflikt byłby sprawą europejską.
Mój punkt widzenia jest następujący: potrzebujemy silnej i zjednoczonej Europy z JEDNĄ polityką zagraniczną, być może (niestety!) również ze zjednoczoną i silną europejską potęgą militarną. Białoruś nie odważy się zaatakować Polski, bowiem byłby to atak na Europę, a skuteczna pomoc dla Polski nie przyjdzie z Francji czy Niemiec, ale z Europy.
Ta Europa powinna być przyjaznym partnerem USA, ale powinna również móc przeciwstawić się amerykańskiej arogancji ciągłych wojen i żądzy zabijania ludzi w imię wolności, demokracji, ropy i Boga. Taka Europa mogłaby przekonać wielkie Stany Zjednoczone w ONZ.
I jeszcze jedna myśl: byłbym szczęśliwy, mogąc identyfikować się z tą wspaniałą kulturą Europy, z kulturą Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Polski i nie będąc zmuszony do składania hołdu amerykańskim symbolom nowej kultury jak Myszka Miki, fast food czy Hollywood.
Drogi Sergiuszu, wybacz tę opinie starego niemieckiego "wujka" przeciwstawioną opinii młodego polskiego "bratanka". Będę szczęśliwy, jeśli kiedykolwiek w przyszłości Ty, Twoi rodzice i ja, razem z naszymi rodzinami siądziemy razem pod wielkim drzewem kasztanowca, patrząc w dolinę Menu na jakiś stary frankoński klasztor, pijąc wino, które przyszło wraz z Rzymianami do Germanii prawie 2000 lat temu i będziemy filozofować na temat korzeni naszej wspólnej kultury, czy na temat wspaniałych brzmień naszych altówek...
Ale teraz życzę Ci wspaniałych świątecznych dni, spędzonych z Twoją rodziną -
Twój Wolfgang