Sergiusz Pinkwart
Trzecia Wojna Światowa
Jeśli myślicie, że to jest wojna o Irak, to się mylicie. To tylko epizod w Trzeciej Wojnie Światowej. Ta wojna zaczęła się 11 września 2001 r. Z drugim aktem mieliśmy do czynienia w Afganistanie. Teraz, trzeci rozdział jest pisany w Iraku. Iran, Północna Korea, Pakistan, Arabia Saudyjska, Egipt, Libia, Kuba, Białoruś i na końcu Rosja czekają w kolejce. Ostatecznym celem tych wojen jest ustanowienie Pax Americana na całym świecie. Niezłe, co?
Według mnie, byłoby całkiem dobrze żyć w świecie, w którym tylko jedna potęga - USA - miałyby w swoim ręku broń masowego rażenia. Nie obawiam się potęgi Ameryki. Jeżeli się czegoś obawiam, to raczej słabości Ameryki. Ostatnie 50 lat dało nam w tym względzie sporo do myślenia.
Niestety, słabość Ameryki jest dziś lepiej widoczna niż kiedykolwiek w przeszłości. Oczywiście, wszyscy jeszcze obawiają się pocisków Cruise i bombowców B-52, ale w coraz większym stopniu Ameryka ma coraz mniej prawdziwych przyjaciół. Teraz USA są w stanie “splendid isolation”. Ameryka może zmieść z powierzchni ziemi Irak, Iran, Koreę Północną i każdy z tych “małych krajów o śmiesznych nazwach”, ale świat od tego nie zmieni się ani trochę. Problem zacznie się wtedy, gdy dawni sojusznicy staną się wrogami.
W epoce zimnej wojny, życie oglądane z perspektywy Teksasu wydawało się całkiem proste: dobrzy chłopcy byli z nami, źle chłopcy powinni umrzeć. W chwili gdy piszę te słowa, agencje donoszą, że armia turecka przekroczyła granicę Iraku i weszła do irackiego Kurdystanu, ignorując amerykańskie ostrzeżenia. Sam Collin Powell ostrzegał rząd turecki przed wykonaniem “tego złego i niebezpiecznego ruchu”. I co? I nic. Amerykańska dyplomacja obiecała Kurdom trzymać z daleka ich znienawidzonych tureckich wrogów. Czy teraz amerykańscy marines powinni wystąpić przeciw tureckiej armii, czy nie? Jeśli armia irańska przekroczy granicę, by “bronić” szyitów na południu Iraku, amerykańscy marines prawdopodobnie nie zawahają się przed rozbiciem irańskich oddziałów w pył. Ale Turcy... Cóż... właśnie wykonali ruch porównywalny z działaniami Armii Czerwonej w dniu 17 września 1939 r. Jednak sytuacja w północnym Iraku jest całkiem inna. Jeśli Amerykanie nie powstrzymają Turków, wybuchnie wojna w obrębie tamtej, większej wojny.
Stany Zjednoczone mają więcej “problematycznych” przyjaciół: Arabia Saudyjska, gniazdo terrorystów z 11 września, Egipt - o krok przed rewolucją fundamentalistyczną, Pakistan - posiadacz broni atomowej, którego rząd kontroluje tylko małą część swego kraju. Wreszcie Izrael - nieprzewidywalny i niemożliwy do kontrolowania mimo miliardów dolarów wpompowywanych w reżim Ariela Sharona.
A oczywiście wszystko z powodu ropy. Wiem. Pan Bush często mawiał o broni masowego rażenia, ukrywanej gdzieś pod łóżkiem Saddama, w jednym z jego złotych pałaców. Ale nikt nie wierzy w takie zabawne żarty. Jeśli rzeczywiście Saddam ma tony gazu sarin czy Cyklon B, czy coś podobnego - nie przypuszczam, żeby ktokolwiek w Białym Domu mógł sobie wyobrazić, że jakiś iracki Mig-21 wystartuje z Basry i poleci prosto do Waszyngtonu, żeby zatruć administrację amerykańską. W dzisiejszym świecie nie ma problemu z bronią masowego rażenia. Milion osób z plemienia Tutsi i Hutu wymordowało się w Rwandzie kilka lat temu przy pomocy “konwencjonalnych” sztyletów. Dla ofiary nie jest istotne, czy zostanie zabita przez “inteligentny” pocisk za milion dolarów, czy przez rzeźnicki nóż skradziony w sklepie za rogiem, czy przez karabin maszynowy. Ja, gdybym mógł wybierać, stanowczo wolałbym bombę atomową niż zardzewiałą maczetę...
W Rwandzie nie ma ropy naftowej. Obecnie w Rwandzie nie ma nic poza uchodźcami, jednak w tym przypadku USA zrobiły to samo co Europa i Watykan - powiedziały: “O, to straszne. Prosimy, nie zabijajcie się!”... Czy więc powinniśmy popierać tę amerykańską wojnę neokolonialną? Nawet jeśli wiemy, że jedynym jej powodem jest interes rodzimego przemysłu naftowego? Nawet jeśli nie mamy nic przeciw Saddamowi, Irakowi i wielu innym “małym krajom o śmiesznych nazwach”? Nawet jeśli opinia publiczna na całym świecie jest przeciwko Bushowi i jego wojnie?
Niestety, tak. Ponieważ Polska nie ma ropy naftowej (poza legendarnym Karlinem i problematycznymi polami naftowymi pod Gorlicami...). Skoro nie mamy ropy, możemy czuć się bezpieczni jak... Rwanda. Chyba, że będziemy mieć silnych przyjaciół związanych z nami nie tylko więzami ekonomicznymi. Nie wierzę we Francję ani w Niemcy jako naszych sojuszników (sorry, Wolfgang!). Bo kraje o tak silnej opinii publicznej nigdy nie będą gotowe “umierać za Gdańsk”. Polska w ostatnim stuleciu była jednym wielkim polem bitewnym. Oczywiście, nie jestem szalony. Wiem, że Polska nigdy nie była tak bezpieczna jak dziś. Nie mamy wrogów, żadnych prawdziwych konfliktów z sąsiadami, żadnych problemów z mniejszościami narodowymi, żadnych wojen na granicach. Ale... Historia dzieje się tak szybko! Popatrzcie na mapę Europy sprzed 15 lat. Prawie wszystko się zmieniło. To nie jest stabilny region. Czy ktoś pamięta rok 1995? Ja tak. Slobodan Milosević wysyłał oddziały do Bośni, zabijając tysiące muzułmanów. Europejskim rządom było bardzo przykro i gwałtownie... protestowały w ONZ. A Ameryka podjęła szybką decyzję i zaczęła przygotowywać się do wojny w Serbii. Rosja i zwłaszcza Białoruś zadeklarowały poparcie dla Milosevića. Kto wie co by się stało, jakby ta światowa wojna rzeczywiście wybuchła?
Czy możemy przewidzieć, co stanie się przez następne 15 lat? Spójrzcie na Ukrainę i Białoruś. Mogę wyobrazić sobie, ile frustracji wywoła przyjęcie Polski do Unii Europejskiej, jeśli w tym samym czasie u jej wschodnich sąsiadów będzie coraz mniej demokracji i coraz więcej autorytarnej władzy. Białoruś już popadła w tyranię. Ukraina jest na rozdrożu. Być może następna dekada przyniesie tu nowe demokratyczne rządy i reformy gospodarcze. Ale scenariusz białoruski jest także możliwy... Czy z pewnością można wykluczyć czarną wizję post-sowieckich czołgów, przekraczających któregoś dnia polską granicę? “Casus belli” może stać się wszystko... Jeśli nie będziemy mieli silnych amerykańskich sojuszników, nasza przyszłość będzie bez przyszłości... Francuscy przyjaciele będą słać protesty i noty dyplomatyczne, jak zwykle.... Dla Bundeswehry wystarczającym działaniem będzie wkroczenie i “wzięcie pod opiekę” jakiejś części Polski (na przykład Śląska...).
Wierzę w Amerykę. Wierzę, że potrafią działać, nie tylko gadać. Więc musimy im pomagać w tej wojnie. I w następnej. I następnej... Nawet jeśli nie będziemy widzieć sensu w zabijaniu niewinnych Irakijczyków, Irańczyków, Koreańczyków, Kubańczyków... Jeśli chcemy pozostać przy życiu, musimy stać blisko Amerykanów.
Ale na Boga, nie musimy wierzyć w ich propagandę! Saddam jest rzeczywiście okropnym facetem, ale cała ta czarna komedia wokół niego... Zgadnijcie, ile już razy Hussein zostałby zabity, jeśli tylko połowa z amerykańskich doniesień na ten temat byłaby prawdziwa? Jeśli tylko będziemy oglądać CNN, uwierzymy we wszystko: amerykański żołnierz może umrzeć tylko z powodu burzy piaskowej, irackie oddziały poddają się jeden za drugim, pociski są inteligentne, zwykli ludzi witają amerykańskich marines kwiatami...
Drodzy Amerykańscy przyjaciele! Możemy dla was zabijać, szpiegować, podpisywać listy, zdejmować z dachów azbest - możemy wszystko robić. Ale nie traktujcie nas jak waszą własną opinię publiczną. Proszę.