Paul Cezanne, Mont Sainte Victoire Maciej Pinkwart

 Dziewczyna z Ipanemy

 

đ Spis treści

đ Odcinek 9

 

Odcinek 10

6-05-2003

Marta leżała w niewielkim, czteroosobowym pokoju, ubrana w kolorowy szlafrok, uczesana, umalowana i uśmiechnięta. Do lewej ręki miała podłączoną kroplówkę, na stoliku obtłuczony kubek z kompotem, wargi spierzchnięte i błyszczące oczy. Uniosła się na poduszkach i wyciągnęła do niego prawą rękę, ale ten ruch zmęczył ją najwyraźniej tak, że położyła głowę, ręka opadła na koc, oczy się zamknęły. Po chwili otworzyła je i nadspodziewanie przytomnym głosem powiedziała.

- Witaj, już myślałam, że nie zdążysz. Czy w górach już śnieg?

- Już śnieg. Dlaczego miałbym nie zdążyć? Jestem i teraz wszystko będzie dobrze - Pocałował ją delikatnie w policzek. Skórę miała suchą i chłodną.

- Postaram się - uśmiechnęła się z trudem. Kobiety z sąsiednich łóżek słuchały pilnie rozmowy. Michał zauważył, że jedna ukradkiem się przeżegnała.

- Podaj mi torebkę.

Podsunął jej pod ręce czarną, skórzaną torbę zapinaną na ekler, próbowała otworzyć, ale nie udawało się.

- Słaba jestem. Otwórz, wyjmij mój notes.

Wyciągnął kalendarzyk orbisowski z przyczepionym, częściowo wypisanym ołówkiem. Podał Marcie, ale pokręciła głową.

- Ty sam. Widzisz, jak mi się przydajesz. Pod znanym ci nazwiskiem jest adres i telefon Heleny. Zadzwoń i powiedz wszystko. Odszukaj mecenasa Laskowskiego, tego z Łodzi, on też powinien wiedzieć. Adresu ani telefonu Magdy nie mam - przerwała, zamknęła oczy, pod powiekami pokazały się łzy. - Miała przysłać, jak tylko osiedlą się gdzieś na stałe. Nie przysłała. Ale tobie może uda się ją odszukać.

Weszła pielęgniarka, popatrzyła na Michała surowo, poprawiła Marcie poduszki i podkręciła kroplówkę tak, że lekarstwo zaczęło kapać wolniej.

- Jeszcze tylko kilka minut - upomniała go - pacjentka jest bardzo zmęczona. Może pan przyjść jutro przed południem.

- Już wychodzę. Ale jutro przed południem nie ma wizyt.

- Załatwi to pan z portierem.

Marta, oparta lepiej na poduszkach, wyjęła mu z ręki kalendarz i sięgnęła do bocznej kieszonki, skąd wyjęła złożoną na czworo kopertę.

- Chciałabym, żebyś zabrał te dokumenty, tutaj mi nie będą potrzebne. A teraz już idź, jutro będę się czuła lepiej. Najgorszy jest właśnie trzeci dzień po operacji, potem już się poprawi. Pa, idź.

Pochylił się i ucałował ją w usta. Uśmiechnęła się.

- Trzeba było od tego zacząć, już mi lepiej. Ale idź, bo za chwilę cię tu zatrzymam i co panie powiedzą?

Michał schował do kieszeni kopertę, skinął głową kobietom na sali.

- Będę jutro - powiedział i wyszedł.

Wysiadł dwa przystanki za wcześnie i resztę drogi do domu przeszedł piechotą, robiąc w osiedlowym sklepie zakupy. Zapalił lampę, bo ciemne, parterowe mieszkanie wydało mu się wyjątkowo ponure. Wyjął kopertę. Był w niej świeżo sporządzony akt własności grobowca na cmentarzu bródnowskim, polisa ubezpieczeniowa PZU na wypadek śmierci wystawiona na jego nazwisko i notarialne upoważnienie, też na jego nazwisko, do przeprowadzenia wszystkich spraw majątkowych pozostającej w Polsce rodziny Wassermanów.

Pogrzeb odbył się dziesięć dni później. Helena przyleciała ze Stanów w czarnym kostiumie i w kapeluszu z woalką, mecenas był w ciemno-granatowym garniturze i tylko Michał musiał od męża sąsiadki pożyczyć strój, stosowny do uroczystości. Na pogrzeb przyszło jeszcze kilkoro sąsiadów, trzy koleżanki z pracy i dwoje młodych ludzi - najwyraźniej koledzy Magdy. Wieczorem w mieszkaniu Marty usiedli we czwórkę z Heleną, mecenasem i jego pracownicą, która miała być sekretarką. Laskowski wyciągnął z teczki szary skoroszyt. Był w nim testament Marty. Głównym spadkobiercą czyniła Michała. Zapisywała mu mieszkanie w Warszawie, które w ciągu ostatniego roku zdołała wykupić, swoją część domu w Zakopanem i kamienicy w Łodzi oraz swój udział w majątku, zabezpieczonym - jak się wyraziła - na terenie posesji w Zakopanem. Michał miał - wedle swojego uznania - podzielić się tymi dobrami z rodziną Wassermanów, przede wszystkim, jeśli zdoła ją odnaleźć - z Magdą.

- Testament świętej pamięci Marty - zaczął mecenas, ale przerwała mu zdenerwowana Helena.

- Błogosławionej pamięci, niech pan nie zapomina, że Marta nie była katoliczką!

- Bardzo przepraszam. No więc zapiszemy, że testament został odczytany w obecności spadkobiercy i siostry testatorki, jako przedstawicielki najbliższej rodziny. Majątek, o którym wiemy, został oszacowany, a urzędowa wycena została dołączona do dokumentu. Pan, naturalnie orientuje się - proszę tego nie protokołować! - że rynkowa cena tych trzech nieruchomości jest znacznie większa. Nie znamy natomiast nawet szacunkowo wartości i jakości obiektów, znajdujących się na terenie ogrodu posesji w Zakopanem. Tych zresztą, nie wymienionych dóbr, nie możemy nawet włączyć do masy spadkowej, bo nie wiemy, co wchodzi w ich skład, przyjmujemy to tylko jako intencję testatorki - jeśli się coś znajdzie, to w połowie będzie stanowić pana własność. Czy pan przyjmuje zapis? Odmowa oznacza przejście tych własności na Skarb Państwa. Naturalnie, całą sprawę trzeba będzie jeszcze zalegalizować sądownie, ale to już ja załatwię. Moje honorarium zostało już opłacone, podobnie jak koszty sądowe i koszty podatku spadkowego.

Michał popatrzył na Helenę. Kapelusz z czarną woalką położyła na krześle obok siebie, była blada, unikała jego wzroku.

- Czy potem po przyjęciu tego spadku, mogę z nim postąpić jak zechcę?

- Tak, naturalnie. Może go pan sprzedać - ale to dopiero po procesie, może go pan darować na zasadzie umowy darowizny i tak dalej. Tylko jest pewien kłopot - nasze ustawodawstwo zabrania posiadania więcej niż jednego mieszkania. Może pan zatem mieć te domy, ale nie może pan w nich mieszkać, o ile naturalnie mieszkanie w Zakopanem jest pańską własnością.

- To dobrze. Tak, przyjmuję.

- Proszę zaprotokołować: spadkobierca wyraża wolę objęcia spadku z dobrodziejstwem inwentarza. Teraz jeszcze muszą poruszyć jedną sprawę - pani, jako siostra zmarłej, nie uwzględniona w testamencie, może wystąpić przeciwko niemu. Można wszcząć postępowanie sądowe o obalenie testamentu, ale ponieważ jest zupełnie legalny i sporządzony na kilka miesięcy przed śmiertelną chorobą, więc z pewnością nie będzie to łatwa sprawa. Istnieje jeszcze możliwość wystąpienia do sądu o tak zwany zachówek. Ta procedura została ustanowiona na wypadek, gdyby testament ewidentnie faworyzował jednego z członków rodziny czy jakiegokolwiek spadkobiercę, a krzywdził innego. Wówczas ten pominięty może występować o roszczenia finansowe w wysokości proporcjonalnej do stopnia pokrewieństwa. W pani przypadku - o jedną czwartą kwoty.

- To ciekawe. Czy można by określić, o jaką sumę tu chodzi? To znaczy, ile pan Michał musiałby mi zapłacić, w przypadku wygrania procesu, po odjęciu naturalnie pańskiego honorarium, panie mecenasie.

- To można obliczyć. Jest tylko jedna, maleńka trudność. Pani, jako osoba nie posiadająca w chwili obecnej obywatelstwa polskiego, z roszczeniem takim według obecnego prawodawstwa nie mogłaby wystąpić. Chyba, że obywatelstwo zostałoby przywrócone, co także jest teoretycznie możliwe.

- To nie będzie konieczne, panie mecenasie - Michał ujął Helenę za rękę i pocałował - chciałbym tu do protokołu oświadczyć, że niniejszym ceduję wszystkie nieruchomości na rzecz tu obecnej panny Wasserman, której się one prawnie należą.

- Poprawka. Prawnie są one teraz w połowie pańską własnością, jak najbardziej prawnie.

- Tak jest. A więc proszę zaprotokołować, że z dniem wejścia w ich posiadanie przez wyrok sądu, przekażę je pannie Helenie. Krótko mówiąc - nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Szanuję wolę zmarłej, ale uważam, że dar ten mi się nie należy, zresztą jako osoba samotna i niezbyt życiowo zaradna, w dodatku jako człowiek niewiele potrzebujący, nie potrafiłbym z tego skorzystać. Chciałbym zachować sobie tylko tytuł do poszukiwania zaginionego skarbu Wassermanów, a więc prawo do jego jednej drugiej. Oświadczam, że natychmiast po jego odnalezieniu i oszacowaniu, swoją część przekażę na rozwój - zawahał się przez chwilę - Muzeum w Oświęcimiu, gdzie spędziłem kilka niełatwych lat. A tę część spadku przyjmuję, bo wiążą się z nią moje wspomnienia.

Wstał, poprawił garnitur. Sąsiad był nieco niższy i grubszy.

- Państwo tu sobie jeszcze pogwarzą, ja pójdę się przebrać. Herbata i cukier są w kuchni.

Po kilku minutach wrócił, już w swetrze. Sięgnął po torbę podróżną i płaszcz.

- Jeszcze chciałbym zapytać o jedno. Jak pan, panie mecenasie, rozwiąże problem Magdy?

Laskowski popatrzył na niego ze zdziwieniem.

- Jakiej Magdy?

- Nie pamięta pan? Pańska zmarła klientka miała córkę. Ja, jako wykonawca jej ostatniej woli, mam za zadanie podzielić się otrzymanym majątkiem z rodziną Wassermanów - co już się stało - a przede wszystkim z Magdą.

Helena popatrzyła na niego uważnie, potem skinęła głową.

- Dobrze, ja się tym zajmę. Poszukamy jej przez amerykańskie kontakty ojca. Na pewno jej nie skrzywdzę. Panie mecenasie, chciałabym zamienić słówko z Michałem na osobności - proszę wybaczyć, że przejdziemy do kuchni.

Michał wziął torbę i płaszcz. Stanęli niewygodnie i niezręcznie koło kuchennego stołu.

- Co ty naprawdę teraz zamierzasz? Po co mi to dajesz?

- Bo nie potrzebuję.

- Ale wiesz, że ja z tego też nie skorzystam?

- Możesz tu wrócić i zacząć życie od nowa.

- Z kim? I po co? Chyba, że ty...

- Nie. Ja wracam w góry. Niczego nie chcę. Nie myśl, że lekceważę wolę Marty, ale po prostu nie udźwignę tego. Procesy, sądy, wiem przecież jak to u nas wygląda. Do tego stary partyjniak i teraz co? Kamienicznik? To jest wasze, a ja całe życie bym sobie wymawiał, że wziąłem coś, co do mnie nie należało. Z tego domu zabieram tylko dwie rzeczy: fotografię Marty z Magdą, ostatnią przed Magdy wyjazdem i stary, przedwojenny pamiętnik Marty, który sam znalazłem w domu w Zakopanem. Jestem pewien, że nie chciałaby, żeby ktoś poza mną go czytał. Żegnaj.

- Jesteś pewien, że... Zostań, proszę. Ja też już nie mam nikogo, poza tobą.

- Tak będzie lepiej, uwierz. Jak znajdziesz Magdę, daj jej mój adres.

Adwokat zatrzymał go w progu, podsuwając papier do podpisu.

- Pełnomocnictwo, do przeprowadzenia w pana imieniu postępowania spadkowego. Nie będzie pan musiał przyjeżdżać na rozprawę.

Oparł dokument o biało pomalowane drzwi wejściowe, skierowany ku górze długopis nie chciał pisać. Mecenas podał mu pióro, Michał podpisał.

- Proszę przygotować też akt darowizny, na rzecz Heleny w połowie i Magdy w połowie. Podpiszę po przesłaniu. Z góry dziękuję. Proszę też ustalić swoje honorarium.

- Ja już jestem opłacony. Dziękuję.

Oddał Helenie klucze do mieszkania, pożegnał się z mecenasem i jego sekretarką i wolnym krokiem poszedł do autobusu.

Dni na Chochołowskiej biegły mniej więcej stałym trybem: pobudka o 6.30, śniadanie, spacer z psem po okolicy, sprawdzenie bufetu, pierwsze wycieczki koło 10, tłok w porze obiadu, luźniej od 16-tej, spokój do 19, dwie godziny nerwówki w oczekiwaniu na spóźnionych gości i ewentualne zawiadomienia o wypadkach, wieczorny spacer z psem, sen do rana, najczęściej bez snów. Zimą bywały dni, że do schroniska zaglądały w ciągu dnia 3-4 osoby, a nie nocował nikt. Tylko w czasie świąt i Nowego Roku tłok był ogromny, a bliżsi i dalsi znajomi prześcigali się w uprzejmościach, żeby tylko załatwić im miejsce. Najchętniej wtedy wyjeżdżał, by uciec przed nagabywaniami.

Ruch zwiększał się w lutym i marcu, zwłaszcza od czasu, gdy Michał załatwił zgodę TPN na postawienie na Polanie niewielkiego wyciągu narciarskiego oraz na wytyczenie tras dwóch nartostrad - krótszej, z Grzesia i dłuższej, ale bezpieczniejszej, z Polany Wyżniej Chochołowskiej. Czuł się zdrowo, znacznie lepiej niż kilka lat temu, mimo, że dobijał do pięćdziesiątki.

Wiosną 1970 roku otrzymał zawiadomienie o uznaniu go za prawnego spadkobiercę i właściciela mieszkania w Warszawie i współwłaściciela domów w Łodzi i Zakopanem. W tej samej kopercie dołączony był akt darowizny nieruchomości na rzecz Heleny i Magdy, który miał podpisać, oraz list od Laskowskiego, w którym mecenas potwierdzał załatwienie wszystkich spraw, przepraszał za opóźnienie i dołączał odnaleziony adres Magdy. Ledwie spojrzał na kartkę - gdzieś w Ameryce, Meksyk, Brazylia czy Argentyna. Laskowski zaznaczał, że jeszcze się z nią osobiście nie skontaktował, bo nie miał czasu, telefonu nie ustalił, a jego informatorzy twierdzili, że adres nie jest stały, bo Magda z mężem prowadzą dość burzliwe życie, często zmieniając miejsce pobytu. Gdy jednak Michał podpisze akt darowizny, mecenas będzie musiał Magdę odnaleźć, wręczyć jej dokument i uzyskać od niej pisemne potwierdzenie przyjęcia.

- Na rozprawie była pani Helena - pisał mecenas - i wobec sądu zrzekła się wszelkich pretensji do zachówku, uznając w pełni wolę zmarłej. Jest pan zatem pełnoprawnym spadkobiercą i tylko od pana dobrej woli zależy, czy akt darowizny pan podpisze czy nie. Gdyby pan zmienił zdanie, proszę o pilne powiadomienie mnie, gdyż trzeba dokonać zmian w księgach wieczystych.

Wsadził list do kieszeni, uważając, żeby nie pognieść dokumentów i wyszedł przed schronisko. Zbliżał się wieczór, jeszcze słońce oświetlało na czerwono bruzdy Kominiarskiego Wierchu, ale od strony grani spływał już wieczorny chłód. Krokusy na polanie stuliły płatki i wyglądały jak armia fioletowych krasnoludków stojąca na baczność. Burek, drzemiący w budzie za schroniskiem, podniósł się na jego widok i zaczął merdać ogonem. Uwolnił go z łańcucha i poszli w stronę Jarząbczej. Błoto na drodze ścinał już nocny przymrozek, pies starannie wybierał miejsca pozbawione śniegu.

“Więc jestem milionerem - pomyślał. - Mógłbym posprzedawać to wszystko i wyjechać gdzieś w świat, na przykład do tej Ameryki, w której jest Helena, a teraz też Magda...”

Zreflektował się, że pewno by mu nie dali paszportu, bo jednak przez wiele lat był w strukturach władzy, a był tak niepewny, że mógłby przejść na tamtą stronę. Przez moment wyobraził sobie siebie siedzącego przed Janem Nowakiem-Jeziorańskim w studiu “Wolnej Europy” i robiącego karierę w rodzaju Józefa Światły. Ale cóż on takiego wiedział, co by mogło zaciekawić Zachód? W prowincjonalnym miasteczku zawsze były hierarchie władzy, a różnica między panem, wójtem, plebanem i sekretarzem dla przeciętnego człowieka była niewielka. Władza to zawsze swołocz i trzeba umieć z nią żyć i ją oszukiwać...

Jeszcze śmieszniejsze wydało mu się pozostawienie sobie współwłasności domu Wassermanów. Przychodzi koniec miesiąca, księgowa szykuje przelew opłaty dzierżawnej, zresztą za sprawą Laskowskiego starannie co roku waloryzowanej w relacji do czarnorynkowej ceny dolara, aż tu przychodzi list od mecenasa, w którym zawiadamia się “szanownych towarzyszy”, że od dziś opłata ma być kierowana na adres towarzysza Michała, współwłaściciela willi... Najpierw by się wściekli, potem by mu zazdrościli, wreszcie - znaleźliby na niego haka. Może nawet by upaństwowili chałupę, wiedząc, że już nie grozi im zarzut antysemityzmu? Ale nie, była przecież jeszcze Helena...

Nazajutrz pojechał do miasta i osobiście odesłał podpisane dokumenty.

Na początku grudnia 1970 roku wybrał się do Warszawy, na posiedzenie Zarządu Głównego PTTK. Rzadko kiedy bywał na takich nasiadówkach, teraz jednak wykorzystał okazję, by pójść na Bródno i położyć kwiaty na grobie Marty. Ku swojemu zdziwieniu zastał mogiłę uporządkowaną, a pod ładnie wykutą tablicą leżały świeże chryzantemy i palił się znicz. Poszedł do administracji cmentarza i zgłosił chęć opłacenia opieki nad grobem. Urzędniczka spojrzała do akt i stwierdziła ze zdziwieniem:

- Zostało zapłacone, i to za 10 lat z góry. Wczoraj był tu ktoś z rodziny zmarłej i wszystko załatwił. Pan nie wiedział?

Pojechał na Mokotów i poszedł do mieszkania Marty. Z daleka wydawało mu się, że w kuchni się świeci, ale gdy zadzwonił - nikt nie podszedł do drzwi. Zapukał do sąsiadów, tych, od których kiedyś pożyczał garnitur. Otworzyła mu zupełnie obca kobieta. Okazało się, że sąsiedzi się wyprowadzili, a nowi lokatorzy nie znali ani Marty, ani jego, ani tym bardziej jej rodziny. Nikogo nie widzieli i nikogo nie słyszeli. W sąsiednim mieszkaniu tylko raz za ich czasów był ktoś, z tego co słyszeli - pełnomocnik rodziny z kimś ze spółdzielni.

Wieczorem z hotelu zadzwonił pod stary numer Marty. Telefon odebrał jakiś mężczyzna, ale gdy Michał się przedstawił - odłożył słuchawkę. Drugi raz już nie zadzwonił.

Do Zakopanego wrócił w przeddzień wydarzeń na Wybrzeżu. Na święta do schroniska przyjechali przyjaciele z Gdańska i opowiadali mu o tym, co było widać z ich okien. Niosących na drzwiach ciało zabitego robotnika sfotografowali, niemal nie przypłacając tego życiem - bezpieka, zorientowawszy się, że ktoś obserwuje tę scenę, puściła serię strzałów prosto w ich okno. Zdołali upaść na ziemię i odczołgać się, a potem zamknęli drzwi i uciekli na strych. Bezpieczniacy po chwili zaczęli dobijać się do ich drzwi, ale nie wiedzieć czemu - nie wyważyli ich i nie dostawszy się do środka - odeszli, pewno odwołani do dalszych “zadań”. W pobliżu płonął komitet wojewódzki partii, padały strzały, do wjazdu na ulice szykowały się czołgi.

- Fajna to twoja partia, stary. Pewno dlatego nazywa się robotnicza, że strzela do robotników.

Wzruszył ramionami i poprzestał na kiwnięciu głową. Zaraz po świętach pojechał do miasta i poszedł prosto do Komitetu. Przy drzwiach stał uzbrojony strażnik, ale poznawszy Michała, kiwnął mu głową.

- Cóż to, boicie się, ze stoczniowcy podpalą Komitet w Zakopanem?

- Nie żartujcie, towarzyszu - strażnik był stary i walczył jeszcze z “Ogniem” - nie ma tu nic do śmiechu. Sytuacja jest poważna, górale mogą nas napaść.

- Jak was napadną, to i tak z tym gwerem niczego nie poradzicie. Jest Pierwszy? Chciałem mu coś dać...

Strażnik popatrzył na niego zdziwiony.

- Dać? Może paczkę cebuli, co? Podobno to najbardziej potrzebne tam, gdzie jest teraz.

- Powoli. Co się stało?

- Ja tam nic nie wiem. Wejdźcie, to może wam coś urzędnicy powiedzą...

W środku nie było prawie nikogo znajomego. Michał, siedząc w schronisku, jeżdżąc do Warszawy i programowo unikając kontaktu z dawnymi towarzyszami nie wiedział, że w Zakopanem w czasie kontroli NIK-u odkryto kolosalne nadużycia i łapówkarstwo we władzach. Afera zataczała bardzo szerokie kręgi, na pierwszy rzut aresztowano architekta miejskiego, kilku urzędników Prezydium i dwie osoby z milicji. Pierwszy został odwołany, potem wezwano go do Krakowa, skąd już nie wrócił. Nikt dokładnie nie wie, ale podobno siedzi i czeka na przedstawienie mu zarzutów. Formalnie organizację miejską przejął sekretarz propagandy, ale ciągle jest poza miastem. Organizacyjny sam zrezygnował i wyjechał z miasta. W przyszłym tygodniu ma być plenum, na którym całość zarzutów zostanie przedstawiona, województwo ma też przedstawić kandydatury nowych sekretarzy. Podobno i Michał ma zostać wezwany, być może powołają go z powrotem.

Wysłuchał tego wszystkiego w milczeniu, popijając cienką kawę. Kierowniczka sekretariatu też się zmieniła, w efekcie wszystko opowiedział mu młody pracownik wydziału organizacyjnego, przed kilku laty ściągnięty przez Michała z ZMS-u do współpracy, a potem na etat. Legitymację, którą zamierzał zwrócić na ręce Pierwszego, obrócił parę razy w palcach w kieszeni, ale uznał, że nie ma wobec kogo wykonać takiego gestu. Pożegnał się i wrócił do schroniska.

Niemal nie zauważył 50-tych urodzin. Urzędowe życzenia przesłali mu nowi towarzysze, rządzący teraz w mieście, w tym nowy Pierwszy, przeniesiony - podobno za karę - z Limanowej. Ładna kara - myślał Michał, wysłuchujący cotygodniowej porcji plotek, którą dostarczał mu będący już na emeryturze Tadek, z zapałem uprawiający turystykę i raz w tygodniu przemierzający Dolinę Chochołowską po to, by wspólnie z Michałem wypić kawę - z Limanowej do Zakopanego. Kopniak w górę, i tyle! Kilka kolorowych pocztówek wysłali mu znajomi, poznani w schronisku turyści i koledzy z klubu narciarskiego.

Na spodzie kupki korespondencji odnalazł kolorową kartkę z Paryża.

- Kochany Wujku - wyczytał - z okazji urodzin życzę stu lat i dużo zdrowia. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Jak tylko będzie można - podziękuję osobiście. Moja córeczka ma już dwa lata, ona też Cię całuje gorąco. Do widzenia!

Ledwo odczytał podpis - Magda. Nazwiska ani adresu nie było. Odwrócił pocztówkę i zapatrzył się na kolorowo oświetloną wieżę Eiffla.

“Znaleźli ją. Znaleźli i podali mój adres. A mnie nie zawiadomili. Pewno żebym się z nią nie dogadał w sprawie reszty spadku”.

Wieża Eiffla zastanowiła go. Jeszcze niedawno Magda była przecież w Ameryce! Dziwny świat, dziwni ludzie - nie zależy im, gdzie mieszkają, czy co? Dziś są Meksykanami, jutro Brazylijczykami, pojutrze Francuzami... I niby jaki mają paszport? Wszystko jedno - na pewno już tam nie pojedzie.

đ Odcinek 11