Paul Cezanne, Mont Sainte Victoire Maciej Pinkwart

 Dziewczyna z Ipanemy

 

đ Spis treści

đ Odcinek 8

 

Odcinek 9

2-05-2003

 

Szedł samotnie granią w zachodzącym słońcu, psa trzymał na smyczy, żeby nie pogonił za kozicami, które widywał tu dość często. Za Rakoniem, spokojnie dotąd maszerujący przy nodze pana Burek przypadł nisko do ziemi, zjeżył sierść i zaczął głucho warczeć. Michał rozejrzał się dokoła - spotkanie z niedźwiedziem o tej porze i w tym miejscu było mało prawdopodobne, kozicy Burek by tak nie wystawiał, jako że widywał je często i najchętniej by je pogonił, uważając to za dobrą zabawę. “Może ryś - podobno zachodzą teraz i w te strony” - pomyślał i w tej samej chwili Burek zaczął szczekać i wyrywać się na smyczy do przodu.

- Stać, ręce do góry! - usłyszał bardziej warknięcie niż okrzyk. Burek ujadał. Zza skały wyszło trzech żołnierzy ubranych w panterki, w hełmach, z kałasznikowami skierowanymi w jego stronę. Stanął, ale rąk nie podniósł do góry, tylko z trudem skrócił smycz.

- Nie słyszeliście? Macie się zatrzymać i podnieść ręce do góry!

- Przecież stoję. A jak podniosę ręce do góry, to pies się wyrwie i rozszarpie wam gardło.

- Najpierw go zastrzelimy - roześmiał się nerwowo najmłodszy.

- Dobra, zostaw - uspokoił go starszy, z naszywkami kaprala - Co obywatel tu robi?

Michał pomyślał, że słowo “spacer” w tych okolicznościach będzie niestosowne. Nieraz spotykał już na szlaku wopistów, większość tych, którzy stacjonowali w okolicy znał, a poza tym prawie nigdy nie bywali na patrolu w trójkę, no i o tej porze. Pewno kogoś szukają, może dostali cynk o przemycie czy coś. Słyszał już wcześniej o tym, że w rejonie Chochołowskiej grupa zakopiańskich i warszawskich taterników spotyka się z opozycjonistami z Czechosłowacji, zwłaszcza teraz, po objęciu władzy przez Dubczeka i kwitnie wymiana nielegalnej literatury. Władze dotąd patrzyły na to przez palce, ale może znów podkręcono śrubę?

Wzruszył ramionami.

- Patrol GOPR-u. Ze schroniska w Chochołowskiej.

- Nie zalewajcie, obywatelu, do GOPR-u nie biorą takich starszych. A poza tym nikt z nami nie uzgadniał patrolu.

- Synu - Michał popatrzył na niego z politowaniem - jak wstępowałem do GOPR-u, to nie byłem stary, tylko młodszy od ciebie. A potem byłem coraz lepszy. Z GOPR-u nie wylewają po odbyciu służby. A ja niczego nie muszę uzgadniać, bo jestem kierownikiem schroniska.

Opuścili karabiny, dowódca zapalił papierosa, młodsi trzymali się w pewnej odległości, podejrzliwie patrząc na psa.

- Pokażcie plecak.

Doszedł do wniosku, że do tego mają prawo i otworzył klapę. Kapral poświecił latarką, sięgnął ręką, Burek warknął ostrzegawczo, dowódca cofnął się.

- W górach nie wolno biwakować - powiedział niepewnie.

- Chyba że w akcji lub za zezwoleniem. Jestem na obchodzie, to moja praca.

- Słuchaj pan - dowódca najwyraźniej nie panował nad sytuacją. Chciał coś osiągnąć, ale nie wiedział jak to wytłumaczyć, nie mówiąc wszystkiego, co wiedział. - Niech pan nie utrudnia. Mamy rozkaz nie dopuszczać nikogo na odległość 200 metrów od granicy. Nie ma być żadnych cywilnych wyjątków. Więc proszę zejść z powrotem do schroniska, tędy jest bezpieczna ścieżka w dół - pokazał ręką w stronę Wyżnej Chochołowskiej. Robiło się coraz ciemniej, jeszcze tylko dalekie Rohacze miały oświetlone szczyty, od Wołowca ciągnął się głęboki cień w stronę Dziurawego i dalej, w głąb doliny.

- Dobra, zejdę. Tylko powiedzcie mi co się dzieje? Jestem członkiem władz PTTK i wiem na pewno, że nie było żadnej zmiany przepisów turystycznych. Więc dlaczego nie wolno mi tędy iść?

- Człowieku, to nie chodzi o żadne przepisy turystyczne! Jak była wojna, to pan też tędy nie mógł chodzić, nie?

Przerwał, jakby chciał cofnąć te słowa.

- Za parę dni będzie po wszystkim i znów będzie można tu chodzić. A teraz - zjeżdżaj pan!

Michał sięgnął po plecak.

- Ale, o ile wiem, teraz nie ma wojny, kapralu. Chyba, że coś się zmieniło w ciągu ostatnich godzin.

- No właśnie. Dobranoc.

Michał spojrzał w stronę wiosek na słowackiej Orawie. Mrugały w nich dalekie światła okien, po drogach jeździły samochody, wszystko wyglądało normalnie.

- Wypowiedzieliśmy wojnę Czechosłowacji? Znów zajmiemy Zaolzie i Jaworzynę?

Dowódca rzucił papierosa na ziemię, przydeptał i zarzucił pistolet na ramię. Żołnierze obciągnęli kurtki i także zbierali się do odejścia.

- Nie wiem o czym mówicie. Macie zejść na dół. I proszę nie ryzykować - za pół godziny przejdzie tu następny patrol, będzie już ciemno i może strzelić bez ostrzeżenia. Dobranoc.

Odwrócili się i zaczęli wolno podchodzić na Wołowiec. Michał pociągnął psa i skręcił do Wyżniej Chochołowskiej. Odeszła mu ochota do noclegu pod namiotem i wolno zaczął schodzić do schroniska. Rano radio podało wiadomość o wkroczeniu wojsk radzieckich, polskich, bułgarskich, NRD-owskich i węgierskich z “bratnią pomocą” do Czechosłowacji. Słowak Vasil Bilak wezwał towarzyszy na pomoc przeciwko reformom “praskiej wiosny”. Po tygodniu było już po wszystkim. Przewieziony do Moskwy Dubczek podpisał wszystko co Breżniew chciał i tak skończyła się pierwsza próba budowy socjalizmu z ludzką twarzą. Tego wszystkiego Michał dowiedział się z “Wolnej Europy”, którą na Chochołowskiej słychać było znakomicie.

Po kilku tygodniach znalazł go list od Heli z Ameryki. Donosiła mu, że stary Wasserman zmarł na atak serca i jego spadkobierczyniami została ona i Marta. Ich pełnomocnikiem jest teraz Józef Laskowski, też z Łodzi, bo stary Cwangowski musiał wyjechać z kraju. Umowa z Komitetem pozostaje w mocy na tych samych warunkach.

Dołączony do listu aneks do umowy odesłał do Komitetu. W schroniskowym bufecie kupił pocztówkę z widokiem na Kominiarski Wierch i wysłał na warszawski adres Marty.

- Jak się czujesz? Ja jestem teraz w schronisku, jak chcesz, to przyjedź, naturalnie jak możesz to z Magdą. Pozdrawiam - Michał.

Przyjechała po tygodniu. Sama.

Wracał właśnie z Burkiem z Doliny Jarząbczej i gdy doszedł do drogi na polanie koło bacówki - obejrzał się w prawo i zobaczył ją w grupie kilkunastu osób, podchodzących od strony Hucisk do schroniska. Brązowa kurtka, plecak, chustka na głowie - nie poznał jej w pierwszej chwili. Zawołała go po imieniu i dopiero wtedy zorientował się, że po raz pierwszy wróci do schroniska nie sam.

Trochę nieporadnie poprowadził ją do swego mieszkania na tyłach schroniskowej kuchni. Udawał, że nie widzi zdziwionych spojrzeń personelu, kiedy przechodzili za bufetem na zaplecze.

- Wybacz, trochę tu bałaganu, mało się tym przejmowałem - szerokim zamachem objął nieuporządkowany pokój, rozrzucone książki i suszące się na kaloryferze pranie, ale także swoje dotychczasowe życie, siebie i ją - nie spodziewałem się...

- Zaprasza i się nie spodziewa... Dobra, zajmę się tym - powtórzyła dokładnie jego gest. Roześmieli się oboje, ale śmiech zawisnął gdzieś w powietrzu, pod schroniskowym sufitem, ginąc w nadciągającym zza gór mroku.

Marta wyciągnęła z plecaka swoje rzeczy i próbowała upchnąć w szafie, ale widząc i tam męskie gospodarstwo - zrezygnowała i rozłożyła je na łóżku. Zdjęła kurtkę i w samym staniku odwróciła się do okna. Pochyliła ramiona i plecy jej drżały. Patrzył na nią, pierwszy raz od niepamiętnych czasów mając przed sobą nieco rozebraną kobietę i nie wiedział jak się zachować. Czuł, że powinien coś zrobić - i bał się, żeby czegoś nie zepsuć. Pierwszy raz zależało mu na opinii. Na jej opinii.

Podszedł i dotknął jej nagiego ramienia. Odwróciła się gwałtownie i wtedy zobaczył, że wcale nie płacze, tylko się śmieje. Najeżył się.

- Coś śmiesznego powiedziałem?

Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się całym ciałem. Uśmiechała się nadal, miała chłodną skórę i suche, spieczone wargi.

- Nie gniewaj się, z siebie się śmieję. Przez trzydzieści lat marzyłam o tej chwili, kiedy zostaniemy razem i teraz myślę tylko o jednym: żebyś nie usłyszał, że mi burczy w brzuchu...

Odsunął się i spojrzał na zegarek.

- Boże, pewnie, już pora na kolację, przepraszam cię, już idziemy...

Wsunęła mu rękę we włosy.

- Nie umrę z głodu jeszcze przez chwilę. Teraz niech to poczeka.

Pocałowała go leciutko w policzek. Zamknął oczy i po chwili poczuł, jak jej spierzchnięte usta robią się coraz pełniejsze i bardziej gorące. Całowali się jak licealiści, stojąc przy oknie, za którym zachodzące słońce zapalało jasne skały w masywie Kominiarskiego Wierchu, jedna po drugiej.

Po kolacji poszli na spacer do Kaplicy Janosika. Zrobiło się chłodno. Marta nie miała zbyt wielu rzeczy, więc Michał dał jej swoją flanelową koszulę i czerwony goprowski sweter. Szli, trzymając się za ręce, kobieta półgłosem wyrzucała z siebie nagromadzone w ostatnich tygodniach żale.

Od miesiąca była na rencie, na którą przeszła zaraz po tym, jak w pracy zaproponowano jej, by przyjęła jednorazowy paszport. Nie wie, co będzie z mieszkaniem, ale nie jest to lokal służbowy, więc może uda się jej to zatrzymać. Nagonka na Żydów najbardziej dotknęła jej córkę, która do tej pory zupełnie nie zdawała sobie sprawy ze swego pochodzenia. Ojciec jest gojem, Magda ma bardzo polskie nazwisko, więc nawet kiedy dowiedziała się o swoim pochodzeniu, broniła się przed tym. Ale na studiach ktoś jej powiedział, że żydostwo dziedziczy się po linii żeńskiej, więc chce czy nie - jest Żydówką. Na domiar złego od prawie roku chodzi z takim jednym facetem z Uniwersytetu, zamierzali się pobrać, Marcie się nie podobał, więc Magda któregoś dnia jej zakomunikowała, że jest w ciąży. Marta już nawet pogodziła się z tym, że i jej córka wyjdzie za mąż za goja, ale jego matka się nie zgodziła. Magda spotykała się z jakimś psychologiem, który doradził jej usunięcie ciąży. Prawdopodobnie nastąpi to w tych dniach. Ona, Marta, już tego wszystkiego nie wytrzymuje, więc jeśli on, Michał, pozwoli, ona tu zostanie jakiś czas.

Ostatnie grupy turystów znikły już z Polany, chmury schodziły coraz niżej i czepiały się kosmatych stoków. Siedzieli na niewygodnej ławeczce koło kaplicy. Milczeli. Michał pomyślał, że teraz przyjdzie mu zdawać trudniejszy egzamin, niż przed laty u Witolda Paryskiego ze znajomości Tatr. Czy nauczy się żyć inaczej, niż w samotności? Spod oka spojrzał na Martę. Wymęczona opowiadaniem i długą podróżą, ukryła głowę w dłoniach i patrzyła w dół, gdzie w głębi Doliny Jarząbczej szumiał wodospad przy elektrowni. Wróciła do dawnego koloru włosów, ale w złoty niegdyś blond wplatały się już dość licznie siwe nitki.

- Zostań - powiedział cicho - tak długo czekaliśmy...

Wrócili do schroniska, w milczeniu, żeby nie przerwać ciszy, która łączyła ich bardziej, niż nie wypowiedziane przed laty wyznania. Magda zrzuciła na podłogę sweter, a gdy pochylił się, żeby go podnieść - cicho, ale stanowczo powiedziała:

- Zostaw. Sweter może poczekać. Ja nie.

Siadła na łóżku, a on niezgrabnie usadowił się obok, obejmując ją w pasie. Było mu niewygodnie i czuł się zupełnie nie na swoim miejscu - jakby oglądał film, w którym za sprawą złego czarownika młodzi, zakochani ludzie zamienili się nagle w pomarszczone, stare kukły, które odgrywają parodię miłości, kierowani niezbyt kunsztownie ukrytymi sznurkami przez tajemniczego manipulatora. Marta wyczuła jego skrępowanie i pomyślała, że sporo czasu minie, zanim oboje przyzwyczają się do tego, że obok jest ktoś, z czyimi odczuciami trzeba się liczyć.

- Masz tu jakiś piecyk? - spytała - i czy herbatę moglibyśmy sobie zaparzyć?

Włączył grzejnik i po chwili rozpalone do czerwoności spirale oświetliły pokój niespokojnym blaskiem. Mała lampka przy stoliku, przytłumiona ciemnym abażurem, wydobywała z mroku tylko plik papierów w żółtej teczce. “Rano trzeba będzie wstać wcześniej i sprawdzić rachunki” - pomyślał i wyszedł do łazienki, napełnić czajnik. Uciekał podświadomie od chwili, w której po raz pierwszy - od ilu to już lat - znajdzie w swoim łóżku kobietę. Wiedział też, a raczej podświadomie wyczuwał, że Marta, gorąco kochając go wtedy gdy nie mogli być razem - teraz szuka u niego przede wszystkim oparcia w sytuacji, w której poczuła się odrzucona przez otaczający ją dotąd świat.

Włączył wtyczkę do prądu. Światełko na biurku przygasło, ale bezpieczniki wytrzymały. Marta, nie patrząc na niego, zdjęła spodnie i koszulę. Pochyliła się, sięgając po porzucony na podłodze sweter i wtedy dopiero zobaczył, że zachowała całkiem dziewczęcą figurę, a kołyszące się piersi, ozdobione bardzo ciemnymi brodawkami w zasadzie radzą sobie zupełnie dobrze bez stanika. Sweter sięgał jej do połowy uda i to podkreśliło jeszcze jej zgrabną sylwetkę. Pochwyciła jego spojrzenie i roześmiała się.

- Trzeba było mnie podglądać przed wojną, wtedy było na co popatrzeć! Ale ty wolałeś dyskutować z ojcem i biegać po górach. Kto późno przychodzi...

Wyciągnął rękę i siadając przy niej na podłodze powoli odsunął sweter, przesuwając rękę w górę jej uda.

- To wcale nie jest za późno....

Drgnęła pod jego dotknięciem, ale przytrzymała jego rękę dopiero po dłuższej chwili. Siadła na brzegu łóżka i pochyliła się nad nim, pozwalając, żeby jej piersi dotknęły jego opalonej szyi. Niespodziewanie pogłaskała go po głowie.

- Nie bój się! Poradzimy sobie ze sobą. Pozwól mi się tylko z tym oswoić - powiedziała przewrotnie wiedząc, że to on przede wszystkim potrzebuje oswojenia - Po prostu się do mnie przytul.

Czajnik zaczął gwizdać. Przyniósł Marcie kubek i postawił przy łóżku. Podniosła go do ust, ale był za gorący, więc prędko odstawiła na stolik i zaczęła dmuchać na palce. Michał ostrożnie wziął jej dłoń w rękę. Nie nosiła obrączki. Paznokcie nie pomalowane, nie zadbane wskazywały, że niezbyt wiele czasu poświęcała ostatnio na własne sprawy. Odwróciła się do niego i delikatnie rozpięła mu koszulę, Nerwowo wyszarpnął rękę ze zbyt ciasnego mankietu, oderwany guzik potoczył się po podłodze.

- O Boże, ile będę miała roboty, nie dość że sprzątanie, to jeszcze przyszywanie guzików...

Przeciągnęła lekko palcem po bliźnie po postrzałach z ostatniego dnia wojny, potem delikatnie pocałowała go w zranione miejsce. Michał zamknął oczy i poczuł jak cały pokój, z Martą i nim odpływa w nieznaną mu dotąd przestrzeń. Zrobiło mu się smutno, jakby przegapił coś ważnego. Objął ją i pocałował.

- Wyłącz piecyk... Chyba jest już ciepło...

Gdy wrócił po chwili, leżała już pod kołdrą, a sweter znów wylądował na podłodze. Rozebrał się i stremowany położył się obok. Przytuliła się do niego całym ciałem i czuł, jak głęboko oddycha.

- Jesteśmy - wyszeptała samym ruchem warg, przytulonych do jego ust. - tak bardzo ciebie potrzebowałam...

- Jak sobie z tym poradzimy? - zapytał bardziej siebie niż jej.

- Poradzimy sobie - pocałowała go w czubek nosa, zrzucając kołdrę i przysiadając na jego nogach - jesteśmy dorośli, a dorośli muszą sobie radzić...

W okna bez firanek zaglądały gwiazdy. Pierwszy raz był komuś potrzebny.

Rano obudził się ze ścierpniętym ramieniem, zdziwiony, że jest tak ciepło. Wyczuł na twarzy rozrzucone włosy Marty i przez chwilę zastanawiał się, co ma zrobić z tym wszystkim. Wreszcie doszedł do wniosku, że nie ma się nad czym zastanawiać. Potrzebowała spokoju i opieki - i obie te sprawy na Chochołowskiej były w jego gestii. Wysunął się z łóżka, nie budząc jej i ubrał się po cichu. Schronisko budziło się do życia.

Marta szybko i niekłopotliwie wrosła w pejzaż Chochołowskiej. Rozmawiali niewiele, a najmniej o przeszłości. Chodzili razem na nietrudne spacery po okolicy, zbierali maliny, wieczorami siedzieli długo przy piwie, niekiedy wypijali małą wódkę i szli do łóżka. Bardzo trudno było im przyzwyczaić się do siebie na stare lata. Oboje nauczyli się żyć w samotności, mieli własne przyzwyczajenia, swoją ciszę, która otaczała przez lata każde z nich szczelnym kokonem. Ale powoli rozsupływali oplątujące ich nitki. Uczucie, które niegdyś nie zdążyło między nimi zakwitnąć, teraz zaczęło się rozwijać i potrzebowało tylko czasu, by połączyć ich trwale. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają wiele tego czasu z przyczyn czysto biologicznych, ale starali się go dobrze wykorzystać.

W listopadzie 1968 roku na Chochołowską przyszedł telegram od Magdy.

- Kochana Mamo, wyjeżdżam, chcę się pożegnać, przyjedź.

Pojechała natychmiast. Michał został w schronisku i czekał na wiadomości. Marta zadzwoniła po trzech dniach.

- Magda jedzie do Austrii, już wzięła paszport. Z tamtym chłopakiem zerwała, czy on z nią zerwał, nie wiem. Przedtem dał jej pieniądze na przerwanie ciąży. Teraz chyba ma kogoś nowego i z nim ma wyjechać. Ja... - głos jej się załamał, Michał wyczuł, że płacze - ja nie wiem, co robić...

- Zostaw sprawy ich biegowi. Nie zatrzymasz jej, zresztą nie ma po co.

- Ale zostanę sama!

- Nie zostaniesz sama. Przyjedź. Zawsze na ciebie czekam.

Nie przyjechała. Po tygodniu dostał list, w którym pisała, że musi teraz zająć się sprawami domowymi, przyjechał ojciec Magdy i musi z nim uregulować kwestie prawne, a gdy wszystko się ułoży, to albo przyjedzie na Chochołowską, albo poprosi, żeby on przyjechał do Warszawy.

Minął prawie rok, aż dostał kartkę. Na widokówce z kolumną Zygmunta Marta pisała:

- Sprawy się pokomplikowały i nie mogłam przyjechać, teraz mam jeszcze coś ważnego do załatwienia, więc jeśli możesz - ty przyjedź. Jeśli możesz - jak najszybciej.

Wziął urlop, poinstruował swojego zastępcę i był w Warszawie po trzech dniach. W domu Marty nikogo nie było, ale wypatrzyła go sąsiadka. Wypytała o nazwisko, po czym wręczyła mu klucz i list.

- Pani jest w szpitalu. Prosiła, żeby pan przeczytał i przyjechał. Na Wawelskiej - dodała i dramatycznie zawiesiła głos.

- Nie rozumiem. To znaczy, że co, coś poważnego? Z sercem czy co?

- Pan nie wie? Na Wawelskiej jest Instytut Onkologiczny... - Sąsiadka podniosła do oczu fartuch, którym była przepasana. Odwrócił się i włożył klucz w drzwi.

- Dziękuję pani, rozumiem.

Wszedł, zamknął drzwi, usiadł ciężko w salonie i rzuciwszy płaszcz na tapczan, otworzył kopertę.

- Kochany - pisała ostrym, znanym mu dobrze pismem - nie mogę już czekać, mam załatwione miejsce od dzisiaj. Pół roku temu miałam pierwszą operację, nie niepokoiłam cię, miał być to niemal rutynowy w moim wieku zabieg, tak zwane sprawy kobiece. Niestety, okazało się, że zabrałam się za to za późno. Teraz trzeba wyciąć znacznie więcej, a rokowania nie są najlepsze. Przyjedź po południu - Marta.

Było po południu. Z zakopiańskiej zimy przyjechał w warszawską jesień, ciepłą i kolorową. Wypił herbatę, zjadł kanapki, które przywiózł jeszcze z Zakopanego, po czym zostawił płaszcz i sprawdziwszy na planie miasta, pojechał na Wawelską.

đ Odcinek 10