Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 

Nowinki 

23 sierpnia 2012

Kawa i piwo

 

Upał trzyma w dalszym ciągu, ale to podobno już ostatnie podrygi. Jutro-pojutrze ma się zdecydowanie ochłodzić. Tuż przed północą w Nowym Targu jest plus 18 stopni, zimne piwo z lodówki smakuje jak grecka ambrozja, ale świadomość frajdy samotnego wieczoru przy Szaflarskiej zakłóca nieco myśl, że to już ostatnie dni takich przyjemności: niebawem lato, jak wszystko inne wcześniej i później, się skończy i trzeba będzie znów udawać, że jesień na Podhalu jest piękna. Nie jest, ale o takiej ocenie nie decydują względy estetyczne, tylko doświadczenie.

Ktoś niedawno mnie zapytał o to, jakie mam marzenia. Cóż, biorąc pod uwagę mój wiek i doświadczenie, musze powiedzieć, że nie mam marzeń. Może jeszcze mam plany, mniej czy bardziej nierealne, ale ich ewentualną analizę poprzedza chłodna kalkulacja: jeśli na coś jest mniej niż 50 % szans, to takie plany "spadają z planu". Marzenia nie kierują się kalkulacjami.

Wczoraj ukazała się moja najnowsza książka - zbiór opowiadań pt: Coffee time. Liczy sobie 350 stron formatu a-5 i zawiera 11 opowiadań, pisanych w latach 2003-2012. Wydała to oficyna "Wagant", założona przez Renatę Piżanowską, a drukował "Drukmar" w Zabierzowie pod Krakowem, bardzo ładnie i starannie. Jestem z tego bardzo zadowolony, bo to moja czwarta proza beletrystyczna, chyba dość udana. Ogromnie jestem ciekaw, jak książka zostanie przyjęta. Nie liczę specjalnie na jakieś kompetentne recenzje, bo jednak status pisarza prowincjonalnego, który publikował przede wszystkim lokalne przewodniczki (czy dotyczy to Zakopanego, Podtatrza, Paryża czy Rodosu) eliminuje mnie a priori z głównego nurtu literatury. Ale com uczynił, uczyniłem. Wziąłem książkę, pocieszyłem się nią przez jeden wieczór, drugiego wstawiłem na półkę, gdzie znikła wśród innych. Jest to moja 30-ta samodzielnie napisana książka, wydana dokładnie w 30 lat po pierwszej.

Skończył się festiwal na Orawie. Szkoda, ale w tym roku wyraźniej widać było kryzys finansowy w kulturze, niż wysoki poziom artystyczny. To znaczy, poziom oczywiście był, państwo Leksyccy i ich przyjaciele, zaproszeni do udziału w imprezie grali bez zarzutu, a i dobór repertuaru był w porządku. Jednak ograniczenie imprezy tylko do trzech niedzielnych koncertów (w poprzednich latach - sobotnich i niedzielnych) trochę zepsuło atmosferę, a powtarzanie koncertów orawskich dokładnie z tym samym programem w Nowym Targu, w ramach zupełnie innego cyklu muzycznego (raz także w Dębnie) upraszczało sprawę z poziomu wydarzenia do rzędu zwykłej sezonowej pracy powtarzalnej. Było jeszcze kilka innych imprez muzycznych, w których brałem udział jako słuchacz, ale mi się nie podobały, więc nie chcę o nich pisać.

Jedną z najfajniejszych stron sierpnia był pobyt w Poroninie Zbyszka Jachimskiego i Jaśminy, a w Zakopanem - Teresy Krasnodębskiej. Udało nam się kilka razy spotkać (ze Zbyszkiem cztery razy) i spokojnie (w miarę) porozmawiać, co przedtem nam się raczej nie zdarzało. Cieszę się z tego bardzo, bo już jest nas coraz mniej a czas nas zjada z zewnątrz i od środka.

Zupełnie kuriozalnym elementem sierpnia było spotkanie na Krupówkach w stoisku Gazety Krakowskiej, kiedy to prowadzący je pan Dariusz Galica kompletnie bezskutecznie usiłował zainteresować mną i moimi książkami defilujący przed nami tłum wczasowiczów. Owszem, sprzedane zostało kilka moich książek, nawet napisałem kilka dedykacji, ale kontaktu żadnego nie było nie tylko z publicznością, ale nawet z organizatorami.

I tak się zrobiło finito, jesienne i w ogóle.

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej