Paul Cezanne, Mont Sainte Victoire Maciej Pinkwart

 Dziewczyna z Ipanemy

 

đ Spis treści

đ Odcinek 13

 

Odcinek 14

20-05-2003

 

Michał spojrzał jeszcze raz i zobaczył na burcie jednego z wozów polskie znaki.

- Polskie - odetchnął z ulgą. - Może to tylko ćwiczenia?

Sąsiadka włączyła telewizor. Generał siedział na tle flagi, umieszczonej tak, że orzeł był przewrócony poziomo. Wysłuchali w milczeniu obwieszczenia o stanie wojennym. Gdy padły słowa o internowaniu przywódców „Solidarności”, kobieta zakryła twarz i zaczęła płakać.

- Mają Ryśka...

Nie było samolotów, nie jeździły pociągi. Przypomniał sobie delikatne ponaglenia amerykańskiego konsula. „Wiedzieli wcześniej i nie uprzedzili...”. Wzruszył ramionami - no, przecież go uprzedzał, oferował nawet pomoc żony i dzieci - bez powodu ich tuż przed świętami z Polski nie wysyłał. Wystarczyło tylko słuchać uważnie i myśleć. Został u matki Ryśka.

Tuż przed świętami, kiedy włączyli telefony, zadzwonił do Laskowskiego, do Łodzi. Co kilka chwil włączał się automat, informujący o tym, że jest to „rozmowa kontrolowana”, więc rozmawiało się niesporo. Mecenas zaproponował, by Michał przyjechał do niego i zatrzymał się w kamienicy, w której właśnie zwolniło się mieszkanie, a zgodnie z zapisem Heleny on jest teraz jej właścicielem. Domyślił się, że rozprawa w Bostonie odbyła się bez jego udziału i zatwierdzono testament. Jak potraktowano Magdę - tego nie wiedział ani on, ani prawdopodobnie Laskowski.

Jego gospodyni dostała wiadomość, że Rysiek jest internowany w Białołęce i wybierała się go odwiedzić. Komunikację wznowiono, więc postanowił się pożegnać i w przeddzień Wigilii zabrał swoje rzeczy, by jechać do Łodzi.

- Jest taka sprawa - powiedział, gdy kobieta żegnała go w korytarzu - Rysiek miał kiedyś przyjechać do mnie, do Zakopanego, przed ślubem, ale stwierdził, że różnimy się poglądami i przestał do mnie się odzywać. Proszę mu powiedzieć, że się mylił, że się nie różnimy. Przynajmniej teraz.

- Powiem. Ja wiem, że jest pan uczciwym człowiekiem. A poglądy nie powinny uczciwych ludzi skłócać. Teraz to już na pewno nie ma znaczenia. Niech pan się trzyma.

- Łatwo powiedzieć... Jak my w ogóle to przetrzymamy? Ale niech pani mu powie jeszcze, że Hasior - on na pewno będzie go pamiętał z Zakopanego - mówi, że teraz to już na pewno pieprznie, przepraszam za słowo. Im gorzej jest teraz dla ludzi, tym gorzej będzie już niebawem dla władzy. Doczekamy.

Pocałował ją w rękę i poszedł na przystanek. Wymarzł, zanim doczekał się przyjazdu tramwaju, na Centralnym trzy razy legitymowały go patrole ZOMO, pociąg do Łodzi miał za godzinę. Łaził po peronie, aż usłyszał przez megafony zapowiedź, że pociąg z Zakopanego przybędzie opóźniony około 40 minut. Do tej pory o Zakopanem prawie nie myślał. Był, formalnie, na urlopie. Pewno jego towarzysze myśleli, że szczęśliwie bawi w Ameryce i zdążył uciec przed czołgami generała. Wzruszył ramionami. Właściwie to trudno nawet mówić o pechu: z jego wiedzą i doświadczeniem powinien przewidzieć, co się stanie. I jeszcze ten konsul... Pomyśleć, że mógł wyjechać dzień wcześniej. A tak - blokada lotnisk, unieważnienie biletów. Pieniądze mu mieli zwrócić, ale tego, co ewentualnie stracił, nie stawiając się na rozprawę, władza polska mu nie odda.

Władza... Jak by nie patrzeć, to on też był władzą, usytuowany całkiem wysoko w strukturach partyjnych.

Stał na peronie, patrząc w brudną ciemność tunelu. Śmierdziało wilgocią i stęchłym moczem. Różne rzeczy mógł autoryzować, różnych udawać, że nie widzi. Ale teraz? Czy dalej miał utożsamiać się, czy być utożsamiany ze strzelającymi do ludzi zomowcami, z czołgami, rozjeżdżającymi demokrację na ulicach, z podsłuchami telefonów, pustymi sklepami i zapełnionymi więzieniami?

Pewnie, to nie on, on nie tylko o niczym nie wiedział, ale nawet wcześniej tak do końca niewiele go to wszystko obchodziło. Uważał, że tam, daleko, na prowincji, i tak się nie ma realnego wpływu na politykę i najlepiej trzymać się od niej z daleka. Pracował gdzie pracował, jego zdaniem uczciwie i dla dobra ludzi. Generałowie z WRON-u i czołgi były w Warszawie, w Zakopanem pewno śnieg i niewielu gości. Ale nie pracował już w schronisku, tylko w Partii, której przywódca pod przewróconym orłem oznajmił narodowi, że go bierze za mordę i wypowiada wojnę tym, z którymi przynajmniej jedna trzecia społeczeństwa się utożsamiała. Można uciec, zniknąć, rzucić się pod najbliższy pociąg. Ale trzeba do końca grać uczciwie.

Znalazł na dworcu przedstawicielstwo pocztowe, kupił kopertę z papierem i znaczek. Zaadresował kopertę na nazwisko Pierwszego i na arkuszu kratkowanego papieru napisał do Egzekutywy Komitetu Miejskiego:

Nie mogąc zaakceptować wypowiedzianej przez część władz partyjnych wojny przeciwko własnemu narodowi, bez względu na intencje kierujące Sekretarzem Jaruzelskim, odrzucam stanowczo metody przez niego wybrane. Partia kierująca się ideałami socjalizmu, do której wstępowałem przed pół wiekiem, nie może być partią wojny i dyktatury. Dlatego oświadczam, że występuję z PZPR i niniejszym odsyłam legitymację. Oznacza to również wypowiedzenie z pracy w KM PZPR.

Nadał list jako polecony. Zapowiedziano pociąg do Łodzi.

Wigilię spędził z Laskowskimi. Nie myślał nigdy o swoim adwokacie jak o człowieku prywatnym. Okazało się, że ma miłą, korpulentną i gospodarną żonę i dwójkę dorastających dzieci. Z Ameryki nadal nie było oficjalnych wieści, tylko można było się domyślać, że sąd formalnie uznał prawa Michała do spadku, pozostawiając do następnej rozprawy kwestie szczegółowego rozdysponowania majątku. W tej sytuacji zarząd nad wszystkim nadal sprawował Laskowski, którego jeszcze tego samego dnia Michał pisemnie upoważnił do reprezentowania jego interesów.

Znaleźli go w połowie stycznia. Przyszli prawie dokładnie w południe, z nakazem stawienia się na przesłuchanie. Trzech bezpieczniaków dość szybko przeszukało mieszkanie, w którym prawie niczego nie było - kilka mebli zostało po poprzednich lokatorach, szafa świeciła pustkami, bo choć Laskowski pożyczył Michałowi sporą sumę, jednak było to tylko tyle, żeby przeżyć do rozstrzygnięcia sprawy. Na nowe ubrania nie starczyło. W siedzibie łódzkiej Służby Bezpieczeństwa traktowano go oschle i dość formalnie, nie stawiając żadnych zarzutów, ale pytając szczegółowo zarówno o jego wizytę w amerykańskiej ambasadzie w przededniu 13 grudnia, jak i o pobyt w mieszkaniu matki internowanego działacza „Solidarności”. Odpowiedział na wszystko bez żadnych szczegółów, z wyjątkiem ostatniego pytania:

- Co pan zamierza teraz robić?

Oficer w stopniu kapitana, ale po cywilnemu, zadając to pytanie patrzył w okno, jakby odpowiedź właściwie obchodziła go równie mało jak wszystkie poprzednie. Całą postawą dawał do zrozumienia, że tak naprawdę to wykonuje tylko swoją robotę marząc o tym, żeby się już skończyła i żeby mógł pójść do domu, zająć się swoim ulubionym hobby, jakim mogło być - na przykład - kolekcjonowanie starodruków.

Michał patrzył na niego, jakby nie rozumiał i milczał.

- No? Czym się pan teraz zajmie? Z pracy pan dość efektownie zrezygnował - machnął mu przed nosem fotokopią listu z rezygnacją z członkostwa w PZPR - do Zakopanego pan nie wrócił, mieszka pan tu kątem, w dodatku nie zameldowany i żyje na koszt znajomego. Jak długo tak? Liczy pan na to, że Solidarnościowcy pana przygarną? A może chce pan jednak wyjechać do tej swojej Ameryki?

Michał nadal milczał. Szpule magnetofonu kręciły się, nagrywając ciszę. Wreszcie wzruszył ramionami i powiedział:

- Chcecie wiedzieć prawdę? Nie wiem. Czekam, aż to wszystko szlag trafi. Albo może mnie - jestem już po jednym zawale.

Oficer wstał, wyłączył magnetofon.

- No, niech pan na siebie uważa, zdrowie najważniejsze.

Podał mu protokół, Michał starannie przeczytał i podpisał. Kapitan, wciąż prezentując obraz kompletnego znudzenia, podał mu płaszcz.

- Może pan iść, jeśli pan ma gdzie. A tak między nami mówiąc - nie lepiej było siedzieć na Chochołowskiej? Teraz pana tam nie ma, a koledzy z ZOMO mają ćwiczenia...

Michał odwrócił się i otworzył drzwi. Oficer wyszedł za nim do sekretariatu, gdzie za biurkiem siedział porucznik w mundurze milicjanta.

- A tutaj, jeśli pan nie chce mieć kłopotów, proszę jeszcze tak dla porządku podpisać, że zobowiązuje się pan do przestrzegania praw stanu wojennego i nie występowania przeciwko socjalistycznej władzy. To jakby zamknie konieczność dalszego narażania pana na kontakty z nami. No, bo chyba nie zamierza pan walczyć z władzą, którą pan współtworzył?

Michał zatrzymał się przy biurku, porucznik podał mu formularz. Przeczytał, złożył i oddał.

- A wie pan? Tego jeszcze nie wiem.

- Odmawia pan? Nie radzę.

- O radę nie proszę. Ja mam już ponad 60 lat i nikogo na świecie. Niczym nie ryzykuję, tylko sobą. Przepuścicie mnie przez ścieżkę zdrowia?

Odwrócił się i nie zatrzymywany przez nikogo wyszedł na ulicę.

Do Zakopanego pojechał w lutym, wyrobiwszy sobie odpowiednie przepustki, żeby zabrać więcej rzeczy z mieszkania na Bulwarach. W czasie podróży trzykrotnie go legitymowano, na granicach kolejnych województw, czyli - jak śmiali się współpasażerowie - na granicy Polski z Polską. Wojna „jaruzelsko-polska”, choć nadal uciążliwa i irytująca, stawała się w coraz większym stopniu parodią.

W Zakopanem mieszkanie było przeszukiwane, ale nic nie zginęło. W chłodny, choć słoneczny dzień wybrał się na spacer. Kilka dni wcześniej przyszło zawiadomienie z Bostonu, że jego - już jego - walory zdeponowano w banku, pieniądze, które Helena zostawiła w banku i gotówkę ulokowano na specjalnym koncie, z którego mógł swobodnie korzystać, niestety za granicą, a znajomy Magdy, który właśnie wrócił do kraju po kilkuletnim kontrakcie jednej z central handlu zagranicznego w Lyonie przywiózł mu list i kilkaset dolarów. Laskowski przez swoje kontakty zamienił je po korzystnym kursie na złotówki i Michał czuł się dość swobodnie. Jak zwykle, pierwsze kroki skierował na Krupówki. Ludzi niewiele - trud zdobycia przepustki do Zakopanego był jednak niemały i tylko nieliczni i najbardziej zajadli - lub najlepiej ustosunkowani - miłośnicy białego szaleństwa przemykali ze sprzętem po ulicach. „Na Kasprowym muszą być pustki i nareszcie można pojeździć” - westchnął, wiedząc, że tę przyjemność ma już za sobą: jeszcze w Zakopanem, przed stanem wojennym doktor Jaworski stanowczo zabronił mu gwałtownych zmian ciśnienia.

Brak ludzi na Krupówkach miał jeszcze inne dodatnie strony: nie spotkał żadnych znajomych i nikomu nie musiał tłumaczyć ani gdzie się podziewa, ani dlaczego tak postąpił jak postąpił.

Koło pustej stacji benzynowej, na której wisiał papierek, że wydawanie paliwa na kartki przewidziano na czwartek, skręcił do parku i koło też zamkniętego Młodzieżowego Domu Kultury przeszedł na Grunwaldzką. Budynek Komitetu stał jakby wymarły, tylko na dachu smętnie powiewała biało-czerwona flaga. Furtka była otwarta, więc wszedł na teren ogrodu, ale przy drzwiach wejściowych wybiegł do niego pies w kagańcu, o wyraźnie nieprzyjaznych zamiarach. Zatrzymał się niezdecydowanie. Drzwi skrzypnęły i wyjrzał przez nie stary, pomarszczony i oparty na lasce jego dawny przyjaciel Tadek. Michał, opędzając się od psa podszedł bliżej i nagle ujrzał wymierzony w siebie pistolet TT.

- Tadziu! Zwariowałeś? Film tu kręcicie, czy co?

- Odejdźcie, obywatelu, nie macie tu nic do roboty. Tu jest teren strzeżony i nikomu niepowołanemu nie wolno wchodzić.

Zatrzymał się, widząc, że Tadek nadal mierzy w niego, choć ręce mu się trzęsą tak, że z trudem utrzymuje broń w jednej dłoni, drugą mając zajętą laską.

- To ja, Michał, nie poznajesz mnie?

- Poznaję i dlatego mam pistolet. Odejdź, nie chcę cię widzieć, ty renegacie. Zdradziłeś nas.

- Ty to mówisz? Kogo ja zdradziłem? Tych, co czołgami rozjechali pierwszą autentyczną reprezentację klasy robotniczej? Tych, co doprowadzili do ruiny gospodarkę i zrobili cyrk z ustroju? Bo na pewno nie ludzi, w imieniu których rzekomo rządzicie – naród polski. I tylko żałuję, że nie zrozumiałem tego wszystkiego wcześniej. I dlatego jestem wdzięczny generałowi, że mi otworzył oczy. A ty schowaj tego gwera, bo ci się tak pozajączkowało, że pewno niedługo pójdziesz hitlerowcom pociągi wysadzać.

Zostawił Tadka z otwartymi ustami i odszedł, po drodze zaglądając jeszcze na tyły budynku. Płot, ustawiony przez Radę Osiedla stał nadal i wyglądało na to, że koło starych drzew nikt nie grzebał.

W Łodzi przeważnie czytał, zaczął pisać, ale szło mu nietęgo, więc przestał. Nudził się, ale umiarkowanie, bo już od lat był przyzwyczajony do samotności i zapełniania dnia drobnymi czynnościami gospodarskimi. Mijały lata i czuł się coraz słabiej, ale nic szczególnego mu nie dokuczało. Na szczęście kłopoty z sercem minęły. Tylko od czasu do czasu czuł zadyszkę i niespokojne kłucie za mostkiem. Wystarczyło wtedy przystanąć na chwilę i ból mijał. Nazywał to chorobą oglądaczy wystaw. W 1986 roku przeczytał, że antykwariat przy ul. Struga urządza spotkanie pod egidą Towarzystwa Miłośników Twórczości Kasprowicza. Poszedł tam i okazało się, że był to wieczór autorski jego znajomego z Zakopanego, który kiedyś wspólnie z nim działał w Towarzystwie Tatrzańskim - w czasie stanu wojennego znowu zdelegalizowanym - był także przewodniczącym Rady Osiedla, graniczącego z budynkiem Wassermanów. Właśnie wydał kolejny przewodnik po Zakopanem i Tatrach i miłośnicy twórczości Kasprowicza chcieli z nim podyskutować o sprawach zakopiańskich. Michał nawet dziwił się, że tak spokojnie przyjmują wszyscy sytuację w kraju, jakby sprawy tatrzańskie były ważniejsze od rządów generałów.

Późnym wieczorem zaprosił zakopiańczyka na kolację do siebie. Pociąg do Zakopanego odchodził dopiero przed 11-tą i to z dworca Łódź Kaliska, nieopodal którego mieszkał. Wyciągnął butelkę wina i nagle, z głupia frant postanowił ujawnić pisarzowi swoją tajemnicę.

- Nie dajcie sobie odebrać tego placu zabaw - powiedział, gdy po kolacji siedli z winem i ciastkami w dużym pokoju. Za oknem padał deszcz i w mokrym powietrzu dobrze słychać było przejeżdżające pociągi. - Ja już, chłopie, tam nie wrócę, choć to jest moje i powinienem koło tego się kręcić. Ale ty możesz spróbować. Wymyśl coś, jakąś renowację wioski indiańskiej, czy coś. I kopcie, najlepiej ty sam, pod jednym z tych uschniętych drzew. Tam jest skarb starego Wassermana, którego ja pilnuję od prawie pół wieku. Teraz jest mój. A ty możesz sobie go wziąć.

Pisarz wysłuchał uważnie, zapytał, o które drzewo chodzi i spojrzawszy na zegarek napełnił oba kieliszki.

- Będę musiał już iść, jeszcze nie mam biletu. Dziękuję za zaufanie, no i za kolację. Na pewno pan nie wróci do Zakopanego?

- Na pewno nie. Serce, rozumiesz... No co, będziesz kopał?

Wyszli do korytarza. Deszcz trochę ustał, ale nadal było chłodno. Ze schodów dochodziły dźwięki ulicy.

- Trudno będzie. Spółdzielnia oddała ten teren. Sekretarze się bali, jak dzieci bawiły się w okolicy, że ich będą podsłuchiwać. Już nie mamy placu zabaw.

Pieniądze za czynsz wpływały regularnie, nadal za pośrednictwem konta Laskowskiego. W Ameryce sprawy ułożyły się pomyślnie: zawiadomiono Michała na jego łódzki adres o tym, że wyrok uprawomocnił się i teraz należy rozstrzygnąć kwestie podziału spadku między niego a siostrzenicę testatorki, co było, jak uznał sąd, właściwą intencję zmarłej. W 1988 roku Michał dostał wreszcie paszport i uznał, że najwyższy czas omówić sprawy z Magdą.

Pod koniec lata poleciał z Warszawy francuską „Caravelle” i wylądował wczesnym popołudniem w Paryżu na Orly, wśród maszyn prywatnych i kolorowych samolocików z krajów trzeciego świata. Zgodnie z umową, Magda czekała na niego koło przystanku autobusowego linii „Air-France”. Poznał ją tylko dzięki umówionym znakom: czerwony kostium i czarna torebka. Blisko 40-letnia kobieta o rudawych włosach w niczym nie przypominała filigranowej blondynki, która nieszczęśliwie się zakochała i skorzystała z okazji Marca 68, żeby od swoich problemów uciec z kraju. Nadal była piękna i atrakcyjna, ale minione niełatwe lata pozostawiły ślady tak na jej twarzy, jak i figurze.

Magda zarezerwowała mu pokój w ekskluzywnym, często odwiedzanym przez artystów hotelu opodal katedry Notre Dame. W „Esmeraldzie” sama zatrzymywała się od lat podczas częstych pobytów w Paryżu i właścicielkę - zdziwaczałą staruszkę o artystowskich ambicjach - znała i lubiła bardzo. Widząc zainteresowanie Michała, Magda w kilku słowach objaśniła mu okolicę i taktownie zaproponowała, by sam się zorientował w sąsiedztwie. Umówili się, że późnym wieczorem spotkają się w hotelu i pogadają o interesach. Michał z wdzięcznością podziękował i wyruszył na spacer.

Pierwszy raz był za granicą, na tym znienawidzonym i zarazem pożądanym Zachodzie. Feeria świateł, przepych wystaw, różnojęzyczny tłum na ulicach... Pogrążony w półmrok katedry Notre Dame czekał na mistyczne przeżycie chwili, co jednak nie następowało. Tłumy Japończyków, Amerykanów, Żydów i hałaśliwych Niemców traktowały kościół jak jeszcze jeden, może i bardzo piękny, ale jednak stanowiący tylko atrakcję turystyczną obiekt zabytkowy. „Nie do pomyślenia w komunistycznej Polsce” - pomyślał i przez most na Sekwanie przeszedł na Rivoli, i dalej na Faubourg St. Honoré, gdzie znane z telewizji nazwiska projektantów mody lśniły z wystaw butików. Doszedł do Placu Concorde i wyruszył na wymarzony spacer przez Champs Elysées. Oświetlony jasno Łuk Triumfalny pysznił się w osi jezdni i Michał pomyślał, że wszystko przychodzi dla niego za późno. Pieniądze, paszport, poczucie wolności, Paryż - i jego 68 lat. Siadł przy fontannie na Point Rond. Mijały go objęte pary zakochanych, małe Japonki z przewodnikami w rękach, Murzyni na wrotkach i stare ciotki na przedpotopowych rowerach. Był zmęczony, ale szczęśliwy.

- Nie ma co - pomyślał - chyba młodość po sześćdziesiątce mija bezpowrotnie...

Po dziewiątej zeszli do baru w „Esmeraldzie”. Magda zamówiła kolację i czerwone wino. Michał był ciekaw, w jaki sposób sąd postanowił rozstrzygnąć niejasną klauzulę testamentu Heleny.

- Wszystko zależy od wujka - nadal tak go nazywała, choć było mu z tym dość niezręcznie. - Ja mam dostać to, co wujek uzna za stosowne mi dać. I od razu mówię, że na niczym specjalnie mi nie zależy, bo alimenty od Jacquesa wystarczają mi na zupełnie niezłe życie, poza tym pracuję. Córka studiuje muzykę i historię sztuki, jest to dość kosztowne, bo sporo podróżuje, głównie do Austrii, poza tym Włochy, Grecja, Anglia... Dawno temu byliśmy jak wujek wie, w Ameryce, Północnej i Południowej, ale teraz mnie tam nie ciągnie...

- Słuchaj, dziecko - pogłaskał ją po ręce, przerywając tok wymowy najwyraźniej speszonej i skrępowanej Magdy. - Mnie potrzeba jeszcze mniej, a jeszcze mniej mi się należy. Powinienem był się ożenić z Heleną, ale - teraz mogę to powiedzieć wyraźnie - kiedy już zamierzałem się oświadczyć, nagle pojawiła się, a właściwie dojrzała twoja matka. I nie mogłem się zdecydować. Potem wybuchła ta cholerna wojna. A ja, zamiast pierwszym transportem prysnąć przez Tatry na Zachód i tu znaleźć Martę - tkwiłem po uszy w tym komunistycznym gównie, bo uważałem, że jak uciekną wszyscy uczciwi ludzie, to dopiero będą się cieszyć parszywcy. A normalny świat uciekł ode mnie tak daleko, że dogoniłem go dopiero jako starzec.

- No, nie przesadzaj z tą starością, zupełnie jej po tobie nie widać - pierwszy raz powiedziała do niego per „ty”, ale zaraz powróciła do starej formuły - A czy wujek wie, że mama specjalnie wróciła do Polski, bo... - głos jej się załamał - chciała być bliżej...

Przez otwarte okno słychać było rozmowy turystów, przechodzących przez niewielki skwer do greko-katolickiego kościółka St-Julien-Le-Pauvre. Wiatr szumiał w liściach robinii - podobno najstarszego drzewa w Paryżu. Michał wyciągnął z teczki przygotowany wcześniej z Laskowskim dokument.

- Jeśli będzie ci to odpowiadać, to chciałbym scedować na rzecz twoją i Weroniki w równych częściach wszystko, co stanowi przedmiot spadku poza Polską: dom w Bostonie i papiery wartościowe. W tym dokumencie zobowiązuję się także, by jak tylko pojawią się takie możliwości, spieniężyć nieruchomości w Łodzi i Zakopanem, a uzyskane pieniądze podzielić na trzy części: jedna dla mnie jako zabezpieczenie dożywocia, druga dla ciebie, trzecia dla twojej córki. Po mojej śmierci wszystko przekazane zostanie na rzecz Weroniki.

Milczała chwilę.

- To bardzo wielkodusznie z twojej strony, zważywszy na fakt, że właściwie widzieliśmy się może trzy razy w życiu, a Weroniki w ogóle nie znasz. Więc może się jeszcze raz zastanowisz, może ktoś z twojej rodziny w Polsce, może jakaś instytucja...

- Podpisz, że przyjmujesz. Już się zastanowiłem.

Magda przeczytała jeszcze raz akt umowy i starannie podpisała.

- Pamiętaj wujku, że teraz z mocy prawa jesteśmy jakby rodziną. Więc zawsze możesz do nas przyjechać. W Prowansji jest świetny klimat, a my mamy niewielki domek z ogrodem, gdzie są aż dwa pokoje wolne. Jeden zawsze będzie czekał na ciebie.

Wyjechała następnego dnia. Michał został w „Esmeraldzie” jeszcze tydzień, po czym, gdy pieniądze mu się zaczęły kończyć, zabukował bilet na lot do Warszawy. Przed odjazdem kupił jeszcze prezenty dla rodziny mecenasa Laskowskiego i pod koniec września był już w Łodzi.

Strajki trwały właściwie z niewielkimi przerwami od wiosny, a pod koniec lata nasilały się tak, że zaczęto je porównywać z tymi z 1980 roku. Jednak, gdy robotnicy wychodzili ze stoczni, smutni i bez nadziei w oczach, mało kto wierzył, że to już tak niedługo. Mecenas Laskowski, u którego na kolacji Michał oglądał sprawozdanie telewizyjne, wzruszył ramionami i mruknął:

- Beznadziejne. Najpierw musi upaść Wielki Brat, zanim u nas cokolwiek popuszczą.

Michał pokręcił głową.

- Nie, bracie. Ich już nie ma. Jeszcze miesiąc, najwyżej dwa i sami przyniosą władzę w rękach szukając kogoś, żeby ją wziął. Dałby Bóg, żeby ktoś chciał, bo ja bym nie chciał.

Rozmowy Okrągłego Stołu oglądał z takim przejęciem, jak dawniej mistrzostwa świata w piłce nożnej. Podpisanie dokumentów końcowych i ogłoszenie kontraktowych wyborów świętowali wspólnie z Laskowskim sporą flaszką dobrego koniaku, którego u mecenasa nigdy nie brakowało - nawet w najgorszych czasach kartkowej prohibicji klienci w taki właśnie sposób odwdzięczali się prawnikom, podobnie zresztą jak lekarzom i nauczycielom.

- Wracam do domu - oświadczył Michał, wkładając płaszcz. Wiosna w Łodzi była dość chłodna, a on ostatnio często walczył z grypą. - Może jeszcze się tam przydam.

- Daj spokój - mitygował go Laskowski, wciskając mu w rękę kieliszek. - chyba jednak potrzebni będą młodsi. No i ktoś może ci wyciągnąć przeszłość...

Michał zastanowił się. 69 lat to nie jest już czas, w którym robi się rewolucję. Z drugiej strony taka Dolores Ibaruri...

- Co tam! Chcę głosować. A tam mam stałe zameldowanie. A co do mojej przeszłości.. No, do licha, to na czym ma polegać ta „Solidarność”? Chyba na współdziałaniu wszystkich, bez względu na pochodzenie, dla dobra kraju i wspólnego, nie? Bo inaczej to byłaby solidarność kolesiów, popularnie zwana sitwą.

Laskowski pokręcił głową.

đ Odcinek 15