Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
26 marca 2015
Bad news...
Taka jest tegoroczna wiosna, że dziennikarze mają żniwa, zgodnie z zasadą, że zła wiadomość, to jest dobra wiadomość. To wiadomo, no ale bez przesady! Coraz częściej przypomina mi się apel Tewiego Mleczarza do asystenta rabina, który zapoznaje mieszkańców Anatewki z wiadomościami zamieszczonymi w gazecie:
- Abram! czy ty choć raz nie mógłbyś kupić gazety, w której są dobre wiadomości?
Nie, nie da rady. Takich gazet już nie ma. Jeszcze nie ostygły ciała zabitych w zamachu w Tunisie, a już prasa przyniosła informację o zamachu samobójczym w Jemenie, w którym zginęło ponad 50 osób modlących się w meczecie. U nas w zasadzie w ogóle nie zwrócono na to uwagi: wśród zabitych nie było Polaków, no a w ogóle jeśli Arabowie zabijają Arabów - to czy to w ogóle warto o tym pisać? Ale na szczęście rozbił się niemiecki samolot we francuskich Alpach, lecąc z Barcelony, o której pewno nie powinno się pisać "hiszpańska", tylko "katalońska". Od razu (sami-wiecie-kto) pojawiły się spekulacyjne porównania z "zamachem" w Smoleńsku, które są tak idiotyczne, że nie wypada ich cytować, bo by powodowały śmiech, niestosowny w tej okoliczności. Nikt zaś nie zauważył, że w sprawie wypadku niemieckiego samolotu śledztwo prowadzą Francuzi, bo wypadek miał miejsce we Francji. Proste, nie? Nie. W tym samym czasie Parlamencie Europejskim - nie wiem, na jakim forum PE, w jakiej sali, i wobec kogo - poseł polskiego parlamentu Antoni Macierewicz mówił na temat Smoleńska (cytuję za PAP): Za tę tragedię w pełni odpowiedzialny jest rząd, na czele którego stoi pan Władimir Władimirowicz Putin. To, co się zdarzyło nad Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r., nie było wypadkiem, nie było też spowodowane błędami bądź złą wolą pilotów. Była to akcja przygotowana przez długi czas. Można by rzec, że była to pierwsza salwa w wojnie, która trwa dzisiaj na wschodzie Europy i która coraz bardziej dramatycznie zbliża się do granic UE i NATO. Macierewicz dodał też, iż jego zdaniem nie ma wątpliwości, że gdyby od początku śledztwo smoleńskie było międzynarodowe, nie doszłoby ani do aneksji Krymu, ani do wojny w Donbasie, ani do zestrzelenia malezyjskiego samolotu nad wschodnią Ukrainą w ubiegłym roku, ani do niedawnego zabójstwa Borysa Niemcowa.
I to jest ta zła wiadomość, która jest dobrą wiadomością numer jeden. Po pierwsze: fakt, że prasa podaje, iż Macierewicz przemawiał w Parlamencie Europejskim jakby uwzniośla tę bzdurę i nadaje jej rangę poniekąd stanowiska europejskiego. Czy była to sala posiedzeń, czy szatnia, czy korytarz, czy salka prezentacyjna, wynajęta dla siebie przez europosłów PIS - nie ma w tym wypadku znaczenia. A zatem ową bzdurą Polska - w osobie Macierewicza, który JESZCZE NIE JEST wicepremierem, tylko wiceprezesem opozycji - zredukowała Parlament Europejski do rangi gminnego ośrodka kultury w Parzęczewie. Po drugie - już wiemy, jakimi drogami idzie teraz myślenie prawicowej opozycji i jakimi być może od września pójdzie myślenie polskiego rządu: jeśli uda się oskarżyć Putina o zbrodnię w Smoleńsku (jakby pod jego adresem nie było więcej poważniejszych i już dawno udokumentowanych zarzutów!) - to sprawa jest załatwiona. Dostanie międzynarodowy nakaz aresztowania i ekstradycji (której Rosja nie stosuje nigdy), Macierewicz wyśle po niego patrol drogówki z Parzęczewa, wsadzi do aresztu wydobywczego, a tam Ziobro już załatwi resztę, komunikując światu, że już nikt przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.
Nie, wcale się nie śmieję. 35 % Polaków, chcących głosować na Prawo i Sprawiedliwość albo samo tak myśli, albo aprobuje to, że tak myślą - no, nie przesadzajmy, tak mówią - ci, na których chcą głosować. Dodajmy do tego, że kandydat PiS-u na prezydenta przedstawia perspektywę przyjęcia Polski do strefy Euro jako perspektywę kolejnego rozbioru Polski, co jest per saldo podważeniem zasad traktatu akcesyjnego. Oczywiście, nie musimy być w Unii. Może nawet nie powinniśmy być w Unii, której Parlament gości mówcę takiego jak poseł Macierewicz, niezależnie od tego czy w sali obrad, czy w palarni. Może po prostu powinniśmy wrócić do swojego gminnego grajdołka, tam sobie dać po razie i wypowiedzieć wojnę sąsiadom. Co do mnie, wolałbym już wojnę z Niemcami niż z Rosją. Niemcom przynajmniej moglibyśmy się spokojnie poddać, albo pozwolić wywieźć się do obozu pracy.
A co do wojny, jest kolejna zła wiadomość, będąca dobrą wiadomością: pan prezydent i kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski, wraz ze swoim sztabem i plastikowym ministrem obrony tudzież paroma generałami zapowiada wzrost wydatków na zbrojenia, kupienie kilku czołgów, które wyjadą dalej niż 2 kilometry od koszar i wyposażenie nas w amerykańskie, a może z czasem polskie rakiety. I to ma mam zapewnić bezpieczeństwo ze strony Rosji. Zaryzykuję twierdzenie, że jest to większa i bardziej niebezpieczna bzdura niż gędziolenie Macierewicza w Brukseli. Bo załóżmy, że mrzonki Komorowskiego zostaną zrealizowane, pod broń powołamy wszystkich licealistów i sołtysów z wszystkich wsi wyposażymy w rakiety typu "Patriot", a przy wszystkich gminnych domach kultury powstaną grupy rekonstrukcyjne. I co? Rosjanie, jak już skończą się śmiać, wsiądą w samoloty i po pół godzinie będą już na tyłach naszych wojsk, które zaczną się zbierać po to, żeby już po tygodniu ubrać łachy i kamasze i pomaszerować na wschód do obrony granic, których już dawno nie będzie. W tym samym czasie szpica szybkiego reagowania NATO zwoła posiedzenie szefów sztabów na przyszły piątek i już w połowie trzeciego kwartału przerzuci do Polski konwój dragonów, dwie drużyny koszykówki i jedną orkiestrę dętą. To wersja konwencjonalna. W wersji współczesnej Putin z paroma co ważniejszymi milionerami i kilkoma tancerkami baletu Teatru Balszoj ewakuuje się do Chabarowska i naciśnie guzik. Armia pana Siemoniaka wyparuje, zanim generał Skrzypczak skończy rugać Palikota za to, że mówi prawdę. A prawda jest taka, że każda złotówka wydana na armię konwencjonalną jest wyrzucona w błoto. Każda złotówka zaś wydana na szpiegów i dyplomatów w naszej sytuacji zmienia się w brylant.
I dlatego trzeba zrozumieć, że sytuacja, w której Magda Ogórek miałaby numer komórki Putina i odwrotnie, nie jest fragmentem żartów kabaretowych ani sceną ze szpiegowskiej powieści grozy, tylko pewnego rodzaju figurą literacką, dowodzącą, że już od wielu stuleci wyświechtane aż do osnowy powiedzenie si vis pacem para bellum zupełnie się nie sprawdza. Sądzę, że nie sprawdzało się już w czasach, kiedy powstało. Ale generałowie, prezydenci, kandydaci na prezydentów (niektórzy) oraz sołtysi ze wszystkich Parzęczewów nie wiedzą, że w momencie kiedy upadło imperium rzymskie pod ciosami Ostrogotów, Rzymianie byli do wojnie nie tylko doskonale przygotowani, ale i lepiej wyposażeni od wrogów. Zaniedbali tylko jednego: zrozumienia mentalności przeciwnika. I zostali z tą swoją uzbrojoną ręką w nocniku.