zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

25 maja 2016

Letni maj

 

 

Kilka dni w Warszawie i okolicach, w temperaturach niemal letnich. Wyjazd w czwartek, mieszkanie na Powiślu, niedaleko Górnośląskiej, w doskonałych warunkach. W piątek przed południem Muzeum Narodowe, potem Uniwersytet - w 200-lecie założenia. Wszystko się pozmieniało, ale na szczęście orientalistyka i moja egiptologia nadal są w gmachu Chopina, tak jak i historia sztuki. Ale Instytut Dziennikarski został przeniesiony na Bednarską... (na szczęście sekretariat jest jak dawniej na Nowym Świecie). Gadżety 200-lecia nie nadzwyczajne, ale coś pokupowałem na pamiątkę.

Przed UW kaffka w miejscu, gdzie niegdyś był mleczny bar Uniwersytecki - podstawa mojego życia w latach studiów: 2 bułeczki (niekiedy z masłem) plus zsiadłe mleko, wieczorem na kolację piwo. Spotkałem tam dwie znajome dziewczyny  - absolwentki POSA, Hanię Wojak i Magdę Czubę. Urocze, jak zwykle, ale już finiszują ze studiami... Jak ten czas... Potem spacer po centrum, przebranko i wieczorem do Teatru Muzycznego "Roma" na świetnie wystawiony musical Mamma Mia. Trzy godziny zabawy i świetnego relaksu. Główna bohaterka - Sophie - fizycznie podobna do Agnieszki Przekupień, szkoda, że to nie ona, chciałbym ją bardzo zobaczyć i usłyszeć w tej roli...

W sobotę przed południem kilka godzin w rewelacyjnym muzeum historii Żydów polskich - "Polin". Moim zdaniem wszystkie zachwyty nad nim, jako światowym wydarzeniem muzeologicznym są zupełnie uzasadnione. Poza merytoryczną ważnością tematu doskonałe połączenie nowoczesności z klasyką i nareszcie nie nachalne, ale funkcjonalne multimedia. Od razu sobie pomyślałem, że gdybym miał więcej samozaparcia niż mam i więcej sympatii do Zakopanego niż mam, to chciałbym zorganizować w taki właśnie sposób muzeum historii Zakopanego, a właściwie - historii jego roli kulturotwórczej. Coś jakby ilustracja mojego pierwszego (i jedynego jak dotąd, na szczęście dla Francuzów!) wykładu wygłoszonego 30 lat temu w Paryżu, o Tatrach i Zakopanem jako źródle inspiracji artystycznej...

Obiad w pierogarni Zapiecek przy Alejach, ogarnięcie się w domu i na szóstą do Stawiska, gdzie mam spotkanie na temat Wariata z Krupówek. Korzystam z okazji i daję krótki wykład nt. związków Stasia z Iwaszkiewiczami. Ze znajomych są m.in. Ula i Zbyszek Jachimscy. Cieszy mnie obecność pani Marii Daukszy z Gdyni, która akurat jest u rodziny w Piastowie i korzysta z okazji, żeby znów kibicować Wariatowi... Podejmuje mnie nowy dyrektor muzeum Iwaszkiewiczów, Mariusz Olbromski. Podpisuję trochę książek, zwiedzam bardzo ciekawą wystawę pejzaży tatrzańskich ze zbiorów Leszka i Piotra Radwanów. Herbatka i ciasteczka na werandzie, późnym wieczorem w Warszawie nad Wisłą kolorowe fontanny - kicz okropny. No, niestety, nie są to fontanny w Barcelonie.

W niedzielę rano w Koniku Nowym kolejna, moja już druga wizyta na cmentarzu dla zwierząt. Mija prawie dokładnie dwa lata, jak pochowana tu została poprzednia Roksanka. To miejsce jest niesamowicie wzruszające: ogrodzona polana wśród lasu, a na niej małe grobki dla psów, kotów, papug... Prawie każdy ozdobiony jednym lub kilkoma kolorowymi wiatraczkami, które poruszane przez wiatr są jak modlitewne wiatraki tybetańskie. I napisy na tabliczkach, z głównym akcentem: dziękujemy, że z nami byłaś/byłeś... i do zobaczenia! To pewno w niezgodzie z wiarą katolicką, w myśl której zwierzę nie ma duszy, więc można go dręczyć, zabić, traktować jak nic nie wartą rzecz. Szkoda, że do tego bydła, co tak traktuje zwierzęta na Podhalu, żadne takie wzruszenia nie trafią: oni by prędzej postawili nagrobek wypitym półlitrówkom czy wydanym dularom, niż psu... Zwierzę nie pójdzie do nieba, co? No to co to za niebo, w którym nie ma zwierząt? Raj już zlikwidowali całkiem?

Z Konika na inny cmentarz - na Powązki. Tylko stara część, okolice Alei Zasłużonych. Większość grobów brzydka, zbyt monumentalna, co gorsza - zaniedbana. Ale sporo znanych, do niedawna bliskich osób.

Z Powązek do Milanówka, z nadzieją zjedzenia obiadu w jedynej tamtejszej restauracji. Ale "Tajemniczy Ogród" jest zarezerwowany na przyjęcie komunijne, podobnie jak "Gruba Kaczka" w Podkowie. W pensjonacie "Krzysin" też pełno komunistów z rodzinami, ale gospodyni wygospodarowuje coś do jedzenia. Po 17-tej już w Aidzie Tadeusza Iwińskiego, gdzie o 18-tej zaczyna się moje spotkanie na temat Magdaleny. Sporo ludzi, w tym przyjaciele z czasów studenckich, a nawet wcześniejszych - Ula, Zbyszek, Wojtek, Grażyna, Bożena... Trochę znajomych z podkowiańskiego teatru, miejscowa elita. No i - co bardzo mnie cieszy - moja wnuczka Liwia ze swoją mamą, Justyną. Atmosfera przemiła, jak zawsze w Aidzie, wszyscy dzielnie słuchają fragmentów powieści (Liwia potem do mnie: Już się bałam, że będziesz czytał całą książkę...), potem pytania, dyskusja, no i na koniec luźne indywidualne rozmowy. Powrót późnym wieczorem do "Krzysina", a rano po pysznym śniadaniu do domu.

Miło, cieplutko, pełno kwiatów (bzy, konwalie....), sympatycznie. Szkoda mi Warszawy, ale już bym tam nie wrócił. Pod Warszawę też nie. Tu też wracam niechętnie. Więc? Takoj biezprizornyj? Paryż się zrobił fuj! No to co zostaje? Maroko?

 

Poprzednie nowinki

Powrót do strony głównej